Rozdział XXVII
Patrzyłem na wyjące szczęśliwie wokół nas wilki, a zarazem nie mogłem uwierzyć w to, co stało przede mną. Wesoły Kert, moja mama... Tęskniłem za takim widokiem. Uśmiechnąłem się szeroko i zawyłem dołączając do watahy. Kiedy wycia ucichły, wszyscy podbiegli do Arteny by ją przywitać, złożyć pokłon lub dopiero poznać jak chociażby Misell i Samantha. Artena uśmiechała się do wszystkich, rozmawiała i... Po prostu była. Wszyscy cieszyli się chociażby jej widokiem. Kiedy wreszcie wszyscy się z nią przywitali, podeszła do mnie i Kerta, wciąż rozpromieniona. Kert wyszedł do przodu i spojrzał jej w oczy.
- Tęsknłiłem za tobą. - powiedział uśmiechając się.
- A więc nic się nie zmieniło. - powiedziała, śmiejąc się przy tym. Kert również się zaśmiał.
- Seth, kochanie! Jak dawno cię nie widziałam! Urosłeś, wypiękniałeś...
- Już przestań, bo się zarumienię - przerwałem lekko zawstydzony. Zaśmialiśmy się wszyscy gromko. Nagle Artena spoważniała.
- Muszę wam coś powiedzieć. - Kert kiwnął głową. Artena odbiegła truchtem w stronę lasu, a my za nią. Biegła przez las, lawirując zwinnie między drzewami. Kiedy teren zaczął się wznosić wiedziałem już, gdzie nas prowadzi. Wyszliśmy na półkę skalną, z której widać było cały las. Niebo zaczynało powoli zmieniać barwę z niebieskiej na pomarańczową i różową. Przypomniała mi się chwila, gdy przyszedłem tu z Samanthą.
Gdyby nie Artena, nigdy nie poznałbym tego cudownego miejsca. Wilczyca stanęła blisko krawędzi półki i wpatrywała się w horyzont, rozkoszując się lekkim wiatrem wiejącym znad lasu.
- Brakowało mi tego miejsca. - powiedziała, wciąż wpatrując się w dal. - Tak jak i was. - odwróciła się przodem do nas. W jej oczach widziałem smutek, żal i skruchę.
- W trakcie tamtego polowania zemdlałam z wycieńczenia. Kiedy się obudziłam, reszty już nie było. Nie wiedziałam, co zrobić. Moje zmysły były otępione. Pobiegłam przed siebie, kiedy nagle wbiegłam do jaskini. Zwolniłam, gdy usłyszałam oddech. Przed sobą zauważyłam Brika. - Brik to jedyny niedźwiedź w naszej części lasu. W tamtych dniach miał mocno na pieńku z resztą zwierząt. - Był wściekły. Krzyczał o braku pożywienia dla niego, o zbyt dużym wpływie wilków na inne drapieżniki. Wywiązała się walka. Miał nade mną przewagę. Uciekłam mu. Ostatkiem sił dobiegłam do terytorium Silnych Łap. - To grupa rysi dzieląca terytoria z moją watahą. - Prigel, syn ich przywódcy znalazł mnie wtedy tam. Pomagali mi dojść do siebie. Ukrywali mnie przed Brikiem i innymi zwierzętami. Kiedy wyzdrowiałam, przywódca stada, Legrip zaproponował mi zostanie z nimi. Ja chciałam jednak do was dołączyć. Od tamtego dnia uciekałam. Przed Brikiem, Silnymi Łapami, wszystkim. Nie mogłam do was dotrzeć. Ukrywałam się przed wszystkimi drapieżnikami.
- A ja wciąż szukałem tylko w granicach watahy... - wtrącił Kert. Zaskoczona Artena przerwała i spojrzała na niego. Ja też się zdziwiłem. -Kiedy zniknęłaś, szukałem cię codziennie. - To tam był, kiedy mnie zostawiał i uciekał z watahy! Szukał Arteny! - Wyprawy poszukiwawcze nic nie dawały. Traciłem tylko kolejne wilki. Ale to nie przyniosło skutków.
Nastała cisza. Niebo za nami mieniło się złotem i purpurą. Wiatr szumiał w koronach drzew.
- Chcę was przeprosić. Za to, że byłam tchórzem, za to, że do was nie wróciłam. Wybaczcie mi?
- Wróciłaś. - powiedziałem. Para alfa skupiła teraz uwagę na mnie. - Stoisz tutaj w naszym lesie razem z nami. Teskiniłem za tobą, myślałem już, że nie wrócisz. Ale wróciłaś. I to złe, co było przed laty, przestało już mieć jakakolwiek wartość. Wróciłaś, i ja ci wybaczam.
- Ja również. - dodał mój tata.
Artena patrzyła zdziwiona to na mnie to na Kerta. Wreszcie uśmiechnęła się do mnie wzruszona.
- Dziękuję, Seth. Dziękuję, Kert.
Podszedłem do niej i przytuliłem serdecznie. Razem ze mną przyszedł Kert i teraz staliśmy razem, złączeni w uścisku. Kiedy już się odsunęliśmy, niebo za nami zaczęło przybierać szaro granatowy odcień.
- Chodźmy już. Wataha czeka. - powiedział Kert. Potaknęliśmy, zbiegając z półki skalnej. Kiedy dotarliśmy do watahy, na niebie wisiał Księżyc i gwiazdy. Artena i Kert odeszli na bok, rozmawiając żywo. Ja natomiast poszedłem odszukać Samanthę i Misella. Samantha rozmawiała z wilczycami, więc nie chciałem jej przeszkadzać. Misell właśnie skończył rozmowę z Pratis i podszedł do mnie.
- O czym tak żywo dyskutowaliście? - zapytałem z czystej ciekawości.
- O trenowaniu. Potem zeszło na obgadywanie naszych uczniów. Pratis bardzo Cię chwaliła, wiesz? - mrugnął do mnie.
- Serio? Myślałem, że mnie nienawidzi. - zaśmialiśmy się.
- Seth... Czy jesteś szczęśliwy? - zapytał, patrząc się na mnie.
- Nie wiesz nawet jak bardzo. - odparłem. Uśmiechnął się do mnie serdecznie. Odszedł, wspominając jeszcze, żebym poszedł spać. Rzeczywiście, byłem wykończony. Kiedy zwinąłem się w kłębek na swoim miejscu, rozmyślałem o tym, co dziś się wydarzyło. Mój ojciec odzyskał partnerkę i przyjaciela, ja odzyskałem matkę, pogodziłem się z Kertem, Shadow wyzwał nas na wojnę. Zamknąłem oczy, chcąc zregenerować się do następnego dnia.
_________________________________________
Cześć, wilki! Sorki, że tak długo nie było rozdziału, ale teraz jest! TA DAM!!! I jak ? Co o nim sądzicie? Dziękuję Navculeczka123 za bycie taką fanką. Jak next? Piszcie wrażenia w komentarzach. W następnym rozdziale będzie wojna... Krwawa rzeź. Papatki! AUUUUUUU!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro