Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Poranek, gdzie zakładany jest mundurek szkolny na świeże rany po pełni

Poranki po pełni dla jedenastoletniego Remusa były owiane zapachem eliksirów, środków czystości i świeżo wykrochmaloną pościelą w Skrzydle Szpitalnym. Lupin obudził się kilka godzin po wschodzie słońca.

Wokół było cicho. Nie ma jego mamy, która zawsze głaskała go po włosach, ani zapachu jajek, które tata przygotowywał w kuchni kiedy pełnia akurat wypadała w weekend i nie musiał iść do pracy. Remus miał ochotę skulić się jeszcze bardziej w kłębek ze świadomością, że stracił to bezpowrotnie, a zyskał surowość Skrzydła Szpitalnego jako nową rzeczywistość po pełni, ale bał się, że rany, których nabawił się w nocy mogą się znowu otworzyć.

– O, obudziłeś się – pani Pomfrey pojawiła się wokół niego. – To dobrze.

Potem zaczął się rytuał, który będzie trwał całe siedem lat. Cała kolekcja eliksirów, które musiał wziąć stała ułożona w równym rzędzie na szafce nocnej przy jego łóżku. Potem następowała przemowa pani Pomfrey, kiedy mówiła jakie obrażenia miał Remus. Następnie ściągnięcie bandaży i jeśli Lupin był w stanie to pójście do łazienki o własnych siłach, a potem założenie nowych opatrunków.

Ale pierwszy taki poranek jest dla Remusa czymś zupełnie nowym. Dużo spał, mało jadł czym martwił panią Pomfrey i miał złudną nadzieję, że jego rodzice pojawią się w drzwiach Skrzydła Szpitalnego z uściskami pełnych miłości i pocałunków w czoło. Nic takiego nie miało miejsca.

Nikt nie przyszedł.

Jakaś dwójka Puchonów przyszła do Skrzydła Szpitalnego po obiedzie, ale wyszli po jakiś dziesięciu minutach. Nawet nie zwrócili uwagi na Remusa.

Remus miał wprawę w tym, żeby oszczędzać siły i dochodzić do siebie po pełni. Ale w domu najczęściej towarzyszyła mu Hope, książki i karciane gry. Teraz nie miał nawet szkolnych podręczników, bo swoją torbę zostawił w dormitorium. Musiał nauczyć się ją brać na następne razy żeby mieć co robić.

Poprosił nawet panią Pomfrey o coś do czytania, ale ta jedyne co miała to książki medyczne. Remus zaczął czytać pierwszy tom pielęgniarstwa dla zaawansowanych tylko po to, aby czas mu szybciej płynął.

Następnego dnia rano Remus zakładał białą koszulę od mundurku, starając się nie naciągać za bardzo prawego boku, gdzie miał głęboką ranę. Jego lewa ręka była obandażowana, bo złamał trzy palce, a tam gdzie były paznokcie było surowe mięso. Pomfrey powiedziała, że do wieczora nie będzie śladu, ale paznokcie zawsze były kapryśne jeśli chodzi o odrastanie.

Remus miał problemy z zawiązaniem krawatu w czerwono-złote paski, ale dał radę.

– Do zobaczenia za miesiąc Remusie – pożegnała go pani Pomfrey.

Remus kiwnął głową.

– Do widzenia, proszę pani – odpowiedział sztywno.

Miał łzy w oczach kiedy wychodził, ale te wyschły zanim dotarł do dormitorium Gryffindoru.



***

– Remus, gdzie jesteś?

Remus sapnął z bólem kiedy trzymał się mocno białej umywalki w łazience. Czemu to tak cholernie bolało?

– Remus? – zawołał go znowu Syriusz, który był coraz bardziej zmartwiony brakiem odpowiedzi.

– Tutaj – wysyczał przez zęby i zaraz się skrzywił z bólu. Wczorajsza pełnia dała mu siwe znaki. Jak przez mgłę pamiętał, że Wilk szukał Glizdogona i Rogacza. Szukał swojego stada, które od dawna już nie istniało.

Syriusz otworzył drzwi i wsadził głowę między drzwi a framugę. Miał zmartwioną minę.

– Hej, Lunatyku – powiedział i wszedł do łazienki. Remus poczuł jak mocne ręce chwytają jego pokiereszowane ciało i zapach perfum Syriusza. To było miłe. – Może wrócimy do łóżka, co? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź tylko zaprowadził ich z powrotem do sypialni. Remus pozwolił, by Syriusz wręcz go tam zaniósł.

Z trudem położył się na łóżku i skrzywił się kiedy rany na klatce piersiowej znowu zabolały. Najpierw poczuł, a dopiero później zobaczył dwa kubki z gorącą czekoladą, które stały na szafce nocnej Syriusza. Uśmiechnął się z trudem.

– Masz – Syriusz wręczył mu jeden z kubków. Remus oparł się wygodniej o stos poduszek i ramę łóżka. – Twoja ulubiona z piankami i kawałkami czekolady.

– Dzięki, Łapo.

Syriusz pocałował go w policzek i rozsiadł się wygodnie obok. Doskonale wiedział co działało, a co nie po pełni na Remusa. Gorąca czekolada, odpoczynek w łóżku i coś czym mógłby się zająć, ale nie wymagało od niego zbytniego ruszania się.

Remus upił kilka łyków, zanim się odezwał.

– Kiedy odbierasz Harry'ego?

– Andromeda powiedziała, że może z nimi zostać aż do obiadu, a ja mam zamiar wykorzystać w całości czas, który mamy tylko we dwoje.

– Nie nadaje się zbytnio do czegokolwiek, Syriuszu – uprzedził go Remus i połknął piankę pokrytą czekoladą. Bolało go nawet wzięcie głębokiego wdechu, a co dopiero coś innego.

– Och, a ja myślałem, że nasza randka w łóżku z czekoladą to spełnienie twoich wilczych snów, Lunatyku – odpowiedział ze śmiechem Syriusz i mrugnął szybko powiekami.

– Tak, jest.

Kiedyś poranki po pełni były pełne samotności i cierpienia. Potem ten ból zmniejszył się kiedy byli z nim Huncwoci. Jego stado. Teraz cieszył się, że należą one do Syriusza i Harry'ego. Nie przeżyłby gdyby po stracie przyjaciół i rodziny musiał się znowu zmierzyć z tym sam.





****

Wyobrażenie sobie jak musiały wyglądać te wszystkie lata Remusa po tej przeklętej nocy Hallowenowej, powoduje, że zastanawiam się jak on mógł potem przyjechać do Hogwartu i w ogóle żyć. 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro