39. Time to changes
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
Rosie od pewnego czasu upewniała się, czy na pewno wiedziałam, co robię. Przewróciłam oczami i włączyłam kierunkowskaz, ponieważ miałyśmy skręcać.
– To tylko malutki tatuaż na nadgarstku – westchnęłam. – Poza tym, mówiłam ci już, że po prostu przegrałam z Axlem.
Dobrze, że przed wyjazdem wypiłam spory kubek melisy. Może i nie działała jakoś spektakularnie, ale za to był efekt placebo. Inaczej nie dałabym rady. Zemdlałabym już w samochodzie.
– A nie mogłaś nie grać z nim w tę idiotyczną grę? – zapytała, gestykulując rękami.
Gdyby to było takie proste...
Dojeżdżałyśmy do studia tatuażu, który znajdował się niedaleko centrum handlowego. Pomyślałam, że później mogłybyśmy z Hooter skończyć na małe zakupy. Nie widziałyśmy się od dawna, więc był to idealny czas na nadrobienie zaległości.
– Raz się żyje. – Wzruszyłam ramionami, rozglądając się za jakimś miejscem parkingowym. – A może to będzie zmiana na lepsze? Tak jak z włosami. Na początku panikowałam, a teraz już się przyzwyczaiłam. Powiedziałabym nawet, że do twarzy mi w tym kolorze.
Uśmiechnęłam się do niej, chociaż sama wątpiłam w swoje słowa. Przecież farba do włosów to nie to samo co przerażająco ostra igła. W co ja się wpakowałam?
Dziewczyna tylko popatrzyła na mnie z politowaniem i nie odezwała się ani słowem. Zajęłam wolne miejsce i wyłączyłam silnik, po czym wysiadłam z pojazdu.
– To co, spotkamy się później w tej małej, przytulnej kawiarence na Wschodniej Siódmej? – zaproponowałam z entuzjazmem.
– Czemu nie? – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – W międzyczasie rozejrzę się po sklepach.
– To do zobaczenia! – Pomachałam jej i udałam się w swoim kierunku.
Głęboko oddychając, przemierzyłam cały plac w drodze do salonu. Kiedyś musiałam pokonać swój strach. Przecież taka mała igiełka nie mogła mi zrobić krzywdy. Wykrzywiłam twarz w grymas, przypominając sobie o pielęgniarce z lokalnej przychodzi.
Kiedy byłam mała, często chorowałam. Nie lubiłam pić syropów, więc pozostało mi jedynie przyjmować zastrzyki. Matka, chociaż częściej był to tata, przyprowadzała mnie do lokalnej przychodni, gdzie podsiwiała już pielęgniarka podawała mi lekarstwo. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie. Pamiętałam ten płacz i okropny, przeszywający ból. To przez nią miałam uraz do igieł, których panicznie się bałam.
Ostrożnie otworzyłam drzwi, przez co odezwał się mały dzwoneczek zamontowany na futrynie. Pomieszczenie przypominało grobowiec. Dominowała tu czerń przeplatana z burgundowymi dodatkami. Nawet tatuażysta wyglądał jak chłopak z horroru. Typowy punk z masą obrazków na praktycznie każdym calu ciała. Większość z nich jednak była mało profesjonalna.
– Zapraszam, panno Edwards – burknął takim tonem, jakby przed chwilą zabili mu kota.
O dziwo sofy w poczekalni niemalże pękały w szwach. Ściągnęłam nieznacznie brwi. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie siedzieli w tym grobowcu i marnowali czas. Przecież każdy z nich umawiał się na konkretną godzinę.
A może fakt, że z miejsca się mną zajął, był zasługą moich nowych znajomości?
Usiadłam na fotelu i z trudem przełknęłam ślinę. Oddychałam głęboko, próbując zająć myśli czymś pozytywnym. Średnio wychodziło.
– To co robimy? – spytał, zakładając jałowe, lateksowe rękawiczki.
– Malutki znak nieskończoności na lewym nadgarstku – wyszeptałam.
Miałam nadzieję, że nie spieprzy swojej roboty. I że nie zemdleję na dźwięk maszynki do tatuażu.
***
– Dlaczego cały czas mi się przyglądasz? – zapytałam, uśmiechając się pod nosem.
Rosie bawiła się rurką, która była dołączona do jej soku pomarańczowego. Zacisnęła w wąska linię swoje pomalowane czerwoną szminką usta i spojrzała w dół, aby następnie unieść głowę i zacząć się histerycznie uśmiechać.
– Po prostu nie mogę w to uwierzyć – odparła, poprawiając niesforne kosmyki, które opadły na jej twarz. – Podobno mdlałaś na samo wspomnienie igieł. – Zaśmiała się.
Czy już całe Los Angeles o tym wiedziało?
To cud, że nie zemdlałam w salonie. Mimo iż cholernie bolało. Bardziej cierpią tylko kobiety podczas porodu.
Chociaż przez całą wizytę miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– Każdy się czegoś boi – westchnęłam z udawanym oburzeniem. – Ogólnie to cholernie się bałam, że gość zepsuje sprawę, ale muszę przyznać, że efekty nie są najgorsze.
Mężczyzna naprawdę miał talent. Tatuaż wyszedł niemal identyczny do tego, który widziałam w czasopiśmie.
Najgorsze miałam już za sobą, ale to wcale nie oznaczało końca.
– Dziwnie się czuję z tą folią – kontynuowałam. Kątem oka zerknęłam na owinięty, zaczerwieniony nadgarstek. – Niby jest niewielki, ale będzie wymagał opieki na najwyższym poziomie. Przemywanie, ciągłe nakładanie maści, opatrunków. Później schodząca skóra...
Blondynka popatrzyła na mnie z politowaniem. Zachichotała pod nosem i upiła łyk kawy bezkofeinowej.
– Histeryzujesz. – Ściągnęła mnie na ziemię. Może faktycznie zaczynałam panikować? Chyba w ten sposób próbowałam rozładować stres i ból. – Będzie dobrze, a później się przyzwyczaisz.
– Masz rację. To wszystko przez te nerwy. – Wypuściłam głośno powietrze. – Lepiej opowiadaj, co u ciebie.
– Jakoś powolutku leci. – Uśmiechnęła się i położyła dłoń na swoim już trochę zaokrąglonym brzuchu. – Tommy szybko rośnie, ale na razie pozwala mi jeszcze normalnie funkcjonować.
– Poczekaj, aż się urodzi. – Zaśmiałam się. – Kurcze, mówię jak doświadczona matka, a tak naprawdę nie mam o tym bladego pojęcia. Nieważne. A poza tym?
Dziewczyna zamoczyła usta w swoim napoju i udawała, że nie słyszała mojego pytania. Dopiero po dłuższej chwili stwierdziła, że nie pozostawi go bez odpowiedzi.
– Staram się jakoś uczyć, poza tym po południami dorabiam w tym sklepie z vinylami – powiedziała obojętnie. – A jeśli o to ci chodzi – tutaj zrobiła dłuższą przerwę – to tak, pomieszkuję u Todda, ale miedzy nami nic nie ma. Po prostu bardzo nam pomaga.
– Zawsze możesz się do mnie wprowadzić – zaproponowałam z entuzjazmem. Upiłam waniliowego latte. Miło byłoby mieć ją blisko siebie.
– Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę, żeby moje dziecko wychowywało się w patologii.
Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Uśmiechnęłam się, aby dodać jej otuchy. Doskonale wiedziałam, że chodzi jej o Gunsów, z którzy byli dla mnie jak rodzina. W sumie to nawet jej się nie dziwiłam. Zapewne w takiej sytuacji zachowałabym się podobnie. Jednak w obecnej chwili moje myśli zajmowała jedna sprawa. Nie wytrzymałam. Musiałam ją o to zapytać.
– A co z Duffem?
Doskonale wiedziałam, co basista czuł do Hooter. Kochał ją i ewidentnie za nią tęsknił. Zresztą dziewczyna też dawała to po sobie poznać. Może nie do końca do siebie pasowali, jednak idealnie się uzupełniali. Wiedziałam, że prędzej czy później to się musiało skończyć. Oni nie mogli żyć osobno. Odkąd Rosie wyprowadziła się z Hell House, McKagan o wiele łatwiej wpadał w złość, a dziewczyna wydawała się być jakaś taka rozkojarzona.
– No cóż... – westchnęła. – Myślę, że ten temat jest już skończony i w dużej mierze to jego zasługa. – Wstała od stołu i momentalnie z jej twarzy zniknęła nostalgia, a pojawił się szeroki uśmiech. – Wracamy po tę czerwoną sukienkę dla ciebie? – zapytała rozradowana.
Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam głową. Nie był to dla niej zbyt wygodny temat i najwidoczniej chciała go unikać. Wstałam od stołu i podeszłam bliżej lady, aby zapłacić za nasze zamówienie. Kątem oka zauważyłam, jak blondynka szukała czegoś w torebce. Po chwili wyciągnęła z niej paczkę chusteczek higienicznych. Czyżby płakała? Skarciłam się w duchu, że w ogóle miałam czelność ją o niego pytać. Nie zamierzałam już więcej tego robić.
Po zakończonych zakupach stwierdziłam, że podwiozę Rosie do domu. Nie chciałam, żeby zawracała sobie głowy autobusami i przesiadkami. Niestety nie przewidziałam kilku okoliczności. Mianowicie teraz stałyśmy w kilometrowym korku, który za nic nie chciał się skrócić. Nerwowo stukałam palcami o brzeg kierownicy. Wieczorem miałam spotkanie z potencjalnym asystentem CMO*. Urlop ze względu na tatuaż nie wchodził w grę.
– Spokojnie – Rosie położyła dłoń na moim ramieniu i posłała mi serdeczny uśmiech – zdążysz. Nie panikuj tylko.
– Przecież ja nie panikuję. – Parsknęłam pod nosem. – Po prostu jestem troszkę niecierpliwa.
– Troszkę? – zapytała i popatrzyła na mnie z politowaniem.
– No dobra – westchnęłam. – Bardzo, ale chyba nie chcesz o tym rozmawiać. Co jeszcze ciekawego dzieje się w twoim życiu?
Przeglądałam się w lusterku, poprawiając włosy, które ze względów komfortowych związałam w bliżej nieokreślone coś. Dziewczyna natomiast zastanawiała się nad tym, co powiedzieć. Widocznie nie wiedziała, od czego zacząć albo jak ująć swoje myśli w słowa.
– Todd podrzucił mi pewien pomysł i nie ukrywam, że jest dosyć niezły – zaczęła nieśmiało.
– Zamieniam się w słuch.
– Napisałam list do matki – wyszeptała, przez co ledwo ją usłyszałam.
– Że co?! – zapytałam z ogromnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy i spojrzałam na nią spod okularów przeciwsłonecznych.
Ten cały pomysł wydawał się co najmniej irracjonalny. W końcu matka Hooter wyrzuciła ją z domu i nie zamierzała pomagać ciężarnej córce. Czyżby nagle zmieniła swoje poglądy w tej sprawie?
– To nie tak, jak myślisz – westchnęła i pokręciła głową. – To ja wyszłam z całą tą inicjatywą, nie ona. Po prostu uznałam, że powinna wiedzieć, co się dzieje w życiu jej wnuka. Vicky, choćby była najgorszą osobą na świecie, to i tak zawsze będzie moją matką. Może i postąpiła źle, ale za to ja chcę mieć czystą kartę.
Szkoda, że w moim przypadku było już za późno na pisanie listów.
Spojrzałam na nią z niepewnością i zobaczyłam, jak dziewczyna rozmasowuje swoje zapewne obolałe skronie.
– Przepraszam – mruknęłam niepewnie, zżerana od środka przez wyrzuty sumienia.
W końcu wiedziałam, że to była delikatna sprawa. Cienka granica, którą łatwo można przekroczyć. Wcale nawet o tym nie myśląc, udało mi się to zrobić. Rosie wyglądała na zdenerwowaną, a w jej stanie to było niewskazane.
– Nic nie szkodzi – odezwała się po dłuższej przerwie i skierowała wzrok na samochód przed nami. – Chyba wreszcie możemy się stąd ruszyć – dodała i próbowała zmusić się do delikatnego uśmiechu.
Przełożyłam dźwignię w odpowiednią pozycję i wcisnęłam pedał gazu, po czym pojazd gładko przesunął się po asfaltowej nawierzchni w stronę centrum.
W pełni zdawałam sobie sprawę, że nasza rozmowa nie wpłynęła dobrze na Hooter. Pomimo tego nie zamierzałam zmienić zdania. Chyba po prostu nie umiałam ot tak wybaczać.
Wysadziłam blondynkę pod mieszkaniem Todda, po czym udałam się prosto do siebie. Rzuciłam torebkę w kąt przedpokoju i wypompowana opadłam bezwładnie na kanapę. Nie miałam ochoty na nic, jednak musiałam znaleźć w sobie motywację. Chyba zbyt często powtarzałam sobie, że nic mi się nie chce. Z grymasem na twarzy poszłam do łazienki, aby wziąć szybki prysznic. Następnie przyszła kolej na ubranie. To miał być pierwszy dzień nowej mnie. Stanęłam naprzeciwko szafy i powyrzucałam z niej parę sukienek. Już kiedyś chciałam zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni, ale zawsze wszystko kończyło się fiaskiem. I tym razem nie zdecydowałam się na nic diametralnego. Raczej postawiłam na nieco istotne detale w niewielkiej ilości. Jakoś nie potrafiłam zrezygnować z niektórych przyzwyczajeń albo udawać kogoś innego.
Po dłuższych wywodach zdecydowałam się na czarną sukienkę przed kolano i szpilki w podobnym kolorze. Włosy ułożyłam w duże fale. Pojedyncze pasma upięłam wsuwkami po bokach. Prawie zapomniała o istotnym warunku Axla. Bez czerwonych ust ani rusz z domu.
Siedziałam w kuchni i zbierałam rozsypany cukier, kiedy nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zmarszczyłam czoło. Nikogo się nie spodziewałam. Zerwałam się na równe nogi i uprzednio poprawiając sukienkę, wpuściłam mojego gościa do środka.
– Co ty tutaj robisz?
Izzy uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na mnie dokładnie przyglądając mi się od góry do dołu.
– Nie mogę powiedzieć, że już nie wyglądasz jak jedna, wielka, czarna plama, ale muszę przyznać, że robisz postępy. – Zaśmiał się i poklepał mnie po ramieniu. – Przyszedłem zobaczyć twój pierwszy tatuaż. Szczerze mówiąc, myślałem, że będziesz siedzieć w dresach i pod kocem.
– To nie jest śmieszne – burknęłam i założyłam ręce na piersi. – Nadal boli mnie nadgarstek, a zaraz wychodzę na spotkanie biznesowe.
– A ja już myślałem, że to dla mnie się tak wystroiłaś.
Zachichotałam, widząc pogodny wyraz twarzy chłopaka. Najchętniej zrezygnowałabym ze spotkania i spędziła z nim czas.
– Chciałbyś.
– Podwiozę cię, a później spotkamy się w klubie?
Uśmiechnęłam się szeroko. Taki obrót spraw mi się podobał.
– Z chęcią.
Zabrałam swoje rzeczy i zeszliśmy na dół, gdzie wsiadłam do dobrze mi znanej czerwonej Hondy. Zapięłam pasy i włączyłam moją ulubioną stację radiową, podczas gdy Stradlin wyjeżdżał z parkingu.
– Co brałeś? – zapytałam w pewnym momencie.
– Magiczne coś. A ty co dzisiaj masz taką huśtawkę nastrojów, co?
Jechaliśmy przy zachodzie słońca do jednej z luksusowych restauracji na uboczach miasta. Miałam tam przeprowadzić rozmowę kwalifikacyjną. Nigdy za tym nie przepadałam, a wręcz tego nie znosiłam. Sama rozpowiedziałam „wszystkim", że pracowałam w Johnson Development, więc od czasu do czasu musiałam wypełniać swoje „obowiązki". Z biegiem czasu przestałam zwracać na to uwagę, monotonnie wykonując z góry określone czynności. Powoli szłam na dno, aby zająć miejsce u boku Titanica. Niestety na razie tego nie dostrzegałam...
– Słyszałeś o czymś takim jak wahania nastroju u kobiet?
W oczekiwaniu na odpowiedź zajęłam się przeszukiwaniem schowka. Było tam całkiem sporo kolorowych płyt różnych zespołów. Prawdziwy raj dla melomana. Wzięłam pierwszą z brzegu i włożyłam do odtwarzacza, po czym pojazd wypełnił się dźwiękiem przesterowanych gitar.
– Myślałem, że to tylko u ciężarnych. No chyba, że o czymś nie wiem.
Spojrzał na mnie wymownym wzrokiem, lecz już po chwili powrócił do bacznego śledzenia poczynań pozostałych członków ruchu. No i dobrze. Zamierzałam jeszcze troszkę pożyć, ale o tym już chyba wszyscy wiedzieli.
– Obstawiam, że słyszałeś o czymś takim jak okres. Uświadomię cię, że jego nadejście zwiastują pewne objawy – wyjaśniłam protekcjonalnie.
– Jak na razie zwiastowanie kojarzy mi się tylko z jednym. Jednak nie wydaję mi się, że jesteś gotowa na wybór takiej drogi życiowej – stwierdził z pewnością siebie w głosie.
– Izz, nie jestem Maryją. Do niej mi jeszcze daleko. Poza tym nie wiem, co bierzesz, ale następnym razem weź pół – poleciłam mu, dorzucając niewielki uśmiech.
– Przecież ja nie ćpam – odpowiedział dosyć nienaturalnym, wysokim głosem.
Popatrzyłam na niego z politowaniem.
Spotkanie odbyło się dosyć schematycznie. Opowiedział mi coś o sobie, zadałam mu parę pytań i poleciłam, aby następnego dnia odwiedził biurowiec w celu odbycia rozmowy z Juanem. Zapłaciłam za kolację i udałam się do Psycho – klubu, w którym miałam się spotkać ze Stradlinem. W sumie to jeszcze nigdy tam nie byłam.
W środku panował półmrok. Pomieszczenie oświetlały słabe lampy o chłodnej, niebieskiej barwie. Meble utrzymano w czarnej kolorystyce z białymi elementami. Całość przypominała mi klimat Gwiezdnych Wojen, no tylko brakowało kilku postaci. Zajęłam miejsce na wolnym stołku barowym obok Izzy'ego. Tego wieczoru nie było wielu ludzi. Po sąsiedzku odbywał się koncert, który zapewne przyciągnął większość imprezowiczów.
– Jak było? – spytał, podsuwając mi pod nos szklankę z Mojito.
Pozwoliliśmy, aby pochłonęła nas rozmowa. Oparłam łokieć o blat i z zainteresowaniem przysłuchiwałam się każdemu słowu, które wypływało z jego u ust. Do czasu.
– No i tak to się mniej więcej zaczęło. – Usłyszałam głos mojego towarzysza, jednak nie mogłam sobie przypomnieć, o czym mówił. – Słuchasz mnie w ogóle? – zapytał lekko oburzony i potrząsnął moje ramię.
Podniosłam głowę, która w międzyczasie zdążyła opaść na czarny blat. Otworzyłam oczy i mrugnęłam kilkukrotnie powiekami, jednocześnie próbując sobie cokolwiek przypomnieć. Super, przysnęło mi się w klubie. Większej wpadki chyba nie mogłam zaliczyć.
– Przepraszam cię bardzo – odparłam ze skruchą, przyjmując odpowiedni wyraz twarzy. – Po prostu jestem troszkę zmęczona.
Popatrzył na mnie z politowaniem, po czym dodał:
– Troszkę?
Przewróciłam oczami i poprawiłam włosy.
– No dobra – westchnęłam. – Może troszkę bardziej, ale to jest tylko chwilowe. Za parę dni wszystko powinno już być okej.
– Martwię się o ciebie. – Wyglądał na zakłopotanego.
– Nie trzeba, umiem o siebie zadbać – odpowiedziałam z lekkim oburzeniem.
Zazwyczaj temat troski wywoływał u mnie negatywne emocje. Nie chciałam być od nikogo zależna. Wolałam dbać sama o siebie i decydować o swoim życiu. Niestety w chwili obecnej nie było to do końca możliwe. Momentami czułam się jak ptaszek w klatce, który chciałby się z niej uwolnić, ale nie mógł, ponieważ da rady. Był skazany na łaskę innych, silniejszych. Znajdowałam się w podobnej sytuacji, tylko nieco bardziej skomplikowanej. Mianowicie widziałam w nich przyjaciół. Niezależnie od tego, co by zrobili, ja nadal stałabym po ich stronie, pomimo kilku wybuchów i kłótni. Oni także ode nie odwrócili się ode mnie.
Dopiłam drinka. Odwróciłam głowę, żeby rozejrzeć się po klubie. Leciała jedna z moich ulubionych piosenek, do której miałam ochotę zatańczyć. Na parkiecie było jeszcze trochę miejsca. Uśmiechnęłam się subtelnie. Już miałam zaciągnąć Stradlina do tańca, kiedy poczułam na sobie znajome, nieodgadnione spojrzenie.
– Muszę jeszcze coś załatwić – skłamałam. – Może za niedługo wrócę. Baw się dobrze.
– Ale...
Nie dałam mu skończyć. Wolałam uniknąć tej rozmowy. W porównaniu do innych, jeśli chodziło o moja pracę, Izzy nie okazywał entuzjazmu. Wyglądał jakby uznawał się za winowajcę tej całej sytuacji. Okazywał zmartwienie i odrobinę współczucia.
Obróciłam się na pięcie i skierowałam się w głąb sali. Przy czarnych, okrągłych stolikach siedziało kilku młodych ludzi, którzy siedząc na pufach w podobnym, co reszta wystroju kolorze, popijali alkohol i dyskutowali o czymś. Zerknęłam na nich przelotnie. Niejednokrotnie zazdrościłam im swobody w życiu. Tego, że nie musieli się bać o własne życie.
– Mogę się dosiąść? – zapytałam uwodzicielskim głosem, stając nad właścicielem znajomego spojrzenia.
Juan wskazał mi dłonią miejsce naprzeciwko niego. Rozsiadłam się wygodnie, podczas gdy mężczyzna nalał mi do szklanki burbona. Inne trunki najwidoczniej nie istniały.
– Śledzisz mnie? – spytał obojętnie, podsuwając mi szkło.
Zamoczyłam usta w alkoholu, bacznie obserwując jego wyraz twarzy. Jak zwykle mało co z niego wyczytałam.
– O to samo miałam cię zapytać. Myślałam, że wolisz Rainbow albo Roxy. – Przejechałam palcem po brzegach szklanki.
Westchnął krótko i przejechał palcem po wysuszonych ustach.
– Psycho jest bardziej na uboczu. Poza tym tutaj większość chce odreagować zły dzień niż pić na umór.
Zachichotałam, uśmiechając się subtelnie. Dla mnie jedno nie wykluczało drugiego.
– Co zamierzasz odreagować? Z tego, co wiem, dobrze prosperujemy.
Mężczyzna wypił bursztynowy trunek, aby następnie ponownie napełnić pustą szklankę.
– Siwy wkurzył się, że za jego plecami rozmawiałaś z Eddiem. – Próbował podejść do tego z dystansem, jednak w jego głosie wyczułam nutkę zawiedzenia. – Sugeruje, że powinnaś wziąć trochę wolnego.
Zaśmiałam się ironicznie. Może i uchodził za najgroźniejszego człowieka w West Hollywood, ale to ja byłam jego szefową. I nie zamierzałam sobie pozwolić, żeby mi rozkazywał.
– A ja sugeruję, żebyś trochę go ukrócił – oznajmiłam oschle, przybierając poważny wyraz twarzy. – To on powinien nas słuchać, a nie na odwrót.
Juan pokręcił głową, co nieco mnie zmyliło. Zaplótł palce, oparłszy łokcie o blat. Uśmiechnął się protekcjonalnie. Patrzył prosto w moje oczy, przez co moje ciało przeszył dreszcz.
– Na początku chciał, żebyśmy cię zwolnili. Z trudem ubłagaliśmy go, żeby zmienił zdanie. – Odwróciłam wzrok. Szkoda, chętnie bym odeszła. – Nie zamierzam rezygnować ze współpracy z Siwym dla jakiejś ćpunki.
Zacisnęłam zęby. Lena nie była „jakąś ćpunką". Traktowałam ją jako członka rodziny. To ja nie zamierzałam rezygnować z niej dla jakiegoś Siwego.
Wstałam od stołu, kładąc ręce na blacie. Miałam się kontrolować i nie powiedzieć za dużo, ale nie umiałam się powstrzymać.
– Pieprz się, Juan. Nawet nie umiesz sobie podporządkować podwładnych. Płaszczysz się przed jakimś Siwym, który bez ciebie były nikim. – Zaśmiałam się gorzko. – Eddie nie powinien był pozwolić ci kontrolować jego biznes.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
– Zwalniam cię!
– Świetnie!
Oparłam się o filar, który zasłaniał mnie przed przenikliwym spojrzeniem Juana. Westchnęłam głęboko. Dopiero teraz nieco otrzeźwiałam i jeszcze raz przeanalizowałam naszą rozmowę. Co ja najlepszego zrobiłam?! Nie dość, że na własne życzenie znowu zostałam bezrobotną, to w dodatku zalazłam za skórę Juanowi. Z trudem przełknęłam ślinę.
Uśmiechnęłam się dla niepoznaki i ruszyłam dalej. Wybrałam drogę pomiędzy stolikami, ponieważ na parkiecie zebrało się sporo osób.
– Jutro ma być pogrzeb. – Usłyszałam przybity głos nastolatka. Włos zjeżył mi się na ciele.
Usiadłam przy pustym stoliku, dosyć blisko boksu, w którym siedział chłopak i spędzał czas z przyjaciółmi.
– Podobno to już druga osoba w szkole – odezwała się jakaś dziewczyna.
Dla niepoznaki zaczęłam przeglądać menu.
– A ten syf dopiero od niedawna jest na rynku. Niby to miała być dobra, sprawdzona koka z Kolumbii.
Otworzyłam szeroko usta. Z trudem próbowałam nabrać powietrza. Nie wierzyła w to, co słyszałam.
– Przedawkował. Zdarza się.
Pokręciłam głową. Nie mogłam dłużej słuchać tej rozmowy. Wstałam gwałtownie i podążyłam do swojego wcześniejszego celu.
Dłonie drżały mi bardziej niż kiedykolwiek. Odbierałam bodźce z pewnym opóźnieniem, przez co wpadłam na kilka osób. Słyszałam w głowie każde słowo z ich rozmowy. To nie mogła być prawda! Ale jednak nią była. Zabiłam tego młodego chłopaka. I pewnie jeszcze wielu innych. Byłam morderczynią...
Zadręczana przez różne myśli próbowałam wrócić do Izzy'ego. Miał rację – nie powinnam była przyjmować propozycji Eddiego. Jednak nie dało się cofnąć czasu. Z trudem powstrzymywałam się od płaczu. Wiedziałam, że Stradlin podtrzyma mnie na duchu w tej chwili. Nie był tym typem, który wytykał kogoś palcami.
– Będzie dobrze. To nie jest twoja wina – wmawiałam sobie w kółko. Bezskutecznie. Przecież to była moja wina.
Kiedy dochodziłam już do miejsca, które przed chwilą zajmowaliśmy, stanęłam jak wmurowana. Mój towarzysz nie był sam. Poczułam, jak ktoś wbija mi sztylet w serce. Kiedy rozmawiałam z Juanem, do Izzy'ego dołączyła Hope. Siedzieli razem i popijali whiskey, jednocześnie uśmiechając się i żwawo o czymś dyskutując. Wyglądali na szczęśliwych.
Czy byłam zazdrosna? Raczej nie. Prędzej nazwałabym to skazaniem na samotność. Niby nie lubiłam, gdy ktoś wtrącał się w moje życie, ale mimo wszystko potrzebowałam tego ktosia. Potrzebowałam kogoś, kto czasami pocieszyłby mnie i powiedział, że wcale nie jestem bezwzględną suką, mimo iż mijałoby się to z prawdą. W tej chwili jednak zostałam sama. Biłam się ze swoimi myślami i ochotą płaczu. Chciałam z nim porozmawiać, żeby chociaż na chwilę o tym zapomnieć. Jednak los chciał inaczej.
Szybkim krokiem wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławce, która znajdowała się w małym parku, po drugiej stronie ulicy. Ściągnęłam buty i rzuciłam nimi jak najdalej. Co ja najlepszego zrobiłam? Złapałam się za głowę, która już nieźle pulsowała. Miałam dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Byłam cholernie zmęczona i to górowało nade mną. Nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem.
Może teraz choć troszkę mi ulży...
* CMO - najwyższe stanowisko zarządcze działu marketingu w przedsiębiorstwie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro