Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

nasze przeznaczenie

dzień dobry. pracę dedykuje tej, która była przy mnie przy wzlotach i upadkach 

za błędy przepraszam.

Zapach stęchlizny unosił się w powietrzu, gdy pastor wszedł do katakumb. Nie spędzał tam dużo czasu – wolał świeże powietrze i blask księżyca, ale aktualnie był zmuszony do poświęcenia. Coraz więcej akcji wymagało od niego księgi odnowienia. Jego ręce – zranione, a na nich masa siniaków od pobrań krwi – szybko znalazły się na blacie jednego z grobowców. Położył kartki i krucyfiks, a nożem przeciął dłoń, aby krew zleciała na kartki. Parę chwil minęło i księga była już gotowa.

Erwin westchnął i przetarł niezranioną dłonią czoło. W ostatnim tygodniu narobiło się wiele problemów i choć miał z tego korzyści, chciał, aby każda sprawa była unormowana. Spadino zaczynał czuć się coraz pewnie i chociaż ich akcje nie wychodziły tak jak chcieli, to Erwin dalej musiał na siebie uważać.

Wsiadł do samochodu biorąc telefon do ręki. Musiał powiadomić Kuia o posiadaniu już trzech księg. Żałował, że musi je dawać za darmo, ale w tej sytuacji nie miał wyjścia. Musiał otworzyć ten pierdolony bank za wszelką cenę. Spadino działał mu już na nerwy, a ciągłe porażki nie pomagały w rozluźnieniu, chociaż na chwilę.Szybko wybrał numer Kuia i po kilku sygnałach mógł usłyszeć zmęczony głos mężczyzny.

- Witaj pastorze, w czym mogę pomóc?

- Jak myślisz, czego nam jeszcze brakuje? Szukaliśmy wszędzie, robiliśmy wszystko, a ta feeca śni mi się nawet podczas dwugodzinnego snu – przerwał na chwilę, aby otworzyć drzwi do samochodu. – Myślisz, że powinienem zrobić sobie przerwę? Powoli mam dosyć tego gówna.

Rozmawiali jeszcze chwilę, po czym pastor się rozłączył. Zdecydowanie potrzebował chwilę odpoczynku. Miał zamiar wykąpać się w wannie, zjeść porządnie i zasnąć w łóżku, a nie na fotelu obok laptopa.

Naprawdę chciał odpocząć od codzienności, nawet wyłączył telefon, ale nagły, ostry ból przerwał mu w odpoczynku. Był wkurzony – miał jeden dzień dla siebie, a teraz musiał trzymać ręcznik przy ranie na brzuchu, bo jakaś pierdolona pokraka nie potrafiła dbać o siebie. Przez chwilę zastanawiał się czy musi udać się do szpitala, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu, widząc, że krew przestaje lecieć z rany. Widocznie ktoś już zajął się winną temu wszystkiemu osobą i dzięki temu szpital nie był obowiązkowy. Erwin i tak podszedł do zlewu i wyjął apteczkę z szafki – wolał się opatrzyć, aby nie wdało się zakażenie. Sytuacja z bratnimi duszami była na tyle chujowa, że wolał się już tym nie przejmować.

Postanowił zrezygnować z posiłku – nie chciał już nic robić, rana na brzuchu i stres z nią związany spowodował, że całkowicie stracił apetyt. Zdecydował się na szybkie pójście do łóżka, aby wyspać się na jutrzejszy dzień. Liczył, że ktoś z jego ludzi znajdzie coś, dzięki czemu będzie mógł otworzyć ten jebany bank.

Podchodząc do łóżka, przez głowę przeszła mu myśl, że z jego bratnią duszą, naprawdę wiele razy coś się działo. Wiele razy przechodził przez postrzelenia, dźgnięcia były dla niej już naturalne, a ciągle otarcia przestały zwracać na siebie czyjąkolwiek uwagę. Na początku nieco martwiło to Erwina, ale wraz z wiekiem przestał się tym obchodzić. Nie zdradzał jednak nikomu, że sam wyjątkowo uważał na swoje ciało, aby nie dokładać bólu osobie po drugiej stronie.Położył się na łóżku i zamknął oczy. Ironią było to, że był gangsterem w tym świecie, gdzie inna osoba dostaje twoje rany. Jak bardzo musiał na siebie uważać? Jego myśli szybko pobladły, a on zasnął.

Xxx

Nigdy w swoim trzydziestopięcioletnim życiu nie był tak wykiwany. Wiedział, że musiał być ostrożny, ale cholera jasna! Był całkowicie zdenerwowany pościgiem, a gdy te pierdolone auto rozwaliło się po długim czasie, wiedział, że to okazja na dobrą akcje. Wiedział, że musi złapać tego przestępcę za wszelką cenę. Jego pozycja i tak wisiała na ostatnim sznurku – nie potrzebował, aby jakakolwiek osoba w LSPD straciła do niego szacunek przez jakąś nieudaną akcję.

Nie spodziewał się, że dostanie nożem. Cóż, raczej powinien wiedzieć, że ten gość będzie miał przy sobie coś niebezpiecznego, ale gdy ten już podniósł ręce do góry, naprawdę zapomniał, że dalej powinien być ostrożny. Nic, więc dziwnego, że skończył z dziurą w brzuchu. Oczywiście jeden z policjantów szybko go postrzelił, ale i tak był ranny.

Aktualnie żałował tylko niewykorzystanej sytuacji. Mógł go skuć i oddać w ręce jakiegoś kadeta, aby odsunąć od siebie obowiązki, jakie miałby, gdyby wziął na siebie przestępcę. Może i teraz nie musiał się nim zajmować, ale z jego wolnego wieczoru przy whisky zostały tylko myśli. Musiał jechać na szpital i spędzić tam przynajmniej kilka godzin, aby wiedzieć czy aby na pewno wszystko jest w porządku. W tamtym momencie nawet nie myślał o bratniej duszy, która właśnie mogła leżeć na ulicy, zakrwawiona z dziurą w brzuchu. Tak właściwe miał w głębokim poważaniu te bzdury. Sam nigdy nie dostał poważnych obrażeń, więc nie wierzył, że jakakolwiek osoba jest po drugiej stronie. Zdecydowanie nie mógł wiedzieć, że osoba, która jest jego bratnią duszą uważała na siebie, jakby była ze szkła.

W szpitalu znalazł się dosyć szybko. Opatrzyli go sprawnie, dali mu dobre wieści i chociaż zaleceń, co do pozostania w szpitalu, wypuścili go na żądanie. Naprawdę nie chciało mu się siedzieć w stęchłym szpitalu z łóżkami na korytarzach, bo EMS nie radził sobie z napływem pacjentów. Wolał wrócić do domu, a najlepiej na komendę. Miał jeszcze sporo pracy, a lekka kontuzja nie powinna go powstrzymywać od wypełniania dokumentów. Zbliżała się niedziela, a z nią ponowne prośby o ochronę kościoła, w który nie był nawet raz. Nie sądził, że kiedykolwiek się tam zjawi, ale jeżeli tego będzie wymagała jego robota, to będzie musiał to zrobić. Nawet ze cenę nudzenia się przez godzinę.

Gdy w końcu dostał się do auta, jego drogę przecięła jego przyjaciółka z pracy – Susan. Nie był pewny, co od niego chciała, ale mógł się domyślać się chodziło o pracę.

- Montanha, ty chyba nie masz zamiaru jechać na komendę? – Zapytała lekko zdenerwowana, jakby irytowała ją sama myśl o tym, że Gregory będzie pracował. I za pewnie tak było.

Mężczyzna wsiadł do auta i westchnął. Doskonale wiedział, że dziewczyna nie pozwoli mu pojechać do pracy. Poczekał, aż wsiądzie do auta na miejsce obok i oparł czoło o kierownice.

- Doskonale wiesz, że to nie ode mnie zależy. Muszę pra - nie zdążył dokończyć, bo kobieta mu przerwała.

- Żartujesz sobie ze mnie. Wracasz do domu i nie obchodzi mnie, co musisz, a co mnie. Zostałeś dźgnięty w brzuch, prawdopodobnie twoja bratnia dusza właśnie gdzieś płacze z bólu, a ty chcesz jak gdyby nigdy nic wrócić do pracy? – Wzięła oddech i spojrzała na niego. – Nie sądzę żebyś był gotowy na służbę. Myślę, że parę dni odpoczynku nic ci nie zrobi.

- Właściwie to, dlaczego mam się martwić o kogoś, kogo nie znam? To totalnie nie ma sensu – podniósł głowę z kierownicy i wsadził kluczyki do stacyjki.

- Oczywiście, że ma sens. Czy nie zauważyłaś, że wszystkie związki ci się rozwalają? – Odchrząknęła, prawdopodobnie rozumiejąc jak zabrzmiały jej słowa. – To znaczy, nie chcę cię obrażać, zwyczajnie bratnie dusze mają coś w sobie. Moja mama mówiła, że zrozumiem jak ją spotkam. Może z tobą będzie tak samo?

- Nie sądzę, że zakocham się w osobie, której nie znam. To nie ma sensu. Głupie jest założenie, że ktoś jest dla ciebie. To takie... nieludzkie.

- Właściwie to dosyć przyjemne, ktoś jest idealny dla ciebie. Jak dla mnie to raczej romantyczne. – Pojazd już dawno był w ruchu, a Montanha zdecydowanie kierował się na komendę. – Zostawisz mnie na komendzie i jedziesz do domu. Straciłeś trochę krwi, lepiej żebyś odpoczął. Nie chcę, żebyś zemdlał na tym cholernym biurku.

Gregory zdecydowanie miał już dosyć. Postanowił już się nie spierać i przystać na słowa Susan. Odstawił ją pod komendą i po pożegnaniu postanowił odjechać. Zastanawiał się czy nie pojeździć po mieście, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu, gdy przypomniał sobie, jak drogie jest paliwo w tym mieście. Już kilka razy zastanawiał się czy Capela zrobi coś, aby było tańsze dla policjantów. Ich praca głównie polegała na jeżdżeniu, więc tańsze paliwo poprawiłoby humor każdego policjanta.

Postanowił wrócić do domu. Nie mógł pozostać na komendzie, bo Susan by go dorwała, jazda po mieście też odpadła, więc opcja jego mieszkania została, jako jedyna. Może i jedna noc z przespanymi więcej niż trzy godzinami nie byłaby taka zła? Myśl o odpoczynku sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej zmęczony. Gdy pomyślał o tym, że czeka go samotne łóżko, poczuł się trochę gorzej, ale szybko o tym zapomniał. Nie chciało mu się już nawet pić, chciał wziąć jedynie prysznic i pójść spać. Tak, więc zrobił, – gdy tylko wszedł do swojego skromnego mieszkania, udał się do łazienki i dziękował bogu, że zapłacił rachunki. Ciepła woda była na tyle przyjemna, że zapomniał o rozmowie z Susan, ale szybko sobie o niej przypomniał, gdy poczuł ból palca.

- Co to do kurwy jest? – Zapytał samego siebie, gdy zobaczył, że na jego wskazującym palcu było niewielkie nacięcie. Nie powstrzymało to jednak lecącej krwi, która szybko została zmyta pod strumieniem ciepłej wody.

Montanha uśmiechnął się krzywo. Teraz miał potwierdzenie, że ktoś tam był. Nie sądził, aby płyn do mycia ciała zapewnił mu skaleczenie, więc był pewny, że za tym stała jego bratnia dusza. Po wyjściu spod prysznica, wytarł się i nałożył plaster na skaleczony palec. Uśmiech zszedł z jego twarzy, gdy pomyślał, że może jego bratnia dusza jest dzieckiem – szybko jednak to odrzucił, bo badania wykazywały, że wiek nigdy nie będzie miał dużej różnicy.

Potrząsnął głową, a mokre kosmyki włosów przykleiły mu się do czoła. Przez myśl przeszła mu potrzeba fryzjera, ale jak na razie złapał za nożyczki i samemu przyciął sobie włosy. Nie myślał o jakichkolwiek konsekwencjach, bo wygląd już dawno przestał go obchodzić.

Wyszedł z łazienki. Wbrew pozorom, ten dzień, nie był taki zły. Gregory może i żałował, że dał się dźgnąć, ale za to trochę uwagi z jego problemów przeszło na uwagę o jego zdrowiu. Miał nadzieję, że będą mówić o tym przynajmniej kilka dni i zapomną o skargach, które Capela codziennie przyjmował. Czasami naprawdę zastanawiał się, dlaczego ludzie tak bardzo go nienawidzą. Wtedy zawsze dochodzi do wniosku, że sam też się nienawidzi.

Westchnął i udał się do sypialni. Nie chciał więcej myśleć o niepotrzebnych rzeczach. Leki przeciwbólowe zaczynały przestawać działać, a ból zaczął powracać, więc Montanha uznał tę chwilę, że idealną do pójścia spać. Zastanawiał się chwilę, czy uda mu się zasnąć, ale gdy tylko przestał myśleć, odleciał.

Xxx

Erwin otworzył oczy i czuł się okropnie. Chciał wracać do snu, ale ciągłe smsy nie pozwalały mu spać dalej. Gdy tylko spojrzał na telefon, zrozumiał całe te zamieszanie. Kui i jego ludzie znaleźli coś nowego, co znaczyło, że mógł zrobić ten bank. Spojrzał na godzinę i jęknął – była dopiero szósta rano i naprawdę chciał spać więcej. Pokonał jednak chęć snu i wstał z łóżka. Zrobił kawę i wypił ją szybko. Postanowił pominąć kolejny posiłek. Zapomniał już, kiedy ostatnio jadł, ale miał nadzieję, że w ciągu dnia znajdzie czas na zjedzenie jakiegoś burgera. Właściwie to mógłby zjeść cokolwiek, jednak wiedząc o Burger Shotcie nie chciał iść do konkurencji.

Ubrał się szybko i wybiegł z mieszkania. Jego telefon zabrzęczał, lecz gdy zobaczył, że była to wiadomość od Ewy, zignorował ją. Naprawdę nie miał teraz czasu na fałszywe relacje – musiał skupić się na ważniejszych sprawach. Wybrał numer Kuia i szybko do niego zadzwonił.

- Co słychać misiu kolorowy? – Głos Kuia przerwał sygnał.

- Słyszałem, że coś mamy, czy możesz mi powiedzieć coś o tym? – Wsiadł do auta i przełączył rozmowę na głośnomówiący. I tak nikogo nie było w jego aucie, więc nie musiał się bać, że ktoś coś usłyszy.

- Mamy już wszystko, przynajmniej tak myślimy. Przyjedź na Burger Shota, o wszystkim ci opowiem.

Erwin szybko się zgodził i rozłączył się. Odpalił samochód i wyjechał z parkingu. Nie miał ochoty pierdolić się z wolną jazdą, dlatego wykorzystał lekko swój samochód. Dzięki szybkiej prędkości był już po chwili na miejscu. Nie chciał, aby Kui musiał na niego czekać – zdecydowanie nie należał do osób, które przyjeżdżają na czas, ale starszy mężczyzna był kimś, komu należał się szacunek.

Wszedł do restauracji i od razu postanowił udać się na zaplecze. Nie udawał już pracownika, bo zaczęło go to nużyć. Zresztą, wiele rzeczy szybko go nudziło, więc nikt nie był wielce zdziwiony, gdy przestał przychodzić do „pracy".

Kui już na niego czekał. Gdy tylko go zobaczył, uśmiechnął się i ruchem ręki nakazał mu podejść. Erwin szybko ruszył w jego stronę i przywitał się lekkim skinieniem głowy.

- Dzień dobry, pastorze. Mamy już wszystko na ten bank, pytanie czy jesteś gotowy – Kui oparł się o ścianę i spojrzał prosto w oczy Erwina.

- Błagam, proszę, musimy go zrobić. Nie zasnę, jeżeli go nie zrobimy – noga mężczyzny zaczęła drgać niekontrolowanie, jakby nie mógł pozostać w spoczynku przez niewielką chwilę.

- Oczywiście Erwinku, że go zrobimy. Wybierz sobie przyjaciół, z którymi chcesz go zrobić, a wszystko będzie dla ciebie gotowe.

Szczęście szybko zabłysło w oczach mężczyzny. Jeżeli nareszcie zrobiłby ten bank, wyciągnąłby z niego pieniądze i uciekł z miejsca zdarzenia, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nieważne, że to on musiał hakować drzwi. Nieważne, że to on będzie musiał zabrać wszystkie pieniądze ze sobą i będzie mu groził wysoki wyrok. Chciał tego. Ten typ adrenaliny sprawiał, że bez niego nie mógłby żyć.

Usiadł przy stoliku i wyjął telefon. Musiał zadzwonić do kilku osób, aby zapytać się o współudział. Był taki podekscytowany tym napadem, nie mógł pozwolić, aby coś się zepsuło. Dlatego postanowił wybrać tylko najbardziej zaufanych ludzi. Szybko obdzwonił najważniejszych ludzi, powiadomił ich o planie, który już znajdował się na ich mailach i oparł się o krzesło z westchnieniem.

Miał kilka godzin wolnego. Raczej nie chciał lenić się w tej chwili, dlatego postanowił dorobić się trochę pieniędzy na tacy. Szybko zadzwonił do Sana i Dii, powiadomił ich o planie i wyszedł z Burger Shota.

Zapomniał jednak o groźbach, które codziennie dostawał na twitterze. Zakon miał zapłonąć.

Xxx

Wstał rano, niezbyt wypoczęty. Nie spodziewał się, że wstanie jakby nic się nie stało, ale chciałby odpocząć, chociaż jeden raz. Rana już nie bolała, chociaż dalej tam była. Nie była zbyt głęboka, tak właściwie było to do niego tylko draśnięcie. Szybko się goiła i już niedługo miała całkowicie zniknąć, zostawiając po sobie lekką bliznę.

Szybko ubrał się i wyszedł z mieszkania. Może i Susan kazała mu wziąć kilka dni przerwy, ale nie mógł sobie tego zrobić. Obiecał sobie, że nie będzie pracował ciężko, zastanawiał się, czy nie powinien uzupełnić zaległych dokumentów. Szybko jednak odrzucił te pomysł – nie miał tylu dokumentów od nadrabiania, od kiedy stracił posadę. Jego dawne obowiązki przejął Capela i jemu nie zostało ich wiele.

Gdy podszedł do swojego samochodu było już jasno. Mimo że po wschodzie słońca minęła już dobra godzina, niebo dalej było wyjątkowo piękne. Nie widział już gwiazd, ale był pewny, że nawet bez nich niebieskie niebo błyszczało. Szybko odrzucił te bezsensowe myśli i usiadł za kółkiem. Odpalił samochód i ruszył w stronę komendy. Po chwili, gdy zobaczył radiowóz Susan, zaparkował obok i wysiadł z własnej radioli. Gdy tylko przeszedł przez drzwi komendy, zaatakował go Capela, który za pewnie chciał wyjaśnić kolejne skargi na Montanhe.

- Dobrze się czujesz? Słyszałem, że dźgnięto cię nożem.

- Ach, chcesz o tym rozmawiać? Już prawie nie czuje, że wczoraj coś się zdarzyło, więc nie musisz się martwić.

- Skoro tak mówisz – Capela wzruszył ramionami i odszedł w stronę swojego biura.

Montanha nie wziął tej rozmowy do siebie, postanawiając wyrzucić ja ze swojej głowy. Szybko, więc zapomniał o tym i ruszył w stronę zbrojowni. Z niej szybko wziął klamkę, założył kamizelkę kuloodporną i zgarnął sprzęt policyjny. Nie lubił zabierać go ze sobą do domu, dlatego zawsze go zostawiał. Gdy był już gotowy, postanowił wyruszyć na patrol. Ogłosił na radiu swój status i zignorował telefon od Susan. Nie miał siły na kolejną kłótnie z dziewczyną, dlatego postanowił odłożyć ją na później.

Wsiadając do swojej nowej corwetty, rozłożył się wygodnie na fotelu samochodu. Możliwe, że chciał jeszcze chwilę pospać, ale zdecydował się otworzyć oczy i ruszyć na patrol. Mijał kilka aut, doszło do kilku zatrzymań, odebrał nawet prawo jazdy jednej osobie. Może i nie był to najciekawszy patrol, ale gdy minęło kilka godzin, postanowił zgłosić status drugi. Chwila przerwy nigdy nikomu nie przeszkadzała, a on zdecydowanie jej potrzebował. Praca zaczynała go nużyć, naprawdę potrzebował czegoś nowego. Nie chciał jednak rezygnować ze swojej wymarzonej pracy, jaką było bycie policjantem. Może i do emerytury miał jeszcze dużo czasu, ale co miesiąc odkładał pieniądze i z takiego powodu uzbierała się u niego spora kwota oszczędności. Nie musiał, więc martwić się o brak pieniędzy. Nie oznaczało to jednak, że nie musiał pracować. Właśnie, dlatego dalej przykładał się do swoje pracy.

Odetchnął z ulgą, gdy zaparkował obok Burger Shota. Chciał zjeść coś na szybko, aby odzyskać siły do pracy, które powoli zaczął tracić. Wszedł, więc do restauracji i stanął w kolejce, która szybko się skracała. Po chwili stanął przy kasie i po zamówieniu posiłku chciał udać się do samochodu, ale wtedy usłyszał naprawdę przyjemny głos.

- Mam nadzieję, że rozumiesz cały plan. To nie może się nie udać, rozumiesz?

Gdyby miał trochę więcej energii, miałby siłę odrzucić myśli o przyjemnym głosie. Ale teraz? Chciał tylko usiąść obok i słuchać go cały czas. Nie chciał całkowicie rezygnować z pomysłu, dlatego usiadł kilka miejsc dalej i starał się wyciszyć każdy inny dźwięk, aby jak najlepiej skupić się na głosie mężczyzny. Jadł wyjątkowo wolno, ale gdy facet wstał z miejsca, które zajmował i wyszedł, Montanha zaczął jeść szybciej. W głowie wyzywał siebie samego za chwilę słabości. Gdy przełknął ostatni kawałek burgera, wstał i wyszedł. Łatwo zobaczył jednak, że mężczyzna, na którym tak bardzo się skupiał, stał przy niebiesko-fioletowym samochodzie. Gregory zignorował go jednak i odjechał spod restauracji. Miał tylko nadzieję, że kiedyś znowu spotka tego mężczyznę, którego głos działał, jak miód na jego uszy. Teraz zostało mu tylko nudne patrolowanie, a potem pilnowanie jakiegoś zakonu, któremu groziło coraz więcej osób na twitterze. Czuł się z tym jak idiota, ale jeżeli cokolwiek groziło komukolwiek, musiał pomóc. Nie chciał więcej marnować czasu, więc szybko ogłosił swój status i powrócił na ulice Los Santos. Znowu wlepił kilka mandatów. Ty razem miał też pościg za tracketem, który zakończył się sukcesem. Oddał jednak przestępcę w ręce kadeta i wyruszył ponownie na ulice wyspy. Tak minęło mu kolejne kilka godzin i zanim się obejrzał, zmierzał w stronę zakonu.

Xxx

Przygotowania do mszy miały się dobrze. San i Dia pojawili się w swoich strojach, a sam Erwin również był już przebrany. Zostało im tylko kilka minut, więc pastor rozdał zadania dla swoich ministrantów i wyszedł z zakrystii. Westchnął, gdy zobaczył ile „wiernych" przyszło. Każdy tak naprawdę przychodził do niego po błogosławieństwo, które dawało szczęście. W innym przypadku nie byłoby nikogo, kto chciałby tu przyjść. Nie przejmował się tym za bardzo, bo dopóki miał te „moce" jego źródło zarobku było dobre.

Stanął na swoim miejscu i spojrzał na telefon. Została mu jeszcze minuta czasu, więc odczekał ją w spokoju i, gdy wybiła równa godzina, zaczął mszę. Jak zwykle zaczął od swojej gadki, kilka osób klaskało, inni patrzyli na niego ze znużeniem, aż zobaczył jego.

Mężczyzna z sprzętem policyjnym, pewnie był jednym z wysłanych przez Capele policjantów. Był wysoki, lekko opalony i zdecydowanie przystojny. Gdy pojrzał na Erwina, przeszedł przez niego przyjemny dreszcz. Szybko jednak odwrócił wzrok i powrócił do modlitwy.

Podczas kazania do zakonu wbiegła grupa zamaskowanych z bronią w rękach. Kilka chwil, trochę krzyków, huk strzałów i ból, jaki przeszedł przez ciało Erwina. Przeklął pod nosem i spojrzał na swój brzuch. Ubranie powoli przesiąkała krew, a ból sprawiał, że kręciło mu się w głowie. Przez chwilę zastanawiał się, kto to mógł być, ale szybko uświadomił sobie, że to był Spadino. Druga mafia zrobiła ruch i zdecydowanie chciała zastraszyć Erwina. Zaśmiał się pod nosem i odgarnął grzywkę z czoła. Jego spojrzenie poczerniało, gdy zobaczył, że oprócz niego postrzelony jest również przystojny policjant. Zastanawiał się, co im zrobił, ale przypomniał sobie, że niewiele osób na mieście lubiło psy. Pewnie kogoś wkurzył mandatem lub wyrokiem za kradzież auta.

Dia pomógł mu się podnieść, jednocześnie przykładając materiał do jego rany. Kilka policjantów podbiegło do niego pytając czy wszystko u niego w porządku. Pokiwał tylko głową i ostatni raz spojrzał na postrzelonego policjanta.

Dia zaniósł go do samochodu i szybko pojechał na szpital. Zostawili Sana na zakonie, aby ogarnął sytuację.

- Dia, mdleję – pastor powiedział, gdy byli w połowie drogi do szpitala.

- Nie możesz, spróbuj nie wiem kurwa, pozostać przytomnym?

- Łatwo ci kurwa mówić, nie ty jesteś postrzelony! Tracę ciągle krew, kręci mi się w głowie – głos Erwina był coraz słabszy.

- Dobra, dobra. Staram się jak mogę, ale mamy na plecach psy, nie mogę pozwolić sobie na szybszą jazdę – Dia był zdenerwowany, chciał tylko dojechać na miejsce i uratować swojego przyjaciela.

- Przestań Dia, napinasz się jakbym miał tu zaraz zejść – Erwin przewrócił oczami i usiadł wygodniej, jeżeli było to w ogóle możliwe.

Szybko dojechali do szpitala. Dia pomógł pastorowi wyjść i szybko zaprowadził go do najbliższego lekarza. W tym samym czasie postrzelony policjant wszedł do pomieszczenia i dysząc chciał coś krzyknąć, ale nie zdążył, bo zemdlał.

- Zabierzcie go na inna salę, nie mam jak teraz się nim zająć! – Krzyknęła lekarka, która aktualnie zajmowała się Erwinem.

Ktoś szybko przyszedł i zabrał ze sobą mężczyznę. W pomieszczeniu pozostał sam pastor i kobieta, która nim się zajmowała, ale w szybkości, z jaką opatrywała Erwina, nie zdążyła się przedstawić. Sam poszkodowany nie zaprzątał sobie tym głowy, źle się czuł i marzył o wypoczynku z dala od tych parszywych mafiosów, który niepotrzebnie naruszyli strefę, której naruszać nie powinni.

Oczy mężczyzny powoli się zamykały. Możliwe, że było to spowodowane krwią, którą stracił. Drugą opcją były leki przeciwbólowe, jakie dostał w wysokiej ilości. Obie te opcje były prawdopodobne, ale nie obchodziło go to teraz. Zapadł w sen.

Xxx

Montanha zdecydowanie się nudził. Był przed zakonem o trzydzieści minut za wcześnie, osoba, z którą wcześniej patrolował poszła się przejść, a on został sam w radiowozie. Ludzie się zjeżdżali, parking powoli się zapełniał, więc postanowił wyjść z pojazdu. Szybko zobaczył Dię, zmierzającego w jego kierunku. Powitał go lekkim uśmiechem i chciał odejść, ale Dia miał raczej inne plany.

- Panie Montanha, czyżby pan dzisiaj siedział z nami na mszy? Przyniósł pan datek? – W jego głosie dało się usłyszeć rozbawienie, jakby cała sytuacja z pojawieniem się tu zastępcy szefa policji bardzo go bawiła.

- Nie jestem tu dla mszy. Dostałem polecenie, że mam pilnować tego miejsca, więc to robię. Nie będę wspierał waszej organizacji – westchnął i oparł się o ścianę zakonu.

Dia spojrzał na niego jeszcze raz i odszedł w stronę zakrystii. Policjant przez chwilę został sam, ale szybko obok niego pojawił się jego partner do patrolu. Nim się obejrzał czasu do mszy nie zostało już wiele, a ludzie wchodzili już do środka. Podniósł głowę wysoko i stanął pod ścianą zakonu, cały czas obserwując wchodzących ludzi. Na twitterze często pojawiały się wpisy o zniszczeniu zakonu, więc musiał być uważny w analizowaniu każdej osoby.

Gdy wybiła pełna godzina, msza zaczęła się. Tak jak Montanha się podziewał, nudził się. Trochę gadanie, trochę śpiewania i trochę dziwnych słów, których normalnie nie chciałby słuchać. Czas mijał dosyć szybko, co zaskoczyło policjanta, ale szybko o tym zapomniał, gdy nagle do pomieszczenia wbiegło kilka uzbrojonych osób. Szybko chwycił za swoją broń, ale po dwóch wystrzałach upadł, czując, jak przez jego ciało przechodzi ból. Jęknął na myśl, że zapomniał wziąć ze sobą kamizelkę kuloodporną, ale szybko przypomniał sobie, że nigdy się z nią nie rozstawał. Otworzył szerzej oczy, gdy zrozumiał, że to ktoś inny dostał te dwie kulki. Szybko rozejrzał się po pomieszczeniu, ale spowodowało to tylko zawroty głowy. Upadł, a policjant obok niego, szybko podbiegł z pomocą.

- Szefie, wszystko w porządku? Nikt do pana nie celował, więc co się stało? – Głos policjanta drżał z przerażenia. Widocznie nie miał jeszcze do czynienia ze strzelaniną, a tym bardziej z postrzeleniem funkcjonariusza.

- Bratnia dusza, kurwa mać! – Krzyknął, lecz szybko tego pożałował. Ból tylko się pogorszył, a mroczki przed oczami robiły się coraz częstsze.

Drugi policjant pokiwał głową i wezwał na radiu o pomoc. Szybko powiadomił też EMS o sytuacji na zakonie i odwrócił się winną stronę. Coraz więcej osób postanowiło uciec z zakonu, więc pomieszczenie robiło się coraz bardziej puste. Nagle jego spojrzenie przykuł sam pastor, który również siedział na ziemi, trzymając się za brzuch. Niewiele czasu zajęło Motanhie zorientowanie się, że to właśnie on został postrzelony. Nie chciał nawet myśleć o miejscu jego postrzelenia, nie pozwolił sobie na myśl o bratniej duszy. Coraz więcej funkcjonariuszy zjeżdżało się w miejsc strzelaniny, a karetka również już przyjechała. Gdy ratownicy medyczni podeszli do Gregorego, ledwo zauważył, że Dia wynosi kogoś na rękach. Gdy skupił się na jego postaci, zauważył, że był to ranny pastor. Przez chwilę zastanawiał się, dlaczego nie czekał na ratowników medycznych, ale szybko odrzucił te myśl, gdy poczuł ostry ból na brzuchu.

- Co ty kurwa robisz? – Syknął, gdy ratownik szybko oderwał swoje ręce od jego rany.

- Muszę ją oczyścić panie Montanha, inaczej może wdać się zakażenie. Proszę, zachowuj się jak dorosły, nie mam ochoty słuchać jakiś mruczeń – kobieta sapnęła, a policjant szybko zorientował się, że była to Pola.

Nie odzywał się więcej, pozwolił kobiecie robić swoją robotę, a sam zaczynał czuć się coraz gorzej. Dostał leki przeciwbólowe, ale rany dalej bolały. Przez głowę przeszła mu myśl o śnie, ale szybko została ona przerwana, gdy Pola nakazała mu utrzymanie przytomności. Nie wiedział dokładnie, po jakiego chuja nie mógł zamknąć oczy, ale postanowił nie kłócić się z kobietą swojego szefa.

Szybko przenieśli go do karetki, która równie szybko wyruszyła w stronę szpitala. Pomyślał, że pastor pewnie już tam był, a namyśl o tym zrobiło mu się gorąco. Nie wiedział, dlaczego tak reaguje na samą myśl o mężczyźnie, ale zdecydowanie wiedział, że coś się działo. Otrzymał obrażenia tego gościa, sprawiało to, że miał mdłości. Jak bardzo los miał zamiar z niego kpić, skoro sam wielokrotnie mówił, że nie wierzy w te bzdury o bratnich duszach, a teraz sam ją znalazł. Najgorsze było w tym wszystkim to, że pastor był po pierwsze – mężczyzną, a po drugie – przestępcą z wieloma wyrokami na koncie.

Szybko dojechali na szpital. Musiał się spotkać z tym facetem, aby powiedzieć mu, co o nim myślał, więc wyrwał się z karetki i kierując się adrenaliną, wbiegał po kolei do pomieszczeń, aż natrafił, na tę osobę, którą szukał. Chciał coś powiedzieć, coś zrobić, ale nie mógł. Żadne słowa nie wychodziły mu z ust i chociaż próbował z całych sił coś wykrzyczeć, zwyczajnie poddał się. Zamknął na chwilę oczy i upadł, tracąc przytomność.

Xxx

Gdy Erwin otworzył oczy nie spodziewał się nad sobą Dii i Sana. Leniwie poniósł głowę i w dalszej części pokoju zauważył Carbonarę, który lekko odpływał na krześle. Przetarł oczy i próbował wstać, ale ból przeszkodził mu w tym. Powrócił, więc na łóżko i przypomniał sobie o kulkach, jakie dostał. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju i zauważył, że obok niego leży policjant. Obok niego siedziała kobieta, która trzymała go za rękę. Z nieznajomego powodu poczuł się dziwnie i niekomfortowo widząc tę parę.

Dia szybko podniósł głowę, gdy poczuł, że ktoś na łóżku się porusza. Uśmiechnął się na widok pastora, który już nie spał i obudził Carbo z Sanem. Ci, chociaż byli zaspani, szybko podnieśli się z krzeseł i podeszli do łóżka.

- Nareszcie się obudziłeś, wiesz ile planów poszło właśnie z dymem? – Pierwszy odezwał się Carbonara, ale szybko dostał kopniaka od Dii.

- Po pierwsze, zamknij mordę, obok są psy. Po drugie, skąd miał wiedzieć, że te chuje w niego strzelą? – Dia poprawił się na krześle, a Carbo przyznał mu rację.

Erwin nie wiedział jak się czuć. Oczywiście nie spał jakoś wyjątkowo długo, plany mogły się dalej przydać, a bank można było zrobić w każdej chwili. Nie czuł się jednak najlepiej z tym, że plany zostały przez niego przełożone, ale aktualnie nie chciał o tym myśleć. Jedyne, na czym musiał się skupić to zemsta na tych zasranych szczurach, które postanowiły wykonać taki gówniany krok.

- Co z psem obok? – Erwin spojrzał na niego i westchnął.

- Obrażenia bratniej duszy, tak przynajmniej słyszałem – San usiadł na łóżku obok pastora.

Knuckles nie odezwał się więcej. Chciał już tylko wyjść z tego szpitala i ochłonąć od tego gówna. Kui pewnie miał już plan zemsty, policja zajmowała się strzelaniną, a on sam za pewnie musiałby zeznawać na komendzie. Nie był do tego chętny – zawsze wolał rozwiązywać sprawy samemu, bez psów, ale teraz, gdy świadkiem ataku był postrzelony policjant, sprawa automatycznie trafiła w ręce LSPD.

Nagle do pomieszczenia wszedł policjant. Erwin szybko go poznał, w końcu jak mógłby nie wiedzieć, kim jest szef policji. Ominął on jednak łóżko Erwina, na c ten westchnął w ulgą. Wymienili się tylko spojrzeniami i choć Erwin widział, że i tak czeka ich rozmowa, na razie nie chciał o tym myśleć. Capela podszedł do nieprzytomnego policjanta i zaśmiał się cicho. Pastor nie chciał podsłuchiwać jego monologu, pewnie był prywatny i raczej nudny, ale przez leżenie niecałe pięć metrów od drugiego poszkodowanego nie sprawiało, że mógł pozwolić mu na prywatność.

- Ty pierdolony chuju, zostawię te sprawę tobie, bo mam już dosyć. Doigrałeś się kurwa – Capela wyglądał, jakby chciał splunąć, ale powstrzymał się. Pastor nie do końca wiedziało, co mu chodziło i chociaż chciał wiedzieć, postanowił zignorować swoje pragnienie.

Lekarz wszedł po pomieszczenia i gdy zobaczył, że Erwin jest przytomny uśmiechnął się. Szybko podszedł do niego i zaczął zadawać pytania, na które pastor nie miał w tej chwili ochoty odpowiadać. Tyle razy słyszał już te pytania, że naprawdę nie chciał już ich słuchać.

 Odpowiadał, więc prosto i bez szczegółów, dając medykowi rzeczy, które uznał za ważne. Szybko przefiltrował swoje odpowiedzi, tak aby wyjść wcześniej ze szpitala. Tak też się stało – po kilku kłamstwach lekarz pozwolił mu wyjść, więc po krótkiej chwili wsiadał do auta Dii, czekając aż ten zawiedzie go pod mieszkanie. Chciał się przebrać i wziąć prysznic, bo czuł się wyjątkowo brudny. W myślach próbował przypomnieć sobie czy coś jest w jego lodówce i ze szczęściem stwierdził, że niedawno robił zakupy. Nigdy nie kupował składników – jedynie gotowe jedzenie, ale nie przejmował się tym. Miał na tyle pieniędzy, aby móc pozwolić sobie na jedzenie co tylko chciał, a tak właściwie niewiele z tego kupował. Gdy zaczął współpracować z Kuiem, szybko przekonał się, że ta współpraca jest opłacalna z każdej strony.

 
Razem ze znajomymi postanowił przesunąć plan z bankiem na następny tydzień. Każdy uznał, że nie jest jeszcze zdrowotnie gotowy na napad, więc mieli zamiar uwięzić go w jego mieszkaniu. Początkowo był zły na innych, potem zły na siebie, a na samym końcu przyszło gorzkie zrozumienie, że nic z tym nie zrobi.

Gdy auto zaparkowało pod apartamentami, Erwin wyszedł z samochodu. Pomachał Dii na pożegnanie i podszedł do drzwi apartamentowca. Otworzył je i szybko udał się w stronę windy, aby już po chwili znaleźć się pod drzwiami swojego mieszkania.

Postanowił odpocząć. Wiedział, że gdy tylko policjant się obudzi, będzie zmuszony pójść na komendę. Nie było to jego marzeniem, ale nie musiał się obawiać o swoje życie. Miał tylko i wyłącznie zeznawać. Nikt nie znał tożsamości strzelca, który tamtego dnia wbiegł do zakonu, więc Erwin nie musiał się niczym przejmować.

Spojrzał na łóżko i westchnął. Tydzień wolnego czasu brzmiał przyjemnie, ale nie dla Erwina. Miał tyle planów, które teraz zostały przełożone. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak bardzo będzie w tyle z nowościami. Kui już ostrzegł go, że jest obserwowany i ma nawet nie próbować jakichkolwiek sztuczek. Za pewnie obserwowanie go było tylko umowne – każdy przecież wiedział, że Erwin nie jest przestępcą od niedawna i ma na tyle umiejętności, aby wyjść niewidocznie z własnego mieszkania.

Nie chciał jednak myśleć o tym. Jego przyjaciele zajmowali się wszystkim i ufał im na tyle, aby powierzyć im swoje obowiązki. Teraz mógł tylko żyć jak każdy inny obywatel, który nie ma bogatej kartoteki.

Z tą myślą położył się na swoim łóżku, nie zdejmując ubrań. Czuł pogrążające go zimno, które nie ustępowało, nawet, gdy przykrył się szczelnie kołdrą. Już dawno brakowało mu kogoś, z kim mógłby zacząć jakiekolwiek życie prywatne. Ewa wydawała się do tego idealna, ale po tylko nieprzyjemnościach, jakie spotkały go, gdy był z dziewczyną, zrezygnował z jakiegokolwiek związku.

Doskonale wiedział, że będzie czekała go rozmowa z tamtym policjantem. Naprawdę żałował w tej chwili, że stoi po drugiej stronie i nie znajdzie miejsca na miłość, której tak desperacko pragnął. Lata mijały w cichym bólu, a teraz, gdy nareszcie spotkał kogoś, kto był mu "przypisany", okazało się, że życie śmieje mu się prosto w twarz.

Policjant. Jak zabawnie by to nie brzmiało, była to prawda. Bratnia dusza Erwina była psem, których pastor tak bardzo nienawidził. Miał ochotę się załamać. Ile razy myślał o tym, tyle razy oblewało go gorzkie rozczarowanie. Marzył o kobiecie, która pomoże mu w interesach. Dostał psa i to jeszcze członka high commandu. Cóż, w wolnym czasie zdążył przepytać znajomych i dowiedzieć się więcej na temat ów policjanta.Gregory Montanha jest "bratnia dusza" i policjant, który nienawidził samej tej teorii.

Erwin pomyślał, że ma wyjątkowo przejebane.

xxx

Gregory obudził się z tępym bólem głowy, który przemienił się w nudności, gdy nagle podniósł głowę z poduszki. Przez głowę przeszła mu myśl, że gorzej być nie może, ale wtedy poczuł, że na jego rannym brzuchu leży czyjaś głowa. Blond włosy szybko zdradziły Susan, która teraz spała spokojnie, jakby wcale nie siedziała przy nim od kilkunastu godzin.

Westchnął i rozejrzał się po sali. Był sam – nie było nikogo, kto leżałby razem z nim. Białe ściany typowe dla szpitali przysłaniały kolorowe obrazy, pewnie namalowanie przez dzieci, które w swoim życiu miały tyle nieprzyjemności, aby wylądować w tym gówno miejscu. Łóżka były pościelone, czekały już na pacjentów, którzy jak on, byli w słabym stanie. Gregory nigdy nie przyznałby się do słabego samopoczucia, ale gdy był sam, nie musiał nic ukrywać.Gdy zaczął myśleć o powodzie wizyty, przypomniały mu się wszystkie wydarzenia. Czuł obrzydzenie na myśl o mężczyźnie, z którego powodu był w szpitalu. Nie był gejem. Lubił duże piersi i wielkie tyłki. Zdecydowanie nie podobali mu się faceci.

Podniósł się do pozycji siedzącej, krzywiąc się na uczucie bólu, które jednak nie było tak wielkie, aby Gregory nie poradziłby sobie z nim. Przypadkowo musiał obudzić Susan, której głowa podniosła się nagle, a duże oczy otworzyły się szeroko.

– Gregory, obudziłeś się! Całe szczęście... o, pastor już wyszedł – spojrzała na łóżko obok, na którym nie miało żadnych śladów użytkowania. Musiał wyjść już dawno.

– Tak, ale czy możesz podać mi wody? Moje gardło umiera.

Kobieta szybko podniosła się i wyciągnęła z plecaka butelkę z wodą, którą policjant szybko opróżnił. Spojrzał przepraszająco na Susan, ale ta nie wyglądała na urażoną.

– Muszę powiadomić Capelę, martwił się o ciebie.

– Nie musisz, sam to zrobię. Możesz pójść po lekarza? Czuję się dobrze, a sprawa jest otwarta. Chcę się nią zająć.

– W porządku, chociaż uważam, że nie powinieneś wracać tak szybko do pracy.

– Znasz mnie. Czy ja kiedyś odpoczywałem po urazie? – Widząc, że dziewczyna przewraca oczami, szybko odparł – No właśnie. Poradzę sobie.

Susan wstała i wyszła, najwyraźniej zmierzając w poszukiwaniu lekarza. Gregory odetchnął z ulgą i opadł na poduszkę. Nie pozwolił sobie jednak na odpoczynek, bo podniósł się i z zadowoleniem stwierdził, że na stoliku leżą jego czyste ubrania. Uśmiechnął się do siebie i ubrał ubrania. Ubrał buty i ruszył w stronę drzwi. Przeszkodził mu jednak lekarz, który wparował do pokoju i spojrzał na niego wkurzony.

– Panie Montanha, pragnę przypomnieć, że jest pan ranny. Wychodzi pan na własną odpowiedzialność. Nie mam humoru na pańskie zachowanie.

Gregory tylko kiwnął głową, przyzwyczajony do takiego gadania. Lądował w szpitalu dosyć często i był już przyzwyczajony do narzekania lekarzy. Nie mógł jednak nic na to posadzić – jego praca nie pomagała mu w niwelowaniu zagrożenia.

Gdy wyszedł z budynku, odetchnął głęboko. Nareszcie mógł odpocząć do tego miejsca. Samo wyjście zajęło mu sporo czasu i chociaż obudził się o poranku, teraz zbliżało się popołudnie. Susan nie zwracając na niego uwagi, podeszła do auta, które zaparkowała na parkingu szpitala. Gdy dotarła do samochodu, spojrzała wymownie na mężczyznę. On szybko ruszył w jej stronę, wsiadając na miejsce pasażera.

– Na komendę proszę.

Xxx

Erwin obudził się z krótkiej drzemki, czując, jak jego telefon wibruje. Naprawdę nie chciał w tej chwili rozmawiać z kimkolwiek, szczególnie, e natrętny numer był mu nieznany. Odebrał jednak i szybko pożałował swojej decyzji.

- Dzień dobry, z tej strony Gregory Montanha. Mój numer odznaki 05. Chciałbym porozmawiać z panem na komendzie. Czy byłoby to możliwe?

Erwin bardzo chciał powiedzieć „nie". Nie pozwolił sobie jednak na niegrzeczności, wiedząc, że do rozmowy doszłoby prędzej czy później. Westchnął głęboko i oparł głowę na dłoniach. Był zmęczony i miał odpoczywać, ale chyba nie zaszkodziłoby porozmawiać chwilę z policjantem? W końcu nie była to jego wina, atak był przeprowadzony na niego i był ofiarą. Nie musiał się, więc denerwować, ale wizyta na komendzie zawsze wprowadzała go w stan zdenerwowania.

- Tak, jasne. Mogę przyjść. Czy mam to zrobić teraz, czy woli pan poczekać?

- Teraz, jeżeli to nie problem. Myślę, że musimy poważnie porozmawiać panie Knuckles.

Po tych słowach rozłączył się. Erwin był przez chwilę zdezorientowany, ale gdy otrzymał sms 'a z godziną spotkania, zrozumiał, że za niedługo spotka znowu swoją bratnią duszę.

Podniósł się z łóżka i ruszył w stronę kuchni. Słońce powoli zachodziło, ale to nie powstrzymało Erwina od zrobienia kawy. Szczerze mówiąc, nie był fanem tego napoju, ale nie chciał, aby zmęczenie wzięło nam nim górę. W momencie spotkania chciał być gotowy na wszystko i zdecydowanie nie miał ochoty zasypiać na przesłuchaniu.

Ciepły kubek grzał mu dłonie, gdy patrzył leniwie na miasto. Kochał to miejsce, czuł się tutaj jak w domu i cieszył się, że mógł tu być. Tyle długich lat, tyle długich znajomości i tyle rozczarowań. Wszystko to nadawało mu kształt, dni robiły się barwniejsze, a życie ciekawsze. Nie żałował krzywdy, jaką zrobił temu miastu, ale zdecydowanie nie uważał, że nic nie dał miastu. Była to miła relacja i wiele osób mogło uznać Erwina za dziwaka. Cóż i tak wiele osób uznawało go za dziwaka.

Nim się obejrzał, kubek był już pusty. Godzina spotkania zbliżała się dużymi krokami, a nerwowy ból brzucha zaczynał się nasilać. Nie był taki. Erwin Knuckles nie denerwował się spotkaniem z jakimś psem. Dlaczego więc teraz nie mógł opanować nudności?

Ubrał się w ubrania leżące na ziemi. Początkowo szczególnie obejrzał je i sprawdził czy są czyste, a gdy był pewny, że nie będzie śmierdział, udał się do łazienki. Załatwił podstawowe potrzeby, nie spiesząc się. Gdy był gotowy, wyszedł z mieszkania.

Rozejrzał się dokładnie szukając czujki. Nie czuł się na siłach, aby rozmawiać z Kuiem czy też Carbonarą. Postanowił wysłać sms' a do obu z nich, czując się jak dziecko, które potrzebuje opieki. Był dorosły, nie musiał tłumaczyć się z tego gdzie idzie. Połknął jednak dumę i zrobił to, o co ta dwójka go prosiła.

Wsiadł do taksówki by nie zwracać na siebie uwagi. Chciał to jak najszybciej skończyć i nie czuł potrzeby bycia ściganym przez spadiniarzy, którzy nie potrafili opanować swojej żądzy zabicia go. Powiedział kierowcy gdzie chce jechać i dzięki temu szybko znalazł się pod komendą.

 Wysiadł z taksówki i zapłacił. Gdy pojazd odjechał, ruszył w stronę budynku, czując jakby miał zaraz zwymiotować. Próbował wszystkiego, aby się uspokoić – nic nie pomogło.

Siedząc w poczekalni spodziewał się wszystkiego. Znaczy, tak przynajmniej mu się wydawało. Jednak, gdy zobaczył policjanta, który z uśmiechem na ustach wszedł do pomieszczenia, najwyraźniej rozmawiając przez telefon, poczuł się gorzej niż zwykle.

- Och, dobry wieczór. Pan Knuckles, jak sądzę? – Głos policjanta obił się po pokoju.

Erwin podniósł głowę i spojrzał jeszcze raz na policjanta. Potem wstał i podszedł do starszego mężczyzny, wiedząc, że rozmowa będzie raczej krótka.

- Tak, to ja. Chciał się pan spotkać, więc jestem – Erwin przeklął siebie w myślach.

Montanha pokazał ruchem ręki, aby Erwin ruszył za nim. Ten nie czekał długo i od razu poszedł w jego stronę. Nie wiedział, czego mógł się spodziewać, ale liczył, że plotki o Montanhie okażą się nieprawdziwe.

Jak bardzo był w błędzie.

Xxx

Gregory naprawdę chciał szybko zakończyć te spotkanie. Chciał pojechać na patron z Mią, nowo poznaną dziewczyną i na pewno nie chciał użerać się z jakimś pastorem z kartoteką dłuższą niż jego lista byłych partnerek. Było to niespotykane, ponieważ lista Gregorego była wyjątkowo długa.

Chciał tylko porozmawiać i odmówić kontaktu, tak naprawdę nie zależało mu na prowadzeniu śledztwa w sprawie nożownika. Tyle ile widział wystarczyło mu, aby napisać dobry raport. Nie spodziewał się, że pastor dostarczy mu jakiś nowych wiadomości, szczególnie wiedząc, że kryminalista raczej nie zdradzi drugiego kryminalisty. No chyba, że było się Kui Chuckiem.

Szybko zaprowadził młodszego do sali przesłuchań. Był zdecydowanie gotowy na rozmowę, wyłączył nawet bodycama, aby nikt nie słyszał ich rozmowy. Miał zamiar usunąć nagrania z sali zaraz po miłej konwersacji i zapomnieć, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Erwin Knuckles.

- Zacznijmy, więc – Gregory siadł i pokazał krzesło naprzeciwko siebie na znak, że pastor ma tam usiąść. Ten zrozumiał aluzję i już po chwili obaj siedzieli.

- Nie będę owijać w bawełnę. Obaj wiemy, co się stało. Ten gościu dziabnął ciebie i ja dostałem rykoszetem – przerwał na chwilę, aby poprawić się na krześle. – Chcę, żebyś wiedział, co to oznacza.

- Tak, doskonale wiem, co to oznacza.

- To doskonale, nie będę miał w takim razie problemu z powiedzeniem ci, że jestem całkowicie niezainteresowany tobą i relacją bratnich dusz. Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli pożegnamy się dzisiaj i nie spotkamy się nigdy więcej. Nie obchodzą mnie te głupie zasady, które ktoś kiedyś uzgodnił. Nie wierzę w nie. Co, jak co, ale ja nawet nie jestem gejem. To jakaś głupia pomyłka.

Gregory nie chciał czuć się jak gówno, ale nagły ból w klatce piersiowej mu w tym nie pomagał. Erwin nie wyglądał na wyjątkowo skrzywdzonego – przynajmniej tak chciał myśleć Montanha.

 Najwygodniejszym sposobem na ból była obojętność, którą teraz zaczynał stosować.

Nikt mu nigdy nie powiedział o klątwie bratnich dusz. Niestety łączenie przez gwiazdy było żałosne w swoim byciu i rozłąka świeżo połączonych osób zazwyczaj kończyła się mizernie. Nie było mu dane poznać tej choroby, więc ból, który teraz odczuwał uznał za współczucie. Nie wiedział też, że Erwin przechodził to o wiele razy mocniej. Zawsze porzucona osoba przechodziła to gorzej.

Poboli i przejdzie. Tak mówili niektórzy. Może i było kilka przypadków śmiertelnych, ale było to drastyczne wyolbrzymienie problemu. Nikt nie umierał z miłości, tak mówili. A jednak w tym momencie piękne słońce zaszło, a deszczowe chmury zasłoniły różowe niebo.

Zanosiło się na burzę.

Xxx

Minął tydzień od ostrego odrzucenia, jakiego doświadczył Erwin. Wiedział, że będzie możliwość choroby, ale nie spodziewał się, że uderzy w niego tak szybko. Tak, może nie było to tak bolesne jak się spodziewał, nie umierał z bólu, ale nie czuł się też dobrze.

Carbonara zauważył. Oczywiście, że zauważył. Kto nie widziałby worów pod oczami czy też zielonej skóry. Wymioty atakowały go dosyć często, ale nie przeszkadzało mu to w codziennym życiu. Nic więcej się nie działo, ból w klatce piersiowej był tam już od pierwszego prawdziwego spotkania. Erwinowi to nie przeszkadzało, ból był mu znany, ale nie oznaczało to, że czuł się dobrze.

Przez ten bolesny czas spotkał się z Montanhą tylko kilka razy. To nie tak, że chciał to robić – zawsze przypadkowo wpadał na jego patrol. Policjant zawsze agresywnie reagował na jego widok, przez jakiś czas Erwin obawiał się, że starszy naprawdę go nienawidzi. Było to dla niego dziwne i niezrozumiałe. Nie znali się, rozmawiali tylko raz i Erwin naprawdę nie rozumiał, dlaczego Gregory był w stosunku do niego taki okrutny.

Erwin nie oczekiwał od Montanhy niczego. Naprawdę nie chciał narzucać się policjantowi, ale gdy kolejny atak dreszczy przeszedł przez jego ciało, zdecydował się na wyznanie prawdy Carbonarze. Zadzwonił do niego i umówił się na spotkanie, a jego przyjaciel już wiedział, o co chodzi. Postanowili spotkać się w tylko im znanym miejscu.

Gdy Carbonara zobaczył Erwina, nie wiedział, co myśleć. Wyglądał o wiele gorzej niż zazwyczaj, a z jego ostatnim niedbaniem o siebie był to wyczyn. Nicolo martwił się o swojego brata – nie mógł uwierzyć, że jego słabe samopoczucie wynikało tylko z tego głupiego pacyfika. Każdy z nich czuł się słabo, ale nikt nie wyglądał jak Erwin.

- Siwy, co z tobą? Martwimy się wszyscy.

Erwin westchnął, wiedząc, że będzie czekała go ta rozmowa. Spodziewał się, że Nico będzie bardziej owijać w bawełnę, ale tak naprawdę było to dla niego łatwiejszym rozwiązaniem.

- Poznałem moją bratnią duszę.

- I? Powinieneś się chyba cieszyć, prawda?

- Odrzucił mnie.

Carbonara nie wierzył w to, co słyszał. Kto śmiał odrzucić jego przyjaciela, jego członka rodziny? Nie chciało mu się w to wierzyć. Erwin może i miał swoje wady, ale był przecież wspaniałym partnerem. Carbo widział, z jaką starannością pastor dbał o siebie, aby nie zrobić sobie krzywdy i nienawidził myśli, że jakiś kutas go porzucił.

- Czekaj, facet?

- A tak dokładnie to Gregory Montanha.

- Zajebie skurwysyna.

Xxx

Przez ciało Gregorego przeszedł dreszcz. Czuł jakby ktoś o nim rozmawiał, A może była to tylko jego wyobraźnia?

W każdym razie mężczyzna nie miał zamiaru długo o tym myśleć. Teraz szykował się do pościgu za napastnikami z kasyna i zdecydowanie musiał się skupić. To wcale nie tak, że ten siwy gość ciągle siedział mu w głowie. Nie chciał o nim myśleć. Nie mógł.

Był policjantem. Nie mógł pozwolić sobie na związek z przestępcą. Nie, on był hetero, nie mógł sobie pozwolić na bycie z facetem.Pozwolić sobie? On nie chciał, tak przynajmniej myślał. Miał mętlik w głowie.

Wszedł do swojego samochodu i westchnął. Naprawdę było mu przykro z powodu tego faceta, ale nie mógł nic na to poradzić. Może i był trochę niemiły, ale nie chciał mieć z nim kontaktu. Dlatego gdy po nieudanym pościgu zadzwonił do niego Carbonara, początkowo myślał, że to on był kierowcą. Gdy odebrał telefon spodziewał się, że zaraz usłyszy śmiech, ale zdecydowanie nie spodziewał się zawiedzonego tonu głosu jednego z najlepszych driverów w mieście.

- Grzesiu, ja wiem, że ty z tą Mią, ale naprawdę nie spodziewałem się, że przez ciebie będę musiał patrzeć jak mój przyjaciel znika. Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony, bo ja straciłem cały szacunek do ciebie – Gregory nie mógł odpowiedzieć, bo Nicolo rozłączył się.

W jego głowie szybko połączyły się kropki. Carbonara musiał być przyjacielem Erwina, ale nie do końca wiedział, co miało oznaczać znikanie. Włączył, więc telefon i wyszukał w Internecie informacje o bratnich duszach. Nie musiał długo szukać, by znaleźć artykuł o chorobie bratnich dusz. Czytanie go nie zajęło mu dużo czasu, ale czuł niepokój po przeczytaniu go.

Ból, bo ktoś cię odrzucił? Brzmiało to jak kolejne niedorzeczne gówno związane z tym głupim pomysłem. Kolejny powód, dla którego nie chciał mieć bratniej duszy.

A jednak poczucie winy zaczęło go zżerać. Nie mógł uwierzyć, że ten młody człowiek cierpiał przez niego. W byciu policjantem najbardziej szanował sobie dbanie o inne życie, więc czytając, że jego opinia na temat tego całego gówna mogła narażaj życie drugiego człowieka, trochę zbiła go z tropu.

Nie wiedział, co ma zrobić. Zgłosił, więc status drugi i udał się na krótką przerwę, aby oczyścić umysł. Jazda po mieście była dla niego relaksująca, szczególnie, gdy nie musiał prowadzić pościgu. W życiu by tego nie przyznał, ale wiele razy miał obawy, co do swojej pracy, jako seu driver. Tyle ludzi ciągle powtarzało mu, że był słaby. Przez to wszystko powoli zaczął w to wierzyć.

Jeżdżąc po mieście nie zauważył sultana, który podążał za nim. Był zbyt zmęczony, więc gdy nagle z czarnego pojazdu wysiadło kilka zamaskowanych osób, poddał się od razu, nie mając siły na szukanie dodatkowych problemów.

Wsadzili go do bagażnika, uprzednio zabierając mu wszystkie niebezpieczne dla nich rzeczy. Pobyli się też jego gps'a i bodycama, więc pozostał całkowicie na lodzie. Nie powiedział napastnikom o jego statusie drugim, bo i tak nie miało to większego sensu. Co zrobiliby z informacją, że tak naprawdę jego gps był wyłączony? No właśnie, nic.

W swoim życiu Gregory Montanha był porywany wiele razy. Porwania te były raczej schematyczne i szybko z nich wychodził. Przestępcy prawie zawsze mieli taki sam cel i było niewiele przypadków, gdy ktoś naprawdę próbował zrobić mu krzywdę. Jednak teraz jechali w milczeniu.

Xxx

Zakręciło mu się w głowie, gdy usłyszał plan Carbonary. Porywanie psów nigdy nie było łatwą rzeczą, a tym bardziej jednego z najbardziej spoconych policjantów w mieście. Chciał wiedzieć, dlaczego Carbo chciał ryzykować swoją wolnością na rzecz jego zdrowia. Erwin nie był przyzwyczajony do takiej troski. Była dla niego nowa i gdyby nie sytuacja, z której ta troska wynikała, naprawdę cieszyłby się. Bycie otoczonym przez masę ludzi, którzy się o niego martwą było wspaniałą rzeczą i był naprawdę wdzięczny za to, że mógł mieć taką rodzinę.

Gdy zaczął pluć krwią, o jego sytuacji dowiedziała się reszta grupy. Heidi płakała przytulając go i zapewniając, że będzie dobrze. Szkoda, że Erwin nie wiedział już jak jest dobrze. Cała jego rodzina postanowiła mu pomóc, więc gdy usłyszeli plan Nicolo, od razu postanowili go wykonać.

Mieli go porwać i zmusić do rozmowy z Erwinem. Sam wymieniony nie był fanem tego pomysłu, ale nie miał prawa głosu. Szybko został przegłosowany i takim oto sposobem siedział w jednej z piwnic Dii, czekając, aż jego przyjaciele porwą policjanta. Nie czuł się z tym dobrze – jakaś część jego wiedział, że ten człowiek jest jego bratnią duszą i chciał dla niego szczęścia. Zdecydowanie nie chciał zmuszać go do miłości.

Ostatnie godziny były nerwowe i każdy z Zakszotu miał ręce pełne roboty. Erwin nie wiedział, co ze sobą zrobić. Przez chwilę przez głowę przeszła mu myśl o śmierci, szybko jednak o tym zapomniał, gdy Heidi przyszła z nim porozmawiać. Dalej pamiętał czasy, gdy udawali parę – uśmiech automatycznie pojawiał się na jego twarzy. Dziewczyna była dla niego ważną częścią życia i nie wyobrażał sobie braku jej w grupie.

Czas zaczął mijać szybciej niż się spodziewał. Dopiero po kilkugodzinnej zrozumiał, że naprawdę jej potrzebował. Zbyt długo udawał bezdusznego człowieka. Naprawdę chciał już to zakończyć.Był gotowy zakończyć swoje przestępcze życie. Chociaż wiele razy powtarzano mu, aby nie przekładać własnego szczęścia nad swoje, Erwin czuł, że niedługo będzie do tego zmuszony. Policjant nie zwiąże się z przestępcą. To zwyczajnie nie współgrało ze sobą.

Drugą ważną rzeczą było to, że Montanha zwyczajnie nie chciał mieć nic wspólnego z pastorem. Siwowłosy był w stanie to zrozumieć. Nie każdy przecież od razu rzuca się w ramiona osobie, której nie zna. Nie rozumiał tylko, dlaczego Gregory nie chciał go poznać.

Nagle drzwi do piwnicy otworzyły się, a razem z jego przyjaciółmi do pokoju wszedł starszy mężczyzna. Erwin szybko rozpoznał, że jest to Gregory Montanha. Przywiązali go do krzesła naprzeciwko tego, na którym siedział pastor. Potem Carbo poklepał go po ramieniu, pomachał dłonią do Erwina i wyszedł, zamykając drzwi na klucz.

Erwin widział jak Gregory szybko rozejrzał się po pokoju. Materac, stolik, a przy nim dwa krzesła i stara kanapa, na której leżał czarny koc. Oprócz tego były oczywiście dwa krzesła, ale to drugie Montanha zauważył dopiero po chwili. Pastor widział, jak ten otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale potem zauważył, że Erwin wcale nie był przywiązany.

- Zniżasz się do takiego poziomu, że mnie porywasz? Wyglądasz jak zdesperowana suka.

Młodszy skrzywił się na te słowa. Wiedział, że nic z tego nie wyjdzie. Wstał, więc i podszedł

 do mężczyzny.

- Nie jestem zdesperowaną suką ty nabuzowany dupku. Zamknij lepiej tą głupią mordę, bo oboje wiemy, że wcale cię nie porwałem. Nie zamykaliby mnie tutaj z tobą, gdyby to był mój plan.

- Kim ty kurwa jesteś, aby mi tu mówić, co mam robić, he?

- Nie wiem, może twoją jebaną bratnią duszą, którą postanowiłeś odrzucić, bo tak.

- Nie moralizuj mi tutaj. Rozwiąż mnie.

- Nie zrobię tego – młodszy odsunął się, nie czując bólu pierwszy raz od tygodnia.

Gregory spojrzał na niego i fuknął coś pod nosem. Zaczął gibać się na krześle i już po chwili uderzył o ziemię z głośnym hukiem. Erwin nie mógł powstrzymać się od śmiechu – widok zdenerwowanego policjanta zdecydowanie poprawił mu humor. Postanowił zlitować się nad starszym mężczyzną i rozwiązał go, na co ten podziękował mu skinieniem głowy.

- Słuchaj, teraz porozmawiamy, ale na moich warunkach. – Erwin usiadł na kanapie i poklepał miejsce obok siebie. Gregory usiadł, lecz odsunął się po chwili, czując się niezręcznie.

- Wiem, że nie chcesz mieć bratniej duszy i rozumiem to. Ale musisz wiedzieć, że każda moneta ma dwie strony i to, że ty możesz nie odczuwać odizolowania, nie sprawia, że ja czuję się dobrze. Nie chcę wymuszać na tobie romantyczniej relacji, bo sam czułbym się okropnie z tym. Ale weź pod uwagę to, że ja choruję na te gówno i to moje życie jest zagrożone przez twoją opinię na temat bratnich dusz. Całe życie starałem się uważać na siebie, traktowałem swoje ciało z największą delikatnością. To ty napierdalałeś się jak jakiś terminator – przerwał na chwilę, aby napić się wody, która pozostawiona była na stole. – Nie proszę cię o wiele. Spotykajmy się dwa razy w tygodniu, abym nie umarł. Proszę?

Xxx

Gregory nie wiedział, co myśleć. Przez głowę przeszła mu myśl, że może faktycznie przesadził ze swoim zachowaniem. Erwin proponował mu ugodę, na którą raczej powinien się zgodzić. Może minie trochę czasu zanim zaczną się rozumieć. Może minie trochę czasu zanim Gregory przestanie czuć niechęć do bratnich dusz. Może minie trochę czasu zanim Gregor naprawdę zrozumie, czym jest przeznaczenie.

Żaden z nich w tamtym momencie nie był gotowy na poważną relację. Gdy Erwin wyciągnął rękę do Montany, a ten ją przyciął, przez ich uścisk dłoni wywiązała się nienamacalna umowa. Przyjemny dreszcz przeszedł przez ich palce, a uczucie ciepła nie pozwalało sobie zniknąć. Był to przełomowy moment w ich relacji. Chociaż listopad się skończył, czuli się jakby środek lipca ogrzewał ich policzki.

Nie wiedzieli, że ich dusze musiały przejść wiele układów gwiazd, aby być razem. Może i ten moment nie pokazywał, że kiedyś będzie lepiej, ale gdy zbliżały się święta, różowe policzki były efektem nie tylko śniegu na ulicach Los Santos. A gdy spędzali razem święta, naprawdę radośnie wspominali porwanie, dzięki któremu dwa spotkania tygodniowo doprowadziły ich do pierwszego pocałunku i wiecznego szczęścia z wyboistą drogą.


koniec. postanowiłm nie opisywać dokładnie na jakim poziomie była ich relacja. nie napisałm dokładnych dat, więc można założyć, że pogłębienie ich relacji zajęło  rok, dwa, trzy lub tylko miesiąc. wszystko zależy od was :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro