Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

62. Sometimes goodbye is a second chance

– Wychodzę! – zawołałam, zarzucając na siebie brunatne futro.

Było okropne i wyglądałam w nim jak jakaś hrabina, która widzi wyłącznie czubek własnego nosa. Jednak Eddiemu się podobało. W końcu to on je kupił i nakazał, abym tego wieczoru je założyła.

Odpowiedziała mi milczeniem. Siedziała u siebie w pokoju. Jest zbyt zajęta, pomyślałam. Przełożyłam klucz w drzwiach, następnie przekręcając go. Zjechałam windą, szukając w torebce papierosów. Potrzebowałam dawki nikotyny na odstresowanie. Co prawda miałam w zapasie coś mocniejszego, aczkolwiek wolałam to zostawić na później.

Szybkim krokiem opuściłam budynek, trzaskając potężnymi, szklanymi drzwiami. Zaczerpnęłam świeżego powietrza, przymykając powieki. Tego potrzebowałam – chwili wytchnienia. Włożyłam do ust mentolowego papierosa, następnie go odpalając. Zaciągnęłam się tytoniowym dymem, powoli go wypuszczając. Miałam wrażenie, że im dłużej jest we mnie, tym lżejsza się staję. Drżącą ręką strzepnęłam popiół. Nie dało się nie zauważyć, że pierwszy raz od dawna dopadł mnie stres. W końcu nigdy nie wychodziłam z Eddiem na spotkania biznesowe. Westchnęłam, obracając się na pięcie. Dostrzegłam grupkę młodych chłopaków, którzy śmiali się, wytykając mnie palcami. Przygryzłam wargę, odwracając od nich wzrok. Może wcale nie chodziło im o mnie, pomyślałam, uśmiechając się niewyraźnie.

Zmrużyłam oczy, zauważywszy oślepiające światło reflektorów. Dopaliłam papierosa, wyrzucając niedopałek. Samochód podjechał bliżej, po czym zatrzymał się na wolnym miejscu. Nie wyłączając silnika, odsunął do połowy szybę tylne. Otworzyłam szerzej oczy, mrugając nimi. Znowu ogarnęła mnie spowijająca miasto ciemność. Mężczyzna wychylił się, uśmiechając się szarmancko.

– Victoria – wzdrygnęłam się, usłyszawszy swoje imię padające z jego ust – wsiadaj – zaproponował, zachęcająco machając ręką.

Doskonale wiedziałam, że był to raczej rozkaz niż sugestia. Znałam Eddiego nie od dziś. Nie znosił sprzeciwów. Wszystko musiało odbywać się według jego planu.

Czułam, jakbym miała nogi z waty. Wykonanie tych kilku kroków wydawało się najtrudniejszą czynnością tego wieczoru. A to był dopiero początek.

Wsiadłam do pojazdu, niemal natychmiast zapinając pasy. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach piżmowych perfum. Zadbał o każdy detal.

– Masz jakieś konkretne życzenia? Mój szofer włączy, co tylko zechcesz.

Zaplotłam palce, nerwowo nimi poruszając. Z trudem przełknęłam ślinę. Do tej pory nie woził mnie niczyj szofer. Juan wolał sam prowadzić samochód.

– Nie – niemalże wyszeptałam, odruchowo kręcąc głową.

– Szkoda – mruknął z udawanym zawiedzeniem.

Szofer włączył płytę z muzyką klasyczną. Zapewne ulubioną Johnsona. Zerknęłam na niego kątem oka, z trudem przełykając ślinę. W niektórych miejscach na jego głowie można było wyodrębnić skupiska siwych włosów. Również niewielkie zmarszczki, pokrywające jego twarz, wydawały się pogłębić. Mimo to wyglądał czarująco.

– Podoba ci się sukienka? – zagadał, zerkając na mnie kątem oka.

– Jasne – przytaknęłam niepewnie, rozprasowując na udach skrawek jasnoróżowego materiału.

Nie cierpiałam tego koloru, chociaż krój sukienki był całkiem niezły. Aczkolwiek nie mogłam mu o tym powiedzieć. Jego reakcja była nieprzewidywalna.

– Cieszę się – oznajmił, subtelnie unosząc kącik ust. – Pasuje ci do oczu – dodał.

Zarumieniłam się nieznacznie. Chyba nadal nie przyzwyczaiłam się do komplementów, które w sumie rzadko dostawałam. Westchnęłam niespokojnie, przenosząc swój wzrok na mijane ulice. Nie wiedziałam, czy mówił prawdę. Jak na razie próbował stworzyć wokół siebie otoczkę czułego, wręcz idealnego faceta.

Reszta drogi minęła nam w podobnej atmosferze. On zadawał jakieś pytania, na które ja zdawkowo odpowiadałam. Jak do tej pory nie skomentował mojego niecodziennego zachowania.

Szofer wyłączył Sonatę księżycową Beethovena, parkując w wyznaczonym miejscu. Znaleźliśmy się pod budynkiem jednej z prestiżowych restauracji w tym mieście. Podobno odwiedzała ją już śmietanka towarzyska amerykańskiego kina lat dwudziestych.

– Jesteśmy na miejscu – poinformował, odpinając pas. – Teraz możesz mi powiedzieć, co cię trapi.

Niepewnie przeniosłam na niego wzrok, subtelnie rozchylając wargi.

– Nie rozumiem – burknęłam, marszcząc brwi.

Doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. On też wiedział, co mi było. Po prostu ja nie chciałam o tym mówić, a on wręcz przeciwnie – nalegał, abym mu się zwierzyła.

– Twoje zachowanie. Zazwyczaj tryskasz energią – zauważył, kładąc dłoń na moim ramieniu. Poczułam, jakby przez moje ciało przeszła nieprzyjemna iskierka prądu. – To przez śmierć tej twojej przyjaciółki?

Westchnęłam w duchu. Pokiwałam głową, racząc go niepewnym spojrzeniem, co wiele mnie kosztowało.

– Po prostu trochę wyszłam z wprawy – przyznałam szczerze, zanim zdążył coś powiedzieć. Drżącą dłonią założyłam kosmyk włosów za ucho.

Zaśmiał się, ukazując szereg swoich śnieżnobiałych zębów.

– Spokojnie – polecił, tłamsząc śmiech. – Nie zjem cię. Po prostu potrzebuję towarzyszki na kolację biznesową. Poza tym chcę cię komuś przedstawić.

Wzdrygnęłam się na samą myśl, jednocześnie odczuwszy, jakby kamień spadł mi z serca. Najwidoczniej nie zamierzał wracać do poprzedniego tematu.

– Możemy już iść? – spytałam, odpinając pas. – Zapewne twoi przyszli partnerzy już na nas czekają.

Zlustrował mnie podejrzliwie, odrobinę wykrzywiając twarz w grymas.

– I za to cię lubię, Victorio – rzucił, wywołując u mnie zdezorientowanie. – Profesjonalna w każdym calu. Znasz priorytety.

Uśmiechnęłam się niewyraźnie, spuszczając głowę. Nie wiedziałam, czy mam to uznać za komplement. Padł z jego ust, więc raczej nie.

Eddie wysiadł z pojazdu. Okrążył go dosyć szybko, żeby później otworzyć drzwi po mojej stronie. Wyciągnął dłoń, którą niepewnie złapałam. Niechętnie opuściłam wygodny i przyjemnie ciepły samochód. Zamknął go, następnie zginając rękę w łokciu. Przełożyłam swoją, kładąc dłoń na jego przedramieniu. Powolnym krokiem udaliśmy się w stronę wejścia. Tu po raz kolejny okazał się dżentelmenem. Otworzył ogromne szklane drzwi, wpuszczając mnie pierwszą.

Do moich uszu dotarły ciche, przyjemne dźwięki fortepianu. Przymknęłam na moment oczy, rozkoszując się tą chwilą. Doskonale znałam tę melodię. Było to Clair de Lune Claude'a Debussy. James dosyć często ją grywał. Lubił tym sprawiać mi przyjemność. Doskonale wiedział, jak bardzo uwielbiałam ten utwór.

Otwarłszy oczy, rozejrzałam się po sali. Poczułam, jakbyśmy przenieśli się w czasie. Lata dwudzieste – to właśnie one przeważały w wystroju pomieszczenia. Duże, okrągłe, dębowe stoły, na których ustawiono bukiety świeżych kwiatów, zajmowały znaczną część sali. Obok nich stały krzesła wykonane z tego samego drewna i obite czerwonym aksamitem. Ściany zdobiła jasna tapeta w złociste wzory, pod którą rozciągał się pas boazerii. W niektórych miejscach przywieszono obrazy znanych malarzy impresjonistycznych. Doskonale znałam niektóre z nich. Kilka razy James zabrał mnie do muzeum, w którym wisiały. W powietrzu unosił się zapach świeżych gorących dań, roznoszonych przez kelnerów, pomieszany z wonią dymu papierosowego i brandy.

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Lubiłam klimat lat dwudziestych i z chęcią odwiedzałabym tę restaurację częściej. Gdyby nie fakt, że była cholernie droga.

– Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? – Z letargu wyrwał mnie melodyjny głos młodej dziewczyny.

Spojrzałam na nią, od razu dostrzegając jej uśmiechniętą twarz. Była ubrana dość schludnie, jednak zupełnie inaczej niż pozostała część obsługi. Przypuszczałam, że była córką właścicieli. Wyglądała na zbyt młodą, żeby prowadzić ten lokal sama.

– Rezerwowałem stolik na nazwisko Johnson – oznajmił z szarmancją Eddie, dorzucając do tego jeden ze swoich czarujących uśmiechów.

Dziewczyna poszukała jakiegoś zapisku w swoim notesie, po czym zaprowadziła nas na miejsce.

– Jeśli mogę, poprosiłabym pani futro – zwróciła się do mnie uprzejmie, ani na moment nie przestając się uśmiechać.

Odwzajemniłam gest, podając dziewczynie wierzchnie okrycie. Podziękowałam tylko, gdyż nie wiedziałam, co innego mogłabym jej powiedzieć. Nie przywykłam na tyle do towarzystwa takich ludzi, żeby poznać wszystkie zachowania, jakie panują w tej grupie.

Eddie ostrożnie odsunął dla mnie krzesło, po czym usiadł na miejscu obok. Czekaliśmy na jego gości, a ja z każdą minutą stresowałam się coraz bardziej. Obawiałam się, że nieświadomie popełnię jakąś gafę, za którą później słono zapłacę. Niby już wcześniej wychodziłam na kolację biznesowe, jednak na żadnej z nich nie towarzyszył mi Eddie.

– Wody?

Nawet nie musiałam odpowiadać. Sam nalał mi lodowatego napoju do kieliszka. Niepewnie upiłam łyk, żeby nawilżyć gardło. Przez ogrzewanie zaczęło być coraz bardziej suche.

– Kiedy przyniosą menu? – spytałam, próbując nawiązać rozmowę. Męczyło mnie ciągłe milczenie.

Zaśmiał się, wyciągając z kieszeni metalowe pudełeczko. Przyglądałam się z zaciekawieniem każdemu ruchowi, jaki wykonywał.

– Kubańskie – rzucił, wyciągając jedno cygaro, a następnie je odpalając. – Gdyby nie fakt, że jesteś damą, to dałbym ci spróbować – dodał, rozkoszując się smakiem.

Pokiwałam twierdząco głową, zaciskając palce na kryształowym kieliszku. Nie wiedziałam, czy bardziej przerastał mnie sposób, w jaki traktował moją osobę, czy specyficzny klimat i luksus, które były wszechobecne w tym miejscu.

Ktoś zmienił muzykę na wczesny jazz z lat dwudziestych. Dźwięki trąbek sprawiały, że odruchowo zaczęłam machać stopą do rytmu. Dopiero teraz w stu procentach mogłam poczuć klimat tego miejsca.

Nagle zgasił cygaro, raptownie podnosząc się. Spojrzałam z zaciekawieniem w tłum ludzi, z którego zapewne wypatrzył naszych towarzyszy. Zamarłam, czując jak mój oddech zaczyna przyspieszać. Wszyscy, tylko nie on. Nie mógł mnie zobaczyć w tym miejscu z Edddiem. Upadłam nisko, ale teraz wyszło na to, że zaczęłam się spoufalać z moim szefem kryminalistą.

– Witaj, George – powiedział z entuzjazmem Eddie, wyciągając dłoń w kierunku starszego mężczyzny, który ją uściskał.

– Dobry wieczór, Edwardzie. Dawno się nie widzieliśmy. – Zaśmiał się krótko, na co mój towarzysz tylko wzruszył ramionami. – Pozwól, że przedstawię. Wiem, że znasz już mojego bratanka Grega, ale z pewnością nie wiesz, że właśnie uczyniłem go członkiem zarządu w mojej firmie. Przedstawiam ci nowego zastępcę CMO.

Poczułam na sobie przenikliwe spojrzenie chłopaka. Szkoda, że nie potrafiłam czytać w myślach.

– Gratuluję – oznajmił Eddie, ściskając dłoń młodego Collinsa. – To ja też wam kogoś przedstawię. To jest moja najlepsza pracownica, asystentka COO, Blanca Rodriguez.

Wstałam z gracją, uśmiechając się pewnie. Musiałam przynajmniej sprawiać pozory. Wyciągnęłam dłoń, którą z podejrzliwością uścisnął George. Greg natomiast musnął ustami jej wierzch, cały czas nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Przez moje ciało przeszły ciarki. Gorzej czułam się chyba tylko wtedy, kiedy po raz pierwszy zachorowałam na grypę.

Ku mojemu nieszczęściu chłopak usiadł naprzeciwko mnie, w milczeniu kontemplując mój widok. Czułam się okropnie. Najchętniej zapadłabym się pod ziemię.

– Słyszałem, że wyjeżdżasz do Londynu – wspominał George, kątem oka zerkając na kelnerów, którzy przynosili nakrycia. Z dalszą częścią wypowiedzi poczekał, aż odejdą. – Nie ukrywam, że chciałbym z tobą współpracować. Marzy mi się filia mojej firmy w stolicy Wielkiej Brytanii.

Więc jednak Xavier miał dobrego informatora. Źródło moich kłopotów wyjeżdżało, a ja mogłam być wolna.

– Vice versa – odpowiedział Eddie, nalewając swojemu rozmówcy koniaku, następnie napełniając swój kieliszek. – Wprawdzie muszę załatwić jeszcze kilka formalności. Z bólem pożegnać się z Johnson Development. Jednak nie sądzę, żeby zajęło mi to dużo czasu – dodał, ukradkiem zerkając na mnie.

Uśmiechnęłam się niepewnie, zabierając się do konsumpcji zupy, którą przed chwilą podano. Smakowała dosyć dziwnie, aczkolwiek zjadłam większość.

– A jak tam przetarg? Wiesz już coś? – dociekał Eddie.

George skrzywił się nieznacznie, ocierając kąciki ust jedwabną serwetką.

– Nie – mruknął. – Ale Greg trzyma rękę na pulsie – dodał bardziej ochoczo, pokrzepiająco klepiąc chłopaka po ramieniu.

Młody Collins uśmiechnął się zachęcająco, ukazując szereg idealnych białych zębów.

– Staram się – rzucił odrobinę zachrypniętym głosem, odchrząkując.

Spojrzałam na niego spode łba. Odwrócił na mnie wzrok, nieco zmniejszając uśmiech. Nadal wydawał się być w dobrym humorze, ale wiedziałam, że coś jest nie tak.

Kelnerzy podali kolejne danie. Na talerzu leżał ogromny kawałek krwistego steka. Przełknęłam nerwowo ślinę. Niezbyt przepadałam za takim mięsem. Zazwyczaj podczas kolacji zamawiałam kurczaka albo ryby. Odruchowo skierowałam dłoń w miejsce, gdzie leżał stos widelców. Dobrze, że Juan nauczył mnie, który do czego służył.

– Jeśli mogę spytać, gdzie zamierza się pani przenieść po zakończeniu pracy w Johnson Development? – odezwał się George, popijając trunek. – Nie ukrywam, że z chęcią widziałbym panią w swojej firmie.

Zaniemówiłam, usłyszawszy te słowa. Przecież nie mogłam dawać mu złudnych nadziei! Nigdy nie przyjęłabym pracy w jego firmie, mimo iż w innej sytuacji chętnie bym to zrobiła. Prędzej czy później wydałoby się, że nie nazywam się Blanca i nie skończyłam Harvardu.

Zerknęłam pytająco na Eddiego, który zdecydował się przejąć pałeczkę.

– Zaoferowałem Blance, żeby wyjechała ze mną. W nowym miejscu przydadzą mi się zaufani ludzie. Zastanawiałem się nawet nad awansowaniem jej na stanowisko COO – powiadomił ze stoickim spokojem, powstrzymując się od triumfalnego uśmiechu.

Niemalże zakrztusiłam się kawałkiem mięsa. Chciał, żebym wyjechała z nim do Londynu i została COO w jego nowej firmie? Przecież to oznaczało dalsze brnięcie w kłamstwa i zostawienie w Los Angeles wszystkiego, co miała. Rodziny, przyjaciół.

A myślałam, że moje problemy powoli zaczęły się rozwiązywać.

Greg prychnął pod nosem, posyłając mi tylko krótkie spojrzenie. Zacisnęłam usta w wąską linię. Stresowałam się bardziej niż przed ważnym egzaminem. Miałam ochotę wreszcie zakończyć tę szopkę.

– A co z Juanem? – dociekał, ściągając brwi. Wyglądał na nieco zaniepokojonego. – Poza tym nie sądzisz, że panna Rodriguez ma za małe doświadczenie jak na tak poważne stanowisko?

Za małe doświadczenie? Przecież ja wcale go nie miałam! Każdy głupi umiał zrobić kawę, skserować dokument i odegrać wcześniej przygotowany scenariusz.

– Najwyższy czas, żeby Juan rozkręcił coś swojego – zaczął Eddie. Popił zjedzony posiłek sporą ilością wody. – To jest zdolny chłopak, da sobie radę. Podobnie jak Blanca. Ma spory potencjał i szybko się uczy. Na pewno da sobie radę.

Uśmiechnęłam się subtelnie. Wiedziałam, że będzie próbował mnie bronić. W końcu tu chodziło o jego interes. Jednak to było miłe. Poczułam przyjemne, wewnętrzne ciepło.

Aczkolwiek szybko wróciłam na ziemię. Ta cała sytuacja stawała się coraz bardziej niewygodna. Przełknęłam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Musiałam coś zrobić. Wyrwać się stąd. Chociażby miałabym zapłacić za to najwyższą cenę...

Wykorzystując nieuwagę mężczyzn, którzy byli pochłonięci rozmową o finansach, ostrożnie zabrałam moją kopertówkę. Wstałam z krzesła, czując się nieco swobodniej.

– Coś się stało? – spytał troskliwie Eddie.

Jego ton głosu wywołał u mnie nudności. Normalnie uznałabym to za coś szarmanckiego. Johnson zawsze traktował kobiety z należytym im szacunkiem. Jednak w tej sytuacji, miałam ochotę go znienawidzić.

– Idę przypudrować nosek – poinformowałam, wydobywając z siebie siłę na niewielki uśmiech.

Po raz kolejny grałam. Odkąd zaczęłam pracować dla Eddiego, nauczyłam się chyba wszystkich technik aktorskich. Dosyć często przydawała mi się ta umiejętność.

Odeszłam od stolika, próbując ukryć swoją niepewność, która zamieniała się w strach. Próbowałam nie myśleć o furii, jaka go dopadnie, kiedy zorientuje się, że uciekłam. Skupiałam się na stawianych krokach. Nie mogłam się wywrócić, co nie uchodziło za najłatwiejsze w tych niebotycznie wysokich obcasach. Gdyby tak się stało, na pewno przybiegłby pomóc mi wstać. Wtedy cały mój plan spaliłby się na panewce.

Kiedy byłam już bliżej damskiej toalety, przystanęłam, opierając się o ścianę. Westchnęłam głęboko, przymykając na chwilę powieki. Będzie dobrze, uda ci się, wmawiałam sobie. Otworzyłam oczy, niepewnie oblizując spierzchnięte wargi. Zajrzałam przez ramię, obserwując dobrze znany mi stolik. Nadal byli pochłonięci rozmową. Mogłam przystąpić do realizacji mojego planu.

Zdjęłam wysokie i zarazem cholernie niewygodne buty. Trzymając je w rękach, szybkim krokiem pomknęłam do drzwi. Owa młoda dziewczyna patrzyła na mnie podejrzliwie, kiedy mocowałam się z pozłacaną klamką. Niecierpliwiłam się, czując rosnący niepokój. Nie mogło mi się nie udać, nie teraz.

Po chwili drzwi puściły, a ja raptownie wybiegłam na zewnątrz. Chłód od razu pokrył moją twarz, paradoksalnie rozluźniając mięśnie. Zrobiłam kilka kroków, nie przejmując się drobnymi kamykami, które wbijały się w moje stopy, raniąc je. Byłam wolna. Oddychałam głęboko, rozkoszując się tą chwilą. Nie czułam się tak od dawna.

– Vicky! – zawołał, tym samym paraliżując moje ciało. – Zaczekaj!

Odwróciłam się w jego stronę. Zauważyłam Grega, który podbiegał w moją stronę. Przyjaźniliśmy się, aczkolwiek nagle straciłam do niego zaufanie. Bałam się, że wyda mnie Eddiemu. W końcu robił z nim interesy. Te legalne, rzecz jasna,

– Nie podchodź – ostrzegłam, robiąc kilka małych kroków w tył.

Przystanął, uśmiechając się szeroko.

– Okej – rzucił, wyciągając ręce w geście kapitulacji. – Ale wiedz, że jestem po twojej stronie.

Oddychałam głęboko przez nos, lustrując go wzrokiem od góry do dołu.

– Nie zamierzam wyjechać z nim do Londynu – oznajmiłam, żeby nie pozostawić wątpliwości. Nie chciałam, żeby widział we mnie jedynie chcącą się wzbogacić oszustkę.

– Wiem. – Schował ręce do kieszeni ciemnych garniturowych spodni i przystanął z nogi na nogę.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. To dobrze.

– Nie zorientują się, że zniknęłam? – spytałam podejrzliwie, przesuwając dłońmi wzdłuż ramion. Dopiero teraz zaczął mi przeszkadzać chłód, jaki panował.

– Jak na razie nie zwrócili uwagi na to, że wyszedłem – oznajmił, ostrożnie podchodząc. – Musimy się pośpieszyć, zanim domyślą się, że coś jest nie tak – dodał, wyciągając dłoń w moim kierunku.

Niepewnie spojrzałam na nią, następnie przenosząc wzrok na jego twarz. Pokiwałam głową, podchodząc bliżej.

– Z pewnością jest ci zimno – mruknął. Zauważył, jak dygoczę. Ściągnął swoją marynarkę i zarzucił ją na moje plecy – Proszę – dodał, obejmując mnie ramieniem i przysuwając bliżej swojego ciepłego torsu.

Przełożyłam dłonie przez rękawy, po czym przyciągnęłam brzegi okrycia.

– Dziękuję – wyszeptałam, bez zbędnych pytań podążając z nim.

– Nie ma za co – wyrecytował typową w tej sytuacji formułkę. – Martwię się – mruknął, przejeżdżając dłonią po moim ramieniu.

– To przestań – syknęłam odruchowo, co zabrzmiało ostrzej niż zamierzałam Nie lubiłam litości.

– Dobrze – przytaknął, unikając zbędnych komentarzy. – Gdzie jedziemy? – spytał z entuzjazmem, jakby zapomniał o całej sprawie.

– Do Rainbow – odparłam bez chwili namysłu.

Potrzebowałam sporej dawki alkoholu, żeby się znieczulić. Poza tym czułam się lepiej, kiedy przebywałam w znajomym mi miejscu.

Wsiedliśmy do jego samochodu, który stał na pobliskim parkingu. Po chwili poczułam przyjemne ciepło, które wypełniło pojazd. Oddałam mu marynarkę i rozsiadłam się wygodnie, opierając głowę o miękki zagłówek.

– Czego szukasz? – spytałam, kątem oka zauważając, jak wyciąga z portfela jakąś wizytówkę i długopis.

Chłopak nie zwrócił uwagi na moje pytanie. Skreślił coś na bloczku, następnie podając mi go.

– Co to? – dociekałam, marszcząc brwi.

– Obiecaj mi, że jeśli będzie ciężko, to tam zadzwonisz – poprosił z troską. W jego oczach widać było tajemniczy blask. – Czasami łatwiej rozmawiać z kimś obcym – dodał, uśmiechając się gorzko.

Niepewnie przeniosłam wzrok na świstek. Obróciłam go w palcach, przyglądając mu się z każdej strony. Przeczytałam nieskreślony napis, odruchowo kręcąc głową. Teraz to już zupełnie nic nie rozumiałam. Na wizytówce widniało jakieś nazwisko, pod którym zapisano czyjś numer. Zapewne tej osoby. Hannah Goldhirsch?

– Kto to? – spytałam, niepewnie na niego zerkając.

– Bardzo mi pomogła. Można powiedzieć, że dobra znajoma. – Mówiąc to, subtelnie uniósł kącik ust. Być może nieświadomie.

– Obiecuję – odpowiedziałam drżącym głosem, wkładając wizytówkę do torebki.

Wątpiłam, żebym kiedykolwiek do niej zadzwoniła. Jeśli sama sobie nie pomogę, to nikt nie zrobi tego za mnie.

Po upływie kilkunastu minut znaleźliśmy się pod klubem. Z powrotem założyłam na stopy obuwie. Odruchowo poprawiłam upięte w koka włosy, zakładając pojedyncze pasma za uszy.

– Gotowa? – zaśmiał się Greg. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od dobrej chwili przyglądał mi się z największą uwagą.

– Tak – niemalże wyszeptałam. Moje gardło było wyschnięte – przypominało Saharę.

– Idziemy? – spytał, odpinając pas.

Pokiwałam głową, robiąc to samo.

Lokal po brzegi wypełniony był tłumem ludzi. Zaraz po wejściu rozłączyliśmy się z Gregiem. On poszedł zająć jakieś miejsce, natomiast ja skręciłam do toalet. Potrzebowałam sobie władować, rozluźnić się jeszcze bardziej.

Przedzierałam się przez owy tłum, szukając mojego towarzysza. Rozejrzałam się dookoła, próbując w ciemności dostrzec znajome rysy twarzy. Dopiero po chwili odnalazłam mojego towarzysza, który siedział przy barze i ochoczo dyskutował o czymś z Kate. Być może próbował ją oczarować, o czym świadczył szeroki uśmiech wymalowany na twarzy dziewczyny. Zdecydowanym krokiem podążyłam w ich kierunku, żeby zajmująć wolne miejsce obok chłopaka.

– Już skończyłaś przypudrowywać nosek? – zaśmiał się, za co dostał kuksańca w bok.

Kate zmierzyła mnie wzrokiem, wracając do swoich czynności. Już się nie uśmiechała. Raczej wyglądała na skupioną, podejrzliwą. Nie przepadała za mną, o czym wiedziałam od jakiegoś czasu.

– Wypraszam sobie – żachnęłam się, zakładając ręce na piersi. – Jesteś okropny.

Uśmiechnął się łobuzersko, spuszczając wzrok.

– Napijesz się czegoś? – zaproponował, kątem oka spoglądając na mnie. – W końcu po coś tutaj przyjechaliśmy.

– Z chęcią – przytaknęłam, opierając łokcie na połyskującym blacie.

– Dwa razy Mojito! – zawołał, unosząc dłoń. – Co tam u ciebie? Dawno się nie widzieliśmy – zwrócił się do mnie.

– Nie było okazji. – Wzruszyłam ramionami. – Za dużo pracy. U mnie prawie po staremu.

– Co znaczy prawie? – dociekał, luzując grafitowy krawat.

Westchnęłam przeciągle, nieobecnym wzrokiem przyglądając się szklanym butelkom ułożonym w wyznaczonej kolejności na szerokim regale.

– Nicole... moja siostra – przyjechała. To dosyć trudna dziewczyna...

– Boisz się, że sobie nie poradzisz? – wszedł mi w słowo.

Pokiwałam głową, kontynuując:

– Nie zna prawdy, przez co jest mi ciężej.

Kate podała nasze zamówienie, posyłając mi przy tym chłodne spojrzenie. Zacisnęłam palce na wysokiej szklance, upijając łyka zimnego drinka.

– Jak chcesz, to mogę ci pomóc – zaoferował bez chwili namysłu. – Chętnie oprowadzę ją po mieście czy coś.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – mruknęłam bez przekonania. – Ona trochę się buntuje.

– Tak jak jej siostra? – dopytał, wywołując uśmiech na mojej twarzy.

Opuściłam kąciki ust, nerwowo zaplatając palce. Spuściłam głowę, skupiając wzrok na kostkach lodu, które pływały w szklane. Odbijało się w nich przyjemnie ciepłe żółte światło pochodzące z wiszącej nad barem lampy.

– Tak naprawdę to nie wiem – oznajmiłam z obojętnością, uśmiechając się gorzko. – Kiedy wyjechałam, miała niecałe dziesięć lat – dodałam. Jednym haustem wypijłam sporą część alkoholu.

Poczułam, jak jego chłodna dłoń sunie po moim nagim ramieniu, wywołując u mnie ciarki.

– Teraz będziecie mieć więcej czasu na poznanie się – zanucił pokrzepiająco, owijając wokół palca kosmyk moich włosów.

– Mam nadzieję – westchnęłam, opróżniwszy szklankę. – Dwa razy coś mocniejszego! – zawołałam, skrzywiwszy się nieznacznie.

Zlustrował mnie wzrokiem, subtelnie unosząc prawą brew.

– Jest aż tak źle?

Wykrzywiłam twarz w coś przypominającego grymas.

– I tak, i nie – odpowiedziałam, celowo przeciągając samogłoski. – Hartuję się na przyszłość. Poza tym musimy opić twój awans.

Uśmiechnął się w rozbawieniu, dopijając resztkę swojego trunku.

Podano nasze zamówienie, co w pewnym stopniu mnie ucieszyło. Wypiłam na raz zawartość kieliszka, czując palenie w przełyku. Skrzywiłam się, przytykając usta wierzchnią częścią dłoni. Odzwyczaiłam się od czystej.

– Nie wiedziałam, że twój stryj przyjaźni się z Eddiem – zauważyłam dosyć oschle.

Westchnął, niepewnie oblizując usta.

– Znają się od dawna – odparł, jakby to była odpowiedź na wszystkie moje pytania.

Prychnęłam ironicznie, przewracając oczami.

– Poproszę to samo! – Wyciągnęłam rękę.

Milczeliśmy przez chwilę. On nie wiedział, co powiedzieć, a ja nie chciałam mówić. Rozpuściłam włosy, pozwalając im swobodnie opaść na ramiona. Pokręciły się w delikatne fale, optycznie uwypuklając moje policzki.

Wypiliśmy następną kolejkę. Spożyty alkohol zaczął dawać się we znaki. Moje tętno było szybsze, a mięśnie całkowicie się rozluźniły.

– Przepraszam – mruknął, przerywając panującą między nami ciszę.

Przestałam stukać onyksowymi paznokciami o blat. Spojrzałam na niego pytająco. Jego oczy były mętne, obojętne, a jednak wydawał się okazywać skruchę.

– Za co?

– Za dzisiejszą kolację. Nie powinienem był na nią przychodzić – wybełkotał, następnie zamawiając następną kolejkę.

– Daj spokój – westchnęłam, opierając policzek na dłoni. – Nie mogłeś tego przewidzieć.

Pokręcił głową, wykonując tę samą czynność co ja.

– Poproszę coś mocnego. – O moje uszy obił się znajomy głos ze śladową ilością chrypy.

Przysiadł obok. Podniosłam się, obracając się w jego kierunku. Siedział pochylony, bawiąc się palcami.

– Slash – oznajmiłam ochoczo, co bardziej zabrzmiało jak pytanie. – Napijesz się z nami?

Chłopak niepewnie spojrzał na mnie spode łba, odgarniając kaskadę loków, które opadły na jego kakaową twarz. Uśmiechnął się niewyraźnie.

– Victoria? Co ty tutaj robisz? – spytał ze zdumieniem.

Uśmiechnęłam się, zakładając nogę na nogę.

– Razem z Gregiem, moim korpoprzyjacielem – dłonią wskazałam na chłopaka – pijemy za nasze nudne i beznadziejne korpożycie.

– Czy ty do każdego słowa dodajesz przedrostek korpo? – wybełkotał Collins, udając poirytowanie.

– Tak – wycedziłam, posyłając mu wymowne spojrzenie. – Ale to jest nieistotne.

Barmanka podała nasze zamówienie, kręcąc przy tym głową. Jednym haustem wypiliśmy palący trunek.

– Jeszcze raz – poleciłam, machając ręką.

Katie kątem oka zerknęła z pogardą na Collinsa. Rzuciłam mu krótkie spojrzenie. Ledwo co podpierał głowę, starając się jako tako utrzymać na krześle. Jego oczy same się zamykały, jednak nie mógł sobie pozwolić na sen. Raczej już się z nami nie napije, pomyślałam, przewracając oczami.

– Martwię się – zwróciłam się w stronę Hudsona, który właśnie odpalał papierosa. – Rzadko kiedy bywasz w Hell House.

Zaciągnął się dymem, podsuwając paczkę Marlboro bliżej mnie. Wyciągnęłam jedną fajkę. Ledwo co się zaciągnęłam. Nie chciałam zbyt szybko jej wypalić.

– Nie umiem z nimi przebywać – powiedział prosto z mostu. – Ich obojętność mnie wyniszcza.

Strzepnęłam popiół o krawędź leżącej obok posrebrzanej popielniczki.

– Chcesz godnie przeżyć żałobę, rozumiem – wywnioskowałam ze stoickim spokojem, na co uśmiechnął się gorzko. – Tylko, że siedzenie w barze i picie to nie jest najlepszy sposób – dodałam, zaciągając się wonią tytoniu.

– Przez to wszystko przestałem być wrażliwy. – Przytrzymał papierosa w ustach, podwijając rękaw ramoneski. Przejechał palcem wzdłuż wkłuć. – Słowo empatia wyszło z mojego słownika. Brakuje mi jej, ale nie potrafię płakać, jak to zwykle robią żałobnicy.

Pokiwałam głową, dając mu znak, że rozumiem. Wypiliśmy następną kolejkę. Czułam, jak coraz bardziej szumi mi w głowie. Zgasiłam niedopałek i zaplotłam palce, kładąc dłonie na szklanym blacie.

– Często tutaj przychodzisz? – spytałam, co trochę zabrzmiało jak bełkot.

– Codziennie – odpowiedział obojętnie, unosząc dłoń. Kate już wiedziała, o co nam chodzi. – I tak poza graniem nie mam nic lepszego do roboty.

Położyłam rękę na wierzchu jego dłoni. Spojrzał na nią podejrzliwie, ale nie zareagował.

– Będzie dobrze – mruknęłam, zamieniając gest wsparcia na niewielki uścisk. Czułam się coraz gorzej.

– Podobno czas leczy rany. – Prychnął oschle. – Może i na zewnątrz jestem skałą, ale wewnątrz krwawię – podśpiewał cicho, strącając moją dłoń.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Minimalnie, ale jednak. Doskonale znałam ten numer. W końcu był to tekst mojej ulubionej piosenki Toxic Bliss – Help me, I'm bleeding.

– Wiem, co to znaczy stracić ukochaną osobę – oznajmiłam z trudem, zaciskając dłoń w pięść.

Co prawda nie mogłam porównywać Lenki do Jamesa. Skrzywdził mnie, zamienił moje życie w piekło. Mimo to kochałam go, co niektórym wydawało się chore.

Slash spojrzał na mnie pytająco, nieznacznie marszcząc brwi.

– Nie wiedziałem – mruknął, kręcąc głową.

Wypiliśmy kolejkę. Za każdym razem palenie w przełyku zdawało się narastać. Odetchnęłam, próbując zebrać myśli. Coraz gorzej mi to wychodziło.

– Nie ma się czym chwalić. – Zaśmiałam się gorzko. – To była dosyć toksyczna relacja. Jednak kochałam go i ta strata bardzo mnie zabolała. Dopiero z czasem to wszystko do mnie doszło. Wcześniej też wydawałam się być obojętna.

– Czyli najgorsze przede mną. – Prychnął, uśmiechając się. – Może zdążę się uodpornić.

– Wątpię – bąknęłam, czego raczej nie usłyszał. – Zobaczysz, kiedyś będziesz w stanie normalnie funkcjonować.

– To i tak, że nie wmawiasz mi, że zapomnę. – Zaśmiał się cierpko. Jednym haustem wypił swoją porcję alkoholu.

Zerknęłam na mój kieliszek, odrobinę się krzywiąc. Później będziesz tego żałować, wypomniałam sobie.

– Nie da się zapomnieć o kimś, kogo się kochało – zauważyłam półprzytomnym głosem. Z obrzydzeniem wlałam w siebie nową porcję trunku.

Slash jeszcze trochę wypił, ja znacząco się ograniczyłam. Pamiętam strzępki naszej rozmowy. Coś wspominał o koncertach. Opowiadałam mu o Nicole i planach Eddiego. Później już tylko mgła i narastająca ciemność. Urwał mi się film. Znowu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro