Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

44. Life is brutal

Ostatnie tygodnie minęły mi dosyć monotonnie. Znalazłam pracę na półetatu w niewielkiej księgarni. Wreszcie mogłam zająć się czymś, co tak naprawdę lubiłam.

Mimo wszystko wpadłam w codzienną rutynę. Do lunchu pracowałam w Les Livres, a później stawałam się typową kurą domową, która sprzątała w wyciągniętym T-shircie i spodniach od piżam.

Usiadłam przy barze w zaciemnionej sali w Roxy. Zamówiłam Mojito z lodem i czekałam na Stevena, który obiecał dotrzymać mi towarzystwa tego wieczoru. Ostatnio chłopcy trochę zluzowali i zdarzało mi się wychodzić samej. W końcu Siwy dopiął swego i już nie stanowił dla mnie żadnego zagrożenia. Jednak właśnie tego wieczoru miałam poznać tę wyjątkową dziewczynę.

Stukałam palcami po szklanym blacie i uważnie obserwowałam każdy ruch barmana. Ta dokładność, z jaką przyrządzał drinki dla dosyć wymagających klientów, była aż miła dla oka. Też kiedyś miałam okazję zabłysnąć w tej dziedzinie, jednakże życie potoczyło się troszkę inaczej. Może tak właśnie miało być.

Z rozmyślań wytrącił mnie lekko przepity, ale nadal zawierający chociaż odrobinę subtelności głos, który próbował przebić się przez głośne dźwięki muzyki dobiegające z ogromnych głośników. Doskonale znałam jego właścicielkę, a także wiedziałam, że jej obecność nie była przypadkowa.

– Cześć, Vicky. – Usłyszałam, jednocześnie czując na ramieniu chłodny dotyk jej dłoni.

Niechętnie odwróciłam głowę w jej stronę. Była moją przyjaciółką, ale ostatnio jej życie opierało się tylko wobec jednego. Heroiny. Zdobywała na nią pieniądze na wszystkie możliwe sposoby. Ostatnio słyszałam nawet, że wylądowała na ulicy. Zrobiło mi się jej szkoda z tego powodu. Nikt nie potrafił jej pomoc. A może wcale nie chcieliśmy?

– Co jest Lena? – zapytałam, okazując troskę.

Jej trupio blada twarz kontrastowała z sinymi workami pod oczami. Nie dbała o makijaż, nawet go nie miała. Po prostu jej głowa była zajęta przez inne sprawy. Wychudzone policzki, jak i reszta ciała, błagały o jakikolwiek posiłek. Wyglądała jak żywy trup, przez co na sam widok kręciła się łezka w oku.

– Mam kłopoty – powiedziała, siadając na wolnym stołku obok mnie.

Zamówiłam dla niej sok winogronowy, wiedząc, iż alkohol w tej sytuacji nie był zbawienny. Niechętnie popijała go, co chwilę drapiąc się po udach. Nie było dobrze. Patrząc na nią, znikały wszystkie chęci powrotu do narkotyków, które mnie nękały.

– Co się stało? – zapytałam, przerywając ciszę. – Może mogę ci jakoś pomóc.

– Potrzebuję kasy – rzuciła krótko, bawiąc się palcami.

– Na co? – dociekałam z chłodem w głosie, chociaż doskonale znałam odpowiedź.

– Mam długi. Brałam towar na kreskę i mój diler trochę się wkurzył. Pomożesz mi? – prosiła, przenosząc wzrok na moją osobę.

Przez moje ciało przeszły nieprzyjemne ciarki. Miała mętne, nieobecne spojrzenie. Nie była naćpana, raczej powoli zaczął ogarniać ją głód.

– Nie rozumiem. – Pokręciłam głową. – Izzy nie mógłby ci odpuścić?

Zaśmiała się, chociaż dużo ją to kosztowało. Nie miała siły kompletnie na nic, a jedyne, czego chciała, to władować sobie i mieć spokój.

– On już przestał handlować – oznajmiła, obracając w dłoni prawie pełną szklankę. Czyżby zrobili wymianę on za mnie? – Musiałam odnowić stare kontakty. Mówiłam ci o tym.

Kątem oka zobaczyłam wysokiego, równie wycieńczonego co ona mężczyznę. Jego przerzedzone blond włosy z brązowymi pasemkami związane były w kucyka. Na twarzy miał zapuszczoną brodę, która dodawała mu lat. Kolczyk w łuku brwiowym komponował się z długą, zwisającą, czarną, skórzaną kurtką. Podszedł bliżej nas i zatrzymał się obok Fiodorow, która nie do końca była zadowolona z jego towarzystwa. Wyglądało, jakby się go bała. Wciśnięta w stołek, nie odrywała wzroku od brzegów szklanki. Po prostu, jakby chciała się schować, udawać, że jej nie ma.

– Lenka, skarbie, co ty tutaj robisz? – zapytał z udawaną czułością, całując ją w policzek na przywitanie.

– Nic – wyczytałam z ruchu jej warg, podczas gdy ona zacisnęła drobną dłoń w pięść.

– Kotku, a kto to? Twoja nowa koleżanka? – zapytał, kierując swoje puste, a zarazem nieprzyjemne spojrzenie na moją osobę. – Ben, prawa ręka Siwego – przedstawił się, podając mi dłoń, którą niechętnie uścisnęłam.

Uśmiechnęłam się protekcjonalnie. Myślał, że mnie tym przestraszy?

– Blanca, prawa ręka Diega – odpowiedziałam z wyższością. Nie musiał wiedzieć, że już nie pracowałam dla Eddiego.

Lenka popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Posłałam jej wymowny uśmiech, próbując w ten sposób wszystko wytłumaczyć.

Chłopak nieco się speszył, jednak w końcu uśmiechnął się delikatnie. Wyczułam, że zamierzał podchodzić do mnie z ostrożnością. Jego palce wylądowały na karku Lenki, po którym powoli zaczęły przejeżdżać. Dziewczyna nie zareagowała. Nadal udawała, że jej nie było.

– Mam nadzieję, że masz dla mnie kasę. Chyba, że chcesz mi podpaść – powiedział, zaciskając dłoń na ciele Rosjanki.

– Ej, Ben! – zawołałam, zwracając jego uwagę. – Możemy porozmawiać w cztery oczy?

– Załatwiam interesy – rzucił krótko, nachylając się i szepcząc jej coś do ucha, na co Lena wzdrygnęła się.

– Chyba nie chcesz mi podpaść. Może i nie jestem twoją szefową, ale nie zapominaj, że nadal pracujesz dla Eddiego. Z tego, co pamiętam, Johnson uważa mnie za jedną z lepszych asystentek.

Chłopak odwrócił się w moją stronę, po czym niechętnie się zgodził. Udaliśmy się w ustronne miejsce, niedaleko toalet, gdzie można było swobodnie załatwiać interesy. No prawie, nie zwracając uwagi na te wkurzające jęki zza ściany.

– O co chodzi? – zapytał, krzyżując ręce na piersi. Widać było, że się niecierpliwił.

– Lena jest moją przyjaciółką, dlatego chcę jej pomóc – odparłam, szukając pieniędzy w czarnej kopertówce. – Co prawda mógłbyś jej to podarować, ale doskonale cię rozumiem. Przecież nie możemy dopuścić do tego, żebyś był stratny. To ile jest ci winna?

– Tak około dwóch baniek – odpowiedział, drapiąc się po karku.

Kurde, nie miałam przy sobie tyle kasy. Zazwyczaj za wszystko płaciłam służbową kartą, którą tego wieczoru zostawiłam w domu. To cud, że jeszcze nie kazali mi jej zwrócić.

Wyciągnęłam lekko pomięty banknot pięćdziesięciodolarowy, czyli całe moje oszczędności i niechętnie podałam go mężczyźnie, który praktycznie wydarł mi go z dłoni.

– Więcej nie mam – odparłam chłodno.

– Nic nie szkodzi – powiedział, uśmiechając się. W końcu wychodził na zero. – Resztę się jakoś dopłaci. Wiem, że wam nie wolno brać, ale jakbyś chciała coś ekstra, to szukaj mnie w Psycho.

Puścił mi oko, a następnie odszedł w kierunku wyjścia. Nie chciałam wracać do dragów, jednak w tamtym momencie nie mogłam sobie obiecać, że nie skorzystam z jego oferty. W końcu zostałam zwolniona, co znaczyło, że nie obowiązywała mnie reguła czystości.

Chyba powoli coś zaczynało we mnie pękać.

Nie mając zamiaru dłużej wysłuchiwać tych dających po uszach dźwięków, wróciłam na salę. Doznałam szoku, gdy zauważyłam, że Lena gdzieś zniknęła. Przeklęłam w duchu. Przecież ona była w stanie zrobić wszystko. W szczególności na głodzie. Nie zamierzałam patrzeć, jak okrada klientów, żeby później spieniężyć ich portfele czy drogocenną biżuterię.

Nerwowo zaczęłam rozglądać się po klubie. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy, że lokal został wypełniony po brzegi. Chodziłam z kąta w kąt, wypytując, czy ktoś czasami nie widział drobnej, bladej dziewczyny o krótszych, czarnych włosach. Niestety nikt nic nie wiedział albo wskazywał niewłaściwą osobę. Martwiłam się, że zapewne stanie jej się coś złego. Przepadła jak igła w stogu siana.

Bezradna i opadająca z sił z powrotem usiadłam na wysokim krześle barowym, opierając łokcie o blat. Z grymasem na twarzy zastanawiałam się, co jeszcze mogłabym zrobić. Moje rozmyślania nic nie przyniosły, a po chwili zostały przerwane przez dźwięk głośnego, znajomego głosu, który dobiegał zza moich pleców.

– Hej, księżniczko! Co taka markotna jesteś?

Steven usiadł obok mnie tam, gdzie wcześniej miejsce zajmowała Lena i zamówił dla siebie whiskey z lodem. Z jego twarzy nie znikał uśmiech. Próbował mnie nim zarazić, ale zbytnio mu to nie wychodziło.

– Zamówić ci coś? – zapytał, wyciągając z kieszeni pomięte banknoty.

Pokręciłam głową, nawet nie racząc go spojrzeniem. Nadal moje myśli zajmował tylko jeden problem.

– Coś się stało? – W jego głosie słychać było troskę. Położył swoją chłodną dłoń na kawałku moich pleców, które akurat nie zakrywała sukienka i delikatnie je gładził. – Nie obiecuję, że pomogę, ale chętnie posłucham.

Uśmiechnęłam się niemrawo, pokazując w ten sposób, że doceniam jego starania.

– Martwię się o Lenę – bąknęłam. – Ma problemy finansowe.

– A tak – przytaknął chłodno. – Vicky, ona stacza się na samo dno. Ostatnio nawet okradła Hope.

Pomimo że nie przepadałam za Carter, to było nie fair wobec niej. Owszem, uprzejmością nie grzeszyła, przynajmniej jeśli chodziło o mnie, ale starała się. Chciała, żeby chłopcy stali się sławi i była gotowa wiele poświęcić, żeby tak się stało.

– Naprawdę krucho – skomentowałam. – Nie próbowaliście jej pomóc?

– Oczywiście, że próbowaliśmy – oznajmił, popijając bursztynowy trunek. – Tylko, że ona nie chce naszej pomocy. Jest już na takim poziomie, że myśli tylko o tym, jak zdobyć działkę. Uparcie twierdzi, że może z tym skończyć, kiedy tylko będzie chciała.

Zmarszczyłam czoło i wykrzywiłam usta w podkówkę. Usilnie myślałam nad ratunkiem dla niej. Nie mogłabym patrzeć, jak marnuje się i powoli gaśnie. Nie spodziewałam się, że tak to się skończy...

– A odwyk? – zapytałam dyplomatycznie. W końcu mi pomógł.

– Nie możemy jej do niczego zmusić, bo to nie przyniesie efektów. Sama musi wyrazić chęć.

Przygryzłam dolną wargę, pusto patrząc przed siebie. Zaplatałam palce, żeby tylko zająć czymś dłonie. Nie potrafiłam siedzieć spokojnie. Musiałam coś robić. Nie uszło to uwadze Adlera.

– Chyba powinnaś przestać siedzieć tutaj bezczynnie, bo to cię gubi – stwierdził. – Znasz tego mężczyznę obok dziewczyny w różowej, obcisłej sukience? Dziwnie się do ciebie uśmiecha. –Wskazał palcem na daną osobę.

Odwróciłam głowę w tamtym kierunku. Wysoki, chudy, szpakowaty mężczyzna wlepiał we mnie poczciwe, przyjazne spojrzenie. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Znałam go i to bardzo dobrze.

– Patrz i się ucz – zanuciłam, zeskakując z krzesła.

Zdecydowanym krokiem zmierzałam w kierunku mężczyzny, który samotnie siedział przy niewielkim stoliku i popijał szkocką. Standard.

Zarzuciłam włosy na plecy i uśmiechnęłam się pewnie.

– Można? – zapytałam uwodzicielskim głosem. Zabawa dopiero miała się zacząć.

– Panna Rodriguez. – Wstał i subtelnie ucałował wierzch mojej dłoni. – Wypicie szklaneczki whisky w pani towarzystwie będzie dla mnie czystą przyjemnością.

Uśmiechnęłam się triumfalnie i zajęłam miejsce naprzeciwko mężczyzny w garniturze. Połknął haczyk.

Szpakowaty mężczyzna, który właśnie nalewał mi porcję drogiego trunku, był jednym z kontrahentów Eddiego. Dotychczas razem z Juanem odbyliśmy z nim kilka spotkań. Jako świeża absolwentka Harvardu, która dostała posadę asystentki COO w jednej z ważniejszych firmy w Kalifornii, zrobiłam na nim niemałe wrażenie. Teraz postanowiłam to wykorzystać.

– Przeszkadzałoby to panu, gdybym zapaliła? – spytałam, wyjmując z torebki opakowanie mentolowych papierosów.

Zdziwił się nieznacznie. Przez chwilę nic nie mówił, jednak później uśmiech znowu zagościł na jego twarzy. Zależało mu, żeby zrobić na mnie dobre wrażenie.

– Proszę się nie krępować.

Odpaliłam szluga i zaciągnęłam się relaksującym, siwym dymem. Powoli wypuszczałam go, jednocześnie słuchając pasjonujących historii mężczyzny. Czasami nawet zdarzało mi się zaśmiać albo posłać mu niewielki uśmiech. Nie chciałam od razu przechodzić do rzeczy. Wolałam najpierw wprowadzić przyjemną atmosferę.

– Bardzo miło mi się z panem rozmawia, ale niestety zaraz muszę uciekać na spotkanie z CEO – skłamałam, co, o dziwo, zabrzmiało bardzo naturalnie. Chyba powoli nabierałam wprawy. Mężczyzna pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nawet bardzo dobrze się złożyło, że spotkaliśmy się akurat tego wieczoru. Jutrzejszego ranka miałam do pana dzwonić, ale to już nie będzie konieczne. Co za korzystny dla nas obojga zbieg okoliczności.

– Naprawdę? – Uniósł brew w zaskoczeniu. Bardzo emocjonowało go każde słowo, jakie padło z moich ust.

Zachichotałam melodyjnie, gasząc niedopałka o brzegi mosiężnej popielniczki.

– Tak. Okazało się, że zaszła pewna pomyłka i musi nam pan dopłacić dziesięć tysięcy. Dobrze się złożyło. Pan wypisze teraz czek, który ja następnie doręczę prosto do rąk pana Johnsona.

Mężczyzna pokręcił głową, po czym wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki książeczkę czekową. Z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Nie sądziłam, że był aż tak łatwowierny.

– Przepraszam za utrudnienia. Nie wiem, jakim cudem mogłem to przeoczyć – tłumaczył się, składając zamaszysty, nieczytelny podpis.

– Zdarza się. Najważniejsze, że już wszystko się wyjaśniło.

Podał mi wypisany czek, który ostrożnie schowałam do torebki. Nawet nie sądziłam, że uda mi się tego dokonać. Jeden jeden, Eddie.

Dopiwszy whisky, wstałam od stołu i na pożegnanie posłałam mężczyźnie szeroki, profesjonalny uśmiech.

– Proszę pozdrowić ode mnie pana Johnsona! – poprosił z entuzjazmem. Nalał sobie nowej porcji alkoholu.

– Oczywiście.

Odwróciłam się na pięcie i uśmiechnęłam w rozbawieniu.

Wróciłam do Stevena, który nadal siedział w tym samym miejscu, popijając tym razem Krwawą Mary.

– Musimy się przesiąść – rzuciłam, kątem oka zerkając na mojego poprzedniego towarzysza. – Najlepiej jak najdalej od tego faceta.

– Dlaczego?

– Bo myśli, że wychodzę. I tak ma zostać. – Uśmiechnęłam się subtelnie.

Perkusista tylko wzruszył ramionami. Zabrał swoje rzeczy, uprzednio zamawiając dla mnie Martini, którego swoją drogą dawno nie piłam. Ostrożnie przemierzyliśmy całą salę. Zajęliśmy jeden z ostatnich stolików. Ustawiono go bardziej z boku, w strategicznym miejscu, tak, że ścianka osłaniała mnie przed podejrzliwym spojrzeniem mężczyzny.

– Powiesz mi, kto to był?

Uśmiechnęłam się przelotnie, z gracją popijając Martini. Ostrożnie wyjęłam z torebki czek i położyłam go na blacie. Steven zmarszczył czoło. Wziął do ręki kawałek papieru i obejrzał go z każdej strony.

– Kontrahent Eddiego – odpowiedziałam na jego pytanie. Wybałuszył oczy. Pewnie zobaczył, na ile go wypisano. – Postanowiłam zrobić Johnsonowi małego psikusa. Spokojnie, dziesięć procent jest twoje.

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Próbował coś powiedzieć, ale za każdym razem kończyło się to tylko na nerwowym poruszaniu wargami.

– Miałeś mi pokazać tę wyjątkową dziewczynę, zapomniałeś? – powiedziałam, popijając napój, uprzednio przypomniawszy sobie o sprawie.

Steven w mgnieniu oka zapomniał, o czym wcześniej rozmawialiśmy. Upił łyk swojego drinka. Rozejrzał się dokładnie po Sali, podczas gdy ja z powrotem schowałam czek do torebki.

– Coś jej nie mogę dostrzec – stwierdził, mrużąc oczy.

– Jak ona wygląda?

– Taka ładna – mruknął, zajęty poszukiwaniami.

Prychnęłam. Sporo dziewczyn na sali pasowało do tego opisu.

– Dobrze wiedzieć... – bąknęłam z niezadowoleniem.

Wyciągnęłam z torebki paczkę papierosów. Położyłam ją na stole, uprzednio wyciągając jednego i wkładając go ust. Odpaliłam go i zaciągnęłam się dymem.

– Właściwie to już ją znalazłem – oznajmił z uśmiechem na twarzy. – Siedzi przy stoliku obok rury do pole dance.

Spojrzałam we wskazanym kierunku. Siedziała tam smukła, młoda dziewczyna o prostych, kruczoczarnych włosach do pasa. Jej porcelanowa cera kontrastowała z krwistoczerwonymi ustami. Mogłam się założyć, że jej oczy miały kolor błękitnego nieba. Obok niej siedziała jakaś kobieta, jednak nie mogłam jej opisać, ponieważ była odwrócona.

– Czy ona specjalnie stylizuje się na Śnieżkę? – zapytałam z ironią w głosie, popijając drinka.

– Vicky, jesteś niemiła – stwierdził, udając obrażonego. – Po prostu zazdrościsz jej urody.

– Oczywiście – zaśmiałam się, strzepując popiół.

Fakt, faktem trzeba było przyznać, że miała nieskazitelną twarz o delikatnych rysach. Czyżby chodzący ideał? Nie, na pewno coś ukrywała. Samo to, czym się zajmowała.

Po chwili zauważyłam, jak jej towarzyszka delikatnie obraca się w naszą stronę, dzięki czemu mogłam jej się lepiej przyjrzeć. Mizerna twarz, zapadnięte policzki, to samo nieobecne spojrzenie.

– Ej Steve, ta dziewczyna obok niej to nie jest przypadkiem Lena? – zapytałam, chociaż już wcześniej rozpoznałam przyjaciółkę. Coś mi tutaj nie grało.

– No tak – stwierdził zaraz po tym, jak dokładnie jej się przyjrzał. – Czy ona chce ją okraść? – zapytał lekko zaniepokojony.

– Nie sądzę – oznajmiłam, kręcąc głową. – Raczej wygląda na to, że się znają. Gdyby nie to, że wiem, w jakiej sytuacji jest Lena, powiedziałbym, że umówiły się na zwykłe, babskie ploty.

Zmarszczyłam przezornie czoło. Coś mi zaczęło świtać w głowie. Fiodorow obracała się w konkretnym towarzystwie – ludzi, którzy pracowali dla Eddiego albo przynajmniej go znali. Skoro Śnieżka miała coś wspólnego z handlem narkotykami, był cień szansy, że pracowała właśnie dla niego. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie przyjaciółki Leny, o których mi mówiła. Z czeluści mojej pamięci udało mi się wyciągnąć jedno imię. Tylko że to raczej to nie była ona. Nic nie zgadzało się z tym, co o niej słyszałam. Mimo wszytko, musiałam się upewnić.

– Steven – zaczęłam, przeciągając samogłoski – a jak w ogóle ona ma na imię?

– Lily, a czemu pytasz?

No to już wszystko było wiadome...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro