Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40. You can always count on your friends

Siedziałam na ławce i próbowałam się ogarnąć. Niestety matka natura nie chciała mi w tym pomóc i pozwoliła, żeby krople deszczu powoli spływały po moim ciele. Wyglądałam okropnie i w dodatku było mi cholernie zimno. Idealnie ułożone fale zamieniły się w mokre, proste kosmyki. Makijaż rozpuścił się pod wpływem nadmiaru wilgoci i pozostawił tylko kolorowe smugi na moich policzkach.

Zastanawiałam się, co teraz zrobić. Nie zamierzałam wrócić do klubu w tym stanie, ale z drugiej strony, nie miałam przy sobie drobnych na bilet. Posiadałam jedynie kartę kredytową, jednak nią nie mogłabym zapłacić za przejazd.

Ukryłam twarz na dłoniach i czekałam na zbawienie. Najwidoczniej jedyne, co mi pozostało to piesza wycieczka. Albo nocowanie na ławce. No cóż.

Nagle usłyszałam niski, męski śmiech, który dochodził z drugiej części parku. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam pijanego faceta, który zataczając się, podążał w moją stronę. Wzdrygnęłam się i to bynajmniej nie z zimna. Moje serce zgubiło jedno uderzenie, a oddech spłycił się. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Przełknęłam głośno ślinę. Modliłam się, żeby nie zwrócił na mnie uwagi. Przejechałam dłońmi po chłodnych ramionach. Deszcz powoli ustępował miejsca mżawce.

– Była skończoną suką. Nie zasługiwała na mnie. – Usłyszałam bełkot mężczyzny.

Dochodził coraz bliżej miejsca, w którym siedziałam. Z każdym jego krokiem paraliż ogarniał kolejny kawałek mojego ciała.

– No, bo przecież nie odwołałaby zaręczyn, gdyby naprawdę mnie kochała. – Nadal mówił do siebie, w międzyczasie popijając zawinięty w papierową torebkę alkohol. – A kogo tutaj mamy?

Wzrok mężczyzny zwrócony był w moją stronę, a na jego twarzy malował się uśmiech. Na jego widok przez moje ciało przeszły ciarki. Miałam ochotę krzyczeć, uciekać, ale nie mogłam. Paraliż całkowicie ogarnął moje ciało i nie pozwalał na żaden ruch. Z każdą sekundą oddychałam z coraz większym trudem.

Mężczyzna wyrzucił butelkę na trawnik i pijackim krokiem podszedł pod ławkę, po czym usiadł obok mnie. Przełknęłam głośno ślinę i modliłam się w duchu, żeby nie miał niczego złego w zamiarach.

– Co za piękna pani siedzi sobie sama w parku – wybełkotał i oparł przedramię na oparciu za moimi plecami. Czuć od niego było jak z gorzelni. – Ma pani szczęście, że w pobliżu znajdował się taki mężczyzna, jak ja.

Położył dłoń na moim kolanie. Jego dotyk boleśnie wypalał mi skórę. Poczułam obrzydzenie, które wyrwało mnie z otępienia. Ostrożnie podniosłam dłoń i odłożyłam na bok. Mężczyźnie najwidoczniej nie spodobał się ten gest. Nabrał przez to większej pewności siebie i przysunął się bliżej mnie tak, że czułam na szyi jego płytki, śmierdzący oddech.

– Słuchaj ślicznotko – zaczął, jednocześnie owijając na palcu kosmyk moich włosów. Próbowałam odsunąć się jak najdalej, ale jego ręką doszczętnie mi w tym przeszkadzała. – Mój kolega urządza w okolicy imprezę i brakuje nam damskiego towarzystwa. Sądzę, że idealnie się nadajesz.

Objął mnie w pasie i próbował przyciągnąć bliżej siebie, jednak cały czas wierciłam się, nie pozwalając mu na osiągnięcie celu. Bałam się i to cholernie, ale wiedziałam, że nie mogę się poddać. W okolicy było pusto. Tylko my dwoje. Nie miałam szans na przebicie się przez huk dochodzący z klubów. Zostałam skazana na łaskę losu.

– Puszczaj mnie! – wykrzyczałam, kiedy jego dłoń wylądowała na moim udzie i przesuwała się coraz wyżej.

– Krzycz sobie, ile chcesz i tak nikt cię nie usłyszy. – Zaśmiał się przeraźliwe. – Ślicznotko, daj sobie spokój i bądź grzeczna, przecież oboje wiemy, że tego chcesz – szepnął tuż nad moim uchem.

Po raz kolejny przeszły mnie ciarki. Nieznajomy mężczyzna okazał się napaleńcem, który miał ochotę mnie zgwałcić. Znowu zachciało mi się płakać, jednak nie zamierzałam okazać przed nim swojej słabości. Kiedyś wyczytałam, że to tylko podjudza oprawcę.

Nie mogłam mu ulec. Zaczęłam coraz mocniej się szarpać i próbowałam uwolnić się z jego uścisku. Zostało mi tylko to, ponieważ szanse, że ktokolwiek mnie usłyszy, były znikome.

– Puszczaj mnie, zboczeńcu!

Moje krzyki jednak do niego nie docierały. Wręcz przeciwnie. Działały jak płachta byka i motywowały do działania. Jego ręce znajdowały się niebezpiecznie blisko moich majtek, natomiast ja z biegiem czasu opadałam z sił.

– Pomocy! – wydałam z siebie ostatni odgłos z nadzieją, że ktoś jednak mnie usłyszy.

– Zostaw ją! – Usłyszałam znajomy, męski głos.

Nareszcie! Czyli jednak los nie chciał, żeby ten gość się do mnie dobrał? Zboczeniec przestał mnie obmacywać i spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Odsunęłam się lekko, gdy jego uścisk się poluźnił. Objęłam ramiona dłońmi. Cała dygotałam ze strachu.

Znajomym mężczyzną okazał się Todd, który dziwnym zbiegiem okoliczności znalazł się we właściwym miejscu i o właściwej porze.

– Jeśli pani sobie nie życzy, żebyś jej nie dotykał, to odpieprz się i to już!

Pierwszy raz słyszałam, jak Davis krzyczy. Przestraszona przyglądałam się całej tej sytuacji. Mój znajomy podszedł bliżej i złapał mężczyznę za skrawek jego ubrania, po czym jednym szarpnięciem postawił go na nogi. Mężczyzna, który był zwykłym tchórzem, uciekł ile sił w nogach. Spojrzałam nieufnie na chłopaka. Próbowałam sobie to wszystko przyswoić, jednak mój umysł nie chciał przyjąć informacji, że omal nie zostałam zgwałcona.

Todd po chwili przypomniał sobie o mojej osobie. Przykucnął naprzeciwko mnie i ostrożnie objął moje przedramiona. Odruchowo strzepnęłam jego dłonie. Wiedziałam, że nie mógłby zrobić mi krzywdy, ale to było silniejsze ode mnie.

– Nic ci się nie stało? – zapytał z troską w głosie.

Pokręciłam głową. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Jakby coś odebrało mi mowę. Na twarzy Davisa pojawiło się zdziwienie. Czyżby mnie nie poznał?

– Victoria? – zapytał z niedowierzaniem. – To ty? Dlaczego się tutaj znalazłaś?

Nie potrafiłam odpowiedzieć na jego pytanie. Odsunęłam się jak najdalej, próbując zachować bezpieczną odległość.

– Zabierz mnie do domu, proszę. – Nie potrafiłam już dłużej tłamsić płacz.

Jego szkliste spojrzenie wyrażało współczucie i troskę. Próbował mnie dotknąć, ale uciekałam od tego jak oparzona. Moje ciało nadal pamiętało to bolesne uczucie, kiedy tamten mężczyzna przesuwał dłoń po moim udzie.

– Nie chcę cię skrzywdzić – obiecał spokojnie. Wstał i ostrożnie wyciągnął dłoń w moim kierunku. – Odwiozę cię do domu, gdzie będziesz bezpieczna.

– Błagam cię, nie mów nikomu. Nie chcę...

Przymknęłam powieki. Nie mogłam dokończyć. Wyobraziłam sobie bliskich przyjaciół, którzy podchodzili do mnie ze współczuciem. Właśnie tego chciałam uniknąć. Ludzi, którzy swoim zachowaniem przypominaliby mi, do czego omalże nie doszło.

– Obiecuję.

Otworzyłam oczy, wykrzywiając twarz w grymas. Ostrożnie wstałam i, mimo wszystko, stanęłam w bezpiecznej odległości od Todda. Podążyliśmy w kierunku Rainbow, gdzie znajdował się jego samochód. Milczeliśmy przez całą drogę.

W ciszy dojechaliśmy pod mój blok. Ostrożnie weszliśmy do środka, starając się nie zakłócić ciszy nocnej. Dopiero po przekroczeniu progu mieszkania ogromne poczułam, że ogarnia mnie ogromne zmęczenie. Przebrałam się jedynie w piżamy i pościeliłam w salonie. To miejsce wydawało mi się o wiele bezpieczniejsze niż moja sypialnia, której okno wychodziło na ulicę.

– Todd? – Próbowałam zatrzymać chłopaka, który już zbliżał się do wyjścia.

– Słucham?

– Mógłbyś ze mną zostać?

Najwidoczniej musiałam wyglądać aż tak tragicznie, bo zgodził się bez chwili zawahania. Położyłam się na kanapie, a następnie przykryłam się czerwonym kocem, który zawsze leżał w pobliżu. Todd natomiast usiadł obok i zaczął delikatnie głaskać moje ramię. Dopiero teraz, kiedy opadły ze mnie pierwsze emocje, pozwoliłam mu na taki gest. Jego dotyk działał na mnie uspokajająco.

– Chcesz coś może na lepszy sen? – zapytał z troską.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Możemy już nie wracać nigdy do tego tematu?

– Jasne. Dobranoc.

Wyciągnął rękę, żeby zgasić wysoką, ażurową lampę, która stała obok sofy, jednak w porę go zatrzymałam.

– Proszę.

Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, po czym zrezygnował ze swojego zamiaru. Chciałam uśmiechnąć się w podzięce, ale na to było jeszcze zdecydowanie za wcześnie.

Bałam się ciemności, która wzbudzała we mnie uczucie niepokoju oraz snu, w którym ponownie mogłam przeżywać wydarzenia minionego wieczoru. Tylko że te mogły mieć inne zakończenie...

***

Gwałtownie usiadłam na kanapie i zaczęłam głęboko oddychać. Poczułam, że cała jestem mokra. To pewnie przez ten sen. Poprawiłam włosy i starałam się uspokoić.

– Vicky, wszystko w porządku? Krzyczałaś przez sen. – Usłyszałam głos dochodzący z kuchni.

Podciągnęłam koc i spojrzałam w tamtą stronę. Zobaczyłam Duffa, który wstał z krzesła i powoli zbliżał się w moją stronę.

– Co ty tutaj robisz? – zapytałam z lekkim przerażeniem w głosie. Chyba musiało minąć kilka dni, zanim wszystko wróciłoby do normy.

– Todd mnie wpuścił. Swoją drogą, co on tutaj robił? – Na jego twarzy malowało się zdziwienie.

– Odwiózł mnie do domu – odpowiedziałam niepewnie. Z trudem przełknęłam ślinę.

McKagan spojrzał na mnie ze zmartwieniem zmieszanym z zakłopotaniem. Uklęknął obok kanapy i położył dłoń na moim ramieniu. Nie odtrącałam go. Wiedziałam, że w tym momencie mogłam liczyć na jego wsparcie, którego tak bardzo potrzebowałam.

– Vicky, co się stało? – W jego głosie wyczułam troskę. – Wczoraj tak po prostu zniknęłaś. Szukaliśmy cię, ale wszystko na marne. Izzy był wkurzony na siebie, że tak cię zostawił. Nie rób tak więcej. Nie wiem, co zrobilibyśmy, gdyby coś ci się stało... – Tutaj jego głos się urwał.

– Duff, nie wracajmy do tego, proszę – odparłam, czując, jak delikatne łzy spływają mi po policzkach. – Na szczęście nic się nie stało. Tak jak mówiłam, Todd mnie odwiózł, także nie wracałam sama w nocy.

Gdyby nie Davis, to wszystko mogło się różnie skończyć. Przymknęłam na moment powieki i skrzywiłam się. Nie chciałam o tym myśleć i żyć wydarzeniami minionej nocy. Wytarłam dłonią policzki i z trudem posłałam basiście trochę wymuszony uśmiech. Nie chciałam go niepokoić tym, co się stało. Wystarczyło, że Todd o wszystkim wiedział. Jednak spodziewałam się jakichś pytań z jego strony. Natomiast reakcja chłopaka wywołała u mnie niemałe zdziwienie. Basista przytulił moje ciało do swojego ciepłego torsu, dzięki czemu mogłam poczuć się lepiej.

– Dzięki – rzuciłam krótko, po czym odsunęłam się od niego. – Duff, mogę cię o coś poprosić? – zapytałam niepewnie.

– Jasne, księżniczko – odparł bez chwili zastanowienia.

– Mógłbyś dzisiaj zostać ze mną tutaj?

Mężczyzna podrapał się po karku, po czym wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

– Wiem, że czujesz się fatalnie, lecz nie sądzę, żeby to był dobry powód. Ostatnio wspominałaś, że tego popołudnia masz się zjawić w biurze. Eddie raczej nie były zadowolony, gdybyś się nie przyszła. – Starał się ostrożnie dobierać słowa.

Widać było, że Duff boi się ludzi Eddiego. W końcu nigdy nie dbał o to, w jakich godzinach pracowałam i czy pojawiałam się w biurze, kiedy Eddie tego chciał.

– Diego mnie wczoraj zwolnił. Nie mam już po co tam przychodzić.

Chłopak momentalnie zbladł. Wypuścił głośno powietrze i z wrażenia przysiadł na oparciu. Skupił nerwowe spojrzenie na szklanej ławie i zmierzwił włosy dłonią.

– Eddie...

– To była jego decyzja – przerwałam mu, posuwając się do kłamstwa. W końcu Juan nie kontaktował się z Johnsonem. Jednak już mnie to nie obchodziło. To był problem Meksykanina. – Może chwilowa, może na stałe. Nie wiem.

– Co zamierzasz zrobić?

Przygryzłam wargę. Nie zdążyłam jeszcze o tym pomyśleć.

– Nie wiem. Chyba poszukam czegoś tymczasowego. Kupiłbyś mi dzisiejszą gazetę? Chętnie przejrzałabym kilka ogłoszeń.

– A mam inne wyjście? – zapytał i spojrzał na mnie z wymownym spojrzeniem, na co pokręciłam głową. – Co my z tobą mamy? – mruknął odchodząc w stronę przedpokoju.

– Słyszałam!

– Bo miałaś! Dobra, ja wychodzę do sklepu. Może przy okazji kupię coś na śniadanie. Ty w tym czasie się prześpisz. Podobno w nocy dość często się budziłaś.

Przypomniałam sobie, że ból w podbrzuszu i powtarzające się koszmary nie pozwalały mi zasnąć. W dodatku świeżo zrobiony tatuaż nie dawał o sobie przypomnieć. Usłyszałam tylko trzask drzwi, po czym zgodnie z zaleceniem Duffa z powrotem udałam się do krainy snów, wcześniej odpowiednio opatrzywszy ranę na nadgarstku.

Z błogiego stanu zbudził mnie szelest papierów. Przetarłam nieco piekące oczy i ostrożnie usiadłam na kanapie. Ziewnęłam przeciągle.

– Która godzina? – spytałam, przeciągając się.

– Coś około trzeciej. Obudziłem cię?

– Nie – odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam. – W końcu nie mogę przespać całego dnia.

– No tak. – Przytaknął głową. – Kupiłem dla nas drożdżówki z serem. Mam nadzieję, że je lubisz. Poza tym wypożyczyłem kilka filmów na wieczór.

Duff położył nasze śniadanie na talerzach i przyniósł je do salonu. W ramach podziękowania posłałam mu ciepły uśmiech. Naprawdę wiele to dla mnie znaczyło.

– Dziękuję – wyszeptałam pomiędzy łzami. – Jeszcze nikt tak dużo dla mnie nie zrobił, nawet moja własna rodzina. Wiem, że nasze relacje ostatnio nie należały do najlepszych, ale naprawdę cieszę się, że was mam. Nawet nie wiesz, jak trudno jest znaleźć kogoś, kto zawsze będzie blisko nas. Jesteście moją rodziną. Może nie do końca idealną, ale rodziną.

Nie dałam rady mówić kontynuować. Nie potrafiłam zatrzymać potoku łez, który napływał do moich oczu. Dzięki chłopakom poczułam się ważna. Komuś na mnie zależy. Od dawna nie zaznałam, co to znaczy być kochanym. Teraz wiedziałam, że pomimo najgorszych chwil, chłopcy zawsze chcieli dla mnie jak najlepiej.

Otarłam policzki i próbowałam przestać płakać, ale to było silniejsze ode mnie. Po prostu musiałam dać upust emocjom. Ostatnio zbyt wiele się wydarzyło. McKagan nie odezwał się ani jednym słowem. Usiadł obok mnie, a następnie przysunął bliżej moje ciało i objął swoimi dużymi rękami.

– Cichutko, już wszystko jest w porządku. Nic ci nie grozi. Eddie zrezygnował z ciebie, także możesz odpoczywać. Jestem tutaj i będę przy tobie – szeptał, co chwile całując moje czoło.

Uśmiechnęłam się pomiędzy łzami. Basista mimo wszystko był moim przyjacielem i właśnie w tej chwili to pokazał.

– Duff? – zapytałam przerywanym głosem.

– Tak, Vicky? – odpowiedział tuż nad moim uchem, przez co jego głos wywołał ciarki na moim ciele.

– Kochasz ją?

W sumie, to znałam odpowiedź na to pytanie. Zadałam je chyba tylko po to, żeby się upewnić. McKagan nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, ponieważ przez dłuższą chwilę milczał, ściskając bardziej moje prawe ramię i opierając swoją głowę na mojej.

– Bardzo ją kocham...

Ledwo co słyszałam jego głos. Czyżby Duff próbował stłamsić płacz? No tak, jak to śpiewał Marley, no woman no cry. Wtuliłam się w niego jeszcze bardziej. Chyba oboje tego potrzebowaliśmy. Byliśmy lekarstwem na swoje problemy.

– Dlaczego jej tego nie powiesz? – drążyłam temat.

Chłopak zaczął stukać palcami po moim ramieniu i zastanawiał się nad odpowiedzią. Chwilami próbował coś powiedzieć, lecz wszystko kończyło się na jednym wdechu i próbie wypowiedzenia jednego słowa. Czułam, że coś było nie tak i że współpraca z Eddiem mogła być w to zamieszana.

– Widzisz, Vicky, to nie jest takie proste – zaczął w końcu swoją wypowiedź. – Kocham ją inaczej niż wszystkie moje byłe razem wzięte. Rosie jest wyjątkową dziewczyną i właśnie z tego powodu nie chciałbym jej skrzywdzić. Nigdy nie będę idealnym chłopakiem dla niej. Nie chcę jej okłamywać, a z drugiej strony, jest zbyt delikatna, żeby poznać prawdę. Ona zasługuje na kogoś lepszego...

Nie dał rady dokończyć. Widziałam, że te słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Mała, samotna łezka spłynęła po moim policzku.

Dlaczego świat musiał być taki niesprawiedliwy?

Poza tym doskonale wiedziałam, o co mu chodziło z tą prawdą. Chyba kiedyś wszyscy podjęliśmy złe decyzje, za które teraz przyszło nam zapłacić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro