Rozdział 22
Szliśmy przez biały las, a wiatr wiał nam w twarze. Nie było to zbyt przyjemne.
Na szczęście mieliśmy ze sobą nasze niezastąpione gogle.
Było mi bardzo zimno, a jednocześnie spokojnie na sercu. Wreszcie się wyrwaliśmy z tego nienormalnego ośrodka! Mogłam już oddychać spokojnie i bez stresu.
Naszym celem była mała wioska - Lesttac. Tam ostatnio widziano mamę. Bałam się lekko jak zareaguje gdy nas zobaczy. W końcu minął już kawał czasu. Kilkanaście lat to jednak coś.
- Słuchajcie.... długo jeszcze? To miało być kilka kilometrów, a mu już idziemy kilka godzin! Moje nogi już nie wytrzymują! - powiedziałam do chłopaków padając na kolana, przy tym praktycznie topiąc się w śniegu.
- Oj nie marudź, tylko wstawaj! - odezwał się Vi, przy tym przewracając oczami. - Zostało tylko kilka kilometrów.
- Co?! Mówiłeś, że w ogóle cała ta droga to kilka kilometrów i, że zajmie nam ze dwie godzinki! - oburzyłam się. Okłamał mnie. Ale tak na serio ta czy miał jakieś inne wyjście? Nie ruszyłabym tak szybko gdybym wiedziała, iż jest to ok. 20 kilometrów, czyli masa czasu.
- To co mówiłem nie jest już aktualne. Mogę wziąć cię na barana. - powiedział, a na mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek. - Ale się nie przyzwyczajaj! - dopowiedział.
Zastanawiałam się jak on wytrzymywał, nosząc mnie przez taką ilość czasu. Nie byłam już, przecież dzieckiem. Nie byłam typem dziewczyny, która musi chodzić na obcasach aby być wysoka. Ważyłam swoje.
*
Ujrzałam dym.
- Hej! Patrzcie! To chyba tu! - wykrzyczałam i na końcu ochrypłam. No w sumie co się dziwić. Przebywaliśmy w temperaturze, w której Lidia na pewno długo by nie wytrzymała. Na samą myśl o jej osobie, przeszło mnie obrzydzenie i odraza. Ale nie był to czas na rozmyślanie o tym.
Vitalio zdjął mnie ze swoich barków i szybkimi krokami zaczęliśmy się zbliżać do miejsca, nad którym widniał szary dym.
W końcu znaleźliśmy się w pobliżu osady. Popatrzyłam na znak, widniejący obok bramy.
Witamy w Lesttac
Wszyscy głęboko odetchnęliśmy. Na reszcie udało nam się tu dotrzeć.
Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy to czy można się gdzieś ogrzać i coś zjeść. Natomiast druga to czy znajdę tu moją mamę.
Byłam bardzo podekscytowana. Tak dawno jej nie widziałam. A co jeśli by mnie nie poznała? Oprócz dobrych myśli, w mojej głowie kręciły się złe i nieprzyjemne.
Zapukaliśmy do jednego z domków i po chwili otworzyła nam kobieta w różowym swetrze. Miała czarne włosy oraz zielone oczy.
- Dzień dobry! W czym mogę pomóc? - zapytała serdecznym głosem, a w moim sercu zagościł cień nadziei, iż nas przyjmie i pozwoli ochłonąć. Kurcze. Znałam ją. Skąd? Nie miałam na to pytanie odpowiedzi.
- Ymm... Czy pozwoliła by pani nam schronić się pod waszym dachem? Jesteśmy bardzo zmęczeni i zamarzamy. - powiedział Rey, a na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.
- Oczywiście! Zapraszam do środka! Nie możecie tu tak stać! - uśmiechnęłam się i miałam nadzieję, że będzie wiedziała coś o mojej i mojego brata mamie.
W domu było milutko a w kominku palił się ogień. Moje mięśnie od razu przeszły w stan rozluźnienia.
- Usiądźcie proszę. - powiedziała kobieta i wskazała dłonią kanapę i fotel.
W pokoju stała duża choinka. Ubrana była w czerwone, zielone i złote bombki. Lampki świeciły na biało i czuć było nastrój świąt. Ta kobieta chyba miała taki sam zwyczaj jak ja.
Prawdopodobnie stroiła dom w świąteczny sposób już w Mikołajki! Ehhh... Kocham święta.
Można było poczuć się jak w domu. Nie chciałam opuszczać tego miejsca, ale wiedziałam, że niestety będę musiała to uczynić.
- Co was tu sprowadza? Nie jesteście tutejsi prawda? - zapytała kobieta. - Herbaty? - dopowiedziała podając nam filiżanki oraz imbryk. Oooo tak! Herbata to dobry pomysł!
Popijając napój opowiedzieliśmy kobiecie o tym co się wydarzyło, lecz nie wtajemniczaliśmy jej w rasy. Dowiedzieliśmy się również, że ma na imię Karina. Ale gdy mówiliśmy jej o tym jakoś wydawało mi się, iż myślała o czymś innym.
- Dobrze. Nie musicie się już ukrywać. - powiedziała z rozbawieniem w głosie. - Nie jesteście ludźmi prawda? - gdy z jej ust wydobyły się te słowa osłupiałam. Co? Jak ona na to wpadła!
Popatrzyliśmy po sobie a Karina jakby niby nic popijała gorącą herbatę.
- Ale... Jak... - zaczął mówić Vi ale kobieta mu przerwała.
- Ciii.... Mam swoje sposoby. - powiedziała a my zostaliśmy z otwartymi ustami i krzywymi minami.
W pokoju stała duża, zielona choinka, a w powietrzu wisiał zapach igieł i lasu.
Drzewko było ubrane w zielone, czerwone i złote bombki, a lampki świeciły na biało i żółto. Panowała przyjemna atmosfera świąt.
Karina poczęstowała nas jeszcze piernikami z dodatkiem pomarańczy. Przez chwilę poczułam się jak w domu. Wraz z przyjemnej świątecznej atmosferze i jedzeniu.
Pomyślałam, że to już czas aby zapytać o zaginioną.
- Karina? - kobieta spojrzała w moją stronę - Czy wiesz coś o Camili Black? To moja i Vi mama. Zaginęła kilkanaście lat temu. Z twarzy kobiety zniknął uśmiech i pojawił się jakby niepokój.
- Tak. Znałam ją. Znałam ją na wylot. W końcu to była moja siostra. - powiedziała a nas zatkało. Po raz koleiny. Czyli Karina to nasza ciocia. Czy czegoś jeszcze nie wiem? W czasie kilku dni dowiedziałam się, że cały czas żyłam w kłamstwie. Co do mojej rodziny i co do mojego pochodzenia.
Ale jeden szczegół bardzo mnie zaciekawił.
- Dlaczego mówisz w czasie przeszłym? - zapytałam w szoku.
- Hmm... Jak by to.... Obawiam się niestety, iż waszej mamy nie ma już na tym świecie. - powiedziała patrząc mi głęboko w oczy. Nie. To nie była prawda. Ona żyła. I zamierzałam ją odnaleźć.
Nagle usłyszeliśmy trzask zza okna.
- Są tu. - powiedziała zimno kobieta.
Po chwili w domu zostało gwałtownie wybite okno. A trzask rozbijanego szkła rosniósł się po okolicy.
Nie byliśmy już bezpieczni.
Siemka!
Mam dla was dosyć smutną informację :(
Będę pisać tylko jeden rozdział tygodniowo....
Rozdziały będą pojawiać się w weekandy ❤
Szkoła mnie przerasta i muszę się bardzo dużo uczyć, i nie mam czasu na wattpada :(
Miłego dnia! (Lub nocy ❤)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro