#13. Przesłuchanie cz.2
Per. Lulu
W końcu udało mi się zebrać całą te chołotę spowrotem. Pół godziny przerwy przeciągnęło się do całej godziny z dwóch powodów. Po pierwsze, EJ chyba się za mocno zamysił, bo pomylił drzwi i wszedł do piwnicy przy okazji spadając ze schodów i trzeba było go szukać. Po drugie, Zero poszła do łazienki, a kiedy chciała wyjść to... klamka odpadła. Myślałam że się załamię jak usłyszałam jej krzyki i walenie w drzwi (a naszych drzwi nie da się tak łatwo wyważyć, więc był problem).
Ogólnie, punktualnie były tylko dwie osoby i to jeszcze te nie zamieszane w sprawę, czyli Ann i Helen.
Kiedy patrzyłam jak wznoszą odrobinę połamanego Jack'a (Ann przyniosła z pokoju noszę i łóżko szpitalne) podsumowałam co na razie wiemy o tym chłopaku. Więc po pierwsze jest to blondyn, po drugie zna się nieźle na leczeniu i medycynie, po trzecie nosi przy sobie apteczkę, po czwarte znika nagle, zostawiając tylko dziwaczne grosiki i dziwnie pachnący dym, po piąte... na razie to chyba tyle. Serio mało. A nie, jeszcze ten czarny płomyczek był. No dobra. Zauważyłam że Jack już leży, a pozostali zajęli miejsca. Pora lecieć dalej.
- No dobra skoro są już wszyscy to lecimy. Jane, teraz ty - powiedziałam.
- Miejmy to już za sobą - powiedziała Killerka. Nareszcie przestali się wykłucać, dlaczego akurat oni.
Per. Jane
- No więc, sprawa wygląda tak. Zaczaiłam się na jakiś czterech typa, co wracali po pijaku z baru do domu. Zaczęłam walić jakimiś tam tekstami o przygodzie, a ci dosłownie ześwirowali. A szczególności taki rudy, najwyższy z całej bandy. Nazywał się chyba Fred Baners jak dobrze pamiętam. No więc jak podszedł to zmachnęłam się na niego nożem, a ten odskoczył w tył z pocietą twarzą. Pozostali za to mnie wtedy otoczyli, a ja zaczęłam ranić każdego nożem obracając się pd jednego do drugiego, aż... poślizgnełam się o skórkę od banana - Jeff wybuchł niepochamowanym śmiechem, a reszta uśmiechnęła się lekko pod nosem. Olałam Jeff'a i kontynuowałam - Jak już miałam upaść to najniższy i najtrzeźwiejszy, Johny chyba, mnie złapał. A pozostała dwójka złapała mnie za ręce. Wtedy ten rudy zaczął coś tam gadać i zerwał mi maskę...
- No się musiał nieźle wystarczyć chłopak - zakpił Jeff - twojej twarzy to się nawet Rake boi!
- A muszę ci przypominać komu ją zawdzięczam głupia świnio?! - odpyskowałam mu.
- No to weź pokaż to arcydzieło, zobaczmy jego reakcję - dobra, co on powiedział? Imbecyl.
- Wal się... - zaczęłam, ale wtedy ktoś od góry ściągnął mi maskę. Tym kimś był Ben.
Wszyscy wydali odgłos zdziwienia, a Jeff zrobił wielkie oczy. Ale nie była to taka typowa reakcja "ale to jest paskudne" czy ja o czymś nie wiem?
- No co? Co się tak gapicie?
- Emm... no bo widzisz... przeglądałaś się ostatnio w lustrze? - zapytała Ann, bacznie mi się przyglądając.
- Nie, bo po co? Na spaloną twarz nie chce mi się gapić. Oddawaj mi maskę! - krzyknęłam na Bena i wyciągnęłam rękę do góry, ale ten tylko wzleciał i patrzył na mnie z... niedowierzaniem.
- No to może lepiej spójrz - powiedziała Ann i podała mi lusterko.
Spojrzałam w nie i zaparło mi dech. Moja głowa nadal była zniszczona, ale jakby mniej. Zaczęły mi powoli odrastać niewielkie kosmyki włosów, ale peruka nadal była wymagana. Skóra wydawała się gładsza i odrobinę mniej brązowa, a zamiast tego lekko biała. Pod oczami za to nie była już tak bardzo obwisła. Wyglądałam o niebo lepiej.
- To naprawdę działa - powiedziałam na głos.
- Ale co działa? - zapytał Jeff nadal patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Zaraz to wyjaśnię, ale najpierw dajcie mi dokończyć - powiedziałam. To i tak ma związek z tą historią - tylko oddawać maskę! - krzyknęłam i wyrwałam ją Benowi, który zleciał za nisko. Podniosłam też perukę, która spadła na ziemię. Jak już to założyłam podjęłam przerwany wątek - No więc, jak ten rudy już mi zdjął maskę to zaczął się schylać w wiadomym celu - wszystkie dziewczyny w sali spojrzały na mnie szeroko otwartymi oczami. Od razu zrozumiały o co chodzi. Za to chłopaki zaczęli główkować, ale chyba tylko Proxy i Helen zrozumieli o co chodzi - no i jak go wdety kopnełam w krocze - chłopaki zrobili zbolałe miny (a przy najmniej ci bez masek), a dziewczyny się wrednie uśmiechnęły - No, ale jak doszedł już do siebie to przyłożył mi w głowę i brzuch, tak że się zgiełam w pół. Ale wtedy dostrzegłam jak za nim pojawia się czarna kałuża, a zniej wypłynęła nagle czarna macka i podcieła mu nogi, a ten się wywalił. Wtedy pojawił się blondyn. Zaczął mówić że powinni mnie póścić bo pożałują. Ten rudy go wyśmiał i ruszył na niego. Próbował mu przywalić, ale tamten po prostu złapał go za rękę i wywalił na glebę. Wtedy pozostali mnie puścili i ruszyli na pomoc. Jeden pobiegł po mój nóż i wbił go blondynowi w plecy w miejsce gdzie było serce. Byłam pewna że ten upadnie i umrze na miejscu, ale on tylko się odwrócił, kopnął tamtego w twarz, wyjął sobie nóż z pleców i zaczął znowu atakować rudego. A z jego rany zaczęła płynąć czarna, gęstniejąca krew - Masky i Hoddie spojrzeli po sobie - No i jak tym razem z nim walczył to wszędzie dookoła zaczęły pojawiać się te macki i w kółko lały tego rudzielca gdzie popadnie...
- Czekaj, a te macki pojawiały się tylko na chwilę i znikały? - zapytała Lulu.
- No... tak. A skąd wiesz? - zapytałam.
- Bo jak przeglądałam jego wspomnienia to przy tej scenie było trochę dziwnie. Nagle pojawiały się dodatkowe obrazy i po chwili znikały. Jakby miał więcej oczu. To chyba były te macki... - zamyśliła się bezoka.
- No dobra... - dziwne - wracając, w końcu blondyn walnął tego itiotę trzonkiem noża w głowę, a temten odpłynął. I wdety ten ostatni spanikował i kopnął blodyna w splot słoneczny - znowu chłopaki zrobili zbolałe miny - Ale potem pojawiła się za nim kolejna macka, tylko ze z igłą na końcu i wbiła się temu czranowłosemu w nogę i po chwili stracił przytomność. Potem chłopak podszedł do mnie i pomógł mi usiąść. Ale po chwili rozbolał mnie brzuch i wtedy on dał jakiś czarny płyn do wypicia, a po nim ból zelżał - Ann wyglądała jakby miała zaraz wyskoczyć z krzesła. Medycyna to naprawdę jej konik - No i ja wdety zaczęłam go wypytywać co to były za macki, ale ten stwierdził że żadnych macek nie było i podał mi pojemnik jakiegoś czarnego kremu. Kiedy zapytałam go po co to, powiedział że pomoże mi na twarz i... sami widzieliście efekty.
- Słuchajcie - Ann wstała - jak go kiedyś złapiecie, to macie go do mnie przeprowadzić. Żywego - podkreśliła pielęgniarka.
- Eee... no ok. A jak ja patrzyłam na ten krem, to on powiedział mi że, tamtych zostawia do mojej dyspozycji i radził żebym oszczędziła tego najmłodszego. Spojrzałam na niego, ale jego już nie było. Wyczułam tylko dym, a na ziemi leżało jeszcze pięć opakowań rego kremu i grosik - tu rzuciłam go ma stół - Wtedy podeszłam do tych gości i stwierdziłam, że oni jeszcze żyją - Dina wydała się zainteresowana - no więc zabiłam każdego, oprócz tego młodego i wróciłam do domu.
- A czemu tego najmłodszego oszczędziłaś - zapytał Jeff.
- Masz jeszcze ten krem - dopytywała Ann.
- Nie wiem czemu go nie zabiłam, po prostu postanowiłam zaufać tamtemu blondynowi - odpowiedziałam Jeff'owi - I ma jeszcze dwa pojemniczki, później mogę ci pokazać. - zapewniłam Ann.
- No dobra w takim razie lecimy dalej - powiedziała Lulu - Teraz Masky i Hoodie.
Per. Maksy'ego
- No dobra, dużo tego nie ma - zaczołem - Poszliśmy z Hoodie'm do lasu, bo ktoś zrywał kartki. Doszliśmy do pierwszej i była na miejscu więc poszliśmy dalej, ale po chwili coś przebiegło obok nas, a kartka znikła. Ruszyliśmy dalej i zobaczyliśmy jak blondyn podchodzi do kolejnej kartki. Schowaliśmy się za drzewa, ale jak wyskoczyliśmy to nie było ani jego, ani kartki, za to było czuć dym. Poszliśmy dalej i znowu go spotkaliśmy, jak podchodził do następnej kartki. Okazało się że miał już sześć, a ta była siódma. Rzuciłem mu nożem w plecy, a ten bez odwracania się go złapał. Potem zerwał kartkę i ruszył na nas, więc zaczęliśmy do niego strzelać. Hoddie trafił mu w nogę, ale nie zrobiło to ma nim wrażenia. Z rany zaczęła cieknąć czarna krew - tu spojrzałem na Jane - Nie wiele myśląc skonczyłem na niego i zaczęliśmy się szarpać, tylko że on nie atakował, za to unikał każdego mojego ciosu. W pewnej chwili, źle wymierzyłem i skończyłem odwrócony do niego plecami, a on zniknął - spojrzałem na Hoodie'go.
- T-t-tak, do-okładnie. I p-p-pojawi-ił się z-za mną - wyjąkał mój brat. Cały on.
- No i wtedy wziołem i skonczyłem na niego, ale ten uniknął i walnołem w Hoodie'go. A blondyn odbiegł, więc po chwili pognaliśmy w kierunku ostatniej kartki, ale gdy tam dotarliśmy to zabraliśmy wszystkie kartki przybite do drzewa moim nożem i kartkę z napisem "wygrałem" i pudełko czarnych tabletek na ból głowy - Ben i EJ drgneli - oraz dwa grosiki - rzuciliśmy monety na stół - Tyle.
- Czyli dwaj proxy, zostały wykiwane przez jakiegoś blondyna - zkupił Jeff. Już miałem mu coś odszczeknać, ale Helen podniósł nagle rękę. Co on, w szkole?
- Może widziałeś u niego coś szczególnego? Albo jego ubranie przynajmniej? - zamyśliłem się chwilę.
- Czarna bluza na zamek, szare dresy, niebieskie adidasy i niewielki plecak z doczepioną apteczką - po wiedziałem po chwili.
- Ok, nie mam więcej pytań.
- Ktoś jeszcze? - zapytała Lulu. Nikt się nie zgłosił. No dobra to teraz Dina.
Per. Diny
Spojrzałam na Lulu. Ciekawe jak potraktują moją relację, w końcu byłam u niego w domu. Cóż, raz kozie śmierć.
- Więc, zaczęło się od tego że chodziłam po mieście szukając jakiejś ofiary, a wiecie jak to ze mną jest... - zaczęłam, ale mi przerwano.
- Gość musi być winny - powiedziało chórkiem kilka osób. Jestem aż tak przewidywana?
- No... tak. Więc szłam po mieście i nagle usłyszałam jak coś się dzieje w jakimś zaułku. Wchodzę tam i patrze jakiś gość leży na ziemi i krwawi, a pod ścianą stoi inny gość i patrzy na tego na ziemi, więc uznałam oczywiście że to on jest winny i chciałam go poćwiartować, ale wtedy pojawił się blondyn i zaczął mówić że to nie ten mu to zrobił, ale po chwili tamten walnął mnie cegłą w tył głowy - nagle Helen obok mnie znieruchomiał - a ostatnie co widziałam, to jak blondy się na niego rzuca.
- Powiedz mi że zabił drania - powiedział mój chłopak mocno zdenerwowany.
- Nie zupełnie, ale dojdę do tego. No i później obudziłam się w jakimś małym, ale ładnie urządzonym pokoiku. Chwilę leżałam na łóżku, a potem wyszłam na korytarz. I nigdy nie uwierzycie kogo tam spotkałam. Samego Offendermana! - Wszyscy na mnie spojrzeli ze zdziwieniem.
- Co? - wykrzyknął pytanie Masky - Przecież Off nie ma już swojej rezydencji!
- Po pierwsze to nie była żadna rezydencja. Po drugie Off jest tam gościem. Po trzecie nie przerywaj mi. No dobra, na czym ja skończyłam? A tak, spotkałam Off'a, ten jak zwykle jakieś głupoty palnął i znikł, a ja zeszłam na dół. Były tam takie pokoje jak salon, jadalnia, kuchnia, sala ćwiczeń, zajście do nieźle wyposażonej piwnicy i coś jeszcze, ale zapomniałam co. No, a w kuchni siedział blondy, pił kawę i zagryzał gofry. Zobaczył że się obudziłam i powiedział mi że tamten typ rozbił mu głowę i musiał mnie zabrać do swojego domu żeby mnie opatrzeć, bo rana była dość niefajna.
- Czekaj, czekaj... byłaś u niego w domu?! - to pytanie zadała Zero.
- No, w sumie tak, tylko że on nazwał to "schroniskiem" dla Creepypast.
- A co ja, pies?! - warknął Jeff. Jane palneła go w głowę.
- Nie obrażaj psów, i tak są mądrzejsze od ciebie. A tu chyba chodziło bardziej o takie schronisko jak w górach, dobrze zgaduję? - spojrzała na mnie.
- Tak. Właśnie o to chodziło. Wracając, dał mi kawy i powiedział, że ma teczkę z danymi tego co mnie walnął i tego, co zabił tamtego chłopaka w zaułku. Powiedział też, że jakbym czegoś potrzebowała to mam do dyspozycji jego zbrojownie, która jest w piwnicy.
- A powiedział cj coś o sobie? - zapytała podekscytowana Lulu.
- No właśnie, jak pytałam o niego, to mówił że na to przyjdzie jeszcze czas. Potem powiadomił mnie, że te teczki są w pokoju w którym się obudziłam, więc poszłam po nie. Ale kiedy weszłam na korytarz, to zamiast numeru pokuju w którym spałam, była tabliczka z moim imieniem.
- Co?
- No, sama nie wiem, kiedy, ani jak on ją żałożył, ale była tam. Kiedy wziełam te teczki i zeszłam na dół, znalazłam tylko wiadomość, że musiał gdzieś szybko lecieć i żebym wzięła sobie z jego zbrojowni, co mi się podoba, więc zajrzałam tam i znalazłam taki fajny scyzoryk połączony z zapalniczką.
- Ten co nie chciałaś mi powiedzieć skąd go masz? - zapytał Helen.
- Tak ten. No i potem, jak wyszłam to zobaczyłam że do drzewa niedaleko jest przypieta koperta, a w niej znalazłam grosik - jak pozostali, rzuciłam go na stół - i nagle usłyszałam za sobą dźwięk zasysania. Kiedy się odwrociłam po schronisku, nie było ani śladu - wszyscy zrobili wielkie oczy - No, a potem poszłam załatwić tamtych kolesi. Koniec.
- W takim razie to już byli wszyscy - powiedziała Lulu.
- Czekaj dziewczyno, jeszcze ty! - przypomniał Ben. Wszyscy spojrzeli na niego, a potem na Lulu.
- Ja?! Eee... no dobra. Dajcie mi tylko minutkę...
______________________________________
No dobra, ten rozdział będzie miał trzy cześci, ale nie zabijcie mnie, później pojawi się znowu coś ciekawszego, to co się teraz dzieje jest wymagane dla rozwoju fabuły. To do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro