Rozdział 25
Rozglądałam się dookoła aby zapamiętać trasę, którą szliśmy. Obserwowałam uważnie, aby nic na pewno mi nie umknęło. Nawet najmniejszy szczegół.
Nagle poczułam mokry, nasączony czymś kawałek materiału na twarzy. Wszystko zaczęło mi się rozmazywać i z każdą sekundą stawałam się coraz bardziej śpiąca. Moje nogi zaczęły się pode mną uginać. W końcu nie wytrzymały i runęłam całą sobą na zimny i nieprzyjemny w dotyku śnieg.
*
- Czego znowu chcecie... - powiedziałam słabym głosem jak kiedyś. Za czasów szarej, cichej i nieśmiałej Libery Black. Pomimo mojej bezradności fizycznej, mój mózg chciał rozerwać ojca Mariki na strzępy. Jak ona mogła tak długo z nim wytrzymywać i niczego się nie domyśleć?
- Zemsty. Jak widzę nie jesteście tak blisko ze sobą jak myślałem. - powiedział patrząc to na mnie, to na moich towarzyszy. Zmarszczyłam brwi i natychmiast wycedziłam:
- Co masz dokładnie na myśli? - zaraz po wypowiedzeniu przeze mnie tych słów, w pokoju zabrzmiał mrożący krew w żyłach śmiech Lorensa Costela. Wpatrywał się w moje oczy niczym czyste zło, wysysające duszę. Po chwili wyrwałam się od jego wzroku i spojrzałam na Reya. Ten niestety odwrócił ode mnie wzrok, co mnie lekko zaniepokoiło.
- Ty jej powiesz? - rzucił w kierunku Vitalio, ale ten uniknął wzroku Lorensa. - A może nasz drugi kolega? Czy ja mam jej powiedzieć? - nikt nie raczył się odezwać. - Nie pozostawiacie mi wyboru. - powiedział z chytrą miną przyklejoną do twarzy. Coraz bardziej czułam się nieswojo oraz bardzo zmieszana. - A więc... Jak już zapewne wiesz, jestem tego samego gatunku co twój przyjaciel - Rey Maren. Albowiem oboje jesteśmy Frenami. Mam nadzieję, iż wiesz jaką szczycimy się umiejętnością. - spojrzał w moje niebieskie oczy wzrokiem nie do odrzucenia. Chciałam, lecz nie potrafiłam. Tak naprawdę od środka zżerała mnie ciekawość. Pomimo tego zachowałam zimną krew, czekając co nastąpi dalej. - O! Ona nie ma pojęcia prawda? Nic nie wie, tak? Ani o waszej przeszłości, ani o tym kim naprawdę jesteście? Uchuchu! Super! Zrobi to na niej jeszcze większe wrażenie! Może i to dobrze. Będzie więcej frajdy.- przy wymawianiu tych zdań na jego ustach pojawił się złośliwy, a zarazem z nutą wredoty uśmieszek.- Jakiś czas temu, było to stosunkowo niedawno, albowiem tylko ok. roku temu, wyniknął między nami mały konflikt i niestety doszło do bójki. Nie jest to dla mnie powód do dumy, ale musiałem walczyć o to co moje. Mnie na szczęście się nic nie stało, lecz twój braciszek lekko ucierpiał, ale o tym pomówimy nieco później. - nie zamierzałam tego ,,od tak" słuchać.
- Vi? O czym on mówi? - powiedziałam, przy tym przerywając ojcu Mariki. Jednak nie uzyskałam odpowiedzi na moje pytanie. - Vitalio! Odezwij się! - powoli zbierała się w mnie gniw, która coraj bardziej rosła w siłę. Nie mogłam jednak wtedy poddać złości. Było zawcześnie na tak odważny ruch, jakim był mój nagły wybuch. Tak więc szybko się opanowałam i przywróciłam jako taki spokój.
Patrzyłam błagalnymi oczami na starszego brata, ten popatrzył na mnie głębokim wzrokiem i odpowiedział:
- Teraz już tego nie robimy ale... - zaczął.
- Wy? - zapytałam, zakrywając sobie później usta. Nie chciałam mu przerywać w tej chwili. Napewno było to dla niego stresujące i męczące. Zresztą tak samo jak dola mnie.
- My... Czyli ja i Rey. Chciałbym abyś wiedzieła, że byliśmy wtedy mniej dojrzali i odpowiedzialni niż obecnie. - wraz z początkiem tych wyznań, poczułam to. Coś już było nie tak. - Graliśmy wtedy w niezbyt legalne gry, oraz wraz z osiemnastymi urodzinami Reya, w naszym życiu pojawił się hazard. W ten sposób wygraliśmy cudowny budynek, a było nim schronisko. Uprzedzając twoje pytania: Tak, to to schronisko do, którego jeździliśmy w okresie dzieciństwa.
- Kto był jego właścicielem? - pytanie samo wyrwało mi się z ust .
- Ja! - krzyknął Lorens wyraźnie poddenerwowany.
- Ale to zwykły budynek! Mogłeś żałować, ale co się stało to się nie odstanie! Po co robić z tego taką aferę! Po za tym, gdy z nami grałeś, byłeś pijany! Sam się narażałeś! - do rozmowy wtargnął również Rey.
- Nic nie rozumiecie! Mieszkałem tam ja i moja córka! I nie był to zwykły budynek. - na twarzy mężczyzny pojawił się uśmieszek. Jak jak go nienawidziłam! - Pod nim, znajdowało się coś, o czym prawie nikt nie miał pojęcia... Mieściła się tam siedziba tamtejszej mafii, do której ja również należałem, należę, i będę należeć. Były tam też obfite złoża ropy naftowej. Za stracenie tamtej siedziby mocno oberwałem, i nie chodzi tu o zwykłe pobicie, lecz o coś znacznie gorszego. Zamierzam teraz odzyskać to, co naprawdę jest moje! A wy mi w tym nie przeszkodzicie!
- Zemsta w niczym nie pomoże! - powiedziałam patrząc poważnie na szefa tej organizacji.
W ułameku sekundy Lorens wyjął ze spodni pistolet i wycelował we mnie. Zupełnie nie spodziwałam się takiego rozwoju akcji. Serce podskoczyło mi do gardła i nie mogłam połknąć śliny. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.
- Nie zrobiłbyś tego.
- Ooo. Odważna. Chcesz sprawdzić? Ale uprzedzam! Ja jestem zdolny do wszystkiego. Bez wyjątków.
- Myślisz, że tym ruchem wywrzesz na mnie jakieś wrażenie? Pewnie nawet nie jest nabity. - wycedziłam ale tak naprawdę strach paraliżował mnie od środka i blokował, każdy możliwy mi ruch.
- Podobno zemsta smakuje lepiej podwójnie...Pomoże czy nie pomoże?! Co to za różnica! Chcę jej! - powiedział przykładając mi pistolet do czoła. Byłam sparaliżowana. Tylko czekałam na śmierć, która miała niedługo nastąpić. Żałowałam jedynie, iż nie odnalazłam matki i nie pożegnałam się z tatą i Mariką. Biedna nie wiedziała z jakim okrutnym i psychicznym typem mieszka. Mogło jej grozić niebezpieczeństwo.
- Ty jesteś chory! Idź się leczyć! Możesz wyrządzić krzywdę niewinnym osobom! - dramatycznie wycedziłam przez zęby. Krew się we mnie gotowała.
- Lecz z tym zabijaniem jest pewien mały, lecz istotny problem. Jestem tej samej rasy co Rey więc... Oboje jesteśmy nieśmiertelni. - gdy te zdanie wydobyło się z ust Lorensa myślałam, że się przesłyszałam. Popatrzyłam na niego przy tym marszcząc czoło oczekując bardziej rozwiniętego opisu. - Śmieszne. Nie rozumiesz pojęcia ,,nieśmiertelny"? To znaczy, że nic nas nie może zabić. Ale z tobą i twoją siostrą... - popatrzył na Vitalio, a ten wydawał się już mocny wkurzony. - Zapewne nie wiesz nawet jakiej rasy jest twój niedawno odnaleziony braciszek, co? - znów zwrócił się do mnie, nadal trzymając spluwę w swoim żelaznym uścisku. Ja tylko pokręciłam głową dając równocześnie znak, iż nie mam bladego pojęcia. Miałam już dość tych wszystkich tajemnic i kłamstw. Popatrzyłam za siebie i poczułam przypływ odrazy. Stał tam Aron Smith. Kiedyś lubiany przeze mnie nastolatek. Po tym co przeszłam, czułam do niego jedynie odrazę i niechęć.
- Zostaw ją! Ona nie powinna być mieszana w nasze osobiste sprawy. Nic przecież nie zrobiła. - Rey wreszcie raczył coś powiedzieć i stanąć w mojej obronie.
- Jezu... Ależ wy jesteście dziecinni. - poparzył na nas wszystkich po kolei. - Wracając do tego co mówiłem przed chwilą... Z rodzeństwem Black nie powinno być problemów, ale z tobą... To musimy cię odesłać z powrotem. - powiedział mój dawny ,,wujek". Co to znaczyło odesłać? Niby jak? Nie zamierzałam tworzyć nowej dyskusji, pokazującej jak mało wiedziałam. Jednak korciło mnie aby zapytać. W końcu nie wytrzymałam.
- Odesłać? Niby gdzie? - popatrzyłam stalowym wzrokiem na Frena, trzymającego broń. Po moich słowach on natychmiast wybuchnął okropnym i suchym śmiechem.
- Dziewczynko... Jesteś tak nie doświadczona w tych sprawach, że to aż zabawne. - Zakrył sobie twarz ręką, lecz po chwili ją opuścił. - Mam dość wyjaśniania ci wszystkich zdarzeń i podawania definicji rzeczy. Na twoje pozostałe pytania odpowie ci ktoś inny... - powiedział i uśmiechnął się lekko pod nosem. Ktoś inny? Tylko kto?
W pokoju zostało zapalone światło. Nagle krew się we mnie zatrzymała i zamarłam. Wiedziałam gdzie się znajdowaliśmy. I nie chciałam tam być.
Z kąta wyszła jedyna osoba, której nie podejrzewałam.
Tam tara ram tam tam!
Jest! Nareszcie to zrobiłam! Napisałam tak długo wyczekiwany rozdział!
Przepraszam wszystkich za tak długi okres nieobecności, no ale cóż... Postaram się już tak nie znikać ♥ Specjalnie napisałam troszeczkę dłuższy rozdział, abyście mieli co czytać ♥
Jak myślicie? Kogo zobaczyła Lir? Swoje podejrzenia możecie napisać w komentarzu ♥
Miłego dnia! (lub nocy ♥)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro