33. Look! There are ducks!
Ubrana w błękitną koszulę i czarną, ołówkową spódnicę przybyłam punktualnie o ósmej do budynku Johnson Development. Dostałam od ochroniarza przepustkę, po czym pojechałam na odpowiednie piętro, na którym znajdowało się biuro Juana, a raczej Diego Suareza. Najwidoczniej tutaj każdy miał swoje alter ego. Aż mnie zaciekawiło, czy Eddie naprawdę nazywał się Edward Johnson.
Zajęłam miejsce za ogromnym biurkiem ustawionym tuż przed szklanymi drzwiami prowadzącymi do gabinetu COO. Spędziłam w pracy jedynie trzy godziny, podczas których poznałam zakres sowich „obowiązków" i nauczyłam się podstawowych czynności. Po tym czasie Juan zaprowadził mnie do pomieszczeń firmy – wydmuszki i pokazał, jak wypełniać dokumenty dotyczące transportów i umowy z handlarzami.
Przy okazji dowiedziałam się, że Diego był alter ego Juana, a Eddie naprawdę nazywał się Eddie.
Wróciłam do mieszkania nieco zmęczona. Zdecydowanie nie byłam przyzwyczajona do wstawania o tak wczesnej porze. Na szczęście nie musiałam tego robić codziennie.
Rzuciłam torebkę na krzesło, po czym nastawiłam wodę na herbatę. Odpięłam guziki i powinęłam rękawy koszuli, a następnie związałam włosy. Coraz bardziej odczuwałam głód, przez co zdecydowałam się na zrobienie sałatki. Zalałam wrzątkiem zieloną herbatę, kiedy nagle usłyszałam dzwonek. Czyżby Chris wrócił tak wcześnie?
Otworzyłam drzwi bez patrzenia w wizjer. To był błąd.
– Wysłuchaj mnie – zaczął Duff i włożył nogę w szparę, zanim zdążył zamkną mu dzwi przed nosem.
– Jeśli przyszedłeś mnie obrażać, życzyć najgorszego albo zamordować, to lepiej sobie idź.
– Chciałem cię przeprosić.
Przestałam się z nim mocować. Puściłam drzwi, dzięki czemu McKagan mógł wejść do korytarza. Wycofałam się o kilka kroków i założyłam ręce na piersi.
Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że przyjdzie mnie przeprosić.
– Trochę mnie poniosło – zaczął, drapiąc się po karku.
– Trochę? – Uniosłam brew. – Żałowałeś, że mnie nie zabiłeś.
Westchnął krótko.
– Trochę bardzo. Za dużo wypiłem. Poza tym ta cała sytuacja z Rosie...
– Powiedzmy, że ci wybaczam – weszłam mu w słowo. – Daję ci kredyt zaufania.
Nadal miałam do niego spory żal za to, co powiedział poprzedniego wieczoru. Jednak mój lęk przed samotnością wygrał. Wolałam się przyjaźnić z hipokrytą niż popaść w depresję od siedzenia samej.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się dosyć szczerze. – W takim razie dasz się gdzieś wyciągnąć? Zaplanowałem dla nas pewne atrakcje.
Odwróciłam wzrok. Nie miała ochoty tego dnia wychodzić. Nawet jeśli Duff chciał mnie w ten sposób przeprosić.
– A nie możemy...
– Nie i nie daj się prosić. Obiecuję, że będzie fajnie.
Przewróciłam oczami i westchnęłam ciężko. W takiej sytuacji nie mogłam się już nie zgodzić.
– Daj mi się tylko przebrać.
Uśmiechnął się szerzej.
Zamieniłam eleganckie ubrania na wygodne dżinsy i ulubiony T-shirt. Zaraz po pojawieniu się w kuchni Duff raptownie wstał i złapał mnie za rękę, po czym zaciągnął w stronę wyjścia. Udaliśmy się do samochodu McKagana, który stał na osiedlowym parkingu. Basista, jak prawdziwy dżentelmen, najpierw otworzył mi drzwi, a dopiero później zajął miejsce po stronie kierowcy. Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym zapięłam pasy. Raz się żyje. Blondyn zachichotał pod nosem i odpalił silnik. Ogarniała nas cisza, którą postanowiłam przerwać. Włączyłam radio i wnętrze wypełniło się dźwiękami muzyki Ramonesów. Spojrzałam na chłopaka. Nie zareagował. W spokoju prowadził samochód i próbował nas nie zabić.
– Dokąd w ogóle mnie zabierasz? – zapytałam, jednocześnie podziwiając widoki, które rozciągały się za oknem.
– W takie jedno miejsce.
Był dosyć spokojny. Pomyśleć, że ta sama osoba poprzedniego dnia zachowywała się jak największy hipokryta. Poprawiłam włosy i nadal oglądałam panoramę Los Angeles. Po chwili skończyła się płyta. Nie chciałam podróżować w ciszy. Dobijała mnie i wywoływała dziwne uczucie.
– Jak chcesz to możesz coś włączyć. Płyty są w schowku. – Chłopak jakby mi czytał w myślach.
Otworzyłam wskazane przez niego miejsce i zaczęłam przeszukiwać je, w celu znalezienia czegoś do słuchania. Po chwili zastanowienia mój wybór padł na Some girls Stonesów. Nuciłam pod nosem teksty piosenek, a McKagan wystukiwał rytm na kierownicy.
– Naprawdę chcę, żebyś mi wybaczyła – wypalił w pewnej chwili. – Nie myślę tak. Nawet nie wiem, czemu to powiedziałem.
– To nie jest takie łatwe – powiedziałam prawie bezgłośnie.
– Wiem, ale zrozum też moją sytuację. Czułem się wczoraj jak śmieć. A wiesz czyja to była wina? Moja i tylko moja.
– To nie jest powód, dla którego możesz mi życzyć najgorszego – mruknęłam.
– Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Przepraszam.
Uśmiechnęłam się pod nosem. To miłe z jego strony, że nie zawsze był chamem i rozumiał swoje okropne zachowanie. Próbowałam wyluzować i zapomnieć o wczoraj. Nawet mi się to udało. Po chwili razem z Duffem śpiewaliśmy Beast of Burden i udawaliśmy, że jesteśmy Mickiem Jaggerem.
Po jakichś piętnastu minutach dojechaliśmy do centrum. Konkretniej, zatrzymaliśmy się pod kinem.
– Zabierasz mnie na jakąś komedię romantyczną? – Zaśmiałam się, odpinając pas.
– Myślałem nad kinem akcji, ale skoro wolisz...
– Patrz. – Wskazałam palcem na ogromny baner. – Grają Żyć i umrzeć w Los Angeles. Chodźmy na to!
Wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się w stronę kas, żeby kupić bilety. Następnie ustawiliśmy się w kolejce do baru. W końcu oboje nie lubiliśmy się oglądać film bez popcornu. Wybraliśmy ten solony i poszliśmy zająć nasze miejsca. Siedzieliśmy z tyłu, przez co mieliśmy idealny widok na ekran. Nie musieliśmy długo czekać, ponieważ zaraz zaczął się film.
***
– I co o nim sądzisz? – zapytałam, kiedy wyszliśmy z budynku.
– Całkiem spoko. – Wzruszył ramionami.
– Tylko tyle? – pisnęłam.
– Ehe. A ty co, jesteś pod wrażeniem?
– No, a jak. Musimy częściej wychodzić do kina. Co teraz zaplanowałeś?
– Co powiesz na mały spacer? Tutaj niedaleko jest mały park – zaproponował.
– Spoko.
Chłopak objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w drogę. Szliśmy zatłoczonymi ulicami, jednak było tutaj o wiele lepiej niż na Sunset. Przynajmniej mijaliśmy w miarę ogarniętych ludzi, a dookoła rozciągały się sklepy z czymś jeszcze oprócz alkoholu. Szczerze mówiąc, to pierwszy raz byłam w tej okolicy. Częściej wybieram West Hollywood albo galerię na przedmieściach. Okazjonalnie kawiarnię na Wschodniej Siódmej. Mimo tego całego zgiełku, nawet mi się spodobało to miejsce.
Po chwili znaleźliśmy się na miejscu. Dookoła było mnóstwo zieleni. Na ławkach siedzieli ludzie i zażywali kąpieli słonecznych. Na środku znajdował się niewielki staw z rybami. Podeszliśmy bliżej niego i zajęliśmy ostatnie wolne miejsca. Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę. Było idealnie.
– Duff?
– Tak?
– Kochasz ją?
Odpowiedział mi ciszą. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Siedział z założonymi rękami i udawał, że mnie nie usłyszał. Uśmiechnęłam się do chłopaka, aby wymóc na nim odpowiedź.
– Nawet jeśli, to co to zmieni? – mruknął i gwałtownie posmutniał.
– Powiedz jej to.
– Po co? Na pewno już kogoś ma.
Fakt, faktem spotykała się z Toddem, ale to jeszcze nic nie oznaczało. Bardziej robiła to po to, żeby wzbudzić zazdrość w Duffie. Czułam, że to właśnie do McKagana żywiła jakieś uczucia.
– A co jeśli ona też cię kocha? Powinniście spróbować.
– Vicky – spojrzał mi prosto w oczy. – Nie potrafiłabym jej oszukiwać. Zrozum, nie mogę jej powiedzieć prawdy. Między innymi o tym, czym się zajmujesz. Po części jesteśmy za to odpowiedzialni.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Nie sądziłam, że obwiniał się za moją decyzję. W końcu podjęłam ją samodzielnie.
– Rozumiem. Moja sytuacja jest chora i skomplikowana – powiedziałam i popatrzyłam na staw. Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Chyba wróciliśmy do punktu wyjścia.
– Ej... – Złapał za mój podbródek i odwrócił moją twarz tak, że patrzyłam się prosto w jego błękitne oczy. – Jesteś wyjątkowa i musisz to wreszcie zrozumieć.
Uśmiechnęłam się przekornie.
– Nie jesteś odpowiedzialny za moją decyzję. Sama ją podjęłam.
– Vicky...
– Taka jest prawda. Może i płacę za was czynsz, ale to drobiazg. Przyjacielska przysługa.
– Dziękuję. – Chyba pierwszy raz to słowo padło z jego ust. W tym kontekście, oczywiście. – Pewnie jest ci ciężko.
– Na razie dopiero zaczynam, więc nie jest źle. Ale nadal cały czas się boję. – Po raz kolejny zacisnęłam usta w wąską linię.
– Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś. To tylko sytuacja przejściowa. Dasz radę. Za niedługo to wszystko się skończy. – Jego głos był taki spokojny.
Położył dłoń na moim ramieniu, a ja delikatnie oparłam głowę o jego tors. W tej chwili zapomniałam o wszystkim. Znowu był moim przyjacielem, do którego miałam pełne zaufanie. Chociaż wiedziałam, że blefował. Blanca nie była na chwilę, a ja z czasem musiałam się z tym pogodzić.
– Nie umiałbyś jej skrzywdzić – stwierdziłam po chwili namysłu. – Wręcz przeciwnie, potrafisz się troszczyć o innych, jeśli ci zależy.
– Wiem, że chcesz nam pomóc. Doceniam to, ale na razie zostawmy ten temat. Potrzebuję trochę czasu – powiedział i pocałował mnie w głowę.
– Patrz. – Wskazałam palcem naprzeciwko i gwałtownie się podniosłam. – Tam są kaczki!
Duff zaśmiał się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Nigdy nie widziałaś kaczek?
– Widziałam – odpowiedziałam obojętnie. – Nakarmimy je?
– Niech ci będzie. – Przewrócił oczami. – Zaraz wracam. – Wstał z ławki i udał się w stronę budek z jedzeniem.
Podeszłam bliżej stawu, aby przyjrzeć się ptakom. Były takie małe i niewinne. Sam ich widok wywoływał uśmiech na mojej twarzy.
– Tylko ich nie zjedz. – Usłyszałam za sobą głos McKagana.
Odwróciłam się w jego stronę. Trzymał w ręce zakupioną bułkę i uśmiechał się jak głupi do sera. Pokręciłam głową i odwzajemniłam jego gest. Podał mi pieczywo, którego okruszki rzuciłam kaczkom. Od razu zaczęły je dziobać, co sprawiało mi radość.
– Zachowujesz się jak dziecko – skomentował z rozbawieniem.
Basista kucnął obok mnie i też wziął kawałek bułki. Zaśmiałam się i teraz razem karmiliśmy te małe stworzonka.
– Każdy z nas ma coś z dzieciaka. Wiesz, czasami dobrze jest zapomnieć o tym, co się dzieje teraz.
– Dziękuję. – Uśmiechnął się.
– Za co? – zapytałam, marszcząc czoło.
– Za to, że nam pomagasz, chociaż wcale nie musisz. Nie doceniamy tego...
Przyłożyłam palec do jego ust, aby zamilkł. Nie chciałam, żeby miał teraz wyrzuty sumienia. Już i tak miałam wobec niego mieszane uczucia.
– Nie ma sprawy. Wy też mi pomagacie. Zastępujecie mi rodzinę, troszczycie się o mnie. – Z mojego oka wyleciała mała, samotna łezka. – Nie jesteście hipokrytami. – Pokręciłam głową i pociągnęłam nosem.
– Nie płacz. – Chłopak otarł mój policzek i przytrzymał go w dłoni. Zamknęłam oczy i subtelnie się uśmiechnęłam. – Jesteś taka piękna i cudowna...
Odsunęłam się od niego. Bałam się, że to wszystko może zajść za daleko. Nie mogłabym tego zrobić Rosie.
– Nie martw się – powiedział ze stoickim spokojem. – Nie zamierzałem cię pocałować. Po prostu cię lubię i to bardzo. Jak przyjaciółkę.
– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam, jeszcze szerzej się uśmiechając.
– Nie? – Popatrzył na mnie zdezorientowany.
– Że ja ciebie też, chociaż miałam was nienawidzić.
– Vicky...
– Chyba powinniśmy już wracać – oznajmiłam i wstałam.
Duff stanął przede mną i złapał moje ramiona. Odwróciłam głowę, żeby nie patrzeć mu w oczy. Nie chciałam, żeby zauważył moją słabość. Co się ze mną działo?
– Nie mów tak. Dobrze wiesz, że nie jesteśmy źli. Niecelowo wciągnęliśmy tych małolatów w nałóg. Sami wiedzieli, na co się piszą. Ty też powinnaś tak myśleć, wiesz? – Spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam. – To co, pożegnaj się ze swoimi nowymi przyjaciółmi i jedziemy.
Zaśmiałam się i pomachałam kaczkom, które i tak nic sobie z tego nie robiły. W końcu to były tylko zwierzęta.
– Obiecaj, że jeszcze tutaj wrócimy – poprosiłam McKagana.
– Słowo harcerza. – Podniósł dwa palce. – A co, będziesz tęsknić za Stefanem?
– Kim?
– Nim. – Wskazał palcem na małą, żółciutką kaczuszkę.
– Oczywiście. – Zachichotałam. – Tylko dlaczego to ty musiałeś wybrać mu imię?
– Ponieważ ty na to nie wpadłaś.
Szturchnęłam go w ramię, po czym oboje się zaśmialiśmy. Wtuliłam się w niego, a on objął mnie ramieniem i pocałował w głowę. Rozbawieni podążyliśmy w stronę samochodu, który stał zresztą niedaleko. Oczywiście, tak jak poprzednio, to ja pierwsza wsiadłam.
– To czego słuchamy? – zapytał, zapinając pas.
– Teraz ty coś wybierz.
Duff bez zastanowienia włączył swoją ulubioną płytę Sex Pistols. Razem z wokalistą wyśpiewywał wszystkie teksty, które znał na pamięć. Swoją drogą miał całkiem niezły głos. Kołysałam się w rytm muzyki i podziwiałam przepiękne widoki. Dlaczego ta chwila nie mogłaby trwać wiecznie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro