6| Mistrzyni jazdy konnej
Na horyzoncie pojawiły się kolejne zabudowania.
Rilla podskoczyła i wyciągnęła ręce do góry. Mimo sporego zmęczenia nadal miała siłę na ten drobny gest satysfakcji.
— Ha! I co panie 'Nigdy nie opuścisz Krainy'? Bang, zawodnik Rilla po raz kolejny dowiódł swojej niesamowitej inteligencji i sprytu. — Odwróciła się, ale na polnej drodze nikogo nie było.
Cóż, nic dziwnego. Szła już od dobrych kilku godzin.
— Jeden zero dla mnie — zanuciła wesoło.
Mina zrzedła jej, gdy zbliżyła się do owych zabudowań.
— Nie — mruknęła pod nosem. — Po prostu nie.
Zasadniczo istniały dwa wytłumaczenia. Albo to był jakiś cholernie duży skansen, albo świat powaliło. I to tak konkretnie.
Po niedługiej chwili Rilla dotarła do wioski. Praktycznie identycznej. Ludzie tak samo reagowali na jej pytania. Przyglądali jej się jakby była kolejnym kosmitą z Doctora Who, który przybył na Ziemię, by wysadzić wszystko w cholerę. Rilliana sama miała ochotę krzyczeć 'Exterminate!' na wszystko, co się ruszało.
Samsung dawno padł. Zasięgu dalej nie było, słońce prażyło niemiłosiernie. W takich okolicznościach Rilla nawet się ucieszyła na widok swojego ulubionego, nowego znajomego.
Mężczyzna w dziwacznym mundurze jakby nigdy nic siedział na zwykłej ławce przed jedną z pobielanych wapnem chat. Wyglądał na zmęczonego jej oporem.
Rilla spojrzała na niego zrezygnowana. Odłożyła ciężką, zawadzającą torbę i z westchnieniem usiadła obok.
— To jest chore — oświadczyła spokojnie.
— Takie może się wydawać — odparł po chwili. — Na mnie to już nie robi wrażenia. W Krainie od dawna przenika się wiele światów. Niektóre wiedzą o obecności innych, niektóre nie. Najwyraźniej pochodzisz z niedoinformowanego wymiaru...
— Niedoinformowanego? — parsknęła. -Powiedział facet, który prawdopodobnie mieszka w glinianej chatce. Wasz postęp skończył się na X wieku.
— To jest zwykła wioska — wyjaśnił cierpliwie. — Niezbyt zachwycająca. Stolica Krainy wygląda bardziej okazale. Przekonasz się za kilka dni — obiecał z dziwnym, niepasującym do jego zwykłego tonu podnieceniem.
— Kto powiedział, że gdziekolwiek się wybieram?
Wzruszył ramionami.
— Nikt. Już ci mówiłem. Jeśli chcesz wrócić do domu, musisz podjąć się Prób. Stawić się w stolicy przed Archontami — kontynuował spokojnie. — Z Próbami jest bardzo prosto. Przechodzisz je albo nie. Cokolwiek się stanie, po wszystkim wrócisz do domu.
W tym całym szaleństwie zainteresowało ją jedno.
— Do domu? Do mojej wspaniałej parterówki? Do Berna, nieoficjalnej stolicy Szwajcarii? Do XXI-wiecznej Europy?
— Jeśli to są miejsca, z których pochodzisz...
— To fantastycznie. — Podniosła się z ławki, chwyciła za pasek torby. — Im szybciej tym lepiej. Gdzie masz jakiś... — No tak. Auto. Nie mieli tutaj prądu czy zwykłej kanalizacji. Z pewnością wynaleźli samochód — ... karocę? Wehikuł jeżdżący...? Środek transportu...? Latający dywan...?
Tym ostatnim nieco go zaskoczyła.
W końcu.
— Niestety mam tylko dwa wierzchowce.
— Świetnie. Ruszajmy w drogę. — Z nowo odzyskaną energią otrzepała swoje spodnie z wszechobecnego kurzu.
— Umiesz jeździć konno? — zapytał jakoś podejrzliwe.
Parsknęła bez przekonania.
— Oczywiście.
— Koniu, jedź — nakazała białej klaczy, która spokojnie zajadała się trawą i gdzieś miała jej rozkazy.
Mężczyzna z mieszanką rozbawienia i politowania przyglądał się jej staraniom.
— Mówiłaś, że umiesz jeździć konno — stwierdził po chwili.
— To nie moja wina — odparła Rilla całkiem niewinnie. — To te konie są jakieś dziwne.
Skoro oboje ustalili, że jakimś cudem teleportowała się do obcego, nieznanego świata, równie dobrze mogła zwalać wszystko na odmienność Krainy. Bo niby dlaczego nie? Nawet jeżeli klacz wyglądała na najzwyczajniejszego pod słońcem konia.
— Wybranko, ja naprawdę uważam, że...
Zdenerwowała się.
— Nie. Won mi z tą Wybranką. Jestem Rilliana, wszyscy mówią mi Rilla. I tak ma pozostać, jasne? Nie zamierzam brać udziału w tym szaleństwie.
Nieznajomy przez moment przyglądał się jej z lekkim zainteresowaniem.
Nie żeby Rilla narzekała. Nieczęsto zdarzały się sytuacje, w których przystojny facet przyglądałby się jej z zainteresowaniem. Ale do cholery, wolałaby, żeby to się zdarzało w jej normalnym świecie, nie w tym pseudo średniowiecznym syfie.
— Czemu Rilla? — zapytał nagle.
Znalazł sobie pytanie, pomyślała, powstrzymując się od przewrócenia oczami.
— Bo tak. Moja mama miała obsesje na punkcie Lucy Maud Montgomery, ale uważała imię Ania za zbyt pruderyjne. Dlatego jestem Rilla. Rilla ze Złotego Brzegu.
Odwrócił wzrok i pokiwał głową, jakby to wyjaśnienie tłumaczyło wszystko.
— A ty? — zapytała po chwili, mimo wszystko nie chcą nazywać swojego tymczasowego towarzysza 'przystojnym wariatem w mundurze'.
— Co ja?
— Jak masz na imię?
— Daren.
No dobra, podobało jej się. Pasowało do jego przyjemnej dla oka aparycji i męskiego głosu. Gdyby nie była w jakiejś popieprzonej Krainie, pewnie wstydziłaby się okropnie. Ale teraz była na to zbyt zmęczona i zdezorientowana.
— Za kilka godzin dotrzemy do większego miasteczka. Tam odpoczniemy.
Fantastycznie. Tylko tyle chciała usłyszeć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro