Rozdział 20 (2/3 maratonu)
Przełknęłam głośno i ciężko ślinę. No to koniec. Mam przechlapane. Odwróciłam się i spojrzałam na stopy tego kogoś i jechałam wzrokiem w górę. Podniosłam głowę do góry i spojrzałam mu w oczy. Zamarłam.
- A...Aron? Co ty tu.... - nie dokończyłam. Zabrakło mi odwagi. Zupełnie jak kiedyś. Nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam. Aron... On też był inny? I tego nie zauważyłam? Co on tu w ogóle robił?
- Co ja tu? A może co ty tu? Nie ładnie jest podsłuchiwać prawda? Przykro mi ale... za dużo wiesz. - powiedział a ja byłam tak przestraszona jak nigdy. - Pfff... Co ja gadam? Nie jest mi przykro. Szefie! Mamy tu kogoś kto stał tu przez całą waszą rozmowę! - krzyknął trzymając mnie mocno za ramię. Próbowałam się wyrwać ale jego uścisk był tak żelazny, iż było to niemożliwe.
Chwilę później odwróciłam głowę w przeciwną storę i ujrzałam go. Wiedziałam, że znałam ten głos. Znałam go bardzo dobrze.
Przede mną stał tata Mariki z poważnym wyrazem twarzy. Lecz gdy mnie zauważył, jego usta uformowały się w złośliwy uśmieszek.
- O! To ty! Co za niespodzianka. - odpowiedział szczerząc się do mnie.
- Kogo chcesz zabić! Gadaj! - wrzasnęłam, ale od razu tego pożałowałam. Aron wzmocnił uścisk na moim ramieniu a ja syknęłam z bólu. Przed moimi oczami pojawiły się czarne duszki. Byłam na granicy z zemdleniem, ale jednak to się nie stało. W moich oczach pojawiły się łzy.
Prychnął.
- Myślisz, że ci powiem? Żałosne. Śmiesz na mnie podnosić głos? - zacmokał a mnie to jeszcze bardziej wkurzyło. Jak on mógł? Co się stało z żartującym, miłym i troskliwym ojcem mojej przyjaciółki? Czy ona w ogóle wie, kim tak naprawdę jest jej ojciec? - Zabierz ją. - warknął w stronę chłopaka jego córki. Oboje byli z nią bardzo związani, a ona nie znała prawdy. To zdecydowanie najgorsze uczucie jakie może być. Życie w kłamstwie.
- A co z Mariką? - zapytałam przez łzy, ale od środka zżerała mnie wściekłość.
- A co ma być? - powiedział jej ojciec. - Powiedziałem, zabierz ją! - krzyknął z krzywą miną przyczepioną na twarzy. Już nie był dla mnie tą samą osobą co wcześniej. Okazał się być kłamcą.
Nastolatek brutalnie szarpnął mnie za bolącą rękę. Tym razem łzy popłynęły mi po policzkach. Nie mogłam wybuchnąć płaczem. Byłoby jeszcze gorzej. Chciałam wrzasnąć, by Vi oraz Rey mnie usłyszeli, ale nie mogłam. W gardle mnie piekło, a ból nie pozwalał na wydawanie dźwięków.
Aron szedł bardzo szybko. W końcu dotarliśmy do jakiegoś pokoju, w którym czekali lekarze. Miałam przeczucie, że nie byłam ,,niespodziewanym gościem". Wręcz przeciwnie. Czekali na mnie. Czekali, aż ten dureń mnie tu przywlecze siłą. Mieli taki plan od czasu gdy się tu pojawiliśmy.
Chłopak w końcu mnie puścił, a ja jak najszybciej rzuciłam się do drzwi. Niestety drogę zablokował mi jakiś pracownik. Dostałam strzykawką w prawe ramię. Całe szczęście nie było ono uszkodzone. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
Siłą zaprowadzili mnie do jakiegoś dziwnego stołu. Szamotałam się na wszystkie strony, ale to nic nie dało. Byli zbyt silni. Zbyt silni jak na ludzi. Czyli miałam do czynienia również z innym gatunkiem niż ,,człowiek". Super. Po prostu wyśmienicie. W tej sytuacji nie miałam żadnych szans. Obraz mi się rozmazywał przed oczami a zarazem wszystko wirowało. Stawałam niestabilnie to na jedną, to na drugą kostkę. A co jeśli zjem naleśniki? O czym ja myślałam! Nie chciałam tego! Co jeśli zjem baterię? Co się ze mną działo! Nie miałam kontroli nad swoimi myślami. Obawiałam się najgorszego.
Położyli mnie na stole i przypięli dodatkowo pasami. Jak w jakimś psychiatryku. Nie było już ucieczki. Łzy nadal spływały mi po policzkach, lecz nie zwracałam na nie uwagi. Byłam za bardzo wystraszona oraz zestresowana na rozpaczanie. W głowie krążyły mi najczarniejsze scenariusze tego, co miało zaraz nastąpić. Od operacji aż po śmierć. Bałam się jej. To nawet nie było słowo dokładnie opisujące to uczucie. Przed oczami nadal mi wirowało. Barwy zmieniały się co chwila a sala dziwnie falowała. Czułam się coraz bardziej senna i senna. Oczy same mi się otwierały aby potem na nowo się otworzyć. Nie kontrolowałam już żadnych ruchów. Moje mięśnie były bardzo spięte. Nie mogłam się odprężyć. Zresztą nie miałam po co. I tak zaraz pewnie pożegnam się z tym światem. A nawet nie zdążyłam pożegnać się z tatą, bratem, Reyem i najbliższą przyjaciółką, a zarazem jedyną - Mariką. Moje oczy coraz silniej produkowały ,, ciecz smutku,, , jak to mówił mój ojciec gdy byłam małym szkrabem. Łzy spływały raz za razem po policzkach. Resztkami sił zdołałam powiedzieć jeszcze:
- Jak mogłeś. - popatrzyłam w stronę, gdzie wcześniej stał Aron. Chociaż nie wiedziałam, czy nadal tam był, ponieważ widziałam już tylko białe plamki. Postanowiłam, że się nie poddam.
Po chwili poczułam na swojej twarzy coś plastikowego. Jakby maskę.Nic już nie słyszałam, a obraz rozmazał się na dobre. Towarzyszyło mi coś czego boi się większość mieszkańców ziemi - ciemność.
Hejka!
Już dwudziesty rozdział! Dzięki, że jesteście ze mną!
Dwa rozdziały maratonu za nami! Czekajcie na trzeci ♥
Miłego dnia! (lub nocy ♥)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro