Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

💖

Ciężko jest opuścić swoją własną restaurację i zatrudnić się u swojego rywala. Tak właśnie było w przypadku Theo Raekena, który z pewnych przyczyn podjął taką, a nie inną decyzję. Derek Hale był zaskoczony, kiedy dostał od niego SMSa z prośbą o pracę. Nie był przekonany czy powinien w ogóle go zatrudniać, ale ostatecznie się zgodził i przy okazji zrzucił na niego większość obowiązków. Musiał trochę się oderwać, żeby zająć się Elim, który przechodził bunt młodzieńczy.

Raeken był trochę zaskoczony widząc Hale'a w roli ojca. Derek kojarzył mu się z kimś, kogo nazywa się złym panem i używa do straszenia dzieci, ale nie odezwał się na ten temat słowem. Nie chciał stracić pracy, którą ledwo dostał. Kiedy pierwszy raz przyszedł do restauracji, niczego nie rozumiał. Wszędzie panował jeden wielki chaos, jakim cudem Derek do tego dopuścił? Rola rodzica naprawdę aż tak wywróciła jego życie do góry nogami?

Theo mógłby równie dobrze udawać, że niczego nie widzi. Przecież to nie jego restauracja, poza tym jest zwykłym pracownikiem jak każdy inny. Jednak postanowił, że zajmie się tym syfem. Może i nie byli przyjaciółmi, ale nie doprowadziłby nawet do upadku biznesu, swojego największego wroga.

— Derek tu kiedykolwiek przychodzi? — Theo rzucił okiem na potrawę, którą aktualnie przyrządzano.

— Nie. — odpowiedział mu Corey Bryant, który był chyba jedyną osobą, która w ogóle się go nie bała.

— Widać. — prychnął patrząc na dwójkę obecnych w kuchni — Co to w ogóle jest?

— Kaczka po wietnamsku.

— A to ciekawe.. — skomentował — Szkoda, że nie ma tu z nami jakiegoś Wietnamczyka. Chętnie bym go zapytał czy tak właśnie powinna wyglądać ta kaczka.

— Ale co jest z nią niby nie tak? — tym razem głos zabrał Nolan Holloway.

Nolan i Corey to było najgorsze duo, jakie przyszło mu w życiu poznać. Oboje mieli najwięcej do powiedzenia, kiedy nikt ich nie słyszał - a tak przynajmniej myśleli, bo Theo parę razy podsłuchał o czym rozmawiają.

Chociaż nie brał w tym udziału, ani nie usłyszał nic na swój temat - czuł się źle, kiedy do pracy przychodziły osoby o których plotkowali. Wolał im tego nie powtarzać, żeby zaraz nie podzielić całej restauracji na dwa wrogie obozy: Dwójka święta oraz cała reszta. Przecież to już byłaby totalna katastrofa.

— Ty sobie jaja robisz?! — burknął Theo — Myślisz, że ktokolwiek, by to zjadł?!

— Przecież to jest jeszcze w fazie przyrządzania. — odezwał się Corey — Odpicujemy tą kaczkę, panie kierowniku. Słowo honoru.

— Nie mów do mnie panie kierowniku, Bryant. Poza tym, czym niby chcesz ją odpicować?

— No jak to czym? Dodam sosu sojowego..

— Nie kończ nawet, bo mnie ręka świerzbi. — przerwał mu — W kuchni wietnamskiej używa się sosu rybnego. Sos sojowy to kuchnia chińska.

Kiedy Theo miał więcej czasu, podróżował po całym świecie razem z siostrą, żeby poznawać więcej nowych smaków. Nikogo innego poza Tarą nie zabierał na swoje wyprawy. Tylko ona potrafiła dotrzymać mu kroku i nie narzekała na dzienne kilometry jakie musieli pokonać, aby jej brat był w stu procentach zadowolony. Szkoda tylko, że już więcej nie było im to dane.

— Wietnamski.. chiński, wielka mi różnica. — Raeken słysząc komentarz Hollowaya, spiorunował go wzrokiem — Jak niby mamy zapamiętać takie rzeczy? To jest niemożliwe!

— Odłóżcie to na chwilę i chodźcie za mną. — nakazał wychodząc z kuchni.

Udali się na salę, gdzie kelner przecierał ostatnie stoliki przed otwarciem lokalu. Theo za ladą znalazł dwa długopisy i notes z którego wyrwał dwie kartki.

Kazał usiąść Coreyowi i Nolanowi po dwóch przeciwnych stronach stołu, po czym postawił naprzeciwko nich opakowanie z serwetkami.

— Macie wypisać wszystkie kuchnie świata, jakie znacie i do tego conajmniej jedno danie, a ja idę ogarnąć to co wy spieprzyliście. — powiedział — Tylko bez ściągania. Liam będzie was pilnował.

Kiedyś mało z sobą rozmawiali, a tak właściwie w ogóle. Po prostu mijali się bez słowa. Sytuacja się zmieniła, kiedy wyszli na wspólnego papierosa. Chociaż gdyby Theo nie zapomniał zapalniczki, raczej nie odezwałby się do chłopaka.

Liam próbował pogadać z nim o swoich podbojach na ostatniej imprezie, ale starszy nie był tym zainteresowany. Nie wiedział nawet co miał mu na to odpowiedzieć, więc wysilił się jedynie na aha i wszedł do środka, kiedy skończył palić.

Na ich drugiej wspólnej fajce, Dunbar spróbował zmusić Raekena, aby zaczął mówić o sobie. Theo wtedy zrozumiał jak bardzo nudnym człowiekiem jest, kiedy wymienił dwie rzeczy. Jednak Li wydawał się być zafascynowany i chciał wiedzieć więcej.

Takim o to sposobem przez parę pięciominutówek młodszy z rozmówcy, zamieniał się w godnego słuchacza. Theo przypominał sobie, aby ktoś poza jego młodszą siostrą patrzył na niego z błyskiem zachwytu w oku, ale odpowiadało mu to. Po raz pierwszy poczuł się doceniony przez zupełnie obcego człowieka, a z czasem nawet się w nim zadurzył.

— Ja? — wywołany przez niego chłopak spojrzał ledwo przytomny w ich kierunku — Co będę robił?

— Czy ty w ogóle śpisz w nocy? — Theo zmarszczył brwi.

— Możesz przyjść do mnie i sprawdzić. — odparł opierając się jedną ręką o stolik, a drugą ułożył na swoim biodrze.

Starszy nie do końca wiedział czy flirtował z nim dla żartu. Nie przewidywał opcji, że mógł najzwyczajniej na świecie, wpaść w oko młodszemu kelnerowi. Nie chciał się o tym przekonywać, bo byłoby to dosyć nieprofesjonalne. Dlatego wolał nie rozwijać tej znajomości.

Spotykanie się z kimś z pracy, na pewno nie spodobałoby się Derekowi. Chociaż.. skoro zostawił nieład w swojej własnej restauracji, nie powinien nawet zawracać sobie tym głowy. Miał też wątpliwości czy nie obyłoby się bez złośliwych komentarzy ze strony reszty kadry - patrząc na Coreya, mógł się tego spodziewać.

— Chyba jednak jesteś rozbudzony, Dunbar. —Raeken skierował się w stronę kuchni — Wybacz w moje zwątpienie! — krzyknął, kiedy był zbyt daleko, aby tamten mógł go usłyszeć.

Westchnął ciężko zakładając rękawiczki i zaczął wycierać obsmażoną wcześniej kaczkę ręcznikami papierowymi. Wolał zrobić wszystko po swojemu. Tylko wtedy będzie miał pewność, że wyjdzie dobra. Obrał czosnek razem z imbirem, który pokroił na cienkie plasterki. Chciał wrzucić wszystko do większego garnka, ale żaden takiego rozmiaru nie był czysty, więc na szybko umył pierwszy lepszy, byleby miał w czym gotować.

Oczywiście nie pomyśleli też, aby zostawić trochę tłuszczu z kaczki, ale zastąpił go oliwą. Poza czosnkiem i imbirem, zaczął wrzucać do garnka anyż, umyte papryczki chilli wraz z wcześniej przygotowaną trawą cytrynową. Kiedy uznał, że wszystko wystarczająco długo się smaży - wlał sok pomarańczowy i sos rybny, wsypał sól i pieprz. Na koniec włożył ją, kaczą królową w kawałkach. Akurat na porę obiadową powinna być gotowa.

— Zachciało im się tygodnia tematycznego. — westchnął ciężko, zdejmując rękawiczki i wyrzucił je do kosza.

Ponoć to była już tradycja. Co roku, żeby nieco ocieplić jesienny listopad Derek organizował tydzień wybranej kuchni świata, w tym roku wygrała wietnamska. Szkoda tylko, że nikt tutaj nie miał o niej bladego pojęcia. Mogliby przynajmniej znaleźć jakiekolwiek informacje w internecie, ale po co?

— A wy nadal piszecie? — Theo stanął nad nimi zakładając ręce na piersi — Pokażcie co macie. — zerknął na obie kartki — Kuchnia grecka: sałatka grecka.. mogłem się tego domyślić.. Nolan, pizza nie jest amerykańska. — wzrokiem na szybko przeleciał całą resztę, bo napisali zdecydowanie więcej niż przypuszczał — Nie jest źle, ale rewelacji też nie ma.

— Jakbyś już nie mógł nas pochwalić.. — prychnął Corey.

— Zrobię to, jak naprawdę zasłużycie.. a teraz do roboty. Reszta dań sama się nie zrobi.

*

To był ciężki dzień. Nie spodziewał się, że pod drzwiami ustawi się kolejka chętnych w oczekiwaniu na stolik. Nawet w swojej restauracji nie miał takich obrotów. Przez chwilę aż poczuł się zazdrosny i chciał rzucić tę robotę w pizdu, ale z drugiej strony u Dereka była zupełnie inna atmosfera. W końcu nie unosiło się tutaj żałobą.

Tak naprawdę restauracja, którą zarządzał Theo była kiedyś jego rodziców. Otworzyli ją, kiedy oboje byli jeszcze młodzi. Włożyli w to mnóstwo pieniędzy, ale też i serca. W końcu gdyby nie ich pasja do gotowania, plany wziąłby szlag. Kiedy ich dzieci nieco podrosły, czasami dorabiały sobie w pracy na swoje wydatki. Państwo Raeken chcieli ich nauczyć w ten sposób, jaką wartość ma pieniądz.

Co mogło pójść nie tak?

— Nadal tu jesteś? — usłyszał głos Liama za sobą — To akurat moje zadanie. — skomentował widząc jak Theo przelicza pieniądze z kasetki.

— Nie komentuj i rób resztę. — starszy nawet na niego nie spojrzał.

— Równie dobrze ty mógłbyś latać ze ścierą, a wybrałeś sobie najłatwiejszą fuchę. — fuknął blondyn — Jestem zmęczony, okej? Nalatałem się dziś jak nigdy w życiu!

W sumie chłopak miał prawo narzekać. Nie był przyzwyczajony do takiego ruchu w restauracji. Zazwyczaj na początku i na końcu dnia już siedział oglądając Netflixa, błagając, aby wybiła dwudziesta druga, a on mógł nareszcie stąd wyjść.

— W takim razie wracaj do domu. — Theo westchnął ciężko.

— To może ty też sobie odpuścisz? — spytał kelner — Jutro z samego rana się tym zajmę.

— Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? — starszy przestał na chwilę liczyć pieniądze i kątem oka na niego spojrzał.

— Pytasz jakie żywię do ciebie uczucia? — Dunbar poruszył znacząco brwiami — Dłużej nie zniosę tego napięcia między nami. — wyszeptał mu do ucha, po czym musnął ustami jego kark — Powinniśmy coś z tym zrobić. — mówiąc to złapał go za krocze.

Raeken był w szoku. Nie spodziewał się czegoś takiego. Co prawda spodobała mu się pewność jaka biła od Liama i najchętniej by się temu oddał, ale musiał sprowadzić się na ziemię. Przecież nadal nie dostał odpowiedzi na swoje pytanie. Poza tym, jeszcze byli w pracy. Może i nikogo oprócz nich już nie było, ale znając nieszczęście Theo, ktoś mógł czegoś zapomnieć, cofnąć się do lokalu i nakryć ich w takiej sytuacji. Nie byli nawet razem, więc dla kogoś mogło to być nie do pomyślenia.

— Nie zmieniaj tematu, Liam. — Theo zabrał jego rękę i odwrócił się tak, że ich twarze były teraz blisko siebie — Pytałem o pieniądze. Dlaczego tak bardzo nie chcesz, żebym ich dotykał?

— Musiałeś wszystko zepsuć? — spytał Dunbar zirytowany — Wiesz jaki jutro jest dzień?

— Dwudziesty trzeci listopada, ale co to ma z tym wspólnego?

— Chciałem zrobić ci miły dzień, zabrać w fajne miejsce. — zaczął wymieniać — Kupić najdroższe wino jakie tylko znajdę, a później.. może byśmy poszli do ciebie i.. — Raeken spojrzał na niego podejrzliwie — Przed wypłatą zawsze jest u mnie gorzej z pieniędzmi. Wziąłem tylko trochę, ale zwrócę wszystko. Nie jestem złodziejem. Po prostu.. urodziny trzeba godnie świętować, prawda?

— Urodziny? — zdziwił się Theo — Które to już będą co, Liam? Osiemnaste? — zażartował.

— Ale ja mówiłem o twoich urodzinach.

— To ja mam jutro urodziny? — Liam niepewnie przytaknął nic z tego nie rozumiejąc — Czy ja dobrze rozumiem: wziąłeś pieniądze na moje urodziny o których ja sam zapomniałem? Serio? Czy ty jesteś poważny?

— Gdybym wziął na swoje to byś nie był zły?! — Dunbar czuł się jak największy debil świata w tamtym momencie.

— Wtedy nie odezwałbym się słowem. Sam bym ci nawet dołożył.

— Więc zamknij mordę i zrozum, że chce zrobić dla ciebie coś miłego.

— To błąd. — starszy odsunął się od niego — Gdybyś tylko wiedział.. gdybyś poznał o mnie prawdę..

— Każdy ma jakieś swoje sekrety. Ja na przykład uciekłem do zupełnie innego miasta, bo rodzice chcieli mnie zamknąć w psychiatryku. — powiedział to tonem w stylu: Dziś rano kupiłem w sklepie świeże, ciepłe bułki. — Tak, to ten typ ludzi, którzy uważają miłość do penisów za chorobę.

— Współczuje, ale przecież to nie twoja wina, że twoi starsi żyją w czasach średniowiecza.

— Nie usłyszałeś najlepszego. — zaśmiał się — Co robił Liam Dunbar zanim zaczął pracować jako kelner? Dawał dupy! Tak! Mówię poważnie!

Theo widział po chłopaku, że jeszcze chwila, a zaraz się rozpłacze. Liam mówiąc to, przypomniał sobie wszystko przez co musiał przejść. Jednak starał się udawać, że ten etap już dawno ma za sobą.

— Jestem kiepski w pocieszaniu, ale ja zabiłem całą swoją rodzinę. — odezwał się starszy — Więc jesteś aniołem w porównaniu do mnie.

— Ktoś taki jak ty nie zrobiłby takiej strasznej rzeczy.

— A jednak odwiedzam ich co jakiś czas na cmentarzu i rozmawiam do nagrobka. — przyznał — Niedawno pochowałem swoją siostrę. Była dwa lata młodsza ode mnie, ale i tak inteligencją nigdy jej nie dorównywałem. — zaśmiał się cicho — Gdyby nie nowotwór, dalej byśmy pracowali razem i nigdy nie sprzedałbym restauracji.

— To nie jest twoja wina, Theo. — Dunbar złapał go mocno za rękę — Nie mogłeś tego przewidzieć. Nikt nie mógł.

— Kiedy ojciec żył.. nic złego się nie działo, ale po wypadku wszystko się zmieniło. Ja zresztą też. — starszy nigdy nikogo nie wtajemniczał w swoją przeszłość, ale skoro już zaczął o niej mówić, uznał, że zrzuci cały ciężar jaki dźwigał z sobą od dziesięciu lat.

Którejś nocy jego ojciec upił się w barze z kolegami i poprosił Theo, aby po niego przyjechał. Chłopak się zgodził, bo przecież ile razy on prosił rodziców o podwózkę w jakieś miejsce? Skoro już miał prawo jazdy, mógł się odwdzięczyć za te wszystkie lata wożenie mu tyłka.

Przez cały czas, pan Raeken śpiewał jakieś stare piosenki, a jego syn po prostu w ciszy skupiał się na jeździe. Byli już niedaleko domu i wróciliby do niego, gdyby jakiś samochód nie zjechał na ich pas.

Obaj trafili do szpitala w stanie ciężkim, ale jedynie Theo udało się przeżyć. Śmierć ojca, totalnie go zniszczyła. Czuł się winny. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego matka zachowywała się jakby nic się nie stało. Zabił człowieka, członka ich rodziny, czy ona tego nie rozumiała?

Zapisał się na terapię, ale niewiele ona zdziałała. Jego psychiatra wiecznie powtarzał, że życie toczy się dalej, a on nie powinien stać w miejscu i brać winy na siebie. Dopiero w alkoholu znalazł pocieszenie. To była jedyna rzecz, która go wtedy uspokajała. Czuł jakby odrywał się od szarej rzeczywistości, ale kiedy tylko trzeźwiał - pił znowu. Nie wyobrażał sobie żyć inaczej i nie rozumiał dlaczego jego matka wiecznie była na niego wściekła. Przecież się nie uzależnił, panował nad wszystkim - a tak przynajmniej myślał.

Pani Raeken miała dosyć użerania się ze swoim synem. Zabrała mu wszystkie pieniądze, a resztę alkoholi jaką znalazła w domu, wylała do zlewu, co nie spodobało się Theo. Chłopak zaczął wydzierać się w niebogłosy i demolować dom. Kobieta nie miała pojęcia co zrobić, a nie chciała dać mu tego, czego chciał. Nie mogła pozwolić mu wygrać.

Tara schowana w szafie w swoim pokoju zadzwoniła na policję. Nie widziała innego wyjścia. Bała się, że jej brat słowa o zajebaniu ich jak psy, zamieni w czyny. Dopiero po całej tej sytuacji Theo zgodził się zamknąć na oddziale uzależnień. Spędził tam trochę czasu, ale było warto. Przynajmniej od tego momentu nie wziął alkoholu do ust.

Na samym początku swojej wolności i tak do końca sobie nie ufał. Widząc gdziekolwiek alkohole na półkach w sklepie, uciekał na sam jego koniec. Ludzie co prawda dziwnie się patrzyli, ale nie dbał o to. Nie chciał, żeby wszystko poszło na marne. Miał nadzieję, że wszystko się zacznie układać. Co prawda nadal pamiętał tamten wieczór, ale już codziennie o nim nie myślał.

Niestety los miał wobec nich inne plany i przyniósł pani Raeken udar. Kobieta wzięła silny ból głowy za migrenę, bo często ją miała. Dlatego zażyła swoje leki na receptę i położyła się do łóżka. Niestety nigdy już się nie obudziła. Kiedy Theo wrócił do domu, było za późno. Lekarze po dokładnym przebadaniu kobiety stwierdzili, że można było temu zapobiec, bo objawy ukazują się dużo wcześniej. Jednak ani Theo, ani Tara, nie zauważyli niczego nadzwyczajnego.

— A później sam już wiesz co się stało. — Raeken westchnął ciężko kończąc opowiadać.

— Nadal nie uważam, żebyś był winny. — Liam wyjął butelkę wody z lodówki, która stała za ladą i upił łyka.

— To jak wytłumaczysz to, że z mojej rodziny tylko ja żyje?

— Spełniło się moje życzenie. — odparł — Rok temu w swoje urodziny pomyślałem o przystojnym mężczyźnie, który jest dupkiem dla innych, ale nie dla mnie. Wiesz kto pojawił się miesiąc po tym? — starszy doskonale wiedział, że chodziło o niego.

— To zwykły zbieg okoliczności. — ciemnowłosy wzruszył ramionami — W cuda nie wierzę.

— Zobaczymy jak twoje życzenie się spełni!

— Kiedy ja nie mam żadnych.

— To wymyśl. Do jutra masz czas.

— A ty dokąd? — spytał Theo widząc jak chłopak zakłada kurtkę i kieruje się do wyjścia.

— Kazałeś mi iść do domu, więc idę. Dobranoc.

— Dupek. — powiedział sam do siebie kręcąc głową.

*

— Chcesz żebym zorganizował jutro walentynkowy wieczór pracowniczy? — Theo spytał zdziwiony patrząc na Dereka — Od kiedy ty niby lubisz takie tandetne święta?

Między Derekiem i Elim musiało być już lepiej, skoro właściciel raczył zjawić się w restauracji. Raeken nie był przyzwyczajony do codziennego widywania Hale'a. Nauczył się tutaj w pełni samodzielnie funkcjonować, a teraz nagle miał dzielić z nim obowiązki? Chyba będzie musiał pomyśleć nad poszukaniem innej pracy, bo wątpił w ich współpracę.

— Od teraz. — to dużo się dowiedział.. — Zrobisz to czy mam poprosić o to twojego kochasia?

Theo i Liam oficjalnie zostali parą w Sylwestra, a nieoficjalnie byli nią już po urodzinach Raekena. Liam tak jak obiecał, po wszystkim zwrócił pieniądze do kasy, ale kiedy to zrobił, został bez grosza przy duszy. Starszy był wściekły, jak młodszy zaraz po tym, poprosił go o pożyczkę. Nie do końca miał jak to zrobić, więc zaproponował mu zamieszkanie razem. Może i trochę się ze wszystkim pośpieszyli, ale nie było co zwlekać. Dunbar idealnie przejrzał swojego obecnego chłopaka, więc nie było po co dalej iść w zaparte.

— Jak chcesz mieć ozdoby w kształcie penisów to faktycznie Liam może się tym zająć. — odparł Raeken — Chujowy wystrój w chujowe święto, kompozycja idealna.

— Słyszałem to! — rzucił oskarżycielsko Liam wychodząc z łazienki — Co dziś dla mnie masz, kochanie? — spytał z wrednym uśmieszkiem.

— Wiesz co? Przydałoby się przetrzeć jeszcze raz krzesła. Przez ten remont znowu się zakurzyły. To niesamowite jak..

— A spierdalaj. — przerwał mu — Nie będę się z tobą w takie rzeczy bawić. — wyszedł na zewnątrz trzaskając drzwiami.

Theo nie zrozumiał co zrobił nie tak. Przecież zawsze kiedy Liam pytał „co dla mnie masz?" - miał na myśli co ma do zrobienia w pracy. Od kiedy istnieje jeszcze inne znaczenie?

— Pytał o prezent na Walentynki. — skomentował Derek widząc minę swojego rywala. Chociaż, bliżej już było im do dobrych znajomych niż rywali.

— Nie sądziłem, że będzie chciał je świętować tak na poważnie. — przyznał — Tylko co ja mam mu dać?

— Jak nie masz pomysłu to daj mu siebie. — odpowiedział Hale puszczając mu oko i podszedł zająć się sobą.

Jak niby do cholery miał dać mu siebie? Przecież nie był przedmiotem, więc o co chodziło Derekowi? Chyba nie do końca zrozumiał. Będzie musiał go zapytać o szczegóły.

— Nasza ukochana parka ma dramę? — odezwał się Nolan, kiedy Theo przekroczył próg kuchni. Zapewne znów podsłuchiwał, jak to Nolan. — I to jeszcze w święto zakochanych?

— A przywalił ci ktoś kiedyś porządnie patelnią w łeb, Holloway? — Raeken sięgnął po jedną ze swoich ulubionych — Idź lepiej obciągnij Bryantowi, a nie mnie denerwujesz z samego rana.

— Nie wiem o czym mówisz! — chłopak odwrócił się do niego tyłem, próbując ukryć swoje zakłopotanie.

— Czyli trafiłem w dziesiątkę? — uśmiechnął się lekko — Ja to jednak jestem zajebisty..

— Ani słowa Coreyowi, jasne? — spojrzał na niego wielkimi oczami typu kota w butach ze Shreka.

Twoje sprawy sercowe mnie nie interesują. — powiedział szczerze odkładając patelnię, którą wciąż trzymał.

— A widzisz, mnie twoje z kolei ciekawią. — od razu poprawił mu się humor — Co dasz naszemu ulubionemu kelnerowi? Nową furę? Pierścionek zaręczynowy?

— Oświadczyny w Walentynki to najgorszy możliwy prezent, a na autach to ja się nawet nie znam.

Theo ostatni raz prowadził dwanaście lat temu. Od tamtej pory zmieniły się priorytety kierowców. Kiedyś samochód miał po prostu jeździć, a teraz nagle jedni chcą małe auta, drudzy wielkie mutanty. Patrząc na tym czym jeździł Liam, ciężko było określić do jakiego typu ten pojazd należy, ale nie narzekał - przynajmniej miał darmową podwózkę.

— Może ty jesteś bardziej młodzieżowy niż ja. — Raeken westchnął ciężko — Co rozumiesz przez „danie komuś siebie"?

— Ale ja nie znam takiego dania. — Holloway zmarszczył brwi.

— Nie chodzi mi o jedzenie, tłumoku. Derek powiedział, że jak nie mam pomysłu na prezent dla Liama to mogę dać mu siebie. — powiedział nieco ciszej.

— To nie mogłeś tak od razu? Chodziło o to, że ty masz robić za prezent, czaisz bazę?

— Chyba nie kumam.

— Dobra. Mam pewien pomysł.

*

Liam był zły na Theo. Liczył, że oboje szybciej wyjdą z pracy i spędzą ten dzień razem, ale jego chłopak uznał, że chrzani siedzenie w restauracji i bez słowa się ulotnił. Na dodatek od rana dobijał się do niego jakiś dziwny numer. Dunbar non stop odrzucał połączenia, ale ktoś był cholernie uparty, bo nie dawał za wygraną. Dlatego w końcu go zablokował, żeby nie musieć o tym myśleć.

Wchodząc do mieszkania, przywitała go jedynie ciemność. Było dosyć późno, więc liczył, że zastanie swojego ukochanego w domu. Zapalił światło w przedpokoju i prawie zszedł na zawał, widząc rozsypane płatki czerwonych róż. Dopiero po chwili doszło do niego, że to może być część prezentu.

— Gnojek z ciebie, Theodore. — skomentował pod nosem.

Pogwizdując wszedł do sypialni. Jednak poza idealnie pościelonym łóżkiem na którym też były rozsypane płatki róż (tym razem w kształcie serca) nikogo nie było. Westchnął ciężko i kiedy zamknął drzwi - zobaczył, że płatki prowadzą do salonu. No tak, głodnemu chleb na myśli.

Dłużej nie myśląc, po prostu udał się do pokoju dziennego. Zapalając światło zobaczył ogromne czerwone pudło.

— Nie wiedziałem, że jesteś taki kreatywny.

— Otwórz mnie, bo zaraz się uduszę. — usłyszał głos Theo z środka.

— A może taki właśnie mam zamiar? — mimo wszystko przeciągnął wstęgę, żeby dostać balonami w kształcie serc prosto w twarz.

— Wesołych!

Oczom Liama ukazał się nagi Theo. Co prawda to nie jest pierwszy raz, kiedy widział go bez ubrań, ale tym razem się tego nie spodziewał. Starszy wziął go totalnie z zaskoczenia.

— Jakbyś się nie domyślił to ja jestem twoim prezentem. — dodał śmiejąc się — Podobam ci się?

— To było głupie pytanie. — ucałował go w policzek — To najlepszy prezent jaki dostałem! Ale zaraz chwila.. skoro jesteś moim prezentem, mogę robić z tobą co chce i ci rozkazywać?

— Tak to chyba działa.

— Skoro tak.. to chcę, żebyś poszedł ze mną do łóżka.

*

— Zadowolony z dzisiaj? — spytał Theo kładąc się z po kąpieli z powrotem do łóżka.

— Jeszcze jak. — uśmiechnął się Liam odkładając telefon — Myślałem, że nie będziesz chciał obchodzić ze mną chujowego święta. — zacytował poranne słowa ukochanego, posyłając mu wredne spojrzenie.

— Tak właściwie to były moje pierwsze Walentynki. — przyznał — Możesz czuć się zaszczycony.

— Dziękuje ci jaśnie panie. — w tym samym momencie jego komórka zaczęła wibrować — Pamiętasz jak mówiłem ci o tym kimś co do mnie dzwoni? Chyba to znowu ta sama osoba, ale z innego numeru.

— Daj odbiorę. Odechce się komuś głupich żartów. — Raeken nigdy nie rozumiał ludzi, którzy zamiast odebrać i sprawdzić kto to - po prostu udawali, że tego nie widzą. Dlatego postanowił uspokoić ciekawość chłopaka i swoją przy okazji też — Tak, słucham?

Liam? Tu mama..

I kto dzwoni? — spytał Dunbar widząc jak jego chłopak zastygł.

Do ciebie. — tylko tyle z siebie wydusił i przekazał mu słuchawkę.

W swoje trzydzieste urodziny celowo wymyślił życzenie, które było trudne do spełnienia. Chciał od razu powiedzieć Liamowi o czym pomyślał zdmuchując świeczki, ale chłopak mu zabronił. Według niego: życzeń nie powinno wypowiadać się na głos - chyba, że już się spełniły. Wtedy już tajemnica nie obowiązywała.

— Nie zgadniesz z kim rozmawiałem. — nawet nie wiedział, kiedy jego chłopak skończył rozmowę.

— Spełniło się moje życzenie. — zaśmiał się Theo — Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale to prawda.

Liam na początku niczego z tego nie rozumiał. Dlaczego jego chłopak ze wszystkich rzeczy na świecie, wybrał jego matkę? Zaraz, chwila.

Theo naprawdę poświęcił swoje życzenie, aby go zadowolić? Dunbar wiedział, że wszechświat zrobił dobrze, kiedy wrzucił tego mężczyznę do jego życia - a niech tylko mu go spróbuje odebrać.

— Dlaczego nie zażyczyłeś sobie czegoś dla siebie? — zaciekawił się młodszy.

— A co ja mogłem chcieć? Stolnicę? — Raeken wzruszył ramionami — Chociaż nie ukrywam, skrobanie ciasta z blatu jest cholernie męczące.

— Za to co zrobiłeś, kupię ci nawet cztery. — objął go mocno.

— Jedna w zupełności wystarczy. — zaczął gładzić go po włosach — Poza tym, mogę sobie ją wymarzyć na kolejne urodziny.

— Na kolejne urodziny masz się bardziej postarać ze swoim życzeniem.

— To znaczy? Mam pomyśleć o spotkaniu ze swoimi przyszłymi teściami?

— Przyszłą teściową. — poprawił go — Matka kopnęła ojca w dupę, i bardzo dobrze. Zapewne on podrzucił jej ten chory pomysł o psychiatryku.

— Najważniejsze, że wszyscy nareszcie jesteśmy zadowoleni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro