Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

37. We have to talk

Lena siedziała skulona na zimnym podłożu i próbowała dojść do siebie, w czym przeszkadzał jej płacz. Była cała roztrzęsiona i ledwo udało jej się cokolwiek powiedzieć. Nie mogłam bezczynnie na to patrzeć. Musiałam się tym zająć i zabrać ją do siebie. Tylko że to nie było takie proste. Nie chciałam zostawić dziewczyny samej, ale z drugiej strony, musiałam załatwić tę sprawę i ukrócić trochę Siwego.

Nagle wpadłam na jedyne sensowne rozwiązanie tej sytuacji. Tylko dlaczego musiałam aż tak się zniżyć i poprosić go o pomoc? Chyba nie było innego wyjścia.

– Zaczekaj tutaj – poprosiłam i gwałtownie się podniosłam. – Zaraz sprowadzę pomoc.

Bez chwili zastanowienia, żwawym krokiem udałam się z powrotem do klubu. Po raz kolejny ogarnęła mnie ciemność, a do moich uszu docierały głośne dźwięki przesterowanych gitar. Rozejrzałam się dookoła, aby go znaleźć. Siedział przy barze z tą swoją blondie i bezczelnie patrzył się na jej biust, podczas gdy ona mu o czymś opowiadała. Widać, że chłopakowi zależało tylko na jednym. Przewróciłam oczami i podeszłam bliżej nich, ale oni wcale nie zwrócili na mnie uwagi. Byli zbyt zajęci sobą.

– Axl, musimy porozmawiać – zaczęłam lekko podenerwowana. Śpieszyło mi się, a poza tym nie miałam ochoty na te jego gierki.

Chłopak z niezadowoleniem odwrócił się w moją stronę. Zobaczyłam grymas na twarzy jego towarzyszki. Czyżby za mną nie przepadała?

– A co, stęskniłaś się, kotku?

Uśmiechnął się na mój widok, chociaż wyglądałam jak siedem nieszczęść. Kok, który zrobiłam sobie przed wyjściem, kompletnie się rozwalił, uwalniając pojedyncze kosmyki, które oplatały moją twarz.

– Niedoczekanie twoje. – Prychnęłam, przewracając oczami. – Mam problem i potrzebuję twojej pomocy.

Z trudem wypowiedziałam ostatnie dwa słowa. Naprawdę nie chciałam go o to prosić, ale nie miałam wyjścia.

– Słucham.

Przełknęłam głośno ślinę i próbowałam zebrać myśli. Dostrzegłam, że ta cała jego blondie ciska we mnie gromy i najchętniej zamordowałaby mnie wzrokiem, gdyby tylko mogła. Widać było, iż chce mieć Rose'a tylko dla siebie.

– To nie jest najlepsze miejsce do tego. – Pokręciłam głową. – Chodźmy gdzieś na bok.

Wokalista przytaknął na moją propozycję i wstał od baru, uprzednio całując dziewczynę w policzek i obiecując, że zaraz wróci. Stanął obok i objął mnie w pasie, lecz natychmiast mu się wyrwałam. Nie zwracając na niego uwagi, podeszłam pod ścianę, która znajdowała się niedaleko wejścia do toalet. Było to idealne miejsce na rozmowę. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. No, może z wyjątkiem miziających się par.

– Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? – zapytał podenerwowany.

– Ludzie Siwego pobili Lenę – wyszeptałam, gdyż ledwo przeszło mi to przez gardło.

Axl spojrzał na mnie ze zdumieniem. Trochę mu to zajęło, zanim dotarły do niego moje słowa. Oparł rękę o ścianę, a drugą przejechał po podbródku. Stał naprzeciwko mnie, przez co znalazł się bliżej mojego ciała. Czułam się niekomfortowo, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. W końcu miałam ważniejsze sprawy do załatwienia.

– Dlaczego? – zapytał.

– Tego się dowiem.

– Błagam cię, Vicky, nie rób głupot.

Złapał wolną ręką mój policzek, a drugą nadal podpierał ścianę. Poczułam ciepło, jakie dostarczał mi jego dotyk. Wtuliłam twarz w jego dłoń. Brakowało mi bliskości, chociaż może niekoniecznie chciałam, aby pochodziła właśnie od Rose'a. Chwyciłam go za nadgarstek i odsunęłam jego rękę na bok. Nie zamierzałam dawać mu błędnych sygnałów i okazji do robienia sobie złudnej nadziei.

– Spokojnie. – Spojrzałam prosto w jego szmaragdowe tęczówki. – Wiem, że Siwy jest niebezpieczny. Robię z nim interesy, dlatego o całym zajściu zamierzam porozmawiać z Eddiem. Mimo to nie będę wyrażała swoich opinii ani zbytnio się narażała.

Chociaż wątpiłam, żeby w tej sprawie Johnson był dal mnie nieprzyjemny.

– I tak sądzę, że to jest zły pomysł.

– Wiesz, że zawsze stawiam na swoim? Tym razem nie będzie inaczej.

– Nie wiesz, co robisz. – Pokręcił głową. Na jego twarzy pojawił się subtelny uśmiech, który po chwili zniknął. – Eddie trzyma z Siwym. Poza tym jest niebezpieczny, może zrobić ci krzywdę...

– Dam sobie radę – zapewniałam go. – Proszę cię tylko o jedno. Tam za klubem siedzi Lena. Ktoś musi się nią zająć, podczas gdy ja złożę wizytę Johnsonowi. Zdaję sobie sprawę, że za sobą nie przepadacie, ale nie miałam kogo innego poprosić o pomoc. Weź to – wyciągnęłam jego dłoń i schowałam w niej klucze – i zabierz ją do mojego mieszkania. Tak będzie najlepiej.

Odsunęłam się od niego i próbowałam odejść, kiedy poczułam jego dużą dłoń, która złapała mój nadgarstek.

– Dobrze, ale ty do niego nie pójdziesz – powiedział dosyć szorstko.

Zamknęłam oczy i starałam się uwolnić. Szarpałam się przez chwilę, po czym najnormalniej w świecie mnie puścił. Nie oglądając się za siebie, szłam prosto do swojego celu. Rose nie utrudniał mi tego i nawet nie próbował mnie zatrzymać. Wiedział, że i tak zrobię swoje i nic mnie nie powstrzyma.

Złapałam autobus i pojechałam na Downtown. Kończyliśmy realizację ważnego projektu, stąd wiedziałam, że tego dnia Eddie będzie pracował do późna. Z trudem przekonałam ochroniarza, żeby bez okazania przepustki wpuścił mnie na górę. Pojechałam windą na najwyżej piętro i udałam się prosto do gabinetu Johnsona. Zdziwiłam się, kiedy zauważyłam, że był pusty. Obróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku sali konferencyjnej. Bingo!

Oparłam ramię o framugę i przyjrzałam się dokładnie mężczyźnie. Siedział po drugiej stronie ogromnego szklanego stołu, na którym uprzednio poukładał dokumenty. Nie odrywał od nich wzroku. Jedynie od czasu do czasu popijał, pewnie już zimną, kawę.

– Mogę? – spytałam po chwili.

Eddie niepewnie na mnie spojrzał. Wyglądał na nieco rozkojarzonego. Nic dziwnego. Od samego świtu pracował na pełnych obrotach.

– Jasne. – Wskazał ręką na ustawione po drugiej stronie krzesło. – Rozgość się i powiedz, co ci leży na duchu. Bo wątpię, żebyś przyszła mi pomóc.

Uśmiechnęłam się subtelnie i zajęłam miejsce naprzeciwko niego. Oblizałam usta i skupiłam wzrok na nieco pulchnych palcach Eddiego, które wertowały kartki papieru.

– Ludzie Siwego pobili Lenkę – oznajmiłam wprost, bez owijania w bawełnę. Miałam nadzieję, że wszystko pójdzie szybko i gładko.

Mężczyzna zatrzymał się na chwilę, przez co moje serce zgubiło jedno bicie. Westchnął głośno i przetarł dłonią zmęczoną twarz. Zaplótł palce na blacie i spojrzał mi prosto w oczy.

– Przykro mi – powiedział. Wyczułam w tym nutę obojętności. – Siwy nabył ostatnio Whisky A Go Go. Trochę porządził się, jeśli chodzi o tancerki i barmanki...

– Zrób coś z tym – przerwałam mu. Trochę zabrzmiało to jak rozkaz.

Uśmiechnął się szarmancko i pokręcił głową.

– Nawet jakbym chciał, to nie mogę. Z Siwym lepiej nie zaczynać.

– Czyli lepiej, żeby robił, co mu się żywnie podoba? Zmniejsz mu przydział towaru, to może nieco się opamięta.

Dziwiłam się, że sam nie wpadł na taki pomysł. W końcu siedział w tym biznesie o wiele dłużej niż ja.

Zaśmiał się krótko.

– Victorio, to ty i Juan zajmujecie się przydziałem towaru. A z tego, co wiem, twój partner w życiu nie zgodzi się na ten pomysł. Siwy zapewnia nam spore przychody. Jeśli go ukrócimy, to niczego się nie nauczy, a wręcz się na nas zemści. Nie możemy sobie na to pozwolić.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. W życiu nie czułam się aż tak bezradna. Naprawdę chciałam jej pomóc i wierzyłam, że Eddie przynajmniej porozmawia z Siwym. Tymczasem on wywinął się od wszystkiego, tłumacząc się banałami.

– Widzę, że nic tu po mnie – westchnęłam i wstałam z krzesła.

– Do zobaczenia, Victorio.

Zatrzymałam się, słysząc jego spokojny głos. Zacisnęłam pięści. Opanowanie Eddiego doprowadzało mnie do białej gorączki. Dałabym sobie rękę uciąć, że jak tylko się odwróciłam, mężczyzna wrócił do pracy.

Przed wyjściem zajrzałam jeszcze do biura Juana, jednak zastałam je puste. Zaklęłam w duchu. Meksykanin był moją ostatnią deską ratunku. Westchnęłam ciężko i wsiadłam do windy. Nie wiedziałam, gdzie mieszkał mój partner, a szkoda. W obecnej sytuacji chętnie bym go odwiedziła.

Zamyślona wysiadłam z windy, omal nie wpadając na mężczyznę w granatowym garniturze.

– Przepraszam – mruknęłam od niechcenia. Chciałam go wyminąć, ale złapał mnie za nadgarstek.

– Blanca?

Podniosłam głowę na dźwięk jego głosu. Otworzyłam nieco usta. Nie podziewałam się, że o tego wieczoru, o tej porze w hallu Johnson Development spotkam Grega. Uśmiechnęłam się subtelnie.

– Co ty tutaj robisz? – spytałam, kręcąc głową w niedowierzaniu.

– Chciałem porozmawiać z Eddiem, ale to może poczekać. A ty? Twój strój mówi, że byłaś w domu. Dlaczego wróciłaś?

Odruchowo popatrzyłam na siebie. No tak, przecież wychodziłam jedynie na drinka do klubu, przez co ubrałam się w dżinsy i T-shirt.

Zaśmiałam się krótko i podniosłam głowę. Poprawiłam dłonią opadające włosy.

– Też chciałam porozmawiać z Eddiem. I to nie mogło poczekać. – Uśmiechnął się subtelnie. Odwzajemniłam jego gest. – Co powiesz na jednego drinka na dobre zakończenie dnia?

– Czemu nie.

Wróciłam do na Sunset Strip do Rainbow, gdzie podjechaliśmy samochodem Grega. Minęliśmy bramki i weszliśmy do środka. Panowała tam okropna duchota i hałas.

Złapałam chłopaka za nadgarstek, zanim zdążył zrobić krok w stronę baru.

– Wiesz co, lepiej chodźmy stąd. Tym razem mam ochotę zabawić się trochę inaczej – zawołałam, próbując przebić się przez głośne dźwięki muzyki.

Ściągnął brwi i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Uśmiech nie schodził z jego twarzy.

– To znaczy?

– Zobaczysz – oznajmiłam i odwzajemniłam jego gest. Ten facet wręcz zarażał uśmiechem i pozytywnym nastawieniem.

Zanim opuściliśmy klub, Greg kupił ogromną butelkę schłodzonego szampana. Żwawym krokiem udaliśmy się w stronę samochodu, który z racji godzin szczytu stał zaparkowany przecznicę od klubu.

– Mogę poprowadzić? – spytałam, odgarniając włosy na lewe ramię.

– Dlaczego? – Mimo wszystko rzucił kluczyki w moją stronę.

– A czemu nie? – Wzruszyłam ramionami. Otworzyłam samochód i wsiadłam do środka. – Jak na razie jeszcze nic nie wypiłam. Obiecuję, że nas nie zabiję.

Przypomniało mi się, jak raz wracałam z klubu z Axlem i omal nie wjechaliśmy w drzewo. Tak, nie zamierzałam powtarzać jego błędów. Aktualnie byłam po mniejszej ilości drinków niż Rose wtedy.

– Wsiadasz czy nie? – zapytałam zniecierpliwiona, zapinając pas.

Greg pokręcił głową i w końcu zajął miejsce pasażera. Ustawiłam lusterka i odpaliłam silnik, a następnie włączyłam radio.

– Czyżby fanka dobrego brzmienia? – zapytałam, kiedy z radia wydobywały się pierwsze dźwięki Paranoid.

– Nie mógłbym inaczej. Mój stryj jest wielkim fanem Beatlesów. Praktycznie wychowałem się na ich muzyce.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Sama miałam wielki sentyment do tego zespołu.

– Ty pewnie słuchasz jakiegoś latino. – Prychnął. Miałam ogromną ochotę dać mu sójkę w bok.

– Lubię tez porcję dobrego rocka – odparowałam. Nie lubiłam, kiedy ktoś myślał stereotypowo. – Ale nie powiem, że lubię też kilka argentyńskich zespołów – skłamałam. W rzeczywistości nie znałam ani jednego artysty z Ameryki Południowej.

– Zaśpiewaj mi coś.

Zaśmiałam się nerwowo. Miałam nadzieję, że pomyślał, iż rozbawiło mnie wspomnienie o moim kiepskim wokalu. Tak naprawdę z trudem próbowałam przypomnieć sobie jakąkolwiek hiszpańską piosenkę. W końcu jedną z nich śpiewała mi Chara.

– Tylko się nie śmiej – ostrzegłam z niepozornym uśmiechem na twarzy, po czym zaczęłam mini koncert.

Cieszyłam się, że Greg kompletnie nie rozumiał hiszpańskiego (w szkole uczył się francuskiego). Myślał, że śpiewałam mu znany hit argentyńskiego zespołu. Tymczasem mruczałam pod nosem tekst piosenki z filmu Disneya.

– Łady język, gorszy wokal.

Pokręciłam głową, uśmiechając się szeroko. Gwałtownie skręciłam w uliczkę po prawej stronie, która prowadziła na przedmieścia.

– Zwolnij trochę – zasygnalizował Greg, kurczowo trzymając się siedzenia.

– A co, boisz się? – Zaśmiałam się.

– Nie – skłamał. – Jedziemy na plażę, w nocy? – zapytał zdziwiony.

– A czemu nie? – Wzruszyłam ramionami. – To będzie wyjątkowa noc – dodałam.

– Za pewne – mruknął, po czym walnęłam go łokciem, a następnie oboje zaczęliśmy się śmiać.

Dojechaliśmy na miejsce po około dziesięciu minutach. Wysiadłam z samochodu i nie zwracając uwagi na chłopaka, ściągnęłam buty, aby następnie chodzić boso po piasku.

– Nie jest ci zimno? – zapytał podchodząc bliżej i podając mi otwartego szampana.

– Nie. – Pokręciłam głową i zabrałam się do konsumpcji trunku.

– Co zamierzasz teraz robić? Kąpiel w oceanie?

– Aż taka pijana nie jestem. – Popatrzyłam na niego z politowaniem. – Możemy tam usiąść – powiedziałam i wskazałam palcem na niewielką skałkę.

– Okej. Argentyńska księżniczka ma jakieś specjalne życzenia?

– Tak, weź mnie na barana – oznajmiłam z entuzjazmem, na co chłopak spojrzał na mnie, jakbym mu powiedziała, że zjadłam szyszkę.

–Już cię nogi bolą?

– Nie – odparłam obojętnie. – Uznałeś mnie za księżniczkę, a te nie mogą się przemęczać. – Zachichotałam pod nosem.

Przewrócił oczami i kucnął, abym mogła na niego wskoczyć. Mocno oplotłam go nogami w pasie i położyłam jedną rękę na jego obojczyku, a w drugiej trzymałam butelkę z alkoholem. Chłopak podniósł się i powoli ruszył w wcześniej wyznaczone miejsce.

– Ty coś jesz? – zapytał zdziwiony.

– Na razie tak. Dopiero patentuję odżywianie się powietrzem.

Zachichotał pod nosem.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, Greg ostrożnie postawił mnie na ziemię. Podziękowałam mu i uśmiechnęłam się pogodnie. Chłopak odwzajemnił gest i oboje usiedliśmy na skale. Upiłam szampana i podałam go Collinsowi, który zrobił to samo. Zamknęłam oczy i delikatnie odsunęłam głowę do tyłu.

– Opalasz się w nocy? Ciekawe. – Usłyszałam jego ironiczny głos.

– Pudło. Myślę.

– Nad czym?

Wyprostowałam się i otworzyłam oczy. Odgarnęłam z twarzy niesforny kosmyk, który został przeniesiony przez delikatny podmuch wiatru. Ściągnęłam brwi i zacisnęłam usta w wąską linię.

– Mogę ci zaufać?

Nieco go zbiłam z pantałyku tym pytaniem. Przyjrzał mi się uważnie i na chwilę zniwelował uśmiech, który do tej pory niemalże nie schodził z jego twarzy.

– Jasne.

Ułożyłam palce na chłodnej szyjce butelki. Westchnęłam ciężko, na moment spuszczając wzrok. Skoro Eddie nie zamierzał załatwić sprawy z Siwym, to ja postanowiłam odpłacić mu się pięknym za nadobne i zdradzić komuś jego sekret. Mimo iż najprawdopodobniej Johnson i Collins w jakiś dziwny sposób przyjaźnili się.

– Nie nazywam się Blanca Rodriguez i nie pochodzę z Argentyny. Moi rodzice nie są Irlandczykami. Włosy zafarbowałam jakiś czas temu. Nie skończyłam Harvarda. Nawet nie skończyłam liceum. – Zaśmiałam się gorzko. – Tylko na papierze jestem asystentką COO w Johnson Development. Tak naprawdę razem z Diego, a raczej Juanem, koordynuję transport i handel kolumbijską kokainą. Jestem Victorią Edwards z zapadłej dziury w Indianie, która nic nie osiągnęła. – Uśmiechnęłam się boleśnie. Byłam niemalże pewna, że po tych wszystkich słowach chłopak znienawidzi mnie. – Okłamałam cię, bo Eddie mi kazał. Nie chciał, żebym ponosiła zbyt dużego ryzyka. Przepraszam.

Greg przeniósł wzrok na pojedyncze źdźbła trawy. Otwarł szeroko usta i wybałuszył oczy. Wyglądał na zdziwionego i zarazem nieobecnego. Miałam wrażenie, że się zapowietrzył.

– Powiedz coś, proszę – odezwałam się z trudem. Wydawało mi się, że cisza panująca pomiędzy nami trwała zbyt długo. – Cokolwiek.

Collins nie zareagował od razu. Dopiero po kilku sekundach pokiwał twierdząco głową. Ani na moment nie spuszczałam z niego wzroku. Jednak to co się później wydarzyło, działo się niespodziewanie i zdecydowanie za szybko.

Chłopak przysunął się bliżej i nachylił się nade mną. Jego chłodny, alkoholowy oddech owiał mój policzek, na co przymknęłam powieki. Tuż po tym poczułam na ustach delikatny dotyk jego rozgrzanych warg. Pocałował mnie czule i niewinnie, jakbyśmy byli nastolatkami, którzy robili to po raz pierwszy. Nie oddałam tej pieszczoty. Bardzo go polubiłam, uważałam za niezwykle przystojnego i czarującego, a mimo to nic nie poczułam. Jakbym była jakimś cholernym pozbawionym emocji robotem.

Odsunęliśmy się ostrożnie. Spłycony oddech i szumiący w głowie alkohol nie pozwalał mi racjonalnie myśleć. Mimo to zebrałam się w sobie, żeby sklecić jedno szczere zdanie. A raczej prośbę.

– Nigdy więcej już tego nie rób.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro