2. Inquisitiveness
Obudził mnie niespodziewany ból w krzyżu.
Potrzebowałam chwili, aby zorientować się, że leżę na zimnej podłodze. Gdy spałam, musiałam się strasznie wiercić i w końcu spadłam z małej, niewygodnej kanapy. Mrucząc pod nosem, wczołgałam się na nią z powrotem.
Odgarnęłam czarne kosmyki z twarzy i dałam sobie chwilę na dojście do siebie. Pokój kręcił się w kółko jak ogromny bąk. Lekarz powiedział, że będę musiała się przyzwyczaić, bo taki stan może potrwać nawet miesiąc. Westchnęłam ciężko i powoli podniosłam się z kanapy. Strasznie mnie suszyło, więc nalałam sobie szklankę wody i wypiłam wszystko duszkiem. Odstawiłam naczynie i poszłam po leki, które musiałam brać trzy razy dziennie – w tym jedną dawkę na czczo. Połknęłam trzy tabletki i popiłam jeszcze jedną szklanką wody. Poczułam się znacznie lepiej i poszłam do łazienki. Była ciasna, panował tu lekki bałagan. Podeszłam do lustra. Zobaczyłam dziewczynę o przeraźliwie bladej cerze, podkrążonych niebieskich oczach i długich, kruczoczarnych włosach, które odbijały się na tle jasnej skóry. Westchnęłam i stwierdziłam samokrytycznie, że wyglądam strasznie. Postanowiłam się doprowadzić do porządku dziennego.
Po prysznicu czułam się jak nowo narodzona. Założyłam ubrania, które zostały na suszarce i powędrowałam do kuchni, aby zjeść śniadanie. W lodówce znajdował się tylko przeterminowany ketchup i butelka piwa korzennego. Wyrzuciłam wszystko do kosza i stwierdziłam, że zanim przeszukam mieszkanie, będę musiała iść kupić coś do jedzenia, bo inaczej skonam z głodu. Był to dobry znak, bo w szpitalu prawie w ogóle nie chciałam jeść. Przez większość czasu przyjmowałam płyny z elektrolitami i składnikami odżywczymi, ale po nich czułam się słabo. Tuż przed moim wyjściem lekarz zalecił mi dietę i obiecałam sobie, że będę jej przestrzegać, choćby nie wiem co. Skoro miało mi to pomóc odzyskać wspomnienia, byłam gotowa do poświęceń.
Założyłam obszerny sweter, który zdążyłam polubić, ciepłe kozaki, które stały w przedpokoju i wełnianą niebieską czapkę. Wzięłam klucze i część pieniędzy i wyszłam z mieszkania.
Po chwili szłam już ulicą w nieznanym mi kierunku. Dzień był równie piękny jak wczoraj, ale nie nie szczękałam zębami z zimna. Wdychałam grudniowe powietrze i prawie zapomniałam o czarnej dziurze w mojej pamięci. Czułam się zwyczajnie. Prawie.
Przeszłam na drugą stronę ulicy i zauważyłam supermarket. Ucieszona podążyłam w tamtą stronę. Gdy weszłam do sklepu, przywitało mnie ciepłe powietrze i zapach świeżego pieczywa. Zburczało mi w brzuchu, więc nie czekając szybko, zrobiłam zakupy. Stałam już przy kasie, gdy zobaczyłam ułożone w całkiem pokaźny stos notesy podręczne. Coś mnie tknęło i pospiesznie wrzuciłam jeden do koszyka.
W całkiem dobrym humorze wyszłam ze sklepu i skierowałam się w stronę mieszkania.
Skoro policja nie wiedziała nic na temat wypadku, to sama powinnam powęszyć. Spokojnie mogłam zacząć od własnego mieszkania. Istniała szansa, że znajdę tam coś, co nasunie mi odpowiedni trop lub sprawi, że choć malutka cząstka wspomnień z powrotem do mnie powróci. Było to mało prawdopodobne, ale nadzieja zawsze umiera ostatnia.
Weszłam po schodach bloku i stanęłam przed brązowymi drzwiami. Na wycieraczce leżały trzy listy. Wzięłam je i weszłam do środka. Rozebrałam się i przyrządziłam sobie szybkie śniadanie. Włączyłam telewizor i jedząc jajecznicę z tostami, zaczęłam przeglądać pocztę. Jeden list był z uczelni, w którym życzono mi powrotu do zdrowia i informowano o zawieszaniu moich studiów. W drugiej kopercie znajdowało się zaproszenie na jakąś wystawę fotograficzną. Mało zainteresowana odrzuciłam je na bok. Trzeci list był ze spółdzielni i nie był już taki przyjemny. Okazało się, że od dwóch miesięcy nie płaciłam czynszu, w wyniku czego wymówiono mi umowę o najem mieszkania. Mówiąc krótko, miałam miesiąc na spłacenie długu i opuszczenie budynku.
Westchnęłam cicho. Dobry humor uleciał jak bańka mydlana. Dokończyłam szybko śniadanie, pozmywałam i przystąpiłam do rewizji mieszkania. Musiałam szybko znaleźć jakiś ślad, inaczej wylądowałabym na bruku, bez mieszkania i pracy.
Zaczęłam od salonu, w którym od wczorajszego powrotu przebywałam najdłużej. Mały stolik do kawy był zawalony książkami i notatkami z uczelni. Nic ciekawego. Poukładałam wszystko w zgrabny stos i zajrzałam za kanapę. Leżała tam czarna torebka. Serce zabiło mi mocniej. Wysypałam całą zawartość na podłogę i zaczęłam pospiesznie przeglądać. Wśród legitymacji studenckiej, paragonów, pomadki do ust, portfela z drobniakami, chusteczek higienicznych znalazłam podręczny kalendarzyk. Nie było jednak w nim nic oprócz rozpiski zajęć, listy zakupów i numeru telefonu mojej komórki. Schowałam wszystko z powrotem do torebki. Udałam się do pokoju, który najwyraźniej uchodził za moją sypialnię. Drzwi do niej były zamknięte. Nacisnęłam klamkę.
Poczułam wspaniały zapach suszonej lawendy i książek. Pokój był ciasny: znajdowało się w nim małe łóżko, podniszczone biurko oraz szafa. Jednak moją uwagę przykuło stare pianino, które znajdowało się po prawej stronie – wciśnięte pomiędzy szafę, a drzwi.
Zafascynowana usiadłam i otworzyłam klapę, odsłaniając rząd białych i czarnych klawiszy.
Postanowiłam wyłączyć myśli i dać się ponieść emocjom. Ułożyłam ręce we właściwej pozycji i zaczęłam grać. Spod moich palców wypływała melodia smutna i dojmująca.
Było to bardzo dziwne uczucie. Nie pamiętałam, abym lubiła muzykę, nie pamiętałam tysięcy godzin spędzonych na ćwiczeniach, a mimo to moje palce z precyzją i szybkością uderzały we właściwe klawisze.
Czułam, że to co robiłam, było moją życiową pasją. Uczucie, które mnie ogarnęło, było niesamowite. Byłam tylko ja , pianino i muzyka która płynęła prosto z mojego serca. Zniknął cały świat, wszystko inne przestało istnieć. Amnezja, brak rodziny, mieszkania, wszystko. Zamknęłam oczy i otworzyłam je dopiero, wtedy kiedy wybrzmiały ostatnie akordy melodii. Położyłam ręce na kolanach i siedziałam przez chwilę w ciszy. Potem wstałam i poszłam po notes. Postanowiłam, że będę w nim notować wszystko, czego dowiem się na swój temat. W ten sposób będzie mi o wiele łatwiej poukładać wszystkie fakty i odzyskać pamięć.
Na pierwszym miejscu zapisałam grę na pianinie i czytanie książek. Miałam już dwie rzeczy. To podniosło mnie na duchu i przystąpiłam do dalszych poszukiwań.
Usiadłam za biurkiem i zaczęłam go dokładnie go przeglądać. Wśród stosów książek, papierzysk i notatek znalazłam wreszcie coś wartego uwagi. Z zapartym tchem obejrzałam z każdej strony mały kuferek na biżuterię. Otworzyłam go i wyciągnęłam całą jego zawartość na blat biurka, kładąc jedną rzecz obok drugiej. Moją uwagę przykuły dwa zdjęcia. Na jednym było dwoje młodych ludzi. Stali nad brzegiem morza przytuleni do siebie. Dziewczyna niewiele starsza ode mnie miała niebieskie oczy i rozwichrzone blond włosy. Uśmiechała się tajemniczo do obiektywu aparatu. Mężczyzna obejmujący ją w talii był wyższy od niej o głowę. Miał brązowe włosy, zielone oczy i haczykowaty nos. Był całkiem przystojny. Odwróciłam zdjęcie na drugą stronę, aby zobaczyć czy nie ma jakiegoś podpisu. W prawym dolnym rogu widniał podpis: rodzice 1980 r.
Czyli to byli moi rodzice. Nie poczułam jednak tego "czegoś" co by o tym świadczyło. Odłożyłam zdjęcie na bok i sięgnęłam po drugie. To wywołało u mnie szeroki uśmiech i paletę różnych emocji od tęsknoty po radość. Na zdjęciu była grupka przyjaciół. Wśród nich byłam ja, tylko że tamta Lily miała postrzępione króciutkie włosy, makijaż i bujniejsze kształty. Szczerzyła się do aparatu, a w jej oczach migały tajemnicze iskry. Z prawej strony obejmował ją przystojny rudowłosy chłopak. Na jego widok moje serce wywinęło mi koziołka. Czyżby chłopak? Nie byłam przekonana. Po lewej stronie stała złotowłosa piękność. Nie była wysoka, ale wyglądała zadziornie. Miała równo przystrzyżone do brody falujące blond włosy i prowokujący uśmiech. Piwne oczy obrysowała czarną kredką. Obok niej stały dwie dziewczyny: brunetka i blondynka. Obydwie miały zielone oczy. Ciemnowłosa upięła włosy w koński ogon, za uchem miała pędzel. Była ubrana w ogrodniczki poplamione farbą. U blondynki włosy natomiast opadały kaskadą na ramiona. Miała na sobie letnią sukienkę w koralowym odcieniu. Obok rudowłosego stał potężnie zbudowany chłopak. Przewyższał go niemal o głowę. Trochę się przygarbił, aby zmieścić się w kadrze. Miał rozwichrzone blond włosy i niebieskie oczy.
Wszyscy wyglądali na szczęśliwych. Odwróciłam zdjęcie na drugą stronę. W prawym dolnym rogu widniał cytat:
Najlepszym przyjacielem jest ten, kto nie pytając o powód smutku, potrafi sprawić, że znów wraca radość.
Lato 2010 r.
Westchnęłam cicho.
Wszystko wskazywało na to, że nie byłam sama. Miałam rodziców i przyjaciół. Dlaczego więc nie przyjechali do szpitala? Dlaczego się nie odzywali? Czy ja ich jeszcze obchodziłam?
Pozostawiając pytania bez odpowiedzi, odłożyłam zdjęcie na bok. Wzięłam do ręki pojedynczą kartkę wyrwaną z pamiętnika. Był tam adres i numer telefonu oznaczony nazwą DOM. Pobiegłam po telefon i szybko wybrałam numer. Doładowałam go dzisiaj rano przed wyjściem ze sklepu. Po dwóch sygnałach miła kobieta poinformowana mnie, że numer jest nieaktualny. Zrezygnowana odłożyłam kartkę do pudełka i spojrzałam na ostatnią rzecz. Był to mały, czarny pendrive. Nie miałam jak sprawdzić jego zawartości, ponieważ nie posiadałam laptopa ani komputera, a nie uśmiechało mi się wychodzić z mieszkania. Schowałam go do kufra i przeszukałam resztę pomieszczeń. Nie znalazłam jednak nic wartego uwagi. Wróciłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Patrzyłam w okno, rozmyślając o zdjęciach i adresie. Moja sytuacja nie wyglądała najlepiej. Musiałam się wyprowadzić. Nie miałam pieniędzy na czynsz ani na wynajęcie mieszkania. Nie przyjmą mnie do pracy ze względu na moją amnezję. Pozostawał mi tylko adres z nieaktualnym numerem telefonu nabazgrany na kartce papieru. Musiałam wierzyć, że moja rodzina i przyjaciele gdzieś tam są i martwią się o mnie. Nie kontaktowali się ze mną, bo nie wiedzieli, co się ze mną działo. Nie miałam nic do stracenia, a czas uciekał. Dopiłam kawę do końca i podjęłam decyzję. Słuszną decyzję. Załatwiam wszystkie sprawy i jadę odszukać rodzinę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro