Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIX

Obudziłem się o świcie. Dzisiaj zamiast słońca niebo pokrywały szare chmury. Chyba nawet niebo nie chce się dzisiaj cieszyć pomyślałem. Dzisiaj, już za parę godzin, rozegra się wojna między nami a Dzikimi. Szanse nie są do końca wyrównane. Ich jest więcej, za to my mamy świeżo wyszkolonych wojowników. Niestety niektórzy mają moce nadprzyrodzone, co już nie jest fair. Mam nadzieję, że te zdolności ma jednak tylko para alfa.
Obejrzałem się w bok. Obok mnie spała Samantha, z głową wciśnietą w moje futro. Uśmiechnąłem się do siebie, i położyłem łeb na łapach, przysuwając się bliżej. Zamknąłem oczy i cieszyłem się jej obecnością. Chciałem zatrzymać tę chwilę jak najdłużej.

Wilczyca mruknęła, zmieniając pozycję, a ja spojrzałem na nią. Samantha otworzyła oczy i popatrzyła na mnie sennie spod lekko przymkniętych powiek. Uśmiechnąłem się. Wyglądała pięknie nawet po przebudzeniu.

-Witaj, śpiąca królewno. Jak się spało?
Samantha chyba oprzytomniała, bo zerwała się jak poparzona i spojrzała na mnie lekko zmieszana. - Dobrze. - odparła. - A tobie?
-Z Tobą u boku bardzo przyjemnie. - Samantha warknęła na mnie, a ja zaśmiałem się w odpowiedzi. Wstałem i przeciągnąłem się. Zauważyłem, że mimo wczesnej pory prawie wszyscy byli na nogach. Znów przypomniałem sobie, co ma się dzisiaj wydarzyć.
W

ojna z Dzikimi. A więc ten dzień w końcu nadszedł. Spojrzałem w kierunku legowiska mojego ojca. Było puste. Pewnie ojciec zajmuje się organizacją.
Samantha musiała zauważyć moją zmianę, bo spojrzała na mnie i zapytała:
- Seth, wszystko w porządku?
Spojrzałem na nią i zastanawiałem się, czy podzielić się z nią moimi uczuciami. W końcu wziąłem głęboki wdech i powiedziałem :
- Martwię się. Dziś odbędzie się wojna z Dzikimi i martwię się o watachę. Nie chcę, żeby komuś coś się stało. Nie chcę, żeby ktoś... - umarł. Nie mogłem dokończyć, to słowo nie przeszło mi przez gardło. Bałem się.
Wilczyca spojrzała mi w oczy i kiwnęła głową. Zrozumiała, co miałem na myśli.
- Rozumiem Cię, Seth. Ja też to czuję. Ale wierzę, że wszystko będzie dobrze. Że pokonamy Dzikich i przywrócimy dawną kolej rzeczy. Musimy tylko mieć nadzieję i wierzyć, że wszystko nam się uda.
Spojrzałem na nią z podziwem. Tak, byłaby idealną partnerką.
- Pójdę znaleźć Misella - powiedziała Samantha. Kiwnąłem głową. Ale kiedy zaczęła odchodzić, poczułem nieodpartą chęć powiedzenia jej o czymś. O czymś niezwykle dla mnie ważnym, o czym myślałem od dłuższego czasu, kiedy była przy mnie.
- Samantha! - krzyknąłem. Wilczyca odwróciła się.
- Tak? - zapytała tonem jakby miała nadzieję, że powiem jej coś konkretnego. Chciałem zapytać się jej o ... Nie, głupi pomysł.
- Już nic. - odparłem cicho.
- Och - powiedziała lekko zawiedziona Samantha. - Dobrze.
Kiedy odeszła, skarciłem się w myślach. Ty idioto! Kiedy zamierzasz jej to powiedzieć, co? Moja podświadomość pastwiła się nade mną. Zignorowałem ją i poszedłem szukać ojca.

***

Godzina bitwy zbliżała się nieuchronnie. Niedługo mieliśmy wyruszyć w drogę do Sosnowego Pustkowia. Mój ojciec z Arteną i Misellem zbierali wszystkich w zwartą grupę. W watasze została stara wilczyca ze szczeniakami oraz Kallir na wszelki wypadek. Niebo pociemniało, zapowiadała się ulewa.
- Seth! - usłyszałem za plecami. To Eorn przybiegł do mnie, najwyraźniej z czymś ważnym.
- Co się stało, Eorn? - zapytałem. Brązowy wilk pogrzebał łapą w ziemi, po czym zaczął :
- Seth, dzisiaj będzie wojna z Dzikimi i nie chcę, żeby coś Ci się stało. Wiedz, że byłeś dobrym przyjacielem, moim najlepszym. Dziękuję Ci za wszystko.
Nie mówił zbyt składnie. Widać, że był przejęty. Popatrzyłem mu w oczy i uśmiechnąłem się.
- Ja też Ci dziękuję. Byłeś i jesteś moim najlepszym przyjacielem. I nie martw się o mnie. Lepiej uważaj na siebie. - Eorn uśmiechnął się do mnie. Usłyszałem polecenie mojego ojca :
- Wyruszamy!
Podbiegłem do niego i Arteny prowadzących watahę i wyruszyliśmy. Obok mnie szła Samantha. Misell razem z Pratis szli tuż za nami. Gdzieś dalej szedł Felt, Eorn i Mirta. Grupę zamykała Kapria razem z Zafriną.

Kiedy szliśmy przez las, pogoda zaczęła się psuć. Padał drobny, nieprzyjemny deszcz, a im głębiej wchodziliśmy w las, tym bardziej wiało. Ziemia pod naszymi łapami zamieniła się w błoto o konsystencji budyniu. Kert jednak jako przewodnik stada brnął dzielnie przez błoto i dbał o to, by nikt nie został zbytnio z tyłu. Zafrina i Kapria bardzo mu w tym pomagały. Wszyscy bardzo zgrali się ze sobą.

Kiedy doszliśmy na miejsce, deszcz przestał już tak zacinać. Niebo jednak pokryło się ciężkim, stalowoszarym kocem z chmur. Gdzieś w oddali przetoczył się grzmot. Kert zaczekał, aż wszyscy wyjdą spomiędzy rosnących tu gęsto sosen, po czym wyprostował się i czekał, utkwiwszy wzrok gdzieś daleko.

Rozejrzałem się. Sosnowe Pustkowie jest wielką połacią nagiej ziemi, otoczoną gęstym kręgiem sosen. Stąd wzięła się też jego nazwa. Niedaleko stąd płynęła Pinta. Podobno kiedyś była tu piękna polana, często odwiedzana przez stada jeleni. W każdą pełnię odbywały się tu wtedy spotkania wszystkich alf, nawet z plemienia Silnych Łap. Czasem nawet na spotkaniach zjawiał się Swift, przywódca orłów i ptaków, Król Nieba. Ale któregoś lata łąka spłonęła i przed pożarem całego lasu ocalił nas deszcz. Wokół został jedynie ten krąg sosen. Od tego momentu zaprzestano spotkań, a polana nigdy nie odrosła i stała się postrachem lasu. Zwierzyna łowna przestała odwiedzać tę polanę, nie było więc też potrzeby przychodzenia tu.
N

iebo przecięła błyskawica, a po niej huknął grzmot, wiatr znów zaczął wiać. Staliśmy w gotowości, czekając już tylko na Dzikich. Przez złą pogodę nie mogliśmy zorientować się w czasie, zdaliśmy się więc na nich.
Obok mnie stanęła Samantha. Zapatrzyła się w dal, nic nie mówiąc. Staliśmy tak chwilę w ciszy, przerywanej grzmotami. W końcu Samantha westchnęła i odwróciła się do mnie.
- Seth, - powiedziała. - Chciałabym Ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Cieszę się, że Cię poznałam.
- Jeszcze się nie żegnajmy - odparłem. - Sama mówiłaś, żeby wierzyć w zwycięstwo.
- Tak, ale... - ściszyła głos. - Chcę Ci to powiedzieć teraz. Tak na wszelki wypadek.
Kiwnąłem głową i zapatrzyłem się w dal. Na drugim końcu polany wiatr targał koronami drzew na wszystkie strony. Deszcz padał coraz mocniej, nieprzyjemnie mocząc nam futra.
Po dłuższej chwili zacząłem:
- Ja też chciałbym Ci podziękować. Za wsparcie, jakie mi dałaś, za pomoc, za wspólnie spędzone chwile i... Po prostu za wszystko.
Samantha uśmiechnęła się delikatnie i odparła:
- Dziękuję, Seth.
Wpatrywałem się w nią, w jej błękitne oczy. Świat wokół przestał istnieć. W tamtej chwili była tylko ona. Mogłem tylko tak stać i wpatrywać się w nią. Poczułem tę samą chęć co na Skale. Tyle, że teraz musiałem się jej o to zapytać. Teraz albo nigdy.
- Samantha - zacząłem nieśmiało. - Czy nie chciałabyś...
Nie dokończyłem. Mój ojciec zawył, przekrzykując zawieruchę.
- Nadchodzą! Przygotować się!
Spojrzałem na drugi kraniec polany. Spomiędzy drzew wyłoniła się czarna sylwetka Shadowa i Raven, jego partnerki. Przez chwilę stali zupełnie sami, wpatrując się w nas. Ich spojrzenia mroziły krew w żyłach. Nagle jednak Shadow zaśmiał się i zawołał:
- Jesteście gotowi!?
O co mu chodzi pomyślałem. Patrząc na las po drugiej stronie szybko to jednak zrozumiałem.
Spomiędzy sosen zaczęły wychodzić wilki. Najpierw pięć czarnych, potem jeszcze siedem. Zamarłem, przerażony. Teraz razem z Shadowem i Raven stało tam jeszcze piętnaście innych wilków. Większość z nich to byli Dzicy, wszyscy muskularni i gotowi do walki. Gdzieniegdzie widać było szare bądź brązowe futro. Przeliczyłem je szybko, oceniając nasze szanse. Razem z parą alfa było ich 17. Nas było 20. Niestety ich szeregi pełne były młodych, gotowych do walki wilków, my natomiast mieliśmy ich tylko parę. Reszta to starsi. No i ich moce. Szanse były bardzo nierówne.

Spojrzałem na Kerta. Stał, wpatrując się w armię przeciwnika. Na jego pysku nie widać było jednak żadnych emocji, jedynie całkowite skupienie. Spojrzałem znów na nich i przyjąłem pozycję gotową do walki. Niebo przecięła jasna błyskawica i razem z grzmotem zawyli Shadow oraz Kert. Ruszyliśmy do walki.

Biegłem, ile sił w łapach. Dzicy byli coraz bliżej. W ostatniej chwili wbiłem łapy w ziemię i zrobiłem nagły zwrot, unikając przy tym szczęk jakiegoś Dzikiego. Natychmiast skoczyłem w stronę czarno - brązowej wilczycy, stojącej przede mną. Ona była jednak szybsza i w locie ugryzła mnie w tylną łapę. Zaskowyczałem i mocno szarpnąłem nią. Kły mocno wbite w moją skórę puściły, zostawiając mi głębokie szramy. Warknąłem i wykorzystując chwilę wgryzłem się w kark przeciwniczki. Ta zaskomlała i zaczęła się szarpać, próbując dosięgnąć mnie zębami. W końcu puściłem ją, by w chwilę później przegryźć jej gardło. Wilczyca osunęła się martwa na piach.
Poczułem uderzenie i chwilę później zostałem powalony przez czarnego wilka. Nade mną pojawił się jeszcze jeden, szczerząc kły i mierząc w moje gardło. Drugi przytrzymywał mnie w miejscu. W ostatniej chwili szarpnąłem mocno i zamiast z przegryzionym gardłem skończyłem z mocno pocharatanym uchem i łbem. Zawarczałem i grzmotnąłem jednego wilka w piach. Drugim - z tego co udało mi się zobaczyć - zajął się Felt.
Mój przeciwnik miotał się i szarpał, próbując się wyrwać. W końcu udało mi się wbić w jego policzek. Wilk zaskomlał i szarpnął łbem, próbując zrzucić mnie z siebie. Puściłem go, zostawiając mu kawał odsłoniętych mięśni, po czym rzuciłem się na krtań przeciwnika. Ten zawył i ostatnim tchem złapał szczękami mój bark. Syknąłem z bólu i szarpnąłem łapą. Na szczęście wilk nie zdołał złapać mnie mocno i kiedy wyrwałem ją z uścisku, martwa głowa Dzikiego z oczami zwróconymi w głąb czaszki upadła na ziemię. Zauważyłem, że zamiast krwi z rany sączył się ciemnozielony gęsty płyn. Mrugnąłem, mocno zaciskając powieki. Krew z ucha ciurkiem spływała po moim łbie, a bark i tylna łapa koszmarnie bolały. Pokonałem dopiero dwa wilki, a już zacząłem słabnąć.
Rozejrzałem się wokół. Czarne sylwetki Dzikich przeplatały się w walce z brązowym bądź szarym futrem naszej watahy. Obok mnie dostrzegłem Pratis miotającą się między dwoma czarnymi wilkami. Jeden z nich skoczył w kierunku jej karku, ale ta zamiast atakować schyliła się, unikając śmiercionośnych szczęk. Drugi wilk rzucił się na jej gardło, ale w tym samym momencie Misell wgryzł się w miejsce tuż nad karkiem przeciwnika. Wilk zamarł, a po chwili padł na ziemię martwy.
Nie zdążyłem zobaczyć nic więcej, ponieważ przede mną ujrzałem Shadowa. Rzuciłem się na niego, ale natrafiłem na powietrze. Shadow zniknął, a gdy się obróciłem zobaczyłem go stojącego w miejscu, gdzie ja przed chwilą stałem. Wilk uśmiechnęła się demonicznie i zamiast zagryźć mnie spojrzał mi w oczy. Nagle poczułem, jakby ktoś zacisnął mi imadło na głowie. Zawyłem i zacisnąłem mocno powieki. Kiedy je otworzyłem, byłem w innym miejscu. Wokół mnie nie było walczących wilków i świeżo zabitych ciał, a wielka pustka w kolorze fioletowo - czarnym jak oczy jego partnerki. Rozejrzałem się zdezorientowany, kiedy nagle usłyszałem śmiech.
- Biedny Seth. Taki młody i silny. Aż mi Cię szkoda, wiesz? - głos Shadowa rozchodził się wszędzie. Zawarczałem. W tle, jak przez mgłę,  dochodziły do mnie ciche odgłosy walki.
- Gdzie jesteś!? - zawołałem w pustkę. - Pokaż się, tchórzu!!!
Usłyszałem cichy gardłowy śmiech.
- Jak chcesz. Jeśli to twoje ostatnie życzenie przed śmiercią...
Przede mną stanął Shadow, uśmiechając się tak, jakby był już całkowicie pewny swojego zwycięstwa.

Uniósł dumnie głowę i powiedział:
- Proszę. I oto jestem. Teraz twoja kolej.
Ogarnęła mnie wściekłość. Jak on może być tak spokojny, a wręcz rozbawiony, w obliczu takiego zdarzenia! Rzuciłem się wściekły na niego, ale nagle poczułem nieziemski ból. Zawyłem i upadłem, oszołomiony tępym bólem w czaszce. Shadow podszedł do mnie i spojrzał na mnie z góry i uśmiechnął się demonicznie.
- Nawet nie wiesz, jaką przyjemność sprawia mi twój ból. - Powiedział. Nagle łeb przestał mnie boleć. Wciąż zamroczony spróbowałem wstać, ale wtedy niewidzialne kły wbiły się w mój bark. Zacząłem się rzucać, próbując zrzucić napastnika. Kły puściły, zostawiając głębokie dziury w moim barku. Nagle po moim ciele zaczęły wirować niewidzialne ostrza. Shadow śmiał się szaleńczo, podczas gdy ja cierpiałem katusze. Podszedł do mnie i zmusił, bym spojrzał mu w oczy.
- Do zobaczenia, Seth - szepnął, a niewidzialne ostrza coraz gęściej raniły moje ciało. Z całkiem płytkich zadrapań przeobraziły się w szramy, po których na pewno zostaną mi blizny.
Upadłem, dźgany wokół, kiedy nagle zobaczyłem biały kształt i ostrza przerwały swój taniec. Wokół siebie znów widziałem pole bitwy, teraz zasłane martwymi ciałami i rannymi, ale wciąż walczącymi wilkami. Spojrzałem w kierunku Shadowa i ujrzałem Samanthę stojącą słabo nad Shadowem. Czarny wilk stał zwrócony do mnie bokiem i wpatrywał się w przerażoną Samanthę. Niespodziewanie alfa rzucił się na szyję wilczycy i przegryzł jej krtań. Samantha upadła ciężko na ziemię. Kiedy odwrócił się do mnie ujrzałem jego łeb w połowie pokryty futrem. Druga połowa to była naga czaszka z luźno zwisającym okiem. Ale mnie to nie obchodziło.

Poczułem przypływ szaleńczej wściekłości. Wszystkie rany przestały mnie boleć. Wszystko dla mnie ucichło. Teraz ważna była jedynie umierająca Samantha i ten diabeł, który prawie pozbawił ją życia.
Odsłoniłem kły i ciężko wstałem. Zawyłem i rzuciłem się na Shadowa pełen furii. O dziwo wilk nie zniknął, tylko odskoczył. Ja jednak, przepełniony determinacją i wsciekłością, skoczyłem za nim i oderwałem kolejny płat jego skóry razem z mięśniami, tym razem z boku, blisko klatki piersiowej. Shadow zawył, a ja ponownie wgryzłem się w skórę Dzikiego. Teraz widziałem już jego żebra i odsłonięte płuco. Shadow rzucił się na mnie z zamiarem zadania mi ostatecznego ciosu, ale ja okazałem się szybszy - uchwyciłem się jednego z żeber i mocno szarpnąłem nim, pozwalając go na ziemię. Kolejny płat skóry odpadł, odsłaniając dziko bijące serce.
Shadow - bezskutecznie - próbował się podnieść. Ale przytrzymałem go, nachyliłem się do niego i szepnąłem:
- Do nie zobaczenia, diable. - I przegryzłem jego tchawicę. Shadow zacharczał i zmarł. Wokół zaległa cisza.

Rozejrzałem się po polu bitwy. Wygraliśmy. Ostatni żywi Dzicy umykali w popłochu w las. Wokół stała zaledwie garstka naszych. Dojrzałem mocno pokaleczoną parę alfa, Eorna i Felta pochylających się nad wilczym truchłem i kilka innych wilków. Ale dla mnie liczyła się teraz tylko ona.

Podbiegłem do Samanthy. Cały gniew zastąpił paniczny strach o jej życie. Wilczyca leżała rozciągnięta na ziemi, a z głębokiej rany na jej szyi sączyła się krew. Poza tym miała lekko poranianą łapę i chyba kilka obrażeń na drugim boku. Wokół utworzyła się już spora kałuża krwi. Samantha z bólem spojrzała na mnie.
- Seth... - szepnęła. Uniosła lekko głowę, ale natychmiast ją opuściła. Pochyliłem się nad nią spanikowany.
- Cii, wszystko będzie dobrze, wyzdrowiejesz. - powtarzałem w kółko, po trochu żeby uspokoić ją i trochę, żeby uspokoić siebie. Podniosłem łeb i rozejrzałem się po wilkach, stojących w luźnym kole wokół nas. - Pomocy! Błagam, niech jej ktoś pomoże!
- Seth. Jej już nie da się uratować. - usłyszałem za sobą Misella. - Pogódź się z tym.
Spojrzałem przelotnie na starego wilka, po czym mój wzrok znów padł na Samanthę.
- Nie. To nieprawda, wszystko będzie dobrze. Wyleczymy cię, obiecuję - paplałem jak najęty. Mój głos zaczął się trząść.
- Seth - powiedziała Samantha. Pochyliłem się bliżej niej, wsłuchując się w jej coraz to płytszy i wolniejszy oddech. Samantha polizała mój nos w geście ostatniego spotkania.
- Dziękuję Ci - wyszeptała. - Żegnaj, Seth.
Jej oddech zwolnił prawie do zera. Wilczyca zamknęła oczy i oparła łeb na ziemi. Patrzyłem na nią osłupiały.
- Nie. Nie, nie, nie, nie... - powtarzałem w kółko. - NIE! - Krzyknąłem. Po moich policzkach popłynęły pierwsze łzy. - Dlaczego!? DLACZEGO!!!
Przysunąłem łeb do łba ledwo żywej Samanthy. Wilczycy, którą znałem od dość niedawna, ale która stała się dla mnie jak powietrze. Wilczycy, która najpierw wydała mi się wredna, a teraz była mym uosobieniem ideału. Wilczycy, na której zależało mi najbardziej na świecie. Która właśnie umierała.

Zamrugałem, odganiając ostatnie łzy.
- Samantha... Kocham Cię. - wyszeptałem. - Proszę, nie opuszczaj mnie.
Chciałem, żeby dowiedziała się o tym, nawet jeśli teraz ma umrzeć. Samantha wzięła ostatni wdech i otwarła usta, jakby chciała coś powiedzieć, a jej oczy zaszkliły się łzami. Ale zamiast tego jej głowa opadła bezwładnie na piach.
Siedziałem tak w kompletnej ciszy. Nawet ptaki umilkły, nawet wiatr i deszcz uspokoiły się. Ciszę przerwało wycie. Smutne i donośne. Rozpoznałem w nim głos Misella, który zawył na znak żałoby. Później dołączyła Artena, Kert, Felt i wkrótce tak jak wczoraj wszyscy wyli celebrując powrót Arteny, tak teraz wszyscy łączyli się w bólu i oddawali cześć zmarłym.
Ja zaś zacisnąłem szczękę, a z moich oczu znów polały się łzy. W końcu zamknąłem oczy i zawyłem przeciągle, wkładając w to cały mój smutek i żal. Kiedy zawyłem po raz kolejny, niebo przecięła błyskawica, a w koronach drzew zawył wiatr. Spojrzałem oszołomiony na niebo i dopiero wtedy zrozumiałem, co się stało : to nie wiatr wył w koronach drzew, tylko - dosłownie - niebo wyło. Nagle z nieba spłynęły chmury, a kiedy dotknęły ziemi, przyjęły kształt widmowych wilków. Rozejrzałem się wokół. Dostrzegłem uśmiechniętego Misella przytulającego się do kawowej wilczycy, a dalej widma Mirty i Kaprii. Dopiero wtedy wszystko dokładnie zrozumiałem - to były dusze zmarłych. Z nieba spłynęły jeszcze dwie smugi, które zmaterializowały się przede mną w sporo wyższego ode mnie srebrnego wilka o nostalgicznym spojrzeniu i czarną wilczycę o miodowych oczach wpatrującą się we mnie smutno. Rozpoznałem ich. To był Raver i Carmea.

Czarna wilczyca uśmiechnęła się smutno i spojrzała na ciało Samanthy.
- Przepraszam, Seth. - powiedziała. Jej głos szeleścił lekko jak liście. - Gdyby nie ja, nic z tego by się nie wydarzyło. - Carmea westchnęła, a Raver trącił ją nosem. Wilczyca spojrzała na partnera i uśmiechnęła się. Spojrzała znów na mnie i kontynuowała.
- Ta klątwa była najbardziej bezmyślną rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Od dzisiaj klątwa rzucona na twój ród zostaje zdjęta. Od tego dnia wasza wataha zostaje pod moją opieką. - To mówiąc zawyła krótko i świszcząco. - Aby odkupić swoje zło i twoje cierpienie oddam Ci to, co najdroższe.
Wilczyca zamknęła oczy, a ciało Samanthy otoczyła błękitna poświata. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Rany wilczycy zaczęły się zasklepiać, aż w końcu nie został po nich ślad. Kiedy jej ciało ponownie dotknęło ziemi, wzięła głęboki oddech. Spojrzałem na Carmeę, która teraz uśmiechała się do mnie serdecznie.
- Żegnaj, Seth. - Powiedziała. Szczeknęła i dusze zmarłych w bitwie wilków podbiegły do niej i ostatni raz spojrzały na pobojowisko. Nagle wszystkie zgodnie zawyły i jako smugi chmur, powróciły na niebo. Wpatdywałem się w nie jeszcze przez chwilę i zdawało mi się, że wciąż słyszę echo ich głosów.

- Seth - usłyszałem za plecami. Odwróciłem się momentalnie i spojrzałem w oczy Samanthy. Ona żyła! Stała przede mną, uśmiechając się lekko. Moje serce dostało skrzydeł.
- Ty żyjesz! - krzyknąłem i przytuliłem ją mocno. Samantha również wtuliła łeb w moje futro. Kiedy się od siebie odsunęliśmy, Samantha szepnęła:
- Ja też Cię kocham, Seth.
Uśmiechnąłem się, lekko zarzenowany tym wyznaniem. Samantha zaśmiała się, a ja razem z nią. Wkrótce całą watahę - a raczej to, co z niej pozostało - ogarnęła euforia. W tym pięknym nastroju wróciliśmy do domu. Ja, tuż obok Samanthy na przedzie, obok ojca i matki. Za nami szedł Misell i Pratis bez tylnej łapy, oraz Felt, Eorn i kilka pozostałych wilków. Niektóre nie miały uszu bądź skrawków futra, ale poza tym ich obrażenia się zagoiły. Ale dla mnie w tamtej chwili liczyła się jedynie bliskość mojej ukochanej.
_______________________________________
Hejka! Przepraszam, że tak długo, ale mam nadzieję, że te 3038 słów Wam to wynagrodzi. Jak słodko! Komentujcie, gwiazdkujcie i do zobaczenia wkrótce (teraz już tak na serio). Papatki! AUUUUUUUUU!!!!!!!!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro