47. I want to be close to you
– Mogłabyś mi podać popielniczkę?
Z konsternacji wyrwało mnie pytanie nieznanego mi mężczyzny. Trwając jeszcze w zamyśleniu, podałam mu pożądaną rzecz. Uśmiechnął się przyjaźnie w geście podziękowania i odszedł, pozostawiając mnie pośród grupki ludzi, których nie znałam.
Od kilku dni zastanawiałam się nad swoją przyszłością i jak do tej pory nic nie wymyśliłam. Wydawała mi się wielką niewiadomą, którą nijak nie wiedziałam, w jaki sposób poznać. Chyba dopiero teraz powoli dochodziły do mnie słowa Chrisa, nad którymi postanowiłam dłużej pomyśleć. Skończyło się na tym, że nie zamierzałam, a raczej nie chciałam, zmieniać swojego zachowania ani trybu życia. Było mi z nim dobrze, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie.
Zabrałam ze sobą butelkę z tanim winem i usiadłam w kącie salonu. Napawałam się samotnością, która w tym momencie stanowiła dla mnie swoistą harmonię. Gunsi zaprosili na imprezę sylwestrową połowę osiedla, która miała za zadanie gwarantować udaną zabawę. Dla mnie jednak obecność tych wszystkich ludzi nie robiła różnicy. Po prostu przyglądałam się im, jednocześnie delektując się lekko wytrawnym smakiem burgundowego trunku.
Grupka dziewczyna zgromadziła się obok schodów, na których siedział Duff. Opowiadał o czymś, żywo gestykulując i co chwilę posyłając im szeroki uśmiech. Potrzebował swego rodzaju oczyszczenia, a te dziewczyny były idealne do tego celu. Mogłabym się założyć, że z którąś z nich pójdzie do łóżka.
Steven zajmował miejsce obok Lily, która siedziała na zielonej kanapie i popijała pomarańczowego drinka. Chłopak próbował jej dać wszystko, uchylić kawałka nieba, ale dziewczyna ewidentnie trzymała między nimi dystans. Widać było, że nie chce wchodzić z nim w bliższe relacje. Niestety biedny Adler był zaślepiony i nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Zrobiło mi się go szkoda, przez co odwróciłam wzrok w innym kierunku.
Nigdzie nie mogłam dostrzec Slasha i Leny. Podejrzewałam, że albo okupują łazienkę, albo zajęli któryś z pokoi, aby nacieszyć się chwilą spędzoną razem. Miałam tylko nadzieję, że nie ćpali gdzieś po kątach. Fiodorow już i tak wyglądała jak chodzący kościotrup. Bałam się, że narkotyki wyniszczą ją do samego końca, jednak nie za bardzo wiedziałam, jak reagować.
Popijałam wino i w zamyśleniu wyśpiewywałam kolejne słowa piosenki, która aktualnie leciała w tle. Kołysałam się na boki w rytm muzyki, zupełnie na nic nie zważając. Na parkiecie królowało co prawda kilka par, aczkolwiek ja nie miałam ochoty zbytnio ruszać się z mojego kąta. Było mi w nim dobrze. Chciałam siedzieć sama, ponieważ wtedy czułam, że mogę odpocząć.
– Mogę usiąść obok panienki?
A przynajmniej do czasu, dopóki ktoś mi nie przeszkodził. Odstawiłam butelkę na bok, uważając, żeby przypadkiem jej nie przewrócić. Niechętnie skierowałam wzrok na mojego nowego towarzysza, który zdążył już wygodnie rozsiąść się obok mnie. Kogo jak kogo, ale jego się nie spodziewałam.
– Juan? Co ty tutaj robisz – zapytałam, nie kryjąc niezadowolenia z jego wizyty.
Mężczyzna zaśmiał się, jednocześnie przejeżdżając palcami po brunatnych włosach, które nawet w półmroku zdrowo lśniły. Zapewne inwestował w nie niemałe pieniądze.
– Przez ostatnie kilka dni coraz trudniej cię złapać, droga Victorio – stwierdził, szczerząc się od ucha do ucha, co dosyć mnie irytowało. – Trochę nas poniosło.
– Nas? – Uniosłam wymownie brew.
Zaśmiał się dźwięcznie, podwijając rękawy śnieżnobiałej koszuli. Był aż tak oficjalny czy pracował nawet w Sylwestra?
– To ty zaczęłaś...
– Bo mnie sprowokowałeś – pisnęłam. – Pozwalasz, żeby Siwy tobą pomiatał.
– Nie przerywaj mi – skarcił mnie, ściągając brwi.
– Przepraszam – mruknęłam. Czułam się jak małe dziecko, które ukradło cukierka. Jak on to robił?
– Wracając do tematu – kontynuował, zachowując stoicki spokój – to ty przekroczyłaś granicę. Naciągnęłaś Smitha na dziesięć tysięcy?!
Zarumieniłam się nieznacznie. Miałam nadzieję, że wszechogarniająca ciemność pozwoli mi to ukryć. Spuściłam wzrok.
Nie przemyślałam tego. Przecież to było oczywiste, że się dowiedzą?
– Co na to Eddie? – spytałam, nieco spokorniawszy.
Juan po raz kolejny zaśmiał się dźwięcznie. Nie wiedziałam, czy bawiła go sytuacja czy może moja postawa.
– Spodobało mu się to zagranie – przyznał. Spojrzałam na niego ukradkiem, dostrzegając w jego oczach radosny błysk. – Rozbawiłaś go. Oczywiście nie wydał cię.
– To dobrze. – Pokiwałam głową. Dwa jeden, Eddie. – Masz może fajki? – spytałam po chwili, zmieniając temat.
Westchnął krótko. Bez zastanowienia wyciągnął z kieszeni garniturowych spodni paczkę papierosów, po czym mi ją podał. Cały czas bacznie go obserwowałam, do momentu, w którym nie trzymałam już w dłoniach upragnionej używki. Nie ufałam mu na tyle i nie sądziłam, żeby to uległo zmianie. Z ciekawości przyjrzałam się paczuszce. Marlboro, czyli najpopularniejsze fajki, które można było tutaj spotkać. Wyjęłam jedną i włożyłam ją do ust, przy okazji brudząc filtr fuksjową szminką. Po krótkim poszukiwaniu zapalniczki w końcu mogłam odpalić papierosa. Jak zawsze dawał ciepły i przyjemny ogień, dzięki któremu mogłam rozkoszować się smakiem nikotyny. Zaciągnęłam się dymem, dokładnie wypełniając nim płuca. Nie chciałam zbyt szybko się go pozbyć. Pomimo że był gryzący, dawał przyjemne uczucie ukojenia.
– Jednak nie myśli, że idzie ujdzie ci to płazem. – Spoważniał. – Pojutrze pracujesz cały etat, a w piątek idziemy ze Smithem i jego żoną na kolację.
Z wrażenia zakrztusiłam się dymem. Kaszlałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Płuca paliły mnie bardziej niż kiedykolwiek.
– Że co? – wychrypiałam. Nadal nie do końca doszłam do siebie.
Ponownie zakaszlałam. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. Z jego punktu widzenia z pewnością wyglądało to komicznie. Mimo że przez chwilę myślałam, że umrę.
– Wracasz do gry – obwieścił. Wstał i tanecznym krokiem oddalił się ode mnie na odległość jarda. – Tylko się nie spóźnij. Mam konferencję o dziesiątej i do tej pory chciałbym wypić kawę i zaznajomić się z dokumentami.
– Przecież mnie wylałeś!
– Tak tylko się z tobą droczyłem – zanucił.
Uśmiechnęłam się w rozbawieniu i pokręciłam głową.
Zanim otrząsnęłam się z pierwszego wrażenia, jego już nie było. Po prostu zniknął bez słowa, jakby chciał pozostać niezauważonym. Wprawiło mnie to w chwilową dekoncentrację, jednak owa szybko minęła. Objęłam dłońmi szklaną butelkę, która dawała wrażenie ciepłej i upiłam z niej łyk. Alkohol był kolejną rzeczą, której potrzebowałam. Powróciłam do pustego patrzenia się w przestrzeń i bezowocnego wegetowania.
Wróciłam do punktu wyjścia.
– Co tak siedzisz sama? To do ciebie nie podobne.
Parsknęłam śmiechem, zaciskając dłoń na trunku. Już kolejna osoba tego wieczoru zechciała mi przeszkodzić w moim katharsis. Tym razem był to Izzy, który usiadł obok i ze zmartwieniem w oczach lustrował moją twarz.
– Może lubię – rzuciłam bez przekonania, opróżniając butelkę i odstawiając ją na bok. – Czasami też potrzebuję chwili samotności, żeby przemyśleć kilka spraw.
– Chyba doskonale cię rozumiem. – Zaśmiał się. – Sam jestem typem samotnika, ale ty raczej preferujesz spędzanie czasu pośród innych. Nad czym tak się zastanawiasz?
– Szukam mojej moralności, która dawno umarła – odpowiedziałam obojętnie, skupiając swój wzrok na czubkach odrobinę zniszczonych już trampek.
Wszystkie dziewczyny dokoła ubrane były w najładniejsze i zarazem najkrótsze spódnice, jakie posiadały. Ich makijaże zaliczały się do dzieł sztuki, gdyż zapewne na jego wykonywaniu spędziły dobre kilka godzin. Chciały jak najlepiej się zaprezentować. A nuż może spotkają swojego księcia na białym koniu?
Tego wieczoru byłam ich totalnym przeciwieństwem. Zamiast jednej z wielu kusych sukienek wybrałam czarne rurki i wyciągnięty sweter. Moje proste, miedziane kosmyki swobodnie opadały na ramiona. Jedyną rzeczą, o którą zadbałam, był makijaż. Po prostu chyba nie lubiłam swojej osoby bez niego. Dodawał mi pewności siebie, dzięki czemu nie musiałam się przejmować, że wyglądam jak szara myszka. Dosłownie, moja cera ostatnio przeżywała kryzys i jej kolor nie był zbyt zachęcający. Ludzie mówili, że możliwe, iż cierpię na anemię, ale ja zbywałam ich, twierdząc, że to zwykłe przemęczenie. Dodatkowo utwierdzały mnie w tym sine cienie pod powiekami.
– Dlaczego tak twierdzisz? – próbował drążyć temat.
Nie miałam ochoty na rozmowę, ale jednocześnie nie chciałam mu tego pokazać. Uśmiechnęłam się, co prawda nieszczerze, ale raczej tego nie wyczuł. Poprawiłam włosy i próbowałam na niego spojrzeć, ale dziwnym trafem nie mogłam. Jakbym czuła, że wtedy zrobiłabym z niego mojego osobistego psychologa albo w najgorszym przypadku psychiatrę. Oparłam o drewniane panele zaciśnięte w pięści dłonie, chcąc zyskać większe oparcie.
– Powoli to sobie uświadamiam na podstawie moich czynów, ale chyba nie chcę zanudzać cię tym.
– Chętnie posłucham. – Oparł policzek o dłoń, jednocześnie kładąc łokieć na udzie.
Zaśmiałam się i pierwszy raz od dłuższego czasu, nie był to ironiczny ani gorzki śmiech. Po prostu w jego towarzystwie czułam się swobodniej. Był prawdziwym przyjacielem, którego w tych czasach można szukać ze świeczką.
Przeniosłam wzrok na jego twarz, pozwalając, aby nasze spojrzenia się skrzyżowały. Zachowywał spokój, który za wszelką cenę chciałam od niego pozyskać. Nie wiedziałam dlaczego, ale w tamtym momencie mogłam tak patrzeć przez dłuższy czas. Ułamki sekundy, przez które milczeliśmy wydawały się trwać wieczność. Niecierpliwiłam się, przez co zaczęłam przygryzać dolną wargę, jednocześnie barwiąc zęby szminką.
– Nie powiesz mi? – zapytał, dorzucając błagalne spojrzenie, którym zamierzał mnie przekonać.
– Nie – odparłam, celowo przeciągając samogłoski i kręcąc głową.
Udawał obrażonego, specjalnie, żeby mnie rozśmieszyć. Udało mu się, ponieważ na mojej twarzy zagościł sporych rozmiarów uśmiech. Lubiłam się z nim droczyć, co czyniłam odkąd sięgam pamięcią.
Śmiejąc się, oparłam głowę na jego ramieniu, które dawało przyjemnie ciepłe i pachniało mieszanką alkoholu i nikotyny. Przeszkadzało mi to odrobinę, aczkolwiek było mi zbyt wygodnie i przyjemnie, żeby się odsunąć.
– Co ja bym bez ciebie zrobiła? – Wtuliłam się bardziej, czując jego dłoń, która układała się na mojej łopatce.
– Zginęłabyś – zażartował. – A tak na serio, sądzę, że ułożyłabyś sobie wreszcie życie.
– Z moim szczęściem do pakowania się w kłopoty, raczej nadal miałabym barwne przygody.
– Zaskakujesz mnie swoim podejściem do życia.
– A co, mam płakać? – zapytałam z nieco większym entuzjazmem niż przed chwilą. – Może to jest jakaś lekcja dla mnie. Może nie umrę w przeciągu kilku dni, nie wiem. Żyję i czekam na to, co czas przyniesie – oznajmiłam dosyć spokojnie.
Nic nie odpowiedział. Zamiast tego ucałował czubek mojej głowy, co miał w zwyczaju robić w takich sytuacjach. Był swego rodzaju wsparciem.
Siedzieliśmy w ciszy, napawając się swoją bliskością. Nadal przyglądałam się obcym mi ludziom, ale tym razem na mojej twarzy gościł uśmiech. Wiedziałam, że cokolwiek bym nie postanowiła, zawsze będę miała przyjaciół u boku. Wtuliłam się w niego bardziej, jakbym chciała się upewnić w swoim przekonaniu. Swobodnie przeczekując ciszę przed burzą.
Powoli odczuwałam coraz większe zmęczenie, spowodowane zbyt małą ilością snu. Ostatnie noce spędziłam na konsumowaniu alkoholu w klubach, czego teraz widoczne były skutki. Moje powieki coraz bardziej się przymykały, a ja dostrzegałam zamazany obraz. W pewnej chwili nawet wydawało mi się, że mam halucynację, ponieważ zauważyłam Axla, który stał nad nami. Niestety moje oczy mnie jeszcze nie zawodziły.
– Odbijany – oznajmił. Złapał moją dłoń, aby pomóc mi wstać.
Czułam się lekko otępiała, ale mimo to podniosłam się do pozycji siedzącej. Przeczesałam palcami już i tak będące w nieładzie włosy. Potrzebowałam chwili, żeby przyswoić sobie zaistniałą sytuację.
– My nie tańczymy – powiadomił go Izzy, delikatnie zaciskając dłoń znajdującą się na mojej łopatce.
– Spoko – wtrąciłam się, łapiąc rękę Axla i z jego pomocą wstając. – Dzięki, Izz. Za wszystko. Kiedyś to nadrobimy – dodałam, posyłając mu serdeczny uśmiech.
Po twarzy chłopaka widziałam, że niezbyt był zadowolony z mojej decyzji. Możliwe, że przeczuwał intencje Rose'a. A może miał jakiś inny powód?
Szłam obok wokalisty, czując jak obejmuje mnie w talii. Zgodziłam się na jeden taniec, kompletnie nie znając jego zamiarów. Patrząc na ostatnie wydarzenia, mogłam spodziewać się niemalże wszystkiego.
W końcu znaleźliśmy się na parkiecie. Axl delikatnie przesunął moje przedramiona na swój kark, następnie umieszczając dłonie na moich biodrach. Czułam się dosyć niekomfortowo, jednak to mogła być jedna z nielicznych okazji, kiedy mogliśmy wszystko sobie wyjaśnić. Poczułam jego brodę, która swobodnie oparła się na moim ramieniu. Kołysaliśmy się w rytm swobodnej ballady, którą włączyła jakaś zakochana para. A może to był Axl? Nie zamierzałam zawracać sobie głowy takimi nieistotnymi szczegółami.
– Cały czas mi uciekasz – wyszeptał do mojego ucha, a raczej powiedział, zważywszy na hałas, jaki panował.
– Nie rozumiem. – Zmarszczyłam czoło.
– Chcę być blisko ciebie, a ty w ostatniej chwili wycofujesz się. Nie podoba mi się to.
Moje ciało ogarnął nieprzyjemny dreszcz. Przełknęłam głośno ślinę w nadziei, że zaraz uchyli mi większego rąbka tajemnicy. To ostatnie zdanie miało mało entuzjastyczny wydźwięk.
– Chyba trochę źle mnie zrozumiałeś – próbowałam mu wszystko wyjaśnić. – Nie chcę kolejny raz bawić się w związek z tobą. Zrozum, że ostatnio to wszystko mnie przerosło, a poza tym już nic do ciebie nie czuję.
Bałam się, że ostatnie słowa mogły go zranić. Cholernie bałam się, iż zaraz wybuchnie i rozładuje swoja złość na mojej osobie. Z obawy bardziej zacisnęłam dłonie, które oplatały jego kark. Zamiast tego usłyszałam przenikliwy śmiech, który również w tym momencie nie należał do najprzyjemniejszych.
– To dobrze, bo ja też. Proponuję ci prosty układ.
– Konkrety. – Starałam się, żeby mój głos brzmiał bardziej dyplomatycznie, podczas gdy sama odczuwałam strach.
– Otwarty związek, seks bez zobowiązań, przyjaciele z korzyściami. Na pewno słyszałaś o czymś takim.
Zrobiło mi się niedobrze po tym, co usłyszałam. Myślałam, że zaraz zwymiotuję. Chciałam znaleźć się jak najdalej niego. Próbowałam uwolnić się z uścisku, ale on skutecznie mi to utrudniał. Jakby nigdy nic dawał pozory, że tylko tańczymy, podczas gdy staczaliśmy niewielki bój.
– Puść mnie – rzuciłam rozzłoszczona, próbując go odepchnąć.
– Czekam na twoją odpowiedź. Mam nadzieję, że będzie twierdząca.
– Zapomnij! – wykrzyczałam, lecz hałas skutecznie mnie zagłuszył. Axl jednak zrozumiał przekaz.
– Okej, dam ci czas – odparł ze spokojem. – Wiedz, że jestem cierpliwy, a poza tym doskonale pamiętasz, jak ostatnio było nam dobrze. – Przejechał dłonią po moim policzku, tym samym wywołując na mojej skórze przyjemne ciarki.
Walczyłam ze swoim ciałem i podświadomością, aby mu nie ulec. Nie zamierzałam bawić się w chore układy, które mogłyby doszczętnie mnie zniszczyć. Axl miał manię kontrolowania wszystkiego. Poza tym był nieprzewidywalny i momentami chorobliwie zazdrosny. Wprost idealny partner do życia.
– Puść mnie – powtarzałam przez zaciśnięte zęby.
W końcu mnie posłuchał, dzięki czemu wreszcie odczułam ulgę. Odsunęłam się od niego jak najdalej. Brzydziłam się nim na przemian ze strachem, który mnie ogarniał. Przerażał mnie swoim zachowaniem. Dlaczego akurat mnie wybrał na swoją ofiarę? Nie rozumiałam tego.
Próbowałam wmieszać się w tłum i tym sposobem dotrzeć do kuchni. Przepychałam się pomiędzy tymi wszystkimi gośćmi, rzucając tylko zwykłe przepraszam. Chciałam znaleźć się jak najdalej niego, ale równocześnie potrzebowałam świeżego powietrza, którego w salonie ewidentnie brakowało.
W końcu wydostałam się z dusznego pomieszczenia, przy okazji swobodnie oddychając. Nie przejmując się znajdującą się tam grupką ludzi, podeszłam do okna, po czym otworzyłam je na oścież. Wreszcie mogłam nacieszyć się odrobinę przeszywającym chłodem, którego tak potrzebowałam.
– Wszystko w porządku? – zapytała nieznana mi kobieta, która najwyraźniej uznała, że mogłam poczuć się gorzej.
– Tak – zapewniłam ją, nerwowo kiwając głową siadając na parapecie.
Zamknęłam oczy, aby móc choć na chwilę przenieś się w inne miejsce. Mimo głośnych dźwięków muzyki i rozmów, które skutecznie mi to utrudniały, przynajmniej mogłam się wyciszyć. Chyba tego ostatniego najbardziej potrzebowałam.
– Uciekłaś mi.
Usłyszałam na sobą ten sam niski, chropowaty głos, który, tak samo jak przed chwilą, wywołał u mnie niepokój. Starałam się głęboko oddychać, ale z biegiem czasu zaczęłam odczuwać lęk. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, czym był spowodowany.
– Błagam nie zachowuj się jak James – prosiłam, nawet nie racząc go spojrzeniem, które w tym czasie utkwiło na pustej ścianie.
– A kim on był? – zapytał, siadając naprzeciwko.
– Mówiłam ci o nim zdawkowo, niedługo po moim przyjeździe do Los Angeles. Mój były, z którym mam prawie same nieprzyjemne wspomnienia. Boję się po nie sięgać. Doskonale wiem, że nie zjawi się tutaj, ale i tak odczuwam lęk. A ty mi go przypominasz.
Nie spodziewał się tego, co powiedziałam. Zmienił swoje podejście i teraz subtelnie przesunął palcem po mojej dłoni, aby dodać mi otuchy. Spojrzałam na niego, pokazując, że to nie minie ot tak.
– Przepraszam. Nie chciałem, żebyś się mnie bała. Po prostu nie potrafię zachowywać się normalnie, kiedy ty jesteś w pobliżu.
Spokojnie patrzyłam, jak ostrożnie splata nasze palce, czekając na moją zgodę. Nie przerywałam mu, co uznał za brak sprzeciwu. Siedzieliśmy tak z dobrą chwilę, nic nie mówiąc. On patrzył się na moją twarz, a ja swój wzrok skupiłam na naszych dłoniach.
– Nie zgadzam się – rzuciłam po chwili, dosyć niespodziewanie.
– Nie nalegam. Gdybyś kiedyś sama chciała wrócić do tematu, to moja propozycja cały czas jest aktualna.
Pokręciłam głową, pokazując mu, że nie mam zamiaru. Nie naciskał. Nadal nic nie mówił, jakby bał się mojej reakcji. Tylko od czasu do czasu delikatnie gładził opuszkami palców wierzchnią część mojej dłoni.
– Lepiej już? – zapytał, nie ukrywając troski.
– Tak – oznajmiłam z dosyć niemrawym uśmiechem na twarzy.
– Zaraz będzie północ – zauważył. – Mam coś na tę okazję.
Wstał i wyjął z lodówki jedną z ostatnich butelek szampana, po czym rozlał go do przypadkowych kieliszków. Oczywiście wcześniej je opłukał, upewniając się, że są czyste. Podał mi jednego, następnie z powrotem zajmując to samo miejsce. Ułożyłam palce na zimnej czaszy, patrząc, jak powoli osadza się na nich woda.
– Może uda nam się zobaczyć fajerwerki – rzucił, chcąc rozluźnić napiętą atmosferę.
Przekręciłam głowę w stronę ciemnej ulicy, czekając na wspomniane wydarzenie. Od małego uwielbiałam pokazy sztucznych ogni. Również i tym razem bacznie obserwowałam ulice. Dosłownie chwilę później nad miastem uniosła się ogromna, kolorowa chmura z fajerwerków. Uśmiechnęłam się na sam widok, co nie uszło uwadze Rose'a.
– Szczęśliwego Nowego Roku – życzył, wyciągając swój kieliszek w moją stronę.
Spojrzałam na niego, po czym po raz pierwszy od dłuższego czasu przeniosłam wzrok na Axla. Uśmiechał się subtelnie, pokazując, iż nie ma złych zamiarów. Patrzył się na mnie i oczekiwał jakiegokolwiek ruchu z mojej strony. Stuknęłam się z nim. Tak na dobrą passę.
– Szczęśliwego Nowego Roku – powtórzyłam na za nim.
Upiłam odrobinę gorzkiego napoju, którego bąbelki przyjemnie łaskotały podniebienie. Mój towarzysz uczynił to samo. Wymienialiśmy się spojrzeniami, jakbyśmy zapomnieli o wydarzeniach sprzed chwili.
Znowu wróciliśmy do starej, dosyć skomplikowanej relacji. Inaczej nie mogłabym nazwać przyjaźni byłych kochanków. Właśnie, czyżby na pewno byłych?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro