Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Dziewczyna z każdą sekundą zaczynała niecierpliwić się coraz bardziej.

Co chwila zerkała na zegarek wiszący nad głową dyrektora, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Jej fobia społeczna dawała o sobie znać jak nigdy wcześniej, a skurczony ze stresu żołądek zwijał się boleśnie.

Julia rozejrzała się w koło, chcąc ocenić, czy gdyby właśnie w tej chwili wyszła, to czy mogłoby to umknąć uwadze zgromadzonych. Ostatni raz spojrzała z nadzieją w stronę drzwi i momentalnie zamarła, gdy dostrzegła parę niebieskich oczu spoglądających na nią. Nieco zaskoczona zmarszczyła brwi w zdziwieniu, lecz po chwili lekko uśmiechnęła się do swojego obserwatora, na którego twarzy, prócz uśmiechu, widniał także siniak pod okiem i strup na wardze. Mimo śladów bójki na twarzy mężczyzny, ten nadal był bardzo przystojny a jego oczy nie traciły blasku. Lecz blondynka nie wiedziała natomiast, że prócz niego, ktoś jeszcze bacznie ją obserwuje.
Na zakończenie dyrektor nakazał uczniom przejść do wskazanych klas, więc nastolatka prędko wmieszała się w tłum i po kilku chwilach była już w odpowiednim pomieszczeniu, skubiąc paznokcie ze stresu i modląc się, by cały rytuał zapoznawczy przesunąć w czasie jak najbardziej to możliwe.
Młoda, niska brunetka z tuszą przedstawiła się z uśmiechem, oznajmiając, że przez najbliższe trzy lata ich nauki tutaj, będzie mieć zaszczyt być ich wychowawczynią. Po kilku krótkich kwestiach organizacyjnych, wręczyła każdemu plan lekcji i oznajmiła, że resztę spraw przeanalizują na spokojnie jutro. Żegnając każdego z nich uśmiechem, Julia zaczęła zastanawiać się, czy ta kobieta aby na pewno nie naciąga sobie po nocach policzków tak, że jej uśmiech trzyma się cały dzień.
Blondynka prędko narzuciła na siebie kurtkę, zginając kartkę w pół i chowając ją do torby. Na holu, na którym jeszcze chwilę temu był tłum ludzi, teraz kręciła się tylko garstka osób. Dziewczyna już miała opuszczać budynek, wtem gdy usłyszała jak ktoś woła ją po imieniu. Jako iż wiedziała, że jej imię jest dość pospolite, uznała, że to z pewnością nie chodzi o nią i wyszła.
Zatrzymała się dopiero w momencie, gdy drogę zastawił jej kędzierzawy chłopak w okularach.
- Hej - uśmiechnął się - Julia Antoszkiewicz?
Dziewczyna prędko zorientowała się, że ma do czynienia z rodowitym Niemcem, a mianowicie w momencie, gdy z trudem przyszło mu wymówienie jej nazwiska.
Lekko przytaknęła głową w potwierdzeniu, wysilając swoje szare komórki by przywróciły w pamięci jak największą ilość niemieckich słówek i zwrotów.
- Marcel Draxler - wyciągnął w jej stronę dłoń, którą lekko uścisnęła - Będziemy chodzić do jednej klasy.
Dziewczyna w tym momencie nie wiedziała czy jest bardziej zaskoczona czy przerażona, po pierwsze tym, że ktoś wiedział, jak się nazywa, a po drugie, że chłopak był tak chętny do nawiązania z nią znajomości.
- Och, to...świetnie - wysiliła się na uśmiech - Niestety bardzo przepraszam, ale muszę już lecieć. Do zobaczenia jutro - ostatni raz na niego zerknęła, przyspieszając kroku.
Chłopak stał tam jeszcze do czasu, aż dziewczyna zupełnie nie zniknęła mu z oczu.
- Do zobaczenia - uśmiechnął się pod nosem.

Biedna nie miała pojęcia, że tego chłopaka nie da się zbyć.
Nie da się zbyć Marcela Draxlera.

***

Poniedziałek pierwszego września był szary, zimny, smutny.
Słońce było gdzieś grubo ukryte za warstwami chmur, a liście wirowały od nagłych podmuchów wiatru.
Julia nie lubiła, gdy było pochmurno lub co gorsza, deszczowo. Nie lubiła także jesieni, krótkich dni i długich nocy, bo wtedy jej nastrój pogarszał się, co było dla niej strasznie ciężkie i męczące.
Głębiej upchała dłonie do kieszeni i założyła nogę na nogę, kuląc się w rogu przystanku, w duchu modląc się, by autobus przyjechał jak najszybciej.
Łukasz także nie miał zamiaru przesiedzieć w szkole dłużej niż to było konieczne. Mimo, że od głośnej afery z jego udziałem minęły już trzy miesiące, niektórzy z nauczycieli nadal krzywo na niego patrzyli, włącznie z dyrektorem, który przecież nie mógł pozwolić, by jego szkoła straciła dobre imię. Mimo, że ludzie udawali, że wszystko jest w porządku, nadal nagle robiło się cicho, gdy Łukasz wchodził do pokoju. Ale nie mógł nic z tym zrobić. Poza tym, był tu by pracować, a nie zamartwiać się, że ktoś ma do niego jakiś problem.
Około południa zebrał się i wsiadł w auto, z zamiarem pojechania do domu i sprawdzenia, czy jego żona zdążyła się wynieść. Lecz nie było tak łatwo, jak mogło mu się zdawać. Ale hej, to była Ewa, jego żona, która nie raz pokazała, że ma charakterek. Od razu gdy wszedł do domu i potknął się o jej rozrzucone obcasy, wyciągnął z szafy torby i bez namysłu zaczął pakować do nich wszystko, co należało do jego...a właściwie już nie jego, kobiety.
Już miał sięgać po jedną z jej kurtek, wtem gdy poczuł siarczyste uderzenie na swoim policzku - Co ty do cholery wyprawiasz?!- kobieta krzyknęła, próbując wyrwać mu z rąk swoje rzeczy - Zostaw to, nie masz prawa!
Zaśmiał się, nadal czując pulsujący ból po lewej stronie twarzy - Nie mam? To patrz - wziął zamach i wyrzucił jej rzeczy na zewnątrz.
- Jesteś skończonym, popieprzonym dupkiem! Jak śmiesz!
Mężczyzna westchnął, idąc na górę do swojego gabinetu - Myślałem, że załatwimy to kulturalnie, jak ludzie - stojąc na schodku, odwrócił się w jej stronę - Ale jak widać, z tobą po ludzku się nie da. Miałaś czas do mojego powrotu, by się wynieść. Jeżeli wrócę z Sarą, a ty nadal tu będziesz, to nie będę się wstrzymywał z wyrzucaniem tych wszystkich szmat przez okno.
- Jesteś chorym idiotą! Zapomnij, że moja córka będzie mieć styczność nie dość, że z gwałcicielem, to jeszcze psychicznym kretynem!
Prychnął, ubierając kurtkę - A myślisz, że moja córka będzie mieć styczność z osobą, która puszcza się za kieliszek wódki? - spojrzał jej w oczy, w których prócz wściekłości dostrzegł też ból. Tak, zabolało ją to. Dlatego, że podniósł na nią głos? Nie, dlatego, że powiedział prawdę.
- Masz cztery godziny - zerknął na zegarek, po czym zniknął za drzwiami i odjechał.
Łukasz przez kilka chwil walczył z wyrzutami sumienia. Zarzucał sobie że niezbyt dobrze się zachował, że był za ostry, że raczej nie powinien być taki w stosunku do osoby, z którą przez sześć lat nosił na palcu obrączkę.
Odpędził te myśli i zacisnął zęby, kręcąc głową i wzmacniając uścisk na kierownicy.
Tu już nawet nie chodziło o niego. Chodziło o jego córkę, jego ukochaną, jedyną córkę która była nastawiana na cierpienie z każdym wyskokiem jego żony. Kim by był, gdyby nadal na to pozwalał?
Był właśnie w drodze do domu Błaszczykowskich, z zamiarem zabrania swoich rzeczy, wtem gdy przejazdem, dostrzegł na przystanku Julię. Zatrzymał auto i wziął kilka głębszych oddechów, nieco się uspokajając i otwierając okno - Hej - uśmiechnął się lekko - Podrzucić cię, czy poczekamy, aż zamienisz się w kostkę lodu?
- Czekam na autobus, powinien być lada moment - pociągnęła nosem, napinając mięśnie, z zamiarem powstrzymania drgawek.
Łukasz zerknął na oznakowanie przystanku - Wiesz, stąd raczej do domu nie dojedziesz - oparł się łokciem o okno - Kursuje w kierunku zupełnie odmiennym niż ten, do którego zmierzasz.
Dziewczyna momentalnie poczuła jak zimnie ustępuje okropne gorąco palące jej policzki.
- Kto powiedział, że mam zamiar jechać do domu? - najlepszą obroną był atak, tak, zdecydowanie. Przecież nie mogła wyjść na nieporadną i skompromitować się w jego oczach, co to to nie.
- A więc dokąd jedziesz, jeżeli można spytać? - Piszczek doskonale wiedział, że dziewczyna strzeliła gafę, nie miał natomiast zamiaru jej komentować, bo postanowił, że dopóki będzie mu dane móc oglądać urocze wykwity na jej policzkach, będzie siedzieć cicho.
- Do centrum - odparła krótko.
- Aa, do centrum - udał zrozumienie - No cóż, w takim razie dobrze. Powodzenia - uśmiechnął się - I miłego dnia.
- Nawzajem - mruknęła cicho, wtem gdy mężczyzna zamknął okno i zaczął się powoli oddalać. W tym też momencie z nieba urządziło się okropne oberwanie chmury, a blondynka postanowiła schować dumę do kieszeni i prędko pobiegła za nim, wskakując na przednie siedzenie jego samochodu.
Łukasz zaśmiał się i podkręcił ogrzewanie - Ta taksówka dziś niestety nie ma kursu do centrum, przykro nam, przepraszamy za usterki.
Julia mocniej wcisnęła się w fotel, gdy zdała sobie sprawę, że ten utarł jej nosa, lecz postanowiła nie zostać dłużna - Ale w stronę Dreimstrasse oferta z pewnością obowiązuje, prawda?
- A i owszem - brunet zaśmiał się, zaciskając dłonie na kierownicy i ukradkiem zerkając na jej dżinsy - A miał być strój galowy, moja panno - udał stanowczy ton. Dziewczyna spojrzała na jego rozpiętą kurtkę i pociągnęła za jego pognieciony t-shirt - Miał być galowy strój, mój panie. Jaki pan daje przykład dzieciom, hm?
Oboje się zaśmiali. Łukasz ponownie zapomniał o tym, że ma na głowie multum problemów, że musi uporać się z humorzastą małżonką i nazajutrz stanąć twarzą w twarz z uczniami którzy, miał nadzieję, zdążyli puścić w niepamięć ciążące nad nim plotki, a Julia zapomniała o stresie jaki ją zjadał na samą myśl o nowej szkole, przedmiotach, uczniach. Ludziach.
- Na którą jutro masz?- zapytał, gdy stali na skrzyżowaniu.
Dziewczyna sięgnęła ręką do torby i rozprostowała pogniecioną kartkę - Na ósmą - zerknęła na niego - Dlaczego pytasz?
Łukasz przez kilka chwil walczył sam ze sobą, lecz ostatecznie odważył się kontynuować - Kiepska pogoda by tłuc się autobusem. Jeżeli będziesz chciała, możemy zabrać się razem.
Dziewczyna lekko przygryzła wargę - Czy to w porządku, by nauczyciel woził swoją uczennicę na lekcje?
Brunet przez moment milczał, analizując jej pytanie.
- Bo wiesz, musimy liczyć się z tym, że za bramami szkoły z Łukasza zmieniasz się w pana Piszczka, nauczyciela matematyki, a nie znajomego, z którym mogę być na ty.

Mężczyzna uśmiechnął się do niej uspokajająco - Hej, w takim razie zaparkujemy przed bramą.

(...)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro