Rozdział 23
- Co? - tylko to zdążyłam powiedzieć przed tym jak odskoczyłam od okna.
Karina złapała mnie za rękę i zaczęła mnie gdzieś prowadzić w pośpiechu. Nie rozumiałam co się dzieje. Kto szedł? Kto uderzył w szybę? I jak nowo poznana ciocia widziała o tym jeszcze przed tym najściem?! Miałam całkowity mętlik w głowie.
- Gdzie idziemy!? - krzyknęłam lecz nie usłyszałam odpowiedzi.
Po chwili znaleźliśmy się wszyscy w piwnicy pod ziemią. Czułam na sobie ciepły oddech Reya. Głośny wdychałam i wydychałam powietrze. Byłam strasznie zdyszana. Co się działo?
Nagle nastała cisza i każdy nasłuchiwał.
- Szybko zatkajcie uszy! - powiedziała w pośpiechu kobieta. Zmarszczyłam czoło. Jednak tak jak kazała, tak zrobiłam. Dosłownie sekundę później rozległ się głośny huk. Aż podskoczyłam z przerażenia, a moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. To był odgłos jakby wystrzału. Ale z czego? A najważniejsze: Do czego lub kogo?
- Czy ktoś mi może wytłumaczyć co się dzieje? - fuknęłam. Już nie mogłam wytrzymać tego niewyjaśnionego niepokoju.
- Nie ma czasu. Musicie się pośpieszyć. Idźcie do lasu i znajdźcie jakąś grotę. Ukryjcie się. To was szukają. - nie miałam siły już wrzasnąć coś typu ,,że co?!". Byłam zbyt oszołomiona.
- A ty? - zapytał Vi - Co z tobą?
- Nie martwcie się. Dam radę. Jeszcze się spotkamy. - powiedziała do nas z tym samym ciepłym uśmiechem gdy pierwszy raz ją ujrzeliśmy. Te same powitanie i pożegnanie. Dokładnie jak w niektórych filmach.
Kiwnęliśmy głowami na znak zgody i wyruszyliśmy. Na dworze było bardzo zimno. Ale co się dziwić. Czarnowłosy rozejrzał się dookoła i zaczęliśmy biec w stronę lasu. Gdzie w takim razie była nasza mama? Nie wierzyłam, że już nie żyła. Nie mogłam się z tym pogodzić. Na sto procent żyła. Czułam to.
W którymś momencie biegu usłyszałam głośny krzyk. Był to zdecydowanie głos mojej młodej cioci. Wiedziałam, że nie mogłam się zatrzymać. Zarz by nas dogonili. To ja niedługo mogłam stać się twórcą krzyku.
Gdy dobiegliśmy na skraj gęsto położonych drzew, spojrzałam jeszcze na wioskę. Niedawno tu przybyłam, i musiałam niestety opuścić to miejsce po bardzo krótkim czasie. Miałam nadzieję, iż nic się nie stało Karinie. Niestety nie miałam możliwości zostania w tamtym miejscu, gdyż nie mogłam się zatrzymać musiałam uciekać. Jak najdalej.
*
- Chodźcie tu! - zawołał Rey z daleka. Stał przy małym wejściu do jakiejś ciemnej jaskini. Nareszcie. Wlekliśmy się przez śnieg już kawał czasu. Cały czas myślałam czy przypadkiem gdybym się odwróciła, to czy bym zobaczyła w oddali wrogów. Czy byli to ludzie z ośrodka? Jeśli tak to co do nas mieli? Nic ze sobą nie grało. Bądź ja nie miałam o niczym pojęcia, jak to zwykle bywało.
- Dobra. Zobaczmy co my tu mamy... - z rozmyśleń wyrwał mnie brat.
Powoli weszliśmy do środka. Było tak zimno, lecz powietrze było wilgotne. Widocznie mieściła się tam jakaś ciecz. Miałam nadzieję, iż nadawała się do picia.
- Całkiem nieźle. Spędzimy tu noc. - rzekłam stanowczo i od razu przykułam wzrok moich towarzyszy. Popatrzyli na mnie przy tym uśmiechając się - No co? - dopowiedziałam. Czy w tym było coś zabawnego? No chyba nie.
- Może najpierw się tu rozejrzyjmy. Tylko zastawcie wejście. Nie chcemy, przecież aby ktoś nas znalazł tak? A zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż jesteśmy aktualnie poszukiwanie. - rzekł czarnowłosy, na co przytaknęłam głową. Wyjęłam z plecaka swoją latarkę. Światło wydobywające się z niej poleciało na ścianę groty. Słychać było regularne uderzanie kropli o taflę wody. Ściany były chropowate, koloru ecru (czytaj: ekri).
Zdjęłam swoje puchate rękawiczki i lekko dotknęłam ziemi. Była lodowata i twarda. Nie byłoby tam zbyt wygodnie.
Ruszyłam trochę dalej od wejścia aby zobaczyć dokąd sięga to wcięcie w górze gdy nagle usłyszałam krzyk.
- Lir! Chodź tu! - odezwał się mój brat. Obróciłam się na pięcie zmieniając kierunek, przy tym przewracając oczami. A chciałam sobie pozwiedzać.
- Hym? - mruknęłam do chłopaka. A ten przywołał mnie ręką. Podeszłam do niego i ujrzałam to. Cud cudniejszy od cudu. Aż mi się zrobiło cieplutko na sercu, biorąc pod uwagę to, że była temperatura na minusie.
- Jedzenie! - krzyknęłam, lecz zaraz po tym czynie zostałam uciszona przez czarnowłosego.
Dostałam do ręki kanapkę. Nie obchodziło mnie jaki jej był skład. Wystarczała mi jej obecność.
Tuż po zjedzeniu kanapki nastała cisza. Nie wiedziałam dlaczego. Przecież nic takiego się nie stało.
Nagle usłyszałam szelest. Cichy szelest, który po chwili przerodził się w głośny dźwięk.
- Tu są! - był to przerażający okrzyk ojca Mariki. Kurde. Czyli jednak to oni nas szukali. Mogłam to przewidzieć.
Siemka!
Strasznie was przepraszam, że w poprzedni weekend nie było rozdziału! Miałam masę spraw na głowie i nie dałam rady wpleść do nich dodatkowo wattpada. Na szczęście chciałabym to teraz nadrobić wstawiając dwa rozdziały. Za poprzedni weekend i nadchodzący, ponieważ niestety nie będę pisać w wigilię :(
Miłego dnia! (lub nocy ♥)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro