Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. When did you start courting?

Od poprzedniego wieczoru miałam z Chrisem „ciche dni". Zaczynało mnie to strasznie irytować, ale starałam się go zrozumieć. Zraniłam go, ale w tej sytuacji to było jedyne dobre rozwiązanie.

Zaraz po spotkaniu z Gregiem, udałam się na zajęcia z Jackiem. Za oknem świeciło słońce, więc przebrałam się z eleganckiej sukienki w podarte jeansy, biały top i ramoneskę. Oczywiście do kompletu założyłam jeszcze moje ukochane lenonki.

Starałam się, jak najszybciej pokonać schody National Theatre i zaleźć się w sali baletowej. Zagadałam się Collinsem, przez co spóźniłam się na autobus. Następny przyjeżdżał dopiero dziesięć minut później, dlatego nie udało mi się być na czas. Cała zdyszana wbiegłam do pomieszczenia, w którym czekał już na mnie lekko podenerwowany Icarus. Standard.

– Zegarka to w domu nie mam? – zapytał z nutą nieuprzejmości w głosie.

– Przepraszam – wysapałam. – Autobus mi odjechał i musiałam czekać na następny.

– Bidulka. – Złożył ręce i udał zmartwionego. – Może czas zainwestować w samochód?

– Jak na razie jestem na etapie wyrabiania prawa jazdy – poinformowałam go oschle.

– Kiepsko ci to idzie – skomentował – dlatego pomogę ci i pokażę, gdzie jest urząd. Uśmiechnął się dosyć sztucznie.

– Już złożyłam papiery. Dzisiaj podjadę odebrać prawo jazdy. Poza tym sama trafię.

– Nie wątpię, ale wolę mieć pewność, że to zrobisz. Może jak przerzucisz się na samochód, to będziesz punktualnie. Wiesz, że nienawidzę spóźnialskich, a ty to notorycznie robisz.

Odwrócił się na pięcie i podszedł do magnetofonu, aby włączyć podkład. Przewróciłam oczami i położyłam kurtkę na pobliskim krześle. Jak on mnie wkurzał! Gdyby nie był cholernym profesjonalistą, to chyba już dawno pomachałabym mu na pożegnanie.

Oczywiście po raz kolejny klepaliśmy salsę, która wychodziłam nam już całkiem nieźle. Nawet ogarnęłam już ruchy bioder, przez co Icarus nie musiał mnie już dotykać w miejscach, w których nie powinien. Bardzo tego nie lubiłam.

Obrócił mnie i stanął tuż obok.

– Co powiesz na wycieczkę do San Francisco? – zapytał z uśmiechem na twarzy.

– Dlaczego akurat tam?

– Ponieważ tam odbywa się turniej tańca towarzyskiego. Co roku w nim uczestniczę i w tym także nie zamierzam odpuścić. Jako że jesteś moją partnerką, to chyba nie mam innego wyjścia, jak zabrać cię ze sobą. Poczytaj sobie o tym w domu.

Podał mi jakąś ulotkę, którą od razu włożyłam do torebki. Poprawiłam włosy i stanęłam naprzeciwko Icarusa. Spojrzał na mnie tymi przenikliwymi błękitnymi tęczówkami i najwyraźniej czekał, aż mu odpowiem.

– I co? - zapytał zaciekawiony.

– Wiesz – zaczęłam – żeby wziąć udział w turnieju trzeba coś umieć, a my jak na razie ćwiczymy samą salsę.

– Okej – rzucił. – W takim razie dzisiaj nauczysz się cha-chy – poinformował, po czym włączył odpowiedni podkład i pokazał mi kroki.

Jak to stwierdził Jack, w miarę szybko się uczyłam i jako tako ogarnęłam podstawy. Mieliśmy jeszcze kilka razy to przećwiczyć, a później zabrać się za układ.

Po skończonych zajęciach, razem z Icarusem opuściliśmy budynek teatru i udaliśmy się w stronę urzędu. Droga nie była nie wiadomo jak długa, więc zdecydowaliśmy, że się przejdziemy. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna udało mi się porozmawiać z Jackiem w dosyć przyjemnej atmosferze. Śmialiśmy się, żartowaliśmy. Po prostu było miło, chociaż nie obyło się bez komentarzy na temat moich nowych włosów.

Podążaliśmy jedną z głównych ulic miasta. Mężczyzna, jak zwykle zresztą, miał na sobie jedną z tych swoich koszul. Zabawnie razem wyglądaliśmy. Co jakiś czas patrzyłam na niego spod moich ciemnych okularów, jednocześnie poprawiając niesforne włosy.

– Jakieś plany odnośnie zakupu samochodu? – zapytał w pewnym momencie.

– Nie stać mnie – odparłam obojętnie. Przynajmniej na razie. – Ale jak coś, to byłby czarny.

– Niech zgadnę, twój ulubiony kolor.

Pokiwałam twierdząco głową i wyjęłam z torebki paczkę papierosów. Jako, że byłam kulturalna, stwierdziłam, że poczęstuję mojego towarzysza.

– Chcesz? – zapytałam trzymając w ustach fajkę, jednocześnie wyciągając opakowanie z resztą w stronę mojego towarzysza.

– Nie, dzięki. Palenie szkodzi.

– Na coś w końcu trzeba umrzeć – skwitowałam i odpaliłam szluga, po czym wypuściłam za siebie siwy dym.

– Chyba nie w wieku dwudziestu lat.

Z trudem powstrzymałam się od chichotu. Według Eddiego już byłam po studiach. Po dwóch kierunkach. I to na Harvardzie. Chociaż w sumie ten fakt dorzuciłam od siebie.

– To akurat nieistotne. Najważniejsze jest to, czy jesteśmy zadowoleni ze swojego życia – stwierdziłam i pociągnęłam ''małego zabójcę''.

– A ty jesteś zadowolona ze swojego? – zapytał i zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem.

Przystanęłam na chwilę. Zaczęłam rozglądać się po okolicy, jakbym próbowała znaleźć tam odpowiedź. Palmy delikatnie kołysały się, wprawione w ruch przez łagodny wietrzyk.

– Nie do końca, ale staram się to zmienić.

Guzik prawda! Zamiast próbować wyjść na prostą, jeszcze bardziej zbaczałam ze ścieżki. Nawet stworzyłam własne alter ego! Przynajmniej z dotychczasowego życia Blanki byłam zadowolona.

– Z jakim skutkiem? – Jack próbował drążyć temat.

– Szczerze? – Spojrzałam na niego, po czym ruszyłam dalej. – Marnym.

– Co, brak motywacji? – Zaśmiał się pod nosem, jednak i tak to usłyszałam.

– Raczej ciężka sytuacja. Możemy nie poruszać już tego tematu? Strasznie mnie wkurza – rzuciłam, nawet nie patrząc na mojego rozmówcę.

– Jak chcesz.

Dotarliśmy pod urząd po jakichś dziesięciu minutach. Rzadko załatwiałam papierkowe sprawy, więc czułam się tam trochę zagubiona. Dookoła znajdowało się milion tabliczek, informujących co gdzie się znajduje. Panie sekretarki posyłały każdemu serdeczny uśmiech, jednocześnie zachęcając do załatwienia swoich spraw właśnie u niej. Dobrze, że Jack ze mną poszedł, bo chyba sama nie dałabym sobie z tym rady. Skierowano mnie do odpowiedniego pokoju, gdzie musiałam poczekać w niemałej kolejce zanim odebrałam plastikową kartę, która pozwalała mi prowadzić pojazdy.

Wyszliśmy z ogromnego budynku i ruszyliśmy w stronę mojej ulubionej kawiarenki. Chciałam się jakoś odwdzięczyć Icarusowi za to, że mi pomógł.

– To gdzie teraz? – zapytał zaciekawiony, kiedy skręciliśmy w uliczkę, gdzie było pełno restauracji i podobnych lokali.

– Zabieram cię na najlepszą kawę w mieście. – Uśmiechnęłam się szeroko. Tak samo jak Eddie uwielbiała napój, który serwowano na Wschodniej Siódmej. – Jeszcze raz wielkie dzięki.

– Nie ma za co. Może dzięki temu sierotka Marysia wreszcie nie będzie się spóźniać.

Lekko szturchnęłam go w ramię. Chłopak uśmiechnął się szerzej i położył dłoń na moim barku.

– Niewygodnie mi – zasugerowałam delikatnie, żeby zabrał rękę.

– Najwyższa pora kupić nowe buty.

– Najwyższa pora zacząć być miłym. – Przewróciłam oczami.

– Ej... – Zmarszczył czoło i nareszcie mnie puścił. Już trochę było mi ciężko iść i czuć na ramionach jego ciężar. – Ja po prostu jestem konsekwentny.

– Aż zanadto – mruknęłam.

Icarus stanął przede mną i założył ręce na piersi.

– Czekam na przeprosiny – oświadczył.

Zaśmiałam się głośno. Serio? Z dwojga złego przynajmniej wybrał dobre miejsce. Staliśmy dokładnie przed witryną kawiarni. Popatrzyłam się na chłopaka i pokręciłam głową. Nie zamierzałam bawić się w jego gierki.

Uśmiech szybko zniknął mi z twarzy, kiedy za szybą zobaczyłam Rosie i Todda, którzy siedzieli przy jednym ze stolików. Dziewczyna popijała sok pomarańczowy, podczas gdy Davis zamówił sobie kawę. Rozmawiali o czymś i ciągle się uśmiechali. Czy oni się trzymali za ręce?!

– Przepraszam Jack, ale chyba nasza kawa jest nieaktualna – wydukałam z siebie, nie odrywając wzroku od tej dwójki.

– Niech zgadnę. Przypominało ci się, że zostawiłaś żelazko?

Popatrzyłam na niego. Wyglądał, jakby cała ta sytuacja go bawiła. Po prostu miał dobry humor. Niestety nie wiedział, że dla mnie to nie jest zbyt miła sytuacja. Niedoszła dziewczyna mojego przyjaciela oszusta za jego plecami randkowała z innym. Duff dostałby szału, gdyby to widział!

– Chciałabym. Po prostu kiedyś to nadrobimy. Jeszcze raz przepraszam, ale muszę coś załatwić.

Cmoknęłam Jacka na pożegnanie w policzek i zostawiając go zmieszanego, weszłam do lokalu. Od razu udałam się do stolika, gdzie siedzieli Hooter i Davis. Nie mogłam tego tak zostawić. Musiałam dowiedzieć się, o co chodzi. Nie lubiłam wtrącać się w nie swoje sprawy, ale tym razem nie miałam innego wyjścia. A co jak Duff nie chciał oszukiwać Rosie, powiedział jej o swojej przeszłości i się pokłócili? Przecież to ja nazwałam ich oszustami i obwiniłam o sprowadzenie nastolatków na złą drogę!

– Hej, kochani – przywitałam się i dostawiłam krzesło do ich stolika, po czym na nim usiadłam. – Co za spotkanie. – Starałam się być miła, ale i tak dało się zauważyć, że tylko udaję.

Oboje odsunęli się od siebie jak oparzeni i tylko wymienili się spojrzeniami, momentalnie pochylając głowy. W ich spojrzeniach można było dostrzec poczucie winy. Przyglądałam się im z największą uwagą i czekałam na ich reakcję.

– Todd, proszę cię, idź już – wymruczała Rosie, nie odrywając wzroku od swoich palców, którymi się bawiła.

Davis posłusznie wykonał jej polecenie. Na pożegnanie ucałował policzek Hooter, a następnie zrobił to samo z moim. Bez chwili zastanowienia zajęłam jego miejsce i usiadłam naprzeciwko Rosie.

– Od kiedy się spotykacie? – próbowałam zachować spokój. Przecież ona była w ciąży.

Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy. W mig wyparowało z niej poczucie winy, które zostało zastąpione pewnością siebie.

– Nie twój interes. Po prostu nie zamierzam do końca życia być sama – odpowiedziała oschle.

– A co z Duffem? – zapytałam ostrożnie, gdyż wiedziałam, że był to wrażliwy temat.

– Tym palantem? Nawet nie wiem, o co mu chodzi – prychnęła.

– Pokłóciliście się?

– Sama nie wiem. – Westchnęła i oparła twarz na pięściach. – Raz daje mi sygnały, że z tego może coś być, później mówi, że możemy zostać przyjaciółmi, potem znowu jest miły i troskliwy, a teraz ma fazę, że on mi nie chce zrobić krzywdy.

Czyli basista zachował resztki zdrowego rozsądku. To słodkie z jego strony, że się o nią troszczył. Doskonale go rozumiałam. Tak jak ja nie chciał budować związku na kłamstwie.

– Vicky? –Z zamyślenia wyrwał mnie delikatny głos dziewczyny.

– Tak?

– Mogłabym dziś u ciebie przenocować? Zrozum mnie, nie chcę przy tym być, jak on będzie to wszystko odreagowywał.

Sama nie chciałam przy tym być, ale musiałam sprawdzić, jak się miał. Bądź co bądź, nadal był moim przyjacielem.

– Jasne. – Dla niepoznaki uśmiechnęłam się. – Trzymaj klucze. – Podałam jej małe kawałki metalu. – Wrócę późno, także nie czekaj na mnie.

Tego wieczoru miałam się spotkać w klubie z Juanem, żeby mógł mnie wdrożyć w nowy biznes Eddiego.

– Spoko. Postaram się nie podrywać twojego chłoptasia. – Zaśmiała się.

– Weź go sobie całego. – Machnęłam ręką. – Muszę już lecieć.

Cmoknęłam Rosie na pożegnanie w policzek i wyszłam z kawiarni, zostawiając ją samą. Udałam się na najbliższy przystanek autobusowy i czekałam na mój środek transportu. W międzyczasie zdążyłam przesłuchać większą część najnowszej płyty Aerosmith. Kurczę, z jaką przyjemnością poszłabym na ich koncert. Niestety na razie nie miałam na to pieniędzy. Poprawiłam włosy i wsiadłam do autobusu, który właśnie podjechał na przystanek. Kupiłam bilet i zajęłam moje ulubione miejsce. Przed spotkaniem z Juanem, zamierzałam jeszcze wpaść do Hell House.

Powolnym, wręcz żółwim tempem wlokłam się w stronę domu chłopaków. Musiałam sprawdzić co u Duffa. Miałam dziwne wyrzuty sumienia w związku z całą tą sytuacją. Wypuściłam głośno powietrze i zasunęłam kurtkę, gdyż zrobiło się już chłodniej. Wyjęłam słuchawki z uszu i razem z walkmanem włożyłam je do torebki.

Stałam na werandzie Hell House i zastanawiałam się nad wejściem do środka. Pochodziłam parę razy w kółko, wzięłam kilka głębokich oddechów. Stanowczo pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka.

– Cześć, Vicky. – Steven mi pomachał.

Siedział na kanapie i razem ze Slashem opróżniali butelkę Daniel'sa, jednocześnie oglądając jakiś teleturniej w telewizji. Widać, że władzę nad pilotem miał perkusista, ponieważ Mulat siedział znudzony i tylko czekał, kiedy się wyrwie.

– Hej, chłopaki. Co oglądacie? – zapytałam, jakby mnie to ciekawiło.

– Głupi program – wymamrotał Hudson, po czym przyłożył do ust butelkę z whisky.

– Ej... Stary – oburzył się Adler. – Po pierwsze, on nie jest głupi tylko ciekawy, a po drugie, mieliśmy kulturalnie pić ze szklaneczek. Nawet się wysiliłem i zakupiłem takie fajne z napisem Wcale nie jestem alkoholikiem.

Nie sądziłam, że perkusista kiedykolwiek tak się poświęci. Pełen szacunek. W ogóle Gunsi i kultura? Chyba nie w tym świecie.

– Wiesz, gdzie możesz sobie wsadzić te swoje szklaneczki? – zapytał poirytowany gitarzysta.

– Saul, wyrażaj się przy Puszku. – Blondyn wskazał palcem na czarnego kota, który leżał na drugim końcu kanapy.

– Nie nazywaj mnie tak! – oburzył się Ukośnik. – Poza tym twój przyjaciel ewidentnie ma cię w nosie i śpi.

Zaczęłam się histerycznie śmiać, przez co nawet się popłakałam. Jak typowa kobieta, która ma wahania nastrojów przed okresem. Ale ich kłótnie wyglądały tak komicznie! Niby mieli po te dwadzieścia lat, ale nadal zachowywali się jak dzieci. Otarłam oczy. Trzeba byłoby ich zatrudnić przy leczeniu depresji.

– A ty, co? Ataku głupawki dostałaś? – zapytał Slash i spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– To wszystko przez was – wydukałam. Pociągnęłam nosem. – Tak w ogóle, gdzie jest Duff, bo chcę z nim porozmawiać?

– Siedzi w kuchni – rzucił Mulat.

– Dzięki. –Posłałam mu uśmiech w podzięce.

Udałam się w stronę tamtego pomieszczenia. Przy okazji rzuciłam okiem na to, co chłopcy oglądali. Rzeczywiście gitarzysta miał rację. Jakiś facet zadawał bezsensowne pytania, a za poprawną odpowiedź w nagrodę dostawano oklaski. Lepiej było się pomylić; wtedy wrzucali delikwenta do zimnej wody i przynajmniej widzowie mieli ubaw.

Ostrożnie weszłam do kuchni i stanęłam obok blondyna, który w samotności siedział przy stole i opróżniał butelkę Nikolai. Jego spojrzenie było mętne, a wyraz twarzy wskazywał na niezadowolenie. No, ewentualnie zmęczenie. Podeszłam bliżej i położyłam dłoń na jego barku. Chłopak nawet nie zareagował. Wpatrywał się w ścianę naprzeciwko i udawał, że wcale mnie nie zauważył.

– Duff, co się stało? – zapytałam troskliwie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

No i kolejna parka ma problemy :( Wolicie Dosie czy Tosie? Wybaczcie, mam fazę na łączenie imion xD Btw, jak myślicie, jaka będzie reakcja Duffa? Może jeszcze dzisiaj albo jutro wrzucę Wam następny rozdział, żebyście nie żyli w nieświadomości ;) Wgl to wielkie dzięki za ponad 2 tys. wyświetleń i ponad 200 gwiazdek. Jesteście najlepsi :*

To co, dwa komentarze i jedziemy dalej?

Do następnego ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro