13.Jak to napadł i porwał mnie Eisenbichler, gdy...
Wyjazd do Polski był szybką decyzją. Po prostu kazałam całej bandzie walniętych skoczków wejść do samochodu. Oczywiście miejsca było za mało to też Kraft wylądował na dachu, Cene w bagażniku, a ja z Wellingerem i Domenem z tyłu, oczywiście prowadził Gregorek, a koło niego dumnie siedział Petereczek. Nie przewidział tylko tego, że ja spakowałam mój dźgacz.
Kiedy byliśmy na lotnisku i na złamanie karku ( niczym Domen w locie ) biegliśmy w stronę samolotu zapomniałam, że Kraft wypadł na jednym z zakrętów. Ale kogo to obchodzi? Oczywiście Wellinger nie miał nic z tym wspólnego... W ogóle...No naprawdę o nie przeciął tej liny która był przywiązany Stephan...Nie...W końcu to bardzo grzeczny skoczek.
Po kilku godzinach byliśmy już w Polsce. Skoczkowie czuli się jak u siebie w domu,a ja postanowiłam ugotować jajecznicę ze szczypiorkiem. Niestety nie miałam jajek...Ani soli...W ogóle nie było w domu jedzenia.
-CENE!-krzyknęłam.
-Co?!
-CHODŹ TU TY NIEDOROZWINIĘTA SZLAMO!
-Idę!
Po chwili Cene Prevc był w mojej kuchni.
-No?-powiedział.
-Gdzie jest jedzenie?!
-Nieee wiiieeem!
-Cicho!
-Ale...
-Ruszam na krwawą misję...
-Co?!
Ignorując Cene wyleciałam do sklepu. Kiedy wracałam drogę zagrodził mi narciarz. Miał narty, kask, gogle i chustę.
-Ich hasse du!-powiedział i zdjął Kask, a tam...Eisenbichler!
-AAA!-krzyknęłam i zaczęłam uciekać, niestety on zdjął nartę i rzucił we mnie.
Obudziłam się w bagażniku...Porwał mnie Eisenbichler...
---------------------
I tym dramatycznym akcentem zakończymy rozdział. Nie spodziewaliście się tego, co nie ?XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro