35. Surely and I'm Mickey Mouse
Guns N' Roses - Welcome to the Jungle
Siedziałam przy barze w jednym z klubów, który znajdował się na Sunset Strip i popijałam whisky z colą. Przy okazji mogłam posłuchać Gunsów, którzy akurat mieli próbę dźwięku przed wieczornym koncertem. Wpadłam po drodze ze spotkania z księgowym, którego chciał zatrudnić Eddie (chociaż bardziej Juan na to nalegał). Dobrze się składało, że była przerwa na lunch. Mogłam odpocząć od pracy asystentki, które czasami szczerze nienawidziłam. Szczególnie, kiedy autentycznie pracowałam dla Johnson Development.
Właśnie byli w połowie Welcome to the Jungle. Swoją drogą, słyszałam już ten utwór tyle razy, że praktycznie znałam go na pamięć. Rose kończył śpiewać swoje partie, a Slash zaczął przechodzić do solówki, kiedy nagle wokalista dał sygnał, aby zespół przestał grać.
– O co chodzi? – zapytał zdziwiony Hudson.
– Coś mi tu nie pasuje – oznajmił Axl i przejechał kciukiem po podbródku. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
– Stary, zacznijmy od początku, a najwyżej w trakcie coś się zmieni – zaproponował Izzy.
– Dobry pomysł – odparł wokalista, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Przepraszam, że przeszkadzam – zaczęłam z sarkazmem – ale długo mam jeszcze tutaj siedzieć?!
Byłam już lekko zmęczona i podenerwowana. Chciałam tylko zjeść z nimi lunch (czego oczywiście nie rozumieli), a oni stwierdzili, że przy okazji wezmą mnie ze sobą na próbę dźwięku, żebym mogła ich posłuchać. Jakbym nigdy wcześniej tego nie robiła...
– Vicky – zaczął Duff – nawet gdybyś chciała sobie pójść, to żaden z nas nie może ci towarzyszyć. Wybacz, ale pracujemy.
Przewróciłam oczami. Nie musieli mnie niańczyć.
– Dam sobie radę sama. Zobaczymy się wieczorem.
– My się po prostu o ciebie martwimy. – McKagan zrobił maślane oczka.
Ach, ta ich troska. Normalnie mieli jej tyle, że mogliby nią obdarować cały świat.
Tak, a ja jestem prima baleriną.
– Jeszcze nie wysłali za mną listu gończego. Nie mam też nieprzyjaciół, a gdybym chciała uciec i narobić wam problemów, to już dawno wyjechałabym do Sacramento – powiedziałam oburzona i wyrzuciłam ręce w powietrze.
W sumie to nie byłby głupi pomysł. Od niedawna mogłam się cieszyć prawem jazdy, więc wystarczyłoby tylko pożyczyć samochód od Chrisa. Niestety, nawet gdybym wyjechała z Los Angeles, to i tak prędzej czy później wylądowałabym na ulicy. Bez skończonej szkoły nie miałam szans na dostanie dobrze płatnej pracy. Chcąc, nie chcąc zostanie z chłopakami i praca dla Eddiego to nie najgorsze wyjście.
– Chcesz uciec do Sacramento i narobić nam problemów? – Wyraz twarzy Stevena ukazywał smutek i zdziwienie.
– Nie – odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam ramionami.
– To dobrze – odezwał się Steven.
– A teraz wybaczcie, ale muszę wracać na Downtown. Diego sam sobie kawy nie zrobi. – Uśmiechnęłam się pod nosem. To zajęcie akurat lubiłam. Juan często pozwalał mi potem na chwilę przerwy.
– Żegnaj, kobieto pracy – odparł od niechcenia Duff – ale wieczorem masz być punktualnie.
Wstałam i poprawiłam błękitną sukienkę.
– Tak jest, szefie. – Zasalutowałam.
Dopiłam mój napój, podczas gdy chłopaki zaczęli grać pierwsze dźwięki piosenki. Zabrałam swoje rzeczy i żwawym krokiem udałam się w stronę wyjścia. Witaj z powrotem pseudokorpożycie!
Na zewnątrz słońce świeciło dosyć mocno, więc założyłam swoje lenonki. Nie przejmowałam się, że zbytnio nie pasowały do eleganckiej sukienki. Nie patrząc przed siebie, zaczęłam gorączkowo szukać w torebce paczki papierosów. Dlaczego ja nosiła w niej tyle rzeczy? Do kompletu w drugiej ręce taszczyłam dwie pełen dokumentów teczki.
W końcu je znalazłam. Włożyłam szluga do ust i już miałam go zapalić (tego też niby nie pasowało mi robić), kiedy niespodziewanie na kogoś wpadłam. Ostrożnie podniosłam wzrok, aby zobaczyć, kto to był. Przede mną stała brunetka około trzydziestki. Ubrała się trochę za oficjalnie jak na wypad na Sunset Strip. Chociaż ze mną było podobnie. Zadarłam głowę, żeby spojrzeć jej w prosto w oczy, w których dało się zauważyć gniew. Dziwiłam się, że pomimo wysokiego wzrostu założyła niebotyczne szpilki. Przeniosłam wzrok nieco niżej. W ręku trzymała tekturowy kubek z kawą, którą przez przypadek wylałam na jej śnieżnobiałą koszulę. Ups, no to się wkurzyła.
– Uważaj, jak chodzisz – syknęła.
Rozłożyła ręce i popatrzyła na mnie ze złością. No cóż, też nie byłabym zadowolona, gdybym była na jej miejscu.
– Przepraszam. Jeśli pani chce, mogę zapłacić za pralnię. – Próbowałam złagodzić sytuację. Nawet byłam gotowa wręczyć jej wizytówkę Juana.
Kobieta jednak zignorowała mnie i wkurzona weszła do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
– Idiotka – mruknęła, zanim zniknęła w ciemności klubu.
Przez chwilę próbowałam jeszcze zrozumieć całą tę sytuację, a szczególnie zachowanie tamtej kobiety. Wydawała się co najmniej dziwna. Na jej miejscu pewnie też bym się zdenerwowała, ale bez przesady.
Starałam się zapomnieć o tym incydencie. Było minęło. Zapaliłam uprzednio wyjętą fajkę i zaciągnęłam się dymem. Od razu lepiej. Udałam się w stronę parkingu, gdzie stało czarne BMW Chrisa. Odkąd mogłam cieszyć się prawem jazdy, Pittman czasami pożyczał mi swój samochód. Oczywiście martwił się o niego bardziej niż o mnie, pomimo że zapewniałam go, że będę uważać. Nie spiesząc się, wypaliłam papierosa i wyrzuciłam niedopałek. Chłopak nie lubił zapachu tytoniu, więc starałam się nie palić w pojeździe. Wsiadłam do BMW i zapięłam pasy, po czym odpaliłam silnik.
Wróciłam do biura na zaledwie trzy godziny, podczas których przez półtorej kserowałam dokumenty dla Juana. Odrobinę zmęczona zjechałam windą na podziemny parking i wsiadłam do samochodu. Pomimo dosyć sporych korków, dojechałam pod blok po niedługim czasie.
Chciałam jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Co prawda najchętniej odpoczęłabym, obejrzała jakiś film albo poczytała książkę, ale nie, musiałam wracać na Sunset Strip. Chyba powoli się starzałam. Wypuściłam głośno powietrze i wsiadłam do windy. Wybrałam odpowiednie piętro, po czym rozpoczęłam poszukiwania kluczy. Wspominałam już, że w mojej torebce można było znaleźć dosłownie wszystko?
Drzwi się otworzyły, więc odruchowo udałam się w stronę mieszkania. Niespodziewanie znalazłam pod nim niespodziewanego gościa.
– Cześć Vicky! – wybełkotała Lena, jednocześnie posyłając mi uśmiech.
Dziewczyna siedziała na wycieraczce i najwidoczniej na mnie czekała. Dziwne, przecież Chris miał cały dzień przesiedzieć w mieszkaniu.
– Jesteś pijana – zauważyłam nieco za szorstko.
– Nie. – Pokręciła przecząco głową i zaśmiała się. – Potrzebuję twojej pomocy.
– Co się stało?
– Tak jakoś straciłam pracę. Próbowałam dodzwonić się do Slasha, ale dziwnym trafem nie odbiera.
– Może dlatego, że nie posiada telefonu? – zauważyłam, krzyżując ręce na piersi.
– Wiesz, bardzo możliwe.
Miałam ochotę zapytać ją, dlaczego została zwolniona, jednak zrezygnowałam z tego. Dopóki była w takim stanie, nie dowiedziałabym się niczego konkretnego. Popatrzyłam na nią ze współczuciem. Siedziała i bawiła się palcami, co jakiś czas coś bełkocząc.
– Wstawaj – westchnęłam. – W końcu jakoś muszę się dostać do mieszkania, nie uważasz?
– A ja? – Spojrzała na mnie.
Miała mętne spojrzenie, w którym ukrywało się cierpienie. Pewnie w parze z alkoholem były też dragi. Standard.
– Ciebie też wpuszczę.
Przewróciłam oczami. Była moją przyjaciółką, ale jakoś nie miałam ochoty jej niańczyć. Nie dzisiaj.
Lenka ostrożnie się podniosła. Oczywiście, gdyby nie ściana za nią, której się podtrzymała, zapewne upadłaby. Otworzyłam drzwi kluczem, po czym ostrożnie złapałam ją i pomogłam wejść do środka.
– Ale pomożesz mi? – Chciała się upewnić.
– Jasne – mruknęłam bez przekonania.
Fiodorow powoli odpływała i robiła się coraz bardziej senna, przez co sprawiała wrażenie cięższej. Rzuciłam torebkę, która z hukiem upadła na podłogę. Najwidoczniej Chris to usłyszał, ponieważ już po chwili był w przedpokoju.
– Weź ją – poprosiłam, ledwo trzymając się na nogach.
Chłopak pokiwał głową i odebrał ode mnie dziewczynę, po czym udał się z nią w stronę salonu. Poprawiłam włosy i weszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Miałam już dość dzisiejszego dnia, a na dobrą sprawę on się jeszcze nie skończył.
Niezbyt spieszyłam się z toaletą. W końcu nawet nie miałam ochoty wychodzić. Wysuszyłam włosy i ubrałam pierwszą lepszą koszulkę z zespołem i wytarte dżinsy z dziurami. W końcu szłam tylko na koncert. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i poszłam do salonu, aby sprawdzić co z Leną.
– Śpi? – zapytałam cicho.
Dziewczyna leżała na kanapie, a obok niej siedział Pittman, który właśnie oglądał swój ulubiony serial detektywistyczny.
– Tak – wyszeptał, nieco ściszając telewizor.
– Wychodzę. Nie wiem, kiedy wrócę, także zajmij się nią.
Na szybko pomalowałam usta rubinową pomadką.
– Oczywiście – odparł lekko podenerwowany. O co mu chodziło? – Niech zgadnę, pieprzony dupek Rose już na ciebie czeka?
No tak, przecież on był zazdrosny. Tylko że nie miał o co. Szłam na koncert ze względu na wszystkich członków Guns N' Roses. Jednak nie zamierzałam mu tego tłumaczyć. Szkoda było mojego czasu. I tak zostałby przy swoim.
– Skończ – rzuciłam krótko i udałam się w stronę wyjścia.
Nie miałam ochoty na kłótnię. Ostatnio zdarzały się zbyt często i męczyły nas obojga. Za wszelką cenę chciałam ich unikać, ale czasami po prostu się nie dało.
Zabrałam swoje rzeczy i zamknęłam za sobą drzwi. Zamierzałam trochę wypić, więc postanowiłam pojechać autobusem. Był to dobry pomysł, ponieważ już po piętnastu minutach znalazłam się na miejscu. Ach, ta komunikacja miejska. Jednak czasami miała swoje plusy.
Znajdowałam się pod wejściem do klubu, gdzie ustawiła się dość spora grupka. Zapewne wszyscy chcieli posłuchać Guns N' Roses. Przecież za niedługo chłopcy mieli stać się sławni. Próbowałam się jakoś przepchać przez ten tłum i wejść do środka. Nie zamierzałam czekać wieki, zanim łaskawie przyjdzie moja kolej. Oczywiście spotkało się to z dezaprobatą innych osób, ale jakoś zbytnio się tym nie przejęłam. Już miałam minąć bramki, kiedy zatrzymał mnie napakowany, czarnoskóry ochroniarz. Na mojej twarzy pojawiło się niezadowolenie. Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że przecież chłopcy nie dali mi biletu.
– A panienka to dokąd? – zapytał dosyć niskim głosem.
– Na koncert – odpowiedziałam pewnie. – Guns N' Roses to są moi znajomi – dodałam.
– Na pewno, a ja jestem Myszką Mickey. – W sumie to czemu nie? – Bez biletu nie ma wstępu.
– Ale... – Przerwał mi przecząco kręcąc głową.
Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem, lecz i to nie poskutkowało. Założyłam ręce na piersi i niezadowolona stanęłam obok. Powinni byli wcześniej pomyśleć, jak miałam się dostać do środka.
Postanowiłam nie marnować czasu i wyjęłam z torebki ostatnią sztukę Marlboro. Nerwowo zaciągnęłam się dymem, aby już po chwili go wypuścić. Należałam raczej do niecierpliwych osób, więc czas okropnie mi się dłużył. Rzuciłam okiem w stronę ochroniarza. Rozmawiał o czymś ze Stevenem, przy czym perkusista chciał mu chyba przekazać coś ważnego, ponieważ zaczął gestykulować. Czyżby sobie o mnie przypomnieli?
Po chwili Adler podszedł bliżej mnie i złapał moje ramię.
– A może takie cześć, jak się masz? – zapytałam z ironią.
– Nie mam na to czasu – mruknął z niezadowoleniem.
Zaciągnął mnie w stronę jakiegoś wejścia, które nie przypominało tego z przodu klubu. Znajdowało się z tyłu budynku, z czego wywnioskowałam, że zapewne prowadziło do garderoby zespołu.
– Możesz mnie z łaski swojej nie szarpać?!
– Wybacz, ale zaraz zaczynamy występ, a jeszcze nic nie jest załatwione.
Był dziwnie poirytowany, jak nie Steven. Gdzie się pojawił ten rozradowany jednorożec?
– Gdybyście mi dali bilet, poszłoby sprawniej – mruknęłam kąśliwie.
– Pretensje miej do Duffa, to on tu o wszystkim myśli – burknął. – Poza tym mogłaś powiedzieć temu ochraniarzowi, że jesteś do Eddiego.
No tak, w końcu było się czym chwalić.
Otworzył potężne, czarne drzwi i wepchnął mnie do środka, po czym sam również wszedł. Było tutaj dosyć ciemno i jedyne, co zauważyłam to źródło światła, które dochodziło z końca pomieszczenia.
– Możesz mnie puścić? Przecież i tak nie ucieknę – poprosiłam i przewróciłam oczami.
Chłopak od razu zlikwidował uścisk z mojej ręki, przez co poczułam się swobodniej. Poprawiłam włosy i zwolniłam tempo, aby móc z nim na spokojnie porozmawiać.
– Co się dzieje? – zapytałam.
– Spóźniasz się, a tego nie lubię. Zwłaszcza, jak mamy koncert.
– Okej. Rozumiem, ale nie dąsaj się. Co innego gdyby zachowywałby się tak Axl czy Duff, ale ty? Przecież jesteś potulny jak baranek i rozradowany jak jednorożec. – Zdziwiłam się i wyrzuciłam ręce w powietrze.
– Nie znasz mnie, Victorio.
Doszliśmy na koniec korytarza, do wcześniej wspomnianych drzwi. Perkusista, jako dżentelmen przepuścił mnie pierwszą. W środku było pełno alkoholu i fajka wodna Gunsów. Oprócz plastikowych stolików i skórzanych sof, znajdowało się tam również ogromnych rozmiarów lustro. Na środku oczywiście siedzieli chłopcy i palili szlugi, a w kącie stały ich gitary.
– Nareszcie, kurwa – skomentował Rose. – Ile można na ciebie czekać?
– Nie miałam biletu.
– Co za szkoda. –Przybrał teatralny wyraz twarzy. – A teraz do roboty! Jakichś Latynos na ciebie czeka.
Spojrzałam na niego z pogardą. Znowu zachowywał się jak skończony chuj. Dlaczego on miał jakieś pieprzone wahania nastroju?
Duff zgasił peta o szklaną popielniczkę, która leżała na podłodze i podszedł do mnie. Odwróciłam od niego wzrok i starałam się nie dać zbajerować.
Poza tym Juan nie mógł wybrać sobie lepszego momentu?
– Vicky, nie denerwuj się. – Złapał mój policzek i zmusił mnie, abym patrzyła się mu prosto w oczy. – Przecież wiesz, że chcemy dobrze.
– Pieprzeni hipokryci – warknęłam.
– Ile razy ja już to słyszałem? – Zaśmiał się. – A teraz pójdziesz ze Stevenem na salę. Nie zapomnij trzymać za nas kciuki. – Posłał mi uśmiech.
Przewróciłam oczami i podeszłam bliżej perkusisty, który w sumie stał obok mnie. Jeszcze czego? Impreza się nie zaczęła, a ja już miałam ich dość. Jakaś nowość? Raczej nie.
Razem z Adlerem wyszliśmy na salę, gdzie było już pełno ludzi. Stanęłam w bezpiecznej odległości od miejsca przy barze, które trzymał dla mnie Juan. Adler stanął po mojej prawej i rozejrzał się po klubie.
– Wiesz co robić, nie? – zapytał, aby się upewnić.
– Oczywiście. Przecież to mój szef. – mruknęłam. – Nie martw się, nie zamierzam uciekać ani robić głupstw. – Położyłam dłoń na jego barku.
Uśmiechnął się i założył mi za ucho swobodnie opadający kosmyk. Roześmiałam się i pomachałam mu, po czym chłopak poszedł w swoją stronę, a ja usiadłam przy barze i zamoczyłam usta w drinku, którego zamówił mi Juan.
Większą część wieczoru spędziła w towarzystwie Meksykanina. Udało nam się obgadać szczegóły następnego transportu. Miał przyjść za tydzień, także mieliśmy jeszcze trochę czasu. Dobrze prosperowaliśmy, przez co Eddie przewidział dla nas niewielką premię. Miałam nadzieję, że to zadowoli chłopaków.
Pożegnałam się z Juanem i podeszłam bliżej sceny, na której chłopcy grali jedne z ostatnich utworów. Slash kończył właśnie swoją solówkę w Sweet Child O'Mine, co oznaczało, że za chwilę wykonają inną piosenkę. Następnie Axl, wykonując kocie ruchy, zaśpiewał swoje partie i zakończyli swój największy hit, dostając przy tym mnóstwo braw. Cały tłum skakał pod sceną, a ja razem z nim. Zamierzałam dobrze się bawić, w czym pomagała mi wypity alkohol.
Kiedy ludzie odrobinę ucichli, Rose podszedł do mikrofonu, aby zapowiedzieć następny kawałek. Był cały spocony, ale zarazem zadowolony. W końcu dali z siebie wszystko, a ludzie to docenili.
– A teraz coś specjalnie dla dziewczyny, która kiedyś była całym moim światem, ale teraz nasze relacje nie są najlepsze. No cóż, bywa. – Wzruszył ramionami.
Czyżby chodziło o mnie? W sumie to kiedyś w kółko powtarzał mi, jak bardzo mnie kocha. Tylko, że to było dawno i w zupełnie innej rzeczywistości. Teraz mieszkaliśmy w Mieście Upadłych Aniołów, a życie tutaj to jedna wielka walka o przetrwanie.
Z mojej twarzy zniknął uśmiech, a pojawiła się nostalgia. Dlaczego to nie mogło być takie proste? Spojrzałam wokaliście prosto w oczy, ale on tego nie odwzajemnił. Przetarł tylko czoło ręcznikiem i posłał uśmiech dziewczynie, która stała tuż przy odsłuchach. Poczułam, jakby ktoś wbił mi coś w serce. Nie rozumiałam, dlaczego przejmowałam się moim byłym. Przecież to zamierzchła przeszłość, która już nie wróci. Może po prostu potrzebowałam kogoś, kto byłby blisko?
Przestałam myśleć o czymkolwiek i starałam się skupić na nowej piosence, której jeszcze nie słyszałam. Miała dosyć ciekawy riff, z czego wywnioskowałam, że tekst też będzie na podobnym poziomie. Niestety, dosyć się przejechałam. Rose dosadnie mnie podsumował i nawet nie miałam ochoty komentować jego słów.
Oh baby, pretty baby
Oh honey, you let me down, honey
I ain't playin' childhood games no more
I said it's time for me to even the score
So stake your claim, your claim to fame
But baby call another name
When you feel the fire
And taste the flame!
Back off, back off bitch
Down in the gutter, die in the ditch
You better back off, back off bitch
Face of an angel with the love of a witch
Back off, back off bitch
Makin' love
Cheap heartbreaker, broken backed,
Nasty ballbreaker, stay out of my bed, outta my head
If it's lovin' you,
I'm better off dead!
Zaniemówiłam. Poczułam, jak do moich oczu napływają łzy, ale mimo wszystko próbowałam je powstrzymać. Naprawdę byłam aż taka zła? Odeszłam od sceny i zajęłam miejsce przy wolnym stoliku. Usiadłam na wygodnej czerwonej sofie i próbowałam zebrać myśli. Czułam się jak śmieć, którym zresztą w jego oczach byłam. Obiecałam sobie, że się nie popłaczę, ale to było silniejsze. W końcu każdy ma chwile słabości.
Gunsi zagrali jeszcze Welcome to the Jungle, jako bis i pożegnali się z publicznością, która wcale nie chciała ich puścić. Nie miałam ochoty na rozmowę z nimi, ale wiedziałam, że nie ucieknę. To chyba byłoby jeszcze gorsze. Zamówiłam butelkę wódki i sok żurawinowy.
– I jak tam, kotku? – zapytał Axl, po czym cmoknął mnie w czoło i usiadł obok.
Wzdrygnęłam się nieco.
– Bardzo dobrze – skłamałam i nawet zdobyłam się na uśmiech.
Zauważyłam, że Izzy dokładnie mi się przygląda. Po wyrazie twarzy doszłam do wniosku, że wiedział, iż coś było nie tak. Na szczęście znał mnie nie od dziś i nie dopytywał o nic. I dobrze, ponieważ czułam się beznadziejnie, ale równocześnie nie miałam ochoty o tym opowiadać. Przechyliłam szklankę i wypiłam z niej ostatnie krople mieszanki wódki i soku. O tak, alkohol to było coś, czego w tej chwili potrzebowałam.
– Będę dobrym człowiekiem i skoczę po coś do picia – zaoferował Mulat. – Co chcecie?
Wszyscy jednoznacznie stwierdzili, że mają ochotę na Jacka Daniel'sa. Po chwili gitarzysta wrócił z whiskey i każdy był już szczęśliwy. No poza mną, ale przecież ja się nie liczyłam.
– Ej, Axl, ta laska – Slash wskazał palcem na barmankę – to jakaś twoja znajoma?
Znając życie, pewnie tak...
– Możliwe – odparł bez przekonania.
– Stary, ona nam to dała za darmo, rozumiesz! A to wszystko dlatego, że podobno jesteś jej dobrym znajomym – oznajmił rozentuzjazmowany gitarzysta.
Rose tylko uśmiechnął się pod nosem, na co prychnęłam. Napełniłam puste szkło alkoholem i zamoczyłam w nim usta.
– Za dużo pijesz – skomentował basista i spojrzał na mnie z politowaniem.
– No i? – Wzruszyłam ramionami. – Jestem młoda, więc będę się bawić.
– Ta, tylko że jak jesteś pijana, to zaczynasz robić głupoty, których później żałujesz.
– Kurwa, to jest moje życie, więc się odpieprz!
– Spokojnie, tylko chciałem ci pomóc. – Podniósł ręce w geście kapitulacji.
Chłopcy żywo o czymś debatowali, a ja udawałam, że ich słucham. W rzeczywistości zastanawiałam się nad tym wszystkim, rozglądając się po sali klubowej. Zauważyłam, że do naszego stolika zbliża się całkiem ładna dziewczyna. Czyżby nowa dziwka Axla? Przyjrzałam jej się bliżej, po czym zaklęłam w duchu. To była ta sama kobieta, którą przez przypadek oblałam kawą. Kurwa!
– Cześć, chłopaki – przywitała się, po czym usiadła obok Slasha. – Genialny koncert, tak trzymać.
Czegoś tutaj nie rozumiałam. Od kiedy businesswoman zadawała się z gwiazdami rocka? Dobra, sama byłam ich przyjaciółką, ale nie zaliczałam się do korpoelity. W końcu to Blanca skończyła Harvad nie ja. Chociaż...
– Oczywiście, że był zajebisty. W końcu jesteśmy najlepszym zespołem w okolicy – stwierdził Axl i pokazał szereg swoich białych zębów.
Przewróciłam oczami. Trochę więcej samokrytyki nie zaszkodziłoby im.
– No i prawidłowe myślenie – pochwaliła go, po czym zlustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu. O co jej chodziło? – A koleżanka, to kto? – zapytała zaciekawiona.
– To jest Victoria Edwards, nasza przyjaciółka i była dziewczyna Axla. – Oczywiście, przecież sama się prosiłam o przyczepienie etykiety była Rose'a. – Vicky, to jest Hope Carter, nasza nowa menadżerka – przedstawił mnie rozradowany McKagan.
Dziewczyna wyciągnęła dłoń, którą następnie, pozostając w lekkim zdziwieniu, uścisnęłam. Czyżby już nie pamiętała o popołudniowym incydencie?
– Miło mi. – Uśmiechnęła się.
Niepewnie odwzajemniłam ten gest. Nie wiedziałam, jakie miała intencje, ale zamierzałam ją mieć na oku. Nie podobała mi się od samego początku.
– No więc – zaczęła, kompletnie lekceważąc moją obecność. – Przyda wam się chłopcy telefon do kontaktu ze światem.
– Nie stać nas – rzucił Slash, popijając swój ulubiony trunek.
– Spokojnie, o wszystko zadbałam. W najbliższym czasie ktoś przyjedzie go zamontować w waszym „uroczym'' domku. – Zrobiła cudzysłów w powietrzu.
Przewróciłam oczami i całkowicie wyłączyłam się z rozmowy. Nie wiedziałam, co ona miała takiego w sobie, czym ich do siebie przekonała. Byli nią dosłownie zauroczeni, a przecież wyglądała jak typowa pani z biura. Chociaż teraz niekoniecznie, ponieważ przebrała się w szary T-shirt, ale to nie zmieniało faktu, że była dosyć oficjalna.
Po pewnym czasie stwierdziłam, że nie ma sensu dalej z nimi siedzieć i słuchać, jak to cudowna pani Carter ich wypromuje. Nuda. Widocznie nie tylko ja tak sądziłam, bo Axl i Slash też się gdzieś wcześniej zmyli. Zabrałam swoje rzeczy i usiadłam na wolnym stołku barowym. Nawet nie brałam ze sobą wódki, ponieważ stwierdziłam, teraz miałam ochotę na cos słabszego. Przeczesałam włosy palcami i czekałam, aż nowa koleżanka Axla mnie obsłuży.
– Czego? – zapytała od niechcenia, mlaskając przy tym gumą.
– Kieliszek prosecco, poproszę – odpowiedziałam chłodno. Kiedyś byliśmy z Juanem w kasynie, zauważyłam, że kilka eleganckich żon biznesmenów to popijało.
Dziewczyna popatrzyła na mnie z pogardą, po czym zajęła się realizacją mojego zamówienia. Rozejrzałam się po sali z nadzieją, że spotkam kogoś znajomego. Niestety, tak się nie stało. Po chwili otrzymałam swój napój i już mogłam delektować się jego smakiem. Delikatnie zamoczyłam usta w trunku i zamknęłam oczy, aby pogłębić odczuwalną rozkosz. Wytrawny, czyli taki, jaki lubiłam. Do tego wszystkiego brakowało tylko moich ulubionych papierosów. Szkoda, że nie miałam ich przy sobie. Na szczęście zauważyłam, siedzącego obok długowłosego bruneta, który kontemplował szklankę whiskey.
– Przepraszam bardzo – odezwałam się, po czym chłopak spojrzał na mnie z zaciekawieniem – masz może pożyczyć fajki.
Pokiwał twierdząco głową i wyciągnął z kieszeni opakowanie papierosów. Wyciągnęłam jednego i wsadziłam go do ust. Na szczęście ogień już miałam swój. Zaciągnęłam się dymem i powoli wypuszczałam go z płuc, robiąc przy tym kółeczka w powietrzu. Spojrzałam na, pożal się Boże, barmankę, która stała jak ten słup i flirtowała z jakimś chłopakiem. Zmrużyłam oczy, żeby lepiej się im przyjrzeć. Czy to nie był przypadkiem Axl?! Mrugnęłam kilka razy, aby przekonać się, czy moje oczy mnie nie zawodzą. Faktycznie stał tam Rose, który obecnie już był na wyższym poziomie znajomości, bo penetrował językiem jamę ustną tej biednej dziewczyny. Przecież to była zwykła dziwka! Nie dość, że pieprzony hipokryta, to jeszcze idiota!
– Hej, kolego. – Po raz kolejny zagadałam mojego nowego znajomego. – Co tam u ciebie?
No i tak od słowa do słowa przegadałam z nim z dobrą godzinę. Popijałam przy tym coraz to nowe alkohole i wypalałam kolejne papierosy. Chyba nie wyszło mi to na dobre, bo omal nie zgodziłam się na szybki numerek w toalecie. Dobrze, że byłam chociaż na tyle trzeźwa.
Pomimo że mój towarzysz wyciągał mnie na parkiet, zdecydowałam się pozostać przy barze i dalej konsumować trunki. Poszedł, więc moja głupota i nietrzeźwość już nie stanowiły aż takiego zagrożenia.
– Ej, blondie, Martini z lodem poproszę – zawołałam.
Dziewczyna ciskała we mnie gromy, ale jakoś zbytnio się tym nie przejęłam. Nie wiedziałam, co do mnie miała, ale to było nieważne. Prawie na raz wypiłam połowę zawartości kieliszka. Zrobiło mi się jakoś dziwnie, więc odsunęłam alkohol na bok i zrobiłam sobie przerwę. Kątem oka dostrzegłam, że nasza „ukochana'' Hope podążała w moim kierunku.
– Kieliszek prosecco, poproszę – złożyła zamówienie i usiadła obok mnie. Wiedziałam, że wszystkie kobiety z wyższych sfer to zamawiały! – Widzę, że świetnie się bawisz.
Ledwo siedziałam na stołku, uważając, żeby przypadkiem nie spaść. Moje spojrzenie było mętne, świat wirował i w dodatku nie za bardzo kontaktowałam ze światem. Chyba nie powinnam była tyle pić.
– No i? – wybełkotałam i wzruszyłam ramionami.
– Wiem, że asystentka COO w Johnson Development to tylko przykrywka, Blanco – odparła chłodno. Poczułam, jak skręca mi żołądek. Powiedzieli jej? – Powinnaś dać im spokój, bo psujesz ich karierę.
– Oni sami ją sobie psują, pieprzeni hipokryci!
– Mylisz się. – Zaśmiała się melodyjnie. – Gunsi mają szansę zostać gwiazdami, a ty jesteś zwykłą szarą myszką, która im to utrudnia. Tylko udajesz wielką kobietę biznesu. – Chyba nie zbyt wiedziała, jak działa alter ego. – Radzę ci trzymać się od nich z daleka.
– Grozisz mi?
– Nie, po prostu chcę dla nich dobrze. Zrozum, to nie jest twoja bajka. Trochę pogubiłaś się w życiu i robisz głupoty, ale nie pozwolę, żebyś przez to zmarnowała ich karierę. Zrozumiałaś?
Popatrzyła na mnie z niezadowoleniem w oczach. Nie byłam w stanie nic jej dopowiedzieć. Najchętniej położyłabym się spać. Zmęczona ułożyłam głowę na blacie i jeszcze przez chwilę patrzyłam na kobietę.
– Jesteś żałosna. – Prychnęła protekcjonalnie i odeszła w stronę chłopaków, którzy na nią czekali.
Za kogo ona się miała? Pieprzona pani menadżer. Miałam nadzieję, że nie zrobi im prania mózgu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro