Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Delusions.

 Wielu młodych ludzi już tu widziałem. Jedni zostawali na dłużej, drudzy przychodzili często jednak wracali po chemii do domu, a trzecich widziałem tylko raz.

 Zabawne.

 Starzy ludzie też tu witali, ale bardziej mnie zastanawiało, dlaczego tak wielu młodych choruje na śmiertelne choroby? Wydaje mi się, że kiedyś tak nie było, ale być może nic nie wiem o tym świecie. Zawsze byłem przekonany, że najpierw umierają dziadkowie, później rodzice i na koniec dzieci, a tu spotykam osoby, które mają nawet pradziadków.

 Dziwne.

 Siedziałem na korytarzu i paliłem papierosa. Nikomu o dziwo nie przeszkadzał dym, nikt nie zwracał na to uwagi i nie kazał mi przestać - w końcu byłem na oddziale nowotworowym. W jednej ręce papieros, a w drugiej popielniczka, która leżała przed moim przyjściem na małym stoliku. Czekała na mnie.

 Zaskakujące.

- Panie Park. - z rytmu zastanowień wybił mnie kobiecy głos. - Znowu się pan odpiął i wyszedł z pokoju. Proszę wrócić, musi pan wypoczywać. - powiedziała pielęgniarka zza moich pleców.

- Dobrze, dobrze.. Już zaraz idę tylko wypale.

- Ma pan urojenia. Proszę iść już do pokoju, zaraz przyniosę panu obiad i leki. - w jej głosie słyszałem smutek.

 No tak. Urojenia. To nie popielniczka i papieros tylko rak z przerzutami do mózgu.

 Klasnąłem w dłonie i wszystko zniknęło. Wszedłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Obok niego stała jakąś dziwna maszyna pod która byłem podpięty. W sumie to były tylko jakieś przyssawki do EKG. Coś mi się wbiło w bok. No tak. Zapomniałem, że wenflonu też się pozbyłem. Zapewne wbiją mi kolejny.

 Po tym, jak pielęgniarka przyszła z lekami i znowu mnie podpięła pod to gówno, leżałem już spokojnie i czekałem jak zawsze na śmierć. Może w końcu przyjdzie i odpocznę od tych zjebanych męczarni?

 Leżałem spokojnie w łóżku, do momentu, w którym usłyszałem jakieś gadanie zza drzwi. Oczywiście podsłuchiwałem, to chyba normalne?

- Przewieźcie go tutaj. 

- Ale Park ma halucynacje, może mu zrobić krzywdę.

- Niestety nie ma już miejsc nigdzie indziej i akurat przypadek Junga jest gorszy, bo nowotwór się urodził w mózgu. Ten chłopak jest niepoczytalny, nie wie w jakim świecie żyje. Bał bym się o Parka bardziej w tym momencie żeby mu się czasami nic nie stało.

- I tak uważam, że nie powinni leżeć razem.

- Bez dyskusji.

 Nagle wszystko ucichło. Mieli mnie za świra?

 Fajnie.

 Po, chyba godzinie, zobaczyłem jak uchylają się drzwi i do środka wjeżdża łóżko z nie wiadomo kim. Osoba, która a nim leżała, na pewno spała albo była na lekach uspokajających, bo się nie ruszała. Trochę mnie zdziwiło, że była przypięta pasami. Wyglądało to.. strasznie.

 Dosłownie.

 Pielęgniarka mi powiedziała, że wieczorem już go tu nie będzie więc nie powinienem się martwić. Powiedziała, żebym już dzisiaj nie wstawał.

 Moja ciekawość nie znała granic. Odpiąłem się, jak zawsze, ale nie wyjąłem tego pieprzonego wenflonu, po prostu odłączyłem kroplówkę. Przez rok zdążyłem się nauczyć co i jak. Wstałem i podszedłem do łóżka mojego nowego współlokatora. Ukucnąłem obok tabliczki przyczepionej do łóżka i zacząłem czytać żeby czegokolwiek się dowiedzieć o tym kim on w ogóle jest, bo raczej on niego samego się teraz nie dowiem.

Jeon Jeongguk. 19 lat. Nowotwór mózgu wskutek pobicia.

 Zamarłem. Nie wierzyłem, że to on.. Ten Kook? Musiałem aż się podnieść i na niego spojrzeć, bo nie wierzyłem w to co przeczytałem. Był cały okryty wiec odsłoniłem mu kołdrę z twarzy. Zakryłem ręką swoje usta, żeby nie krzyknąć i się odsunąłem. Dlaczego oni mi to zrobili? Dlaczego dali mi tutaj jego?! Jak on tu trafił? Czyli on żyje?

 Wiesz kim on był? Nie zwykłym dzieckiem, nie zwykłym nastolatkiem. Był chłopcem, którego ja wychowałem. Chłopcem, którego odciągałem od tego co miał w domu czyli patologii, alkoholizmu i przemocy. Którego nauczyłem życia i radzenia sobie z problemami, patrzenia na świat w kolorach. Był chłopakiem, któremu oddałem całego siebie i który oddał całego siebie mnie. Był kimś kogo pokochałem, ja, Park Jimin. Facet, który chciał być całe życie samotnikiem, ale mu się nie udało, bo napatoczyło się dziecko, które tak bardzo przypominało mu jego z młodości - biedny, zagubiony, bezbronny, samotny. Później zniknął nie wiadomo jak i gdzie. Tak właśnie znowu zostałem sam. 

 Odszedłem na parę kroków i w tym momencie nie wiedziałem już co robić - uciekać czy zostać i czekać aż się obudzi? No tak.. Byłem w szpitalu wiec jedynie gdzie mogłem uciec to toaleta. Usiadłem na swoim łóżku i patrzyłem na śpiącego dzieciaka z szokiem w oczach. 

 Poruszył się. Boże, on się poruszył! Wstałem i prawie biegiem znalazłem się przy jego łóżku. On nadal się dziwnie poruszał. Przekręciłem głowę w bok i patrzyłem na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Jungkook.

 Odpowiedziała mi cisza. Nie odzywał się i przestał się ruszać. Patrzyłem na jego twarz - miał otwarte oczy i patrzył w jeden punkt. Przysunąłem rękę do niego na co warknął jak pies. Zabrałem ją odruchowo i spojrzałem trochę zdezorientowany i przestraszony. Wtf? Co to miało być? Znowu przybliżyłem rękę i dotknąłem jego ramienia.

- Dlaczego mnie dotykasz?

Kiedy zadał mi to pytanie zrobiło mi się głupio i zabrałem rękę.

- To ja.. Jimin.

- Miło mi. Skąd znasz moje imię? - odwrócił głowę w moja stronę.

Chwila.. Co? Przecież ja go znam od dziecka.

- Jungkook. Nie poznajesz mnie?

- Jak widać nie. Gdzie ja jestem?

Nic nie zrozumiałem. Popatrzyłem na niego trochę jak na.. debila.

- Jesteś w szpitalu. Chwila.. - zastanowiłem się - Ty nic nie wiesz? - skrzywiłem twarz jakbym przed chwilą jadł cytrynę.

- Wiem tylko tyle, że zrobili ze mnie jakiegoś świra i przywiązali do tego łóżka. Pomożesz mi? - poruszył rękoma.

- Ale jak mam ci pomoc?

- Odwiąż mnie i wtedy pogadamy.

 Byłem trochę zmieszany, ale zrobiłem to. Znam go doskonale, nie zrobiłby niczego głupiego. Odpiąłem go od tych pasów i poszedłem na swoje łóżko, które stało praktycznie zaraz obok jego. Przyglądałem się wszystkiemu co robił. Otrzepał się i usiadł po turecku. Odetchnął i spojrzał na mnie. 

- No to nie wiem od czego zacząć. 

- Weź mi powiedz co ja tu robię?

 W sumie to co ja mu miałem powiedzieć, skoro nawet nie wiedziałem co się z nim przez dwa lata działo? 

- Ktoś cię pobił i z tego co się domyślam dostałeś wylew i.. no powstał rak.

- Gdzie ten rak niby jest? - zaśmiał się. On mi nie wierzył.

- W głowie. - powiedziałem spokojnie i poważnie. 

 Patrzył na mnie dość dziwnie. Chyba nie wiedział co mi powiedzieć. 

- Czyli umrę? 

 Zabolały mnie te słowa. Bardzo. To nie dziecko umiera pierwsze do cholery! 

- Nie umrzesz wcześniej niż ja. Nie pozwolę na to.

- Kim w ogóle jesteś? 

 Znowu mnie zabolało. Nie mogłem uwierzyć w to, że on naprawdę mnie nie pamięta. 

- Jestem Park Jimin. Mam 26 lat. Ja tutaj jestem, bo zdiagnozowali u mnie nowotwór trzustki z przerzutami na wszystko dookoła, podobno z powodu zbyt silnego stresu. Niestety dotarło też do mózgu więc nie ma dla mnie ratunku.

- Czyli dla mnie też. 

 Zamilknąłem i wpatrywałem się w niego. Niestety to była prawda.

- Jungkook.. 

- Właśnie, skąd znasz moje imię?

 Znowu ta niezręczna cisza.

- Naprawdę nie wiesz? Powiedz mi co pamiętasz. 

- Nie pamiętam nic. Jedynie to jak się nazywam i moment kiedy przypięli mnie do łóżka. 

- Kooki. - odetchnąłem ciężko. - Ja.. ja cię wychowałem. Kiedy miałeś dziesięć lat byłeś sam na placu zabaw. Ja miałem wtedy siedemnaście lat i też tam byłem. - pokręciłem głową przypominając sobie tamten dzień. - Bawiłeś się w piaskownicy, a ja siedziałem na ławce. Na początku nie zwróciłem na ciebie uwagi, nie zwracałem jej na nikogo. Zauważyłem cię dopiero, kiedy usłyszałem krzyk. Ktoś krzyczał twoje imię. Domyśliłem się, że to był twój ojciec. 

- Czyli miałem rodziców? - Nie odpowiedziałem mu. Wolałem ominąć ten temat.

- Ty jak poparzony pobiegłeś do domu. Poczułem dziwne uczucie w sobie. Byłeś taki malutki. - zamknąłem oczy. - Przyszedłem w to samo miejsce również drugiego dnia, ale ciebie tam nie było. Sam nie wiem dlaczego tam poszedłem, ale tak samo nie wiem dlaczego znalazłem się tam na trzeci dzień. Byłeś. Znowu bawiłeś się sam. Obserwowałem cię i było mi smutno, kiedy cię takiego widziałem. Któregoś kolejnego dnia mnie zobaczyłeś. Nigdy nie zwracałeś uwagi, a teraz zaważyłeś mnie jak ci się przyglądam. Widome, że uciekłeś. Nie wiem dlaczego, ale zrozumiałem wtedy, że po prostu boisz się ludzi. Kolejny tydzień nie widziałem cię na placu zabaw aż w końcu zawitałeś. Ja już tam siedziałem i czekałem, nie wiem na co.. na ciebie. Wiem to głupie.. - otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. - ale chciałem wiedzieć co u ciebie i dlaczego się tak zachowujesz.. dlaczego boisz się ojca i bawisz sam?

- Czyli.. bałem się go?

- Tak. Patrzyliśmy na siebie chwilę i podszedłeś do mnie. Byłem zaskoczony i teraz to ja chciałem uciec. - zaśmiałem się cicho. - Podszedłeś do mnie i zapytałeś kim jestem, oczywiście przedstawiłem ci się, a ty wtedy zapytałeś się mnie czy się z tobą pobawię. Z lekką niepewnością, ale się zgodziłem. I tak minął miesiąc. Miesiąc w którym dziesięciolatek wyciągnął ze mnie więcej informacji niż ktokolwiek inny przez całe życie. Po tym miesiącu gdy już wiedziałeś o mnie dużo, poznałem twoje imię. I tak minęły dwa lata... 

- Łooo. - zaśmiał się.

- Cały czas widywaliśmy się na tym placu, albo chodziliśmy do parku, zabierałem cię na lody i frytki, kiedy był śnieg rzucaliśmy się śnieżkami i lepiliśmy bałwany. Nie pamiętasz jak ulepiliśmy trzydziestoosobowe wojsko? - znowu się zaśmiałem.

- Niestety nie. - odpowiedział ze smutnym uśmiechem.

 - Tak mijał nam czas. Dowiedziałem się co się dzieje u ciebie w domu i było mi przykro z tego powodu. Chciałem ci jakoś pomóc, ale nie miałem jak. W końcu poszedłeś do gimnazjum. Odbierałem cię ze szkoły i siedzieliśmy na ławce pod twoim domem do momentu aż zaproponowałem ci żebyśmy chodzili do mnie. Nie chciałem całe życie siedzieć z tobą na ławce przed domem. - powiedziałem lekko oburzony. - Bałem się, że się przestraszysz czy coś, ale ty mi już ufałeś. Przez kolejne trzy lata chodziliśmy po szkole do mnie i robiłem ci obiad, pomagałem ci w lekcjach i rozmawialiśmy jak w domu. Czy dajesz sobie radę? Później cię odprowadzałem. 

- Dbałeś o mnie.

- Masz rację. Pamiętam jak jednego dnia, kiedy staliśmy już przed twoimi drzwiami rzuciłeś mi się na szyję, zrobiłeś tak pierwszy raz, zacząłeś płakać. Nie wiedziałem co zrobić więc usiadłem na stopniu i wziąłem cie na kolana. Trzymałeś mnie mocno i nadal płakałeś. Zapytałem co się stało no co odpowiedziałeś mi, że chcesz żebym zabrał cię do siebie. - jego mina zrobiła się bardziej smutna. - Zamarłem, nie wiedziałem co powiedzieć - byłeś za młody na to. Nie ważne jak było u ciebie w domu, nie mogłem cię zabrać rodzicom. Kiedy się uspokoiłeś pożegnaliśmy się i wszedłeś do mieszkania. Ja też wróciłem. Usiadłem na kanapie i zastanawiałem się nad tym co mi powiedziałeś. Miałeś szesnaście lat. Byłeś za młody. Nie mogłem cię stamtąd po prostu zabrać. Obiecałem sobie, że kiedy skończysz osiemnaście lat wezmę cię do siebie.

- Chciałeś mnie uratować. - pokręciłem mu w odpowiedzi twierdząco głową.

- Wtedy usłyszałem dźwięk dzwonka i spojrzałem na zegarek. Było po dwudziestej trzeciej. Kiedy otworzyłem drzwi zobaczyłem ciebie. Nie wierzyłem w to co widzę. Wpuściłem cię do domu bez zbędnych słów. Chciałeś zostać. Pozwoliłem ci. Chciałeś spać. Pozwoliłem ci. Chciałeś spać ze mną.. Zawahałem się, ale pozwoliłem ci. Poszedłeś się wykąpać, ja zrobiłem to od razu po tobie. Zjedliśmy kolację i wskoczyłeś do łóżka. Kiedy zgasiłem już światło i położyłem się obok ciebie poprosiłeś mnie żebym cię przytulił. Zrobiłem to. Pamiętam to ja dzisiaj. Odwróciłeś się w moją stronę i patrzyłeś mi w oczy mimo, że było ciemno. Pogłaskałem cię po policzku i przeczesałem twoje delikatne, wilgotne włosy. Przysunąłeś się jeszcze bliżej i objąłeś mnie nogą. Złapałeś moją rękę i położyłeś ją na niej. Po chyba sekundzie podniosłeś się do góry i już siedziałeś na moich biodrach, a moje ręce wylądowały na twoich. - widziałem jak się speszył. - Byłem w szoku, nie wiedziałem co się dzieję. Pochyliłeś się tym samym kładąc na moim brzuchu i po prostu mnie pocałowałeś. Tak po prostu.

- Całowaliśmy się.. - dotknął swoich ust unikając mojego wzroku.

- Oddałem ci pocałunek, a on z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny. Moje ręce powędrowały wyżej na twoje żebra, sunąłem nimi w górę i w dół. Kiedy dotknąłem twoich pośladków przerwałem wszystko. Złapałem cię za ramiona i podniosłem lekko ponad siebie. Patrzyłem na ciebie i położyłem się znowu na boku. Nie chciałem tego. Nie chciałem cię krzywdzić i psuć tego co zbudowałem przez sześć lat. - pokręciłem głową. - Straciłbym cię, wcale nic by z tego później nie było, dlatego nie zrobiłem nic więcej. Powiedziałem ci to wtedy. Rozpłakałeś się i mnie przytuliłeś. Przepraszałeś. Ja to przemilczałem. Uspokoiłem cię i zasnąłeś. Okryłem cię kołdrą i pół nocy ci się przyglądałem.

 I ta niezręczna cisza.

- Przyszedł czas na wybór nowej szkoły. Nie poszło nam to jakoś ciężko. Liceum, profil matematyczno fizyczny. Nadal do mnie przychodziłeś, nawet zostawałeś na noc czasami. Nikt się nie upominał o ciebie. Przyszedł czas na twoje siedemnaste urodziny. Jeszcze rok. Jeszcze tylko rok i spełniłbym twoje marzenie. Niestety.. Obudziliśmy się rano. Zrobiłem śniadanie, ty się wyszykowałeś do szkoły. Dzień jak co dzień. Kiedy przyszedł czas na odebranie cię ze szkoły poszedłem do niej. Czekałem chyba godzinę, a ciebie nadal nie było. Wbiegłem do szkoły. Szukałem kogokolwiek. Zapytałem u dyrektora o twojego wychowawce, wiedziałem kim jest, w końcu wiedziałem wszystko. - zaznaczyłem ostatnie słowo. - Pokierowano mnie do sali w której miał być i był. Zapytałem o ciebie. To co usłyszałem sprawiło, że prawie umarłem na miejscu.. "Ale Jungkooka nie było dzisiaj w szkole..". Wyszedłem z pracowni i cały sparaliżowany poszedłem do domu. Nie widziałem co o tym myśleć. Co się stało, gdzie ty możesz być? Może wróciłeś do domu? Może.. nie wiem sam. Nie przyszedłeś tego dnia. Przez kolejny rok siedziałem całe dnie na ławce przed twoim domem i czekałem. Odwiedzałem nawet ten cholerny plac. - czułem jak napływają mi łzy do oczu. - Czekałem. Dzień w dzień czekałem. Nie wiadomo co się stało. Nie wiedziałem nawet jak zacząć cię szukać. Co miałem powiedzieć? Siema jestem Jimin, szukam Jungkooka, który zaginął? Jestem jego.. no właśnie.. kim dla ciebie byłem? Opiekunem? Bratem? - i znowu ta cisza. Spojrzałem w oczy chłopaka, były aż zaszklone. Patrzył na mnie z rozchylonymi ustami. 

- A kim ja dla ciebie byłem? 

 Patrzyłem na niego i poczułem jak mi już kapią łzy na pościel.

- Byłeś moim.. sercem. Umysłem. Każdą myślą. 

 Patrzył na mnie i sam też zaczął płakać. Mimo, że tego nie pamiętał, ja i tak wiedziałem jaki on jest.

 Wrażliwy. 

- Przepraszam. - powiedział cicho nadal się we mnie wpatrując. 

 Wstałem i podszedłem do niego. Usiadłem obok i spojrzałem mu w oczy. 

- Wiesz co jest najgorsze? Że już nigdy nie dowiem się co się z tobą stało. - pokręciłem głową i przetarłem łzę z jego policzka. - To, że teraz tu jesteś i nie możesz mi powiedzieć. To, że .. zaraz znowu cię stracę. 

 Patrzył na mnie i płakał. Przytulił mnie, ale ja go nie objąłem. Przeczesałem jego włosy. Tak samo miękkie jak wtedy. 

- Przysięgam ci, że się spotkamy. 

 Znowu pokręciłem głową i w tym momencie weszła pielęgniarka. Spojrzeliśmy na nią. 

- Panie Park. Miał pan nie ruszać się ze swojego łóżka. - powiedziała ostrzegawczo.

 Kook mnie puścił, a ja się podniosłem i poszedłem na swoje łóżko.

- Tak wiem, zaraz pani przyjdzie z kolacją i lekami. - odpowiedziałem nawet na nią nie patrząc. 

 Nie odpowiedziała tylko zaczęła wyprowadzać łóżko z chłopakiem. Wiedziałem co się dzieję. Moje serce w tym momencie się rozlatywało, ale udawałem spokojnego żeby chłopak nie zaczął panikować. Spojrzałem na niego i zobaczyłem strach w oczach. 

- Gdzie ona mnie bierze? - powiedział przerażony. 

- Na operację. Nie bój się, będzie dobrze. - uśmiechnąłem się do niego i poczułem jak zaczynają mi spływać łzy z oczu jedna po drugiej. Znowu mnie zostawi?

- Jimin... - zabolało mnie kiedy powiedział moje imię. 

- Nie bój się mały. Zobaczymy się jeszcze. - musiałem skłamać. Bolało mnie to. Dlaczego?!

- Do zobaczenia.

 Drzwi się zamknęły, a ja wybuchnąłem płaczem. Dlaczego? Dlaczego to musiał być on. Dlaczego go znowu straciłem? Dlaczego za nim po prostu nie pobiegnę? Po co to wszystko? Kurwa! Po co?!

~~~

- Panie Park. - poczułem dłoń na swoim ramieniu. 

 Podniosłem się do siadu i rozejrzałem po pokoju.

- Gdzie on jest?

- Ale kto?

 Robisz ze mnie idiotę? Znowu?

- Jung Jeongguk. Ten, którego tu przywieźliście.

 Jej mina była dość zaskoczona. 

- Przepraszam najmocniej panie Park, ale my tu nikogo nie przywieźliśmy. To jest izolatka. Nie może pan z nikim leżeć. 

 Czy ona żartuje?

- Przecież słyszałem rozmowę zanim on tu przyjechał. Słyszałem jak ordynator z panią rozmawiał, że macie go tu przywieźć, miał raka mózgu.. - popatrzyłem na nią jak na idiotkę. - Rozmawiałem z nim. Stracił pamięć i .. - przerwała mi.

- Przykro mi. Ale ordynatora nie było dzisiaj na oddziale, a łóżko było tu przewiezione, bo nie było gdzie go wstawić, a na korytarzu nie mogło stać. Przypominam panu, ze ma pan urojenia. 

- Znałem tego chłopaka. Wychowałem go. On tu był! Nie rób ze mnie idioty!

- Proszę się uspokoić. Być może był. W wyobraźni. Jutro z rana przyjedziemy po pana. - zostawiła mi leki na stoliku i wyszła. 

 Znowu to samo. Zjebany mózg płata mi figle.. Ale on tu naprawdę był. Przecież.. Rozmawiałem z nim. Odpinałem go. Dotykałem. 

 Jutro operacja. Czyli jutro w końcu będzie koniec tych męczarni. 

 Nagle usłyszałem otwieranie drzwi. Znowu ta szmata. Nienawidzę jej. 

- Jimin. - dreszcz przeszedł całe moje ciało. To żart. To jebany żart!

 Poderwałem się do siadu i spojrzałem na niego.

- Wyjdź z mojej głowy. Kurwa wyjdź z niej, bo nie dożyję jutra! Czym ty jesteś? Dlaczego jesteś taki realny! 

 Podszedł bliżej i usiadł na moim łóżku. Ono się ugięło! No kurwa nie jestem ślepy!!!!

- Uspokój się. Proszę. 

 Złapałem się za głowę i położyłem na plecach.

- Czym ty jesteś? Dlaczego sprawiasz, że te ostatnie chwile muszą być tak bolesne? Dlaczego mój mózg chce mnie zabić?

- Ale ja tu jestem. - czułem jego dłoń na moim policzku.

 Delikatna.

- Nie jesteś. Nie ma cię. Ale wiesz co.. powiem ci coś. - podniosłem się lekko. - Jesteś częścią mojego mózgu i serca. Dlatego cię widzę. Jesteś głupim dzieckiem, któremu oddałem serce i każdą myśl. Później zniknąłeś i zostałem sam.. bez serca i myśli. Kiedy już spróbowałem zapomnieć nagle się pojawiasz.. to chore. - mówiłem bez żadnych uczuć. - Chcę się ciebie już pozbyć. Wiesz dlaczego? Bo jutro umrę i chcę chociaż po śmierci żyć w spokoju.

 Nastała cisza. 

- Tego dnia wyszedłem do szkoły, ale pod twoim domem czekał już na mnie ojciec. Zabrał mnie do domu i zaczął się drzeć. Nie wiem jak to możliwe, ale wiedział o tobie. Wiedział o wielu rzeczach. Może ktoś nas widział i mu mówił, nie wiem. W domu mnie zwyzywał i pobił. Bił mnie do nieprzytomności. Pogotowie nie zdążyło przyjechać. Wykryto u mnie krwiaka mózgu i po prostu umarłem w wyniku pobicia. Nie miał ci kto o tym powiedzieć. Mój ojciec w więzieniu się powiesił. 

 Patrzyłem na niego i nie wiedziałem nawet co powiedzieć. Zacząłem ryczeć. Nie wierze w to. To nie może być prawda. 

- Kłamiesz! - zacząłem się bić po głowie . - Zjebany mózg!!! Zjebany mózg!!! 

- Jimin. - złapał mnie za ręce i przyciągnął do siebie. - Ja tu jestem. Rozumiesz? Jestem tu i czekam na ciebie. 

 Nie mogłem się uspokoić. Jego słowa mnie tak bardzo bolały. Tak cholernie kurwa bolały!

- Czyli co? Czyli jesteś tu i czekasz na jutro? 

- Tak. Ja cie kocham i nie mogę odejść bez ciebie. Ty też byś nie mógł jeżeli bym żył. 

 Uspokoiłem się. Patrzyłem na niego i nie wierzyłem w to co mówił. 

- Jungkook. Ja zawsze cię kochałem. Zawsze. Od początku. Twoje rzeczy nadal są u mnie w domu. Ciągle myślałem, że cię w końcu odnajdę. 

- I sam przyszedłem. Nie bój się jutra. Będę tam. - podniósł się i zaczął iść do drzwi.

- Nie zostawisz mnie znowu? 

 Odwrócił się w moją stronę łapiąc już za klamkę.

- Do zobaczenia. - wyszedł

- Do zobaczenia. 

***

Nie wiem jak wy, ale ja pisząc to miałam doła. Długie, ale mam nadzieję, że miło się czytało. 

Skomentuj, twoje zdanie jest dla mnie bardzo ważne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro