Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

29. My new ''friend''?

Poprzednie popołudnie spędzone w towarzystwie sekretarki Eddiego Barbary minęło mi szybko i przyjemnie. Najpierw udałyśmy się do fryzjera na niewielkie podcięcie i zmianę koloru. Na fotelu siedziałam cała podenerwowana, mimo iż wcześniej nigdy tak nie reagowałam na podobne wizyty. Zawsze uważałam, że to tylko włosy i prędzej czy później odrosną. A moje rosły w błyskawicznym tempie. Dlatego lubiłam od czasu do czasu ściąć je nawet o dwa cale. Bardziej obawiałam się reakcji otoczenia na nowy kolor.

Następne w kolejce były zakupy, za które oczywiście płacił Eddie. Nieco zaszalałyśmy, bowiem nowymi zabytkami mogłam wymienić połowę moich dotychczasowych ubrań. Większość z nich była elegancka i szykowna, na wypadek kolacji w renomowanych restauracjach lub spotkań przy kawie.

Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie wczorajszego dnia i przetarłam zaparowane lustro. Polubiłam Barbarę za jej pozytywne nastawienie do życia. Była optymistką aż do bólu.

Spotkanie z partnerem Johnson Development miało się odbyć, o dziwo, w Roxy. Domniemywałam, że jego charakter bardziej będzie przypomniał luźną pogawędkę o interesach przy szklance whiskey niż podejmowania decyzji w sprawie nowego przedsięwzięcia. Z tego powodu wybrałam zwiewną koralową sukienkę i szpilki w takim samym odcieniu. Przyprószyłam policzki brzoskwiniowym różem i pomalowałam usta pomadką w wyrazistym kolorze. Założyłam na siebie ramoneskę, wyciągnęłam spod niej włosy, które następnie na koniec przeczesałam palcami. Nadal zmiana koloru nieco mnie przerażała. Zamknęłam drzwi na klucz i ruszyłam w stronę najbliższego przystanku autobusowego.

Wysiadłam niedaleko Hell House. Poczułam na odkrytych łydkach chłodny powiew wiatru, który dodatkowo spotęgował moje podenerwowanie. W kółko zastanawiałam się, dlaczego to robiłam. I tu nie tyle chodziło o spotkanie biznesowe dotyczące firmy, o której nie miałam zielonego pojęcia. Nadal miałam wątpliwości, czy podjęłam słuszną decyzję, przyjmując propozycję Eddiego. Wizja konsekwencji, które miały mnie spotkać, gdyby DEA dowiedziało się o wszystkim, spędzało mi sen z powiek.

Chwilę się wahałam. Sama nie wiedziałam, po co przyjechałam pod Hell House. Żeby któryś z nich trzymał mnie za rączkę i klepał po główce? Chyb tak. Tego wieczoru cholernie potrzebowałam wsparcia. W końcu chodziło o moje być albo nie być.

Delikatnie uchyliłam drzwi i weszłam do środka. Gunsi siedzieli na kanapie w salonie i najwidoczniej jamowali. Slash i Stradlin grali na gitarach akustycznych, Rose próbował śpiewać, a Duff zapisywał wszystko na kartce. Tylko Steven siedział nieprzejęty i układał kostkę Rubika. Oczywiście na stole leżały puste butelki sprzed tygodnia, jak i te otwarte dosłownie przed chwilą. Najwidoczniej chłopcy nie potrafili tworzyć na trzeźwo. Od razu, jak mnie zobaczyli, zrobili sobie małą przerwę.

– Chyba zaraz zemdleję ze strachu – mruknęłam na przywitanie, z trudem przełykając ślinę.

Adler przerwał na chwilę wykonywaną czynność, popatrzył na mnie, uśmiechnął się i pomachał do mnie, po czym znowu wrócił do układania kostki. Reszta próbowała powstrzymać śmiech. Duff nawet miał łzy w oczach.

– Zostałaś moja fanką numer jeden, misiaczku? – prychnął Axl, przykładając do ust szklankę z Daniel'sem. Najwidoczniej dzisiaj pili na bogato.

– Moi rodzice podobno są Irlandczykami – odparowałam, zaciskając prawą pięść.

– Bardzo typowymi – dodał rozbawiony McKagan.

– Co w tym takiego śmiesznego? – Wzruszyłam ramionami.

– Teraz wyglądasz jak żeńska kopia Rose'a – wyjaśnił basista, co go jeszcze bardziej rozbawiło. Przewróciłam oczami. Sama na to wpadłam, kiedy Eddie przedstawił swój warunek.

Prześwietliłam Duffa wzrokiem. Zachowywał się dosyć podejrzanie. Zazwyczaj był bardziej powściągliwy i nie bawiły go takie głupie rzeczy, jak na przykład słowo budyń. Z pewnością coś brał.

– To ona już wcześniej tak nie wyglądała? – Steven raptownie podniósł główę i otworzył szeroko usta, odkładając na ławę kostkę.

Zaśmiałam się perliście. Adler ewidentnie nie grzeszył inteligencją.

– Jesteś debilem czy debilem? – spytał retorycznie Axl, wyjmując z paczki papierosa. – Wracając do tematu, czy ty przypadkiem nie jesteś na nas obrażona?

Spojrzałam na niego wymownie. Oczywiście, że nie zapomniałam o tym istotnym fakcie.

– Jestem. Ale to nie zmienia faktu, że nie mam do kogo innego pójść i podzielić się swoimi obawami. – Uśmiechnęłam się triumfalnie.

Kątem oka zauważyłam, jak Izzy raptownie wstaje z kanapy i wychodzi do kuchni. Uśmiech zniknął mi z twarzy. Stradlin jako jedyny był przeciwny mojej współpracy z Eddiem. Na własnej skórze przekonał się, co znaczy praca dla Johnsona. Nie dziwne, że ni miał ochoty słuchać o moich obawach i widzieć strach w moich oczach.

– Slash może z tobą pójść jak chcesz – rzucił obojętnie Rose.

– A czemu nie Steven? – spytałam, wywołując uśmiech na twarzy perkusisty.

– Skarbie – posłał mi czarujące spojrzenie – pracujemy. Potrzebujemy zebrać materiał, bo udało nam się w końcu umówić na rozmowę z Hope. Przykro mi, ale Steven jest nam potrzebny.

– A wasz gitarzysta prowadzący nie? Poza tym Popcorn nie robi nic pożytecznego.

– Ej! – oburzył się zainteresowany. – Ja to wszystko słyszę!

– Slash już zrobił swoje – odpowiedział wszechwiedzący Rose, nie zwracając uwagi na Adlera. – A Steven jeszcze może nam się przydać.

– Jasne.

Slash wstał z ochotą i podszedł bliżej mnie. Na jego twarzy malował się szeroki uśmiech. Cieszył się jak głupi, że mógł się wyrwać do klubu i porządnie upić.

Zerknęłam ostatni raz na Stevena, który zamiast „im się przydać" zaczął grać w karty z Duffem. Pokręciłam głową. Jeśli oni zamierzali tak pracować, to wątpiłam, żeby daleko zaszli.

– To już nie układasz kostki? - zapytałam perkusisty.

– Już jest ułożona - rzucił, nie odrywając wzorku od kart.

Spojrzałam na stolik i zdziwiłam się. Adler miał rację. Leżała tam ta sama kostka Rubika, którą się wcześniej bawił, tylko była już ułożona. Chyba powinnam bardziej w niego wierzyć. Jednak nadal nie grzeszył inteligencją.

Wzięłam pierwszą szklankę z brzegu i na odchodne wypiłam resztkę alkoholu, która się w niej znajdowała. Musiałam się jakoś znieczulić.

– Ej, to było moje! – oburzył się Rudzielec.

– Ups... – Delikatnie się uśmiechnęłam, wkładając w to cały swój urok osobisty. Zaczęło mi się podobać doprowadzanie go do białej gorączki.

– Z tobą... - rzucił i przewrócił oczami. – Jeszcze się rozliczymy... – Zmrużył oczy i uśmiechnął się szelmowsko.

– Chciałbyś...

– No a jak. Coraz bardziej działasz mi na nerwy, Edwards.

– I vice versa, Rose.

– Panie Rose... – poprawił mnie.

– Nie jestem twoją własnością! I nie będę grała w te twoje głupie gierki!

– One nie są głupie, misiaczku. – Uśmiechnął się szerzej.

– Są.

– Wcale, że nie.

– Tak.

– Nie.

– Tak.

– Nie.

– Ta...

– Przestańcie! – wykrzyczał wkurzony Mulat. – Vicky, zbieraj się. Wychodzimy.

Gitarzysta wyszedł na zewnątrz. Zachichotałam pod nosem. Rose też się zaśmiał. Tylko nasi towarzysze nie zwrócili uwagi na zaistniałą sytuację i nadal wykonywali swoje czynności, tylko tym razem Steven układał pasjansa.

– Do zobaczenia, chłopcy. – Uśmiechnęłam się lekko.

– A gdzie całus na pożegnanie? – zapytał Axl i uniósł brew.

– Nie zasługujesz, palancie – rzuciłam i obróciłam się na pięcie.

– Oj Vicky, Vicky, jesteś niegrzeczną dziewczynką. Lepiej spotulniej, bo jeszcze mogę być nieprzyjemny. – Usłyszałam na koniec.

Zlekceważyłam słowa Rose'a i wyszłam na werandę, gdzie czekał na mnie Slash. Żwawym krokiem ruszyłam w kierunku przystanku, zostawiając Ukośnika z tyłu. Po chwili się ogarnął i dołączył do mnie. Oboje podążaliśmy chodnikiem śmiejąc się i opowiadając sobie dziwne historie.

W Roxy było już sporo osób, toteż zajęliśmy wolne miejsca przy barze. Co prawda miałam zarezerwowany stolik, ale nie widziałam przy nim nikogo, dlatego zdecydowałam się spędzić jeszcze trochę czasu z Hudsonem. Slash zamówił dla nas drinki – dla mnie tradycyjnie Sex on the beach, a dla siebie Margaritę.

– Denerwuję się – stwierdziłam w pewnym momencie i zaczęłam stukać paznokciami o blat.

– Vicky, wszystko będzie dobrze. Pamiętaj, że jestem tutaj i jakby coś się działo to masz mnie wołać, a ja już pokażę temu gościowi, gdzie jest jego miejsce – uspokoił mnie, jednocześnie przesuwając rękę po moich plecach.

Mimowolnie się uśmiechnęłam. Hudson wiedział, jak mnie pocieszyć. Wzięłam łyka trunku i spojrzałam prosto w czekoladowe oczy Mulata.

– Dzięki – rzuciłam.

– Ale za co?

– Za to, że mnie wspierasz w trudnych chwilach.

– No wiesz, mała, mam w tym swój interes. – Zaśmiał się. – Poza tym uważam cię za przyjaciółkę, a przyjaciele się wspierają.

– Tak – mruknęłam i przyłożyłam usta do czarnej słomki.

Chciałam, żeby było jak dawniej, żebym znowu mogła traktować ich, jak najbliższe mi osoby. Oni naprawdę się starali i troszczyli się o mnie, jednak ja nie potrafiłam inaczej. Cały czas myślę o tym, co zrobili tym młodym ludziom i że mnie oszukiwali. Mimo iż ja miała robić to samo. Dlaczego to wszystko musiało być tak skomplikowane?

Wyciągnęłam z torebki paczkę Marlboro, z której wyjęłam jednego papierosa i wsadziłam go do ust, po czym podsunęłam resztę w stronę mojego towarzysza.

– Chcesz? – zapytałam w miarę wyraźnie.

Chłopak wyciągnął jedną fajkę i oddał mi opakowanie, które następnie schowałam. Odpalił papierosa, po czym podał mi zapalniczkę, abym mogła zrobić to samo. Zaciągnęłam się dymem i próbowałam się zrelaksować, podczas gdy gitarzysta wyruszył na poszukiwanie popielniczki. Chciałam już mieć wszystko za sobą. Krótka rozmowa i będę mogła wrócić do siebie. Po chwili mój towarzysz wrócił razem ze swoją zdobyczą, nad którą strzepnęłam fajkę.

– Ktoś już siedzi przy twoim stoliku – oznajmił, wypuszczając chmurę dymu.

Odwróciłam się i spojrzałam w tamtym kierunku. Na czarnym, skórzanym fotelu siedział młody mężczyzna. Krótkie, brązowe włosy i kilkudniowy zarost sprawiały, że z wyglądu przypominał nieco Chrisa. Był równie niezwykle przystojny i na oko nieco ode mnie młodszy. Granatowa koszula, której dwa pierwsze guziki były rozpięte, opinała jego nieco umięśniony tors. Ćwiczył dopiero do niedawna. Siedział sam przy stoliku, na którym stały dwa kieliszki z czerwonym winem. Zorientował się, że mu się przyglądam. Spojrzał na mnie i posłał mi przyjacielski uśmiech. Odwróciłam się w stronę baru i dokończyłam drinka.

– Idę na ścięcie. – Uśmiechnęłam się blado i zeskoczyłam ze stołka.

– Dasz radę. – Poklepał mnie po plecach.

Oby. Z trudem przełknęłam ślinę. Czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Wypuściłam krótko powietrze, przymknęłam na moment oczy i przyjęłam poważnym wyraz twarzy. Musiałam zachować pełen profesjonalizm. W końcu tego dnia reprezentowałam Johnson Development – oczko w głowie Eddiego.

– Hej, mogę się dosiąść? – zapytałam, próbując oczarować go swoją osobą. Podobno najważniejsze jest pierwsze wrażenie.

– Jasne. – Wskazał dłonią na fotel pod drugiej stronie stołu. – Greg Collins.

No to dopiero teraz zacznie się szopka.

– Blanca Rodriguez. – Uścisnęłam jego dłoń i usiadłam w wyznaczonym miejscu. – Miło mi cię poznać.

– Wzajemnie.

Greg podał mi kieliszek z winem. Niepewnie upiłam łyk. Starałam się nie patrzeć mu prosto w oczy. Spojrzenie podobno najbardziej zdradza kłamcę. A ja zbytnio nie umiałam kłamać.

– Czym się zajmujesz? – zapytał, zaplatając palce.

Szlag! Tego tu już Eddie mi łaskawie nie powiedział. Musiałam na szybko improwizować, co mogło się różnie skończyć.

– Jestem koordynatorem kontraktów. – Nawet nie wiedziałam, czy takie coś istnieje. – Pilnuję, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzki.

– Eddie wspominał, że jesteś nowa. – Zaśmiał się, przez co miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Wiedział czy jednak się zbłaźniłam? – Asystentka COO*.

– Dokładnie.

Cokolwiek to znaczyło.

– Zazwyczaj Eddie nie zatrudnia na takie stanowisko osób prosto po studiach.

Upiłam łyk wina. Czy ten chłopak mógł się wreszcie zamknąć i nie drążyć?

– Skończyłam Harvard. Może dlatego podjął taką decyzję.

No pięknie! Kolejne kłamstwo. Miałam ochotę wyjść z tego klubu albo przyznać mu się do wszystkiego Nie wiedziałam, jak długo jeszcze mogłam znieść taka presję.

Zaśmiał się, racząc się trunkiem.

– Spokojnie. Sam jestem młodą osobą na wysokim stanowisko. – Uśmiechnął się, żeby dodać mi otuchy. Pewnie widział, że z nerwów byłam blada jak ściana.

– Chyba nie rozumiem. – Zachichotałam nerwowo. Jego postawa nieco zbiła mnie z pantałyku.

– Rozumiem twoją sytuację. Po to zresztą tu jestem. Eddie chciał, żebym nieco wprowadził cię w świat biznesu. Wiesz, starych wyjadaczy, którzy jedynie żerują na młodych.

Otworzyłam usta ze zdziwienia, po czym zaśmiałam się z ulgą. Kamień spadł mi z serca. Naprawdę myślałam, że ten cały jego wywiad służy jedynie zdemaskowaniu mnie. Toż to mila niespodzianka!

– Zatem słucham twoich rad. – Upiłam łyk wina. Odstawiłam go na stoli i zaczęłam przejeżdżać palcem po górze czaszy.

– Pod jednym warunkiem – zastrzegł, na co uniosłam brew. – Że jutro spotkamy się na lunchu.

Uśmiechnęłam się w rozbawieniu. W sumie nie miałam nic do stracenia. W jego przekonaniu pracowałam w korporacji, która miała coś takiego jak przerwa na posiłek. Poza tym i tak nic nie planowałam na jutrzejsze południe.

– Zgoda.

Siedzieliśmy z dobre dwie godziny. Z początku rozmawialiśmy o życiu w korporacji, jednak później szybko przeszliśmy na prywatne tematy. Dowiedziałam się, że zrobił sobie gap year, pracował w firmie stryja i zamierzał aplikować na studia na Cambridge. Nawet się nie spodziewałam, że Greg mógł być tak fajnym facetem. Aż żałowałam, że zamiast powiedzieć mu prawdy o sobie, musiałam karmić go tymi wszystkimi bzdurami, które wymyślił Eddie, a ja je jedynie podkoloryzowałam, czy dodałam detale. Myślał, że byłam Blancą z Argentyny, która studiowała zarządzanie oraz stosunki międzynarodowe na Harvardzie. Mimo to mogłam się przy nim poczuć jak normalna dziewczyna, którą zawsze chciałam być. Opróżniliśmy razem butelkę wina, którą zamówił, bo tak dobrze nam się rozmawiało. Nie sądziłam, że tak będzie, ale nie mogłam się doczekać następnego dnia i lunchu z nim.

Pożegnałam się z Collinsem i poczekałam aż wyjdzie, zanim poszłam w stronę baru (w końcu Blanca nie zadawała się z Gunsami), gdzie siedział ledwo przytomny Slash. Pokręciłam głową i złapałam go w pół. Miał problem z poruszaniem się, przez co trudno mi było gdziekolwiek z nim pójść. Zapłaciłam barmanowi za zamówienie gitarzysty i jakoś powoli zaprowadziłam go do wyjścia. Na zewnątrz złapałam taksówkę, która zawiozła nas prosto pod drzwi Hell House. Ułożyłam Ukośnika na kanapie w pustym i ciemnym salonie. Kurde, oni nawet na noc nie zamykali drzwi. Wróciłam do pojazdu, którym dotarłam pod mój blok. Zapłaciłam kierowcy ostatnimi drobnymi, jakie posiadałam i ruszyłam w stronę mieszkania, uprzednio zdejmując szpilki, które już trochę mnie gniotły. Ostrożnie przekręciłam kluczyk w drzwiach i otworzyłam je. Moim oczom ukazał się niezwykły widok...

  COO – najwyższe stanowisko zarządcze działu operacyjnego

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro