28. Zwykły dzień?
Per. Wyjątku
Witam czytelników. Aktualnie siedzę u siebie w pokoju i po lekkim przerobieniu odbiornika telewizora oglądanam drugie sezon Totalnej Porażki: Creepypasta Edition czyli Apokalipse Totalnej Porażki: Creepypasta Edition, reżyserii VinierLeek'a.
A kończąc z tymi reklamami, od ostatniej nocy trochę się wydarzyło. Na przykład okazało się, że nasz nocny gość jest jednym z nas, a mówi na siebie Morfeusz, Władca Koszmarów. Podobno założył się on z jedną shimigami, że da radę nastraszyć w nocy wszystkich mieszkańców rezydencji niesławnego Slender Man'a. No jak widać coś mu nie poszło.
Slender kazał mu zatrzymać się w rezydencji do czasu, aż odkupi swoje winy. Tak... kiedy go Slender przedstawiał przy specjalnie do tego przygotowanym wspólnym śniadaniu, wybuchła niezła awantura. Władca Koszmarów próbował udawać kozaka, ale kiedy zobaczył jak wygląda to w wykonaniu Jeff'a, lekko spokorniał, nie chcąc zniżać się do takiego poziomu.
Poza tym nic się w sumie nie zdarzyło. Patrzyłem jak mój odpowiednik na ekranie żegna się z widzami i wyłączyłem telewizor.
Pora się trochę rozruszać.
Wyszedłem na korytarz i ruszyłem w stronę sali ćwiczeń, a konkretnie na tor przeszkód. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się wprawna kondycja.
Normalnie bym pewnie wziął ze sobą Ally, ale ona aktualnie poszła z Sally, Lazari i Rosalią na miasto w celu... rozładowania nadmiaru energii... tak, stu procentowi zabójcy mają swoje sposoby.
Ja w tym czasie doszedłem do sali i weszłem do środka. Byli tam goszcząca u nas Marksmania razem z Hoddie'm przy strzelnicy (dziewczyna chyba dawała mu wskazówki),
Dina ćwicząca chyba szermierkę, Zero która w specjalnie prygodowanym do tego miejscu rozbijała młotem arbuzy robiące za głowy manekinów i Roześmiany Jack, który za pomocą "szponów" walczył z Roześmianą Jill i jej piłą łańcóchową.
Hm... Jack i Jill są dość podobni, ale naprawdę nie mam pojęcia, czemu co drugi pisarz robi z tych zupełnie odmiennych postacu rodzeństwo. Przecież to nawet z biologicznego punktu widzenia jest niemożliwe. Albo wersja, że Jill to kopia Jack'a. Zupełny bezsens. Inny character, zestaw umiejętności, preferowane ofiary i nieco inna historia, patrząc pod perspektywą ich genezy...
Ale ja nie przyszłem tutaj rozmyślać nad tym co pisarze robią z tą dwójką. Ruszyłem w stronę toru przeszkód na który składały się płotki, siatki, drabinki, ściana do wspinaczki, tyrolka, opony, liny, pochylnie, równoważnie i inne rzeczy.
To może być dla was trochę nudne, więc idzie zobaczyć co inni robią w tym czasie.
Per. Toby'ego
Stoje właśnie w kuchni i robię masę na gofry. Najem się gotów polanych czekoladą, a później powkurzam Masky'ego, w końcu oboje to uwielbiamy.
Nagle do kuchni weszła Nathalie, dziewczyna w której chyba się zakochałem, ale nie chcę jej tego mówić, bo nie mam pewności czy to ba pewno o to chodzi.
- Hej Nathalie! - Powiedziałem do niej, z całych sił starając się bie powtórzyć tego zdania więcej niż raz.
- Hej Toby, co robisz? - zapytała mnie wynajmując z lodówki butelkę zimnego soku.
- A mieszam sobie masę na gofry. Będziesz chciała jednego? - zapytałem po chwili, pędąc pewnym, że zrobię dobre wrażenie.
- Chcesz mi jednego dać?! - Nathalie wyglądała jakby miała się przewrócić. Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wyrzucić miski i do niej nie podbiec, ale uznałem, że to by było marnotrawstwo jedzenia. A przecież w niektórych krajach ludzie są głodni i nie mogą i zrobić sobie gofrów. Po to w końcu zabijamy, żeby więcej składników na gofry mogło iść do biednych krajów. Tak przynajmniej myślę. Dlatego też kiedy robią gofry biorę lekki na drgawki, żeby nie upuścić miski. Z tych rozmyślań wyrwał mnie widok rumieńca u Nat - Skoro ty robisz to nie odmówię. Jeśli umiesz zrobić coś smacznego, to są to gofry.
Yay! Mój plan zadziałał! Teraz tylko muszę oddać jej jednego gofra... Ale chyba będzie warto. Jak ja lubię opisywać sobie w głowie swoje życie!
Per. Lost Silvera
Siedzę właśnie w sali komputerowej i gram na emulatorze w Pokemon Fire Red. Moich kompanów na czas mojen wizyty u Slendera akurat nie ma, bo Ben musiał iść pomęczyć jakaś dziewczynę, która ostatnio znalazła jego grę. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że akurat do niej to idzie chętniej niż do innych swoich ofiar.
Z kolei Dark wrócił do rezydencji Trendera. Biedny Trender, bardziej rozgarnięty od Splendora, a mimo to mniej znany.
Wracając, gra jest całkiem przyjemna, ale jest coś, co zaraca moją głowę od dłuższego czasu i nie pozwala sie cieszyć z rozgrywki...
Otóż kiedy byłem tu ostatnim razem, u Slendera była pewna dziewczyna, która dosłownie zakręciła w głowie mi. Była to blondynka i siostrzenica jakieś demonicy, starej znajomej Sledera. Zaglądałam do niej i okazało się, że nie dość, że ładna to jest przy tym całkiem fajna.
No ale musiałem wracać do Splendora, a liedy teraz przyjechałem, to już jej nie było.
Przez myślenie o tym walnąłem głową w klawiaturę i chyba przegrałem walkę. Jestem żałosny...
Per. Jeff'a
Siedzę w salonie i staram się oglądać telewizję, ale nie jest to takie łatwe, kiedy jedna dizewczyna po mojej prawej stara się wyrwać mi pilota, a druga po mojej lewej drze się na nią, że ma mnie zostawić, bo jestem najcudowniejszy na świecie.
Matko jedyna zdaje sobie sprawę ze swojej cudowności, ale czemu to akurat Nina musi to w kółko powtarzać?!
Prawda jest taka, że jestem imbecylem, który zjebał życie sobie, swojemu bratu, dziewczynie która mi się podoba i jeszcze stworzyłem Ninę the Killer, czyli najgorsze co mnie w życiu spotkało i jeszcze zabiłem sobie rodziców, więc po prostu brawa dla mnie.
I jeszcze jak ten debil zgrywam cwaniaka, kozaka i twardziela, zamiast przyznać się do powierzonych błędów!
W sumie nie, przyznałem się do jednego błędu, ale Nina jakoś nadal za mną łazi. A przecież nie powiem Jane, która właśnie wywała mi pilota powodując tym wkurwienie Niny, że nadal coś do niek czuję i żałuję tego co zrobiłem, a to przy okazji dlatego, że po części nie żałuję.
Co jest ze mną nie tak?!
Per. Niny
Jane to suka!
Per. Jane
Oboje są siebie warci...
Per. KageKao
Przeglądam właśnie mój zbiór win w rezydenckiej spiżarni. Jest ze mną moja cudowna dziewczyna, Sadie, która aktulnie karmi nasze CreepyKotki.
Te maluchy można co prawda spotkać czasem w innych częściach domu, nawet jeśli nikt ich stąd nie wypuścił, ale najbardziej lubią ten kąt. W sumie trudno się dziwić, jest tu ciepło i przytulnie, ładnie pachnie, no i jest wino. A im nie potrzeba światła.
- Co powiesz Sadie?
- Że uwielbiam się z nimi bawić! - usłyszałem i aż z ciekawości odwróciłem wzrok od wina. Dostrzegłem leżącą na podłodze Sadie która się śmiała i skaczące wokół niej maluchy. Aż się uśmiechnąłen. Sadie jest jedną z niewielu osób, oprócz naszych najmłodszych, do której te kociaki czują zaufanie. Mi też ufają, ale to raczej zasługa tego, że często tu siedzę i się do mnie przyzwyczaiły, no na początku Ruby i Light strasznie na mnie fukały. Tylko Green do mnie zawsze podchodził i patrzył co robię.
No dobra, muszę jeszcze teraz wybrać najlepszą butelkę wina, bo chcę zaprosić Sadie na randkę, więc nie mogę się aż tak rozpraszać.
Per. Smile Dog'a
Siedzę w tej przeklętej kuchni od jakiegoś czasu i czekam na tego przeklętego Jeff'a, który powinien mnie już dawno nakarmić, a zamiast tego siedzi w salonie i słucha kłótni swych tworów.
Aż położyłem łep na posadzce z tej bezsilności, dlaczego tu nie ma jakiegoś podajnika karmy?!
Tak patrze przez ten korytarz na moje niby-właściciela i po prawdzie trochę mu współczuję, bo jestem chyba jedynym, któremu zwierzył się ze swoich rozterek.
O, Kate idzie ich rozdzielić, dobrze, bo przy moim wrażliwym psim słuchu nie słyszę własnych myśli.
Ale wracając, Jeff nawarzył sobie piwa to teraz musi je wypić. W sumie dobrze, że on nie umie naprawdę warzyć piwa, bo po nim wariuje. Gdyby miał cały czas piwo, to by mnie wogóle nie karmił.
A pro po, jestem głodny!
- Hau, Hau! Ał, ał, ałuuu! Hau! - w tłumaczeniu = "Jeff ty idioto! Jestem głodny! Nakarm mnie!"
Per. Kate the Chaser
Robie właśnie obchód po rezydencji, po ktoś czasem musi. Jak na razie musiałam rozdzielać Jane i Ninę, które kłóciły się o pilo do telewizora, przeciągając go nad Jeff'em, który wyglądał na załamanego życiem.
Poza tym akurat dziś jest spokojnie, dziewczynki poszły zabijać na miasto, a Sally to diabłek w skórze małej dziewczynki, więc bez niej jest spokojnie.
Że też nie ma nikogo z kim możnaby pogadać, bo ten obchód to z nudów zaczęłam robić. Hoddie jest na strzelnicy z Marksmanią, Toby robi sobie gofry, dziewczyny zajęte swoimi sprawami, a Rouge poszła z Maskym na zakupy.
Nawet bym poszła przy remoncie schroniska pomagać, ale Sleder jest dziś w gabinecie i robi coś w jakiś papierach, a jego bracia są u siebie, więc obecnie nikt tam nie pracuje, samej szkoda siedzieć.
Błagam, niech wydarzy się coś ciekawego!
Per. Wyjątku
Właśnie skończyłem trening na torze wychodziłem z sali.
Mam na dzieję, że się nie nudziliście się za bardzo.
No to może teraz...
Nagle wpadłem na koguś, kto był drobniejszy ode mnie i już miał się wywrócić, ale w ostatniej chwili złapałem go za rękę.
A w sumie ją, bo okazało się, że to Kate.
- Wybacz Kate, zamyśliłem się.
- Spoko. Co robisz?
- Właśnie skończyłem kilka rundek na torze przeszkód i chyba pójdę przejść się po lesie. Chesz iść ze mną? - zaproponowałem, jako że chyba nie miała nic innego do roboty.
- Pewnie, czemu nie? I tak nie dzieje się dzisiaj nic ciekawego - powiedziała i ruszyła ze mną w stronę wyjścia.
Kiedy obchodziliśmy do drzwi wejściowych akurat przeleciała przez nie Sally. I to dosłownie, przeleciała bo w powietrzu i przez nie, bo były zamknięte. Po chwili zauważyliśmy, że była spanikowa.
- Sally, co się stało? Gdzie jest reszta? Gdzie Ally? - zapytałem, bo nagle dopadły mnie złe przeczucia.
- My... wracałyśmy... oni... pojawili się z nikąt... zaskoczyli nas... rozbiegłyśmy się... zaczeli nas gonić... ja uciekłam... nie wiem co z resztą... - wysapała wystaraszona.
- Slender! - zaczeła krzyczeć Kate, biegnąc do jego biura.
- Ally...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro