Rozdział XXI
Tego dnia Pratis zaprowadziła nas na całodniowy trening do Gęstego Lasu. Mieliśmy tylko jedną godzinną przerwę, a trenowaliśmy tak, jakby Kert wiedział już o ataku Dzikich. A może wiedział... Na razie nie mam czasu zaprzątać sobie tym głowy.
Podczas jednej z przerw podszedł do mnie Eorn. Miał minę, po której przygotowałem się na poważną rozmowę.
- Musimy pogadać.
Kiwnąłem głową na zgodę. Preszliśmy na bok naszej polanki, by nikt nas nie słyszał.
- Gdzie ciągle znikasz? - zapytał mimo iż wiedziałem, że zna odpowiedź.
- Do Misella - przyznałem. - Mam z nim dodatkowe treningi.
- Ale po co? - przyjrzał mi się z ciekawością. - Czy te nie wystarczają?
- Wystarczają, ale chcę być dobrze wyszkolony - powiedziałem, rozważając opcję powiedzenia mu o Dzikich. Eorn przyglądał mi się badawczo, po czym odparł:
- Rozumiem.
Odwrócił się, chcąc odejść, ale powstrzymałem go.
- Eorn - zapytałem, patrząc mu głęboko w oczy. - Czy mogę Ci zaufać? Eorn kiwnął powoli głową, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy. - Umiesz dochować tajemnicy? - potaknął. Eorn jest moim najlepszym przyjacielem. Myślę, że mogę mu o tym powiedzieć.
- Znasz Dzikich.
- Tak. To pradawne plemię wilków spokrewnione z Diabłem.
- Tak. A teraz oni nadchodzą.
Kiedy to powiedziałem, Eorn zachwiał się i myślałem, że się przewróci. Spojrzał na mnie z głębokim przerażeniem w oczach.
- Dlatego znikam z naszych treningów, by pójść do Misella.
Opowiedziałem mu o wszystkim. Kiedy skończyłem, Pratis zawołała na koniec przerwy. Podszedłem z Eornem do niej. Po drodze Eorn zapytał:
- Seth, czy przychodzisz tam tylko na trening, czy także dla kogoś innego?
Wiedziałem, o co mu chodzi, ale nie odpowiedziałem na jego pytanie. Ponieważ nie miałem pojęcia, co mógłbym mu powiedzieć.
***
- Dobrze, Seth! Pięknie, Samantha! Widzę, że bardzo się staracie.
Dzisiejszy trening opierał się na zaufaniu do partnera. Biegaliśmy między drzewami, nie widząc siebie nawzajem. Mogliśmy więc polegać tylko na swoim głosie. Mieliśmy nawzajem doprowadzić się do wyznaczonego punktu, gdzie czekał Misell. Poszło nam bardzo dobrze. Zacząłem już ufać Samancie i ona mi też. Chyba się już do niej przywiązałem. Nie potrafię sobie wyobrazić treningu bez niej, nie wyobrażam sobie Misella bez Samanthy. Lubię Samanthę. Może nawet bardziej.
- Macie czas wolny. Spotkajmy się po zachodzie słońca przed jaskinią.
Kiwnęliśmy głowami na potwierdzenie. Nogi mnie trochę bolały, ale nie za bardzo.
- Samantha?
- Hm?
- Czy czy chciałabyś coś zobaczyć? - wiem, że to może brzmieć głupio, ale chciałem jej coś pokazać.
- A co to? - zapytała zdumiona, z zaciekawieniem w oczach.
- Zaufaj mi i zobacz. - posłałem jej zadziorny uśmiech. Spojrzała na mnie spode łba, lekko podejrzliwie, ale uśmiechnęła się także i powiedziała:
- Prowadź, partnerze.
Pobiegłem do mojego ulubionego miejsca w lesie, do którego często przeyhodziłem z matką. Bardzo je lubiłem, mimo iż przywoływało wiele wspomnień. Kiedy byłem już blisko, przystanąłem.
- A teraz zamknij oczy.
- A to po co? - Samantha przystanęła obok mnie, patrząc na mnie swoimi błękitnymi oczami.
- Chcesz mieć niespodziankę? - odpowiedziałem.
- Niech Ci będzie - zamknęła oczy, a ja prowadziłem ją tak, jak na dzisiejszym ćwiczeniu. Kiedy wyszliśmy na środek, powiedziałem:
- Możesz już patrzeć.
Samantha otworzyła oczy. - Boże. Seth, tu jest przepięknie.
Miała rację. Siedzieliśmy na skale, górującej nad otaczającym nas lasem. Zachodzące słońce lizało czubki drzew, barwiąc je na miękki i delikatny odcień pomarańczy i różu. Spojrzałem na Samanthę, która siedziała z lekko otwartym pyskiem, chłonąc to wszystko dookoła. Widząc zachwyt w jej oczach, uśmiechnąłem się szeroko do siebie.
- Samantha - zacząłem. - Chciałbym Ci podziękować.
Samantha spojrzała na mnie z nieskrywanym zaskoczeniem.
- Za co?
- Za to, co dla mnie zrobiłaś tego dnia po walce. Ocaliłaś mi życie. Dziękuję.
Samantha zmieszała się.
- Oj, przestań. Ty na pewno też byś tak postąpił.
Po tych słowach siedzieliśmy chwilę w ciszy, kiedy Samantha powiedziała:
- Seth? Ja też chciałabym Ci podziękować.
Teraz to ja nie ukryłem zdziwienia. Za co miała by mi podziękować?
- Dlaczego? - powiedziałem na głos, patrząc w jej oczy. Jej piękne, lodowo błękitne oczy.
- Za to, że jesteś. Za twoją pomoc i wsparcie.
Po moim sercu rozlało się przyjemne ciepło. Spojrzałem na nią, w jej oczach dojrzałem... Czyżby to była czułość? Chyba tak. Samantha oparła się o mój bok, a ja oparłem łeb na niej. Delektowałem się ciepłem, bijącym od niej i ogrzewającym moje ciało. Zganiłem się w myślach za to uczucie. Siedzieliśmy tak chwilę, patrząc się na zachodzące słońce.
- Seth, - Samantha wyrwała mnie z rozmyślań. Mruknąłem cicho. - musimy już iść. Misell będzie na nas czekał.
Rzeczywiście, drzewa zaczęły szarzeć, a słońca prawie nie było widać. Na niebo nieśmiale wpływał księżyc, srebrząc drzewa za nami. Odsunęliśmy się od siebie, z lekką niechęcią, i pobiegliśmy w dół, w stronę jaskini Misella.
__________________________
No hej! Późno rozdział, nie? Uwaga, ostrzegam: mogę mieć dłuższą przerwę w pisaniu, bo jadę na Podlasie na rower i nie będę miała czasu. Tak więc miłych wakacji, piszcie komentarze, dawajcie mi znaki życia jak choćby @Wolf_52 ( dzięki, wilczyco :-) ), i dozo. Papatki! AUUUUU!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro