54. They say that time's supposed to heal all wounds
Mijałam kolejny słup z plakatem, który informował o zbliżającym się koncercie Toxic Bliss. Dziewczyny w mieście szalały na wieść o przyjeździe zespołu z Portland. Z kolei miejscowi melomani już nie mogli się doczekać sporej dawki dobrego punku. Tylko ja omijałam to wszystko szerokim łukiem, wypalając mentolowego papierosa. W całym mieście na ustach ludzi było tylko jedno nazwisko – Xavier Edwards.
Weszłam do Troubadour. Zamówiłam szkocką z lodem, po czym bezwładnie opadłam na barowe krzesło. Mimo zmęczenia uśmiechnęłam się ironicznie. Chyba powoli stawałam się taka jak oni. Nawet piłam to samo.
Zmoczyłam usta w zimnym napoju, rozmyślając o różnych sprawach. Próbowałam to wszystko poskładać, a przynajmniej ułożyć w głowie. Bezskutecznie. Zmęczenie zbytnio dawało o sobie znać. Byłam padnięta po całym dniu harówki dla Johnson Development. Z trudem powstrzymywałam się od zaśnięcia na siedząco.
Jakby tego było mało, Juan postanowił, iż na dobre zakończenie dnia spotkam się w Troubadour z nowym, ważnym klientem. Z początku miałam ochotę go za to obedrzeć ze skóry, lecz później zmieniłam nastawienie. Okazało się, że owy mężczyzna nie miał podpisać umowy z Johnson Development, a z firmą – wydmuszką. Wynikało z niej, iż dostawałby działki kokainy bezpośrednio od Jorge i rozliczałby się z Juanem. Zdziwiłam się, kiedy to usłyszałam. Zazwyczaj to Siwy był pośrednikiem pomiędzy nami a uzależnionymi czy głodnymi przygód. Zżerana przez kobiecą ciekawość, zgodziłam się na spotkanie.
Dopiłam ostatniego łyka trunku. Postanowiłam poczekać jeszcze chwilę, zanim zamówiłabym kolejny napój alkoholowy. Wyciągnęłam z torebki niewielkie lusterko, przy pomocy którego poprawiłam usta śliwkową, satynową pomadką, która kolorystycznie niemalże zlewała się z prostą, nieco przylegającą sukienką. Ciemny odcień szminki był moim znakiem rozpoznawczym.
Nieco wyróżniałam się z tłumu. Kuse spódniczki i nieco za krótkie sukienki były na porządku dziennym. Większość dziewcząt wybierała ten strój na wyjście do klubu. Sama do niedawna podobnie się ubierałam. Jednak od pewnego czasu przyjeżdżałam na Sunset Strip prosto z Downtown. Nie przejmowałam eleganckim ubiorem, który był zgodny z biznesowym dress code, aczkolwiek nie do końca pasował do wypadu w tę część miasta.
Miałam ochotę wyjść z lokalu. Siedziałam jak głupia, czekając na kogoś, kto mógł się nigdy nie pojawić. Odwróciłam się w stronę drzwi, chcąc zejść ze stołka. Zatrzymałam się na chwilę, skupiając swoją uwagę na widoku, jaki ujrzałam. Jego krok był zdecydowany. Już na pierwszy rzut oka spokojnie mogło się stwierdzić, że charakteryzowała go pewność siebie. Wyglądał jak milion dolarów, ideał każdej kobiety. Wysoki szatyn z około tygodniowym zarostem na twarzy i długimi włosami związanymi w coś przypominającego koka. Jego wyraziste rysy twarzy dodatkowo podkreślał srebrny kolczyk w lewym łuku brwiowym. Wyróżniającym się elementem jego ubioru była gruba, czarna ramoneska, która wydawała się być o kilka rozmiarów za duża. Mężczyzna podążał w moim kierunku, jakby kierował się wcześniej podanymi wytycznymi. Widziałam go po raz pierwszy, a mimo to miałam wrażenie, iż skądś go znałam.
– Hej. – Cmoknął mnie w policzek, na co uśmiechnęłam się subtelnie. Nie sądziłam, że będzie się aż tak spoufalał. – Ty pewnie jesteś Ruda od Jorge?
Zaśmiałam się przelotnie. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żebym była tą od Jorge. Praktycznie nie znałam starszego brata Juana.
– Cześć – odparłam niepewnie, zakładając kosmyk włosów za ucho. – Tak, to ja.
Nie wiedziałam, co się stało. Zazwyczaj mogłam mówić przez pół godziny, jeśli miałam taką potrzebę. Teraz zapomniałam języka w gębie. Jakby ktoś odebrał mi możliwość tworzenia nowych wypowiedzi. Nawet nie potrafiłam się przedstawić. Zawsze z łatwością stawałam się Blancą, a tymczasem nawet nie potrafiłam się przedstawić.
– Czego się napijesz? – zapytał, wyciągając z wewnętrznej kieszeni skórzany portfel.
Z bliska wyglądał na cholernie zmęczonego. Jego policzki były zapadnięte, a pod oczami pojawiły się sine cienie.
– Cosmopolitan – rzuciłam, zakładając nogę na nogę.
– Dwa razy Cosmo.
Barman spojrzał na nas przelotnie, po czym zabrał się za przygotowywanie drinków. Westchnęłam, uśmiechając się dosyć sztucznie. Jak zwykle chciałam, żeby już było po wszystkim. Tylko tym razem zdecydowanie bardziej miałam ochotę niepostrzeżenie zniknąć.
– Często tutaj bywasz? – zapytałam, chcąc w jakiś sposób przełamać lody.
Długo nie musieliśmy czekać na nasze zamówienie. Dosłownie po chwili mogłam sączyć upragniony napój. Dziwne, nawet jeśli mówiłam, że jestem asystentką COO Johnson Development, barmani nie obsługiwali mnie poza kolejką.
– Sporadycznie. Dlatego chciałem wszystko załatwić trochę inaczej – Zaśmiał się, przejeżdżając palcem po wypolerowanym szkle. – Właściwie to przyjechałem z zespołem zagrać koncert i ruszamy dalej w trasę. Przy okazji chciałem załatwić kilka prywatnych spraw.
Nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć. Mężczyzna, który siedział obok mnie i właśnie podpisywał płytę jakiejś małolacie, okazał się być moim bratem. To on miał przyjechać, zagrać koncert i po raz kolejny zniknąć z mojego życia. Tak samo, jak zrobił to kilka lat temu. Dopiero w tej chwili uświadomiłam sobie, co tak naprawdę do niego czułam. Rozczarowanie, niechęć, zawiedzenie. Po śmierci ojca mógł być jedyną bliską mi osobą, która byłaby moim oparciem. Jednak wyjechał bez słowa, zostawiając mnie kompletnie samą.
Patrzyłam na niego ze szklistym spojrzeniem. Wiele razy wyobrażałam sobie moment, w którym ponownie go zobaczę i powiem, jak bardzo tęskniłam. Tymczasem już na starcie zapewne straciłam w jego oczach. No bo kto chciałaby się dowiedzieć, że jego siostra handlowałam narkotykami?
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? – zapytał rozbawiony, przecierając dłonią policzek.
– Nie. – Pokręciłam głową, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – Po prostu dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to ty.
Zmarszczył czoło, subtelnie mrużąc oczy. Nie poznał mnie. W sumie, na początku też nie wiedziałam, kim był. Zmieniliśmy się na przestrzeni tych kilku lat. Już nie wyglądałam jak mała, piegowata dziewczynka z dwoma warkoczykami. Byłam dorosłą kobietą, która niedawno poznała tajniki makijażu. W pewien sposób dojrzałam, chociaż w środku zostało we mnie coś z dzieciaka.
– Fanka? – zapytał niepewnie. Widać, że nie wiedział, o co mi chodziło.
– Ktoś znacznie bliższy. Szkoda tylko, że mnie nie poznałeś. – Zamoczyłam usta w trunku. Musiałam się znieczulić, żeby móc ponownie w miarę normalnie funkcjonować.
Przyglądał mi się z ciekawością. Próbował wychwycić każdy detal mojej twarzy, postawę, wykonywane ruchy. Każdy szczegół mógł mu nasunąć moją tożsamość. Sama mogłam go o tym poinformować, aczkolwiek wolałam, żeby sam do tego doszedł.
– Przepraszam, ale nie mogę sobie przypomnieć. Byłaś moją dziewczyną czy coś?
Miałam wrażenie, jakby ktoś dał mi po twarzy. Zmieniłam się, ale chyba nie aż tak. Wymazano mu wspomnienia? Raczej nie. Chciałam, żeby sobie przypomniał. Marzyłam o powrocie do tamtych wspaniałych czasów...
– Naprawdę mnie nie pamiętasz? – zapytałam, czując, jak moje serce pęka na pół. – Tych wszystkich wspólnych momentów? Wypadów nad jezioro, gorącej czekolady po lepieniu bałwanów? Albo kiedy uczyłeś mnie grać na gitarze, a ja mówiłam, że to jest za trudne? Zapomniałeś o mnie czy tylko udajesz?
Miałam ochotę płakać. Odkąd dowiedziałam się, iż miał zagrać koncert w Los Angeles, planowałam nasze spotkanie. Godzinami rozmyślałam o tym, w jaki sposób opowiem mu o moich przeżyciach. Kiedy miałam te kilka lat, był moim autorytetem. A teraz? Miałam wrażenie, jakby ot tak zapomniał o mnie. To bolało i to cholernie.
Chłopak wyglądał, jakby zobaczył ducha. Otworzył szeroko usta, próbując głęboko oddychać. Nie spodziewał się, że mnie spotka, a co dopiero w takich okolicznościach. Przypomniał sobie, a przynajmniej tak mi się zdawało.
– Victoria... – mruknął, nie wierząc w to, czego właśnie doświadczał.
– Witaj, braciszku – odparłam oschle, popijając drinka.
– Wiedziałaś o wszystkim? – zapytał, powoli wracając do normalności.
– Zdałam sobie sprawę, że to ty dopiero, kiedy powiedziałeś o koncertach. Myślałam, że o mnie zapomniałeś.
– Oczywiście, że nie. – Pokręcił głową. – To nie jest tak, jak myślisz.
– A jak? – W moim głosie słychać było obojętność. Nie chciałam się angażować w coś, co za chwilę mogło zniknąć, wyparować.
Nerwowo westchnął, zaplatając palce. Próbował zebrać myśli, co chwilę mu zajęło. Zapewne dla niego też to była niezręczna i zarazem niespodziewana sytuacja.
– Chciałem w jakiś sposób skontaktować się z Jeffem – zaczął, próbując opanować negatywne emocje. – Słyszałem, że razem ze znajomymi mieszka tutaj. Miałem nadzieję dowiedzieć się, gdzie jesteś. Chciałem cię odnaleźć, a on mógł coś wiedzieć. – Przełknął ślinę i oblizał spierzchnięte wargi. – Nie wiedziałem, że cię tutaj spotkam...
Znowu dostałam cios. Zawiodłam go, czułam to. Byłam jego małą siostrzyczką, a w tym momencie pokazałam się jako zepsuta przez codzienność dziewczyna.
– Nie wiedziałeś, czym się zajmuję...
– Dlaczego? – O moje uszy obiło się jego pełne rozgoryczenia pytanie.
– O to samo mogłabym cię zapytać – burknęłam, mocno zaciskając pięści. – I tu nie chodzi tylko o dragi, którymi chciałeś zniszczyć sobie całe życie. Zostawiłeś nas. Wiedziałeś, że piła, że było krucho. Nie radziliśmy sobie. Nie potrafiliśmy. Ojciec zachorował i zdawałeś sobie sprawę, że prędzej czy później umrze. Mimo to zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą. Dziewięcioletnią dziewczynkę, która musiała zaopiekować się chorym ojcem, matką alkoholiczką i czteroletnią siostrzyczką. Dlaczego wyjechałeś?
Po moim policzku spłynęła strużka łez. Musiałam wreszcie to z siebie wyrzucić. Zbyt długo chowałam ten uraz. To był idealny moment na poznanie prawdy.
– Chciałem jakoś żyć. Zarabiać na siebie. – Nie czuł się komfortowo.
– No widzisz. Ze mną jest tak samo. Tylko że tutaj jest druga strona medalu. Na co dzień pracuję jako asystentka ważnego członka zarządu w najbardziej prestiżowej w Kalifornii firmie deweloperskiej.
Nawet jego musiałam okłamać. Nie ja pracowałam, a Blanca, którą ostatnio zbyt często się zasłaniałam. Byłam ważnym członkiem czegoś na wzór gangu narkotykowego? To nie takie złe, jeśli wzięło się pod uwagę fakt, iż dostałam też normalną pracę. Tylko jakim kosztem...
– Byłem ostatnio w domu – próbował zmienić temat.
Niemal zachłysnęłam się drinkiem. Podczas gdy ja starałam się zapomnieć o przeszłości, on do niej wracał. Szkoda tylko, że tak późno.
– Coś się zmieniło? – zapytałam niechętnie, czego nie dało się ukryć.
Mężczyzna uśmiechnął się boleśnie, spoglądając w dół.
– Nic. – Dopił trunek i odstawił pusty kieliszek. – Mama nadal udaje, że wszystko jest w porządku, pomimo porozwalanych butelek i bałaganu, który jest niemal wszędzie. Szkoda mi tylko Nicole. Patrzy na to wszystko i, tak jak ty wcześniej, próbuje normalnie funkcjonować.
Moja młodsza siostrzyczka... Nigdy nie potrafiłam sobie wybaczyć, że ją zostawiłam. Ale co innego mogłam zrobić? Sama byłam małolatą, która chciała się wyrwać z patologicznej rzeczywistości. Miałam dodatkowe zabrać ze sobą dziesięcioletnie dziecko?
Nieświadomie zachowałam się tak samo jak Xavier.
– Sugerujesz coś? – Subtelnie uniosłam lewą brew.
– Napijesz się czegoś? – Jego wzrok wskazywał na puste szkło, które wręcz błagało o wypełnienie lekko gorzkawą cieczą.
– Poproszę dwa razy to, co przedtem – zamówiłam, nie zważając na mojego towarzysza.
– Pasowałoby ją stamtąd zabrać – napomknął.
– Chyba nie do końca rozumiem. – Zmarszczyłam czoło, podsuwając gotowy napój niemal pod brzeg blatu. – Chcesz ją zabrać ze sobą w trasę?
– Nicky mogłaby zamieszkać ze mną w Portland, jak już wrócę. Do tej pory mogłaby zostać u ciebie.
To był najgorszy z możliwych pomysłów. Xavier nawet nie wiedziałam, o czym mówił. Żyłam w ciągłym przerażeniu, że wyląduję w więzieniu albo co gorsza na cmentarzu. Ryzykowałam bardzo dużo, żeby mieć pieniądze na działkę heroiny. Poza tym zbytnio przyzwyczaiłam się do przedsmaku luksusu. To dlatego Todd wolał, żeby Rosie nie spędzała z nami czasu. To samo tyczyło się Nicole. Nie chciałam, żeby poszła w moje ślady. Nie byłam zachwycona z części swojego życia, chociaż nie umiałam go zmienić.
– Nie wiem, czy to jest dobry pomysł. – Pokręciłam głową, pozwalając, aby grymas zagościł na mojej twarzy.
– Spróbuj przynajmniej – starał się mnie przekonać przy pomocy spokojnego tonu głosu. – Może akurat poprawisz wasze stosunki.
– To nie ja ją zostawiłam, kiedy miała cztery latka – mruknęłam, sącząc drinka.
Zmieszany, przejechał palcami po żuchwie. Oboje mogliśmy sobie dużo zarzucić, lecz ja skutecznie próbowałam się wybielić.
– Też ją zostawiłeś. Mnie przynajmniej nie pamiętała – mruknął. Prychnął ironicznie. Widziałam, iż nie było to dla niego łatwe. – Chociaż to i tak nie jest dobre. Kojarzyła tyle, że ma brata. To okropne uczucie, kiedy bliska ci osoba musi na nowo cię poznać. Vicky, ja nie chciałem, żeby to wszystko tak się potoczyło. Proszę, pozwól mi to jeszcze naprawić.
Starałam się na niego nie patrzeć. Skupiałam swój wzrok na pobłyskujących krawędziach kieliszka.
Z jednej strony bardzo pragnęłam odnowić z nim relację. W końcu był moim jedynym, ukochanym braciszkiem. Z drugiej natomiast nie potrafiłam zapomnieć o jego zniknięciu. Zmusiło mnie to do zdecydowanie za wczesnego dorośnięcia. Byłam rozdarta. Gryzłam nerwowo wargę, aż poczułam metaliczny smak krwi. Nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło. Ostatnimi czasy skumulowało się zbyt wiele negatywnych wspomnień i sytuacji.
– Postaw się w mojej sytuacji – oznajmiłam lekko podenerwowana. Chyba już powoli odczuwałam zmęczenie tym wszystkim. Zdecydowanie potrzebowałam chwili odpoczynku. – Zniknąłeś z mojego życia na kilka lat. Nie dawałeś znaku życia, nie odzywałeś się. Wiesz, ile razy myślałam, gdzie jesteś i co się z tobą dzieje? Wiele razy wspominałam i tęskniłam. Później po prostu starałam się zapomnieć tak, jak ty zapomniałeś o mnie – wyrzuciłam z siebie drżącym głosem.
Jednym haustem wypiłam połowę zawartości kieliszka, nieznacznie się przy tym krzywiąc. Otarłam usta dłonią, uważając, żeby nie rozmazać intensywnej szminki. Poczułam się odrobinę lepiej. W końcu powiedziałam komuś, co mi leżało na sercu.
– Rozumiem – wymamrotał. Wydawał się być przygnębiony. – Masz prawo mieć do mnie żal. Jednak sama też wyjechałaś, więc powinnaś mnie zrozumieć.
Wypił niemal całego drinka na raz, ani odrobinę nie zmieniając wyrazu twarzy. Albo zazwyczaj dużo pił, albo jego emocje również sięgały zenitu. Dla nas obojga była to trudna sytuacja.
– Chciałabym... – wydukałam. – Ale to nie jest takie łatwe. Daj mi trochę czasu, żeby to sobie przemyśleć. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy – rzuciłam na pożegnanie, zabierając swoje rzeczy i odchodząc.
Wyszłam na zewnątrz, gdzie poczułam na twarzy przyjemnie chłodny podmuch wiatru. Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Marzyłam o powrocie do mieszkania, gorącej kąpieli i ciepłym łóżeczku. Nazajutrz Lena wychodziła ze szpitala, a ja zobowiązałam się pojechać po nią i zabrać ją do siebie. Miał to zrobić Slash, ale Hope zorganizowała chłopakom spotkanie z ludźmi z wytwórni, na którym musiał być.
Odczuwszy coraz większy chłód, przyciągnęłam bliżej brzegi cienkiego płaszcza. Łapczywie wypalałam papierosa, aby móc jak najszybciej zakończyć tę przyjemną czynność. Nie lubiłam marznąć, ale również nie przepadałam za zapachem tytoniu na tapicerce. Wyrzuciłam niedopałek do śmietnika. Skierowałam się w stronę samochodu, który stał na pobliskim parkingu. Nie czułam się pijana, więc spokojnie mogłam prowadzić. Ostatnio znowu zbrzydła mi komunikacja miejska.
Otworzyłam drzwiczki. Położyłam torebkę na przednim siedzeniu, po czym poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Byłam niemal pewna, że należała ona do Xaviera, który niespodziewanie o czymś sobie przypomniał. Przewróciłam oczami, po czym odwraciłam się w kierunku owej osoby. Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie, a zmarszczka na czole uwypukliła się. Przede mną stał zdyszany Steven, który pomimo że chciał, nie był w stanie wypowiedzieć ani słowa.
– Co ty tutaj robisz? – zapytałam zaciekawiona, lustrując go wzrokiem.
– Szukałem cię – wysapał – niemal na całym Downtown i Sunset Strip.
Oparł się na moim barku, próbując unormować oddech. Nadal nie wiedziałam, o co chodziło. Zapewne znowu któryś z chłopaków miał kłopot. Jednak w głębi powoli zaczęłam się niepokoić. Miałam nadzieję, że to nic poważnego.
– Stevie – załapałam go za ramię, próbując nawiązać kontakt wzrokowy – coś się stało?
– Chyba już mi lepiej – oznajmił, z ulgą wypuściwszy powietrze. – Trochę się zmachałem.
– Mówiłam Duffowi, że wieczorem mam spotkanie w Troubadour.
– Tak? Najwidoczniej nie przekazał. – Uśmiechnął się subtelnie.
Przewróciłam oczami, prychając pod nosem. Nigdy nie można było liczyć, że ktoś poinformuje Stevena. Zazwyczaj Adler dowiadywał się o wszystkim na samym końcu albo od osób trzecich. Nieraz miał to za złe chłopakom. W sumie, perkusista uchodził za rasowego plotkarza, więc powiedzenie mu czegokolwiek nie było takie łatwe. Mimo to lubiłam go. Potrafił słuchać.
– Stevie, powiesz mi, co się stało? – naciskałam, starając się zachować przy tym opanowany ton głosu.
– A no tak – mruknął, nagle jakby posmutniawszy. – Chyba nie wiem, jak ci o tym powiedzieć. – Westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy.
– Normalnie – odparłam niepewnie.
Coraz bardziej obawiałam się, iż miał dla mnie złe wieści. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc doczekać się, aż coś powie. Te kilka sekund cholernie się przeciągało. Czułam, jak moje tętno wzrasta. Martwiłam się i to bardzo. W końcu nie wiedziałam, o co mu chodziło.
– Stan Leny się pogorszył. Przenieśli ją na OIOM. Jest bardzo źle...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro