19. Noc kiedy Remus ma piętnaście lat i spędza ją sam odkąd ma stado
Remus leżał wieczorem we własnym łóżku i patrzył się w sufit, na którym były poprzyklejane małe, błyszczące gwiazdki. Oddychał głęboko i równomiernie. Wrócił właśnie do domu na wakacje. Napisał SUMY i w końcu mógł odpocząć. Cieszyć się wakacjami, ale jedna myśl nie pozwalała mu na to. Świadomość tego, że jutro miała być pełnia, a on nie posiadał swojego stada obok.
Glizdogon, Łapa i Rogacz.
Jego przyjaciele. Jego stado.
Remus uśmiechnął się nostalgicznie, kiedy przypomniał sobie jak któregoś dnia w końcu wpadli na pomysł na pseudonim dla niego. Lunatyk. Tak naprawdę to wymyślił to James w połowie obiadu, kiedy zapychał buzię kolejną porcją puree ziemniaczanym. Było to tuż przed pełnią i wręcz siłą musieli znieść Remusa na posiłki. Szedł obok nich, ledwo stojąc na nogach, zmęczony po podwójnych eliksirach i prawie wszedł w zbroję. Zaczął ją nawet przepraszać i dopiero głośny śmiech Łapy, obudził go na tyle, by się zorientować co robił. Peter powiedział wtedy, że Remus zachowuje się jakby lunatykował.
Przykrył się kołdrą i westchnął głęboko. Był tak zmęczony podróżą i bólem, który czuł, kiedy musiał pożegnać się z Syriuszem na ponad dwa miesiące. Nie mógł znieść widoku jego smutnych, szarych oczu, które wpatrywały się w niego przez całą drogę pociągiem i słów, które usłyszał na pożegnanie.
– Nie bój się, Lunatyku – powiedział fałszywie radosnym tonem Syriusz. – Jak coś, to po prostu ucieknę.
Remus nie miał pojęcia, że usłyszał wtedy prorocze słowa Łapy. Syriusz naprawdę uciekł tamtego lata z Grimmuald Place 12. Ale wtedy po prostu żartował i starał się pocieszyć jakoś Remusa, który wiedział w jakie bagno pakował się Black.
Teraz jednak leżał w ciemności w swoim pokoju i nie mógł znieść myśli, że jutrzejszą pełnię miał spędzić samotnie. W starej szopie, przykuty łańcuchami do podłogi i skazany na moc księżyca. Wiedział, że jego wilkołacza natura nie będzie zadowolona z braku Glizdogona, Łapy i Rogacza obok. Skończy się to po prostu kolejną kolekcją blizn, ran i śladów, które sam sobie zrobi w czasie pełni. Wróci do tego co było – atakowania własnego ciała i wycia prosto do księżyca w nadziei, że jakiś inny wilkołak odpowie na jego wezwanie. I jak zawsze zawiedzie się niesamowicie.
– Chciałbym żebyście ze mną jutro byli – wyszeptał w ciemność.
***
Remus pozwolił sobie zerknąć na twarz ojca, kiedy ten sprawdzał stan łańcuchów, które miały przytrzymać Gryfona w czasie pełni. Głośny brzdęk był jedynym dźwiękiem w szopie. Remus nie mógł zaprzeczyć, że był podobny do ojca – mieli te same rysy twarzy, kształt nosa i ust. Kolor włosów i oczu odziedziczył po Hope. Im starszy był, tym lepiej było to widoczne.
– Wszystko jest w porządku – odezwał się nagle Layla i wyprostował. Remus siedział ze skrzyżowanymi nogami na betonowej podłodzie szopy. Łańcuchy oplotły jego ciało. Layla odwrócił wzrok, ponieważ nie chciał na to wszystko patrzeć.
– Dzięki, tato – odpowiedział Remus. Z trudem otworzył usta, bo czuł jak każdy ruch wręcz rozrywa mu szczękę. Nie wiedział czemu, ale w tym miesiącu miał wrażenie, że zęby zaraz mu wypadną i krew zaleje mu usta. Wręcz czuł jej smak na języku.
Layla wyszedł. Zamknął za sobą duże drzwi na kłódkę i odszedł powoli w stronę domu. Remus został sam.
Starał się oddychać płytko, by nie nadwyrężać mięśni brzucha i klatki piersiowej. Koc, którym by przykryty, nie pozwalał mu ogrzać się na tyle ile potrzebował. Było mu zimno.
Nie miał pojęcia ile jeszcze musiał czekać, aż transformacja się zacznie. Nie chciał jej, ale wolał mieć to już za sobą. Miał gorzką świadomość tego, że Łapa nie podejdzie do niego żeby Remus mógł zatopić palce w jego futrze. Glizdogon nie będzie kręcił się w kółko, by złapać swój ogon w łapki i czyścił swojego łebka w zabawny sposób. Rogacz nie będzie siedział w rogu nieruchomo, bo z każdym krokiem jego poroże zaczepiało o ściany czy sufit. Spokój jaki od niego bił, był naprawdę uspokajający, gdy od pełni dzieliły ich minuty.
Remus był sam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro