Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. I can't say her the truth

Od razu po zajęciach z Icarusem poszłam do Safe Driving, aby załatwić parę formalności i wreszcie móc złożyć papiery w urzędzie. Tylko po co mi prawko, skoro i tak nie mogę wyjechać?

Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. Pomyślałam, że pójdę po Rosie i razem wybierzemy się na zakupy. Dosyć wolnym tempem przemierzałam Moreno Drive, która prowadziła do Beverly Hills High School, jednego z bardziej prestiżowych publicznych liceów w Kalifornii. To właśnie do tej szkoły uczęszczała Hooter. Z tego, co mi opowiadała, wywnioskowałam, że uczyła się raczej dobrze, chociaż nie należała do kujonów. Zdecydowanie wolała określenie bad girl, z czego czasami sama się śmiała.

Stanęłam w okolicy potężnego kompleksu budynków i czekałam na blondynkę, przy okazji dopalając fajkę. Po chwili z budynku wybiegła spora grupa nastolatków. Zgasiłam peta o metalowy kosz na śmieci i podeszłam do dziewczyny ubranej w podarte jeansy, koszulkę z Ramones i zarzuconą na plecy ramoneską.

– O, hej Vicky. – Rosie posłała mi szeroki uśmiech. – Co tutaj robisz?

– Pomyślałam, że przyda ci się mały wypad na zakupy.

– Genialny pomysł. A tak poza tym to jest moją przyjaciółka Tina. – Wskazała dłonią na brunetkę, która stała obok. – Tina, to jest Victoria.

– Miło mi cię poznać. – Dziewczyna podała mi rękę, którą następnie uścisnęłam. – Rosie sporo o tobie mówiła.

– Mam nadzieję, że same pozytywy – zaśmiałam się.

– Oczywiście – przytaknęła Hooter. – To co, idziemy?

– Raczej tak. – Wzruszyłam ramionami.

– Pa, dziewczyny! – zapiszczała Tina.

Dziewczyna machała nam przez dobre dziesięć minut, zanim zniknęłyśmy jej z horyzontu. Udałyśmy na pobliski przystanek autobusowy, aby poszukać jakiegoś dojazdu do galerii. Podeszłam sprawdzić rozkład, podczas gdy moja towarzyszka bezwładnie opadła na ławce. No proszę, czyżby już się zmęczyła?

– Mamy autobus za piętnaście minut – poinformowałam, po czym usiadłam obok niej.

– Dawno cię nie widziałam – rzuciła, bawiąc się palcami.

Wcale wczoraj u was nie byłam jak spałaś.

– No cóż. Ostatnio mam mało czasu – skłamałam.

– Rozumiem, że dalej ćwiczysz z tym... Jak mu było?

– Icarusem. Tak i powiem ci, że dużo mi to daje. – Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. W tej chwili taniec był ostatnią normalną rzeczą w moim życiu.

– No proszę. – Zachichotała pod nosem.

– Weź się nie śmiej. Nie działam na kilka frontów.

– Dobrze wiedzieć. A co tam u naszego pana idealnego, co?

– Chrisa? Wyjechał i pies go wie, kiedy wróci. – Kopnęłam niewielki kamyczek leżący na chodniku.

– Już miał cię dość?

– Widzę, że tobie humor dopisuje, co? Nie jesteśmy parą, więc może robić, co chce i nie informować mnie o tym.

Chociaż nie ukrywałam przed samą sobą, iż wiele razy zastanawiałam się nad związkiem z Chrisem.

– Oj, Vicky, przecież widzę, jak na ciebie patrzy. – Na jej twarzy malował się uśmiech.

– Wcale, że nie. Poza tym chcę na razie odpocząć od facetów. – Zamknęłam oczy i wyciągnęłam twarz na słońce. – Coś za bardzo jesteś dzisiaj wesolutka – zauważyłam, poprawiając włosy. – Brałaś coś? – zapytałam podejrzliwie.

– No coś ty! Nie potrafiłabym tego zrobić Tommy'emu.

Otworzyłam oczy, ściągnęłam brwi i spojrzałam na nią z zaciekawieniem.

– Komu?

Rosie palnęła się w czoło, po czym przewróciła oczami. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie.

– Mojemu synkowi.

Roześmiałam się i pokiwałam głową.

– Jesteś tak samo kumata, jak oni – skwitowała. Wiedziałam, że miała na myśli Gunsów.

– Ej, nie porównuj mnie do nich. – Z lekka się oburzyłam.

– Masz rację. Przynajmniej w jakimś stopniu jesteś mądra.

Inteligentni to oni może nie byli, ale za to królowali, jeśli chodziło o przebiegłość. I oszukiwanie ludzi.

– A skąd pomysł na takie imię? – spytałam, próbując zmienić temat.

– Któregoś wieczoru rozmawiałam o tym z Duffem i tak jakoś wyszło – powiedziała, jakby od niechcenia.

Na samo wspomnienie basisty przeszły mnie ciarki.

– Fajnie. W ogóle jak wam się układa? – zapytałam z wymuszonym uśmiechem na twarzy. Musiałam być pewna, że jej nie skrzywdzi.

– Vicky, przypominam ci, że jesteśmy tylko i wyłącznie przyjaciółmi.

– A chciałabyś, żeby to było coś więcej? – Przygryzłam dolną wargę. Jakoś nie potrafiłam myśleć o nim jako o chłopaku mojej przyjaciółki. Bałam się, że wciągnie ją w szemrane interesy Eddiego.

– Sama nie wiem. – Zasmuciła się. – Z jednej strony jest taki czuły i troskliwy. Zawsze pyta, jak się czujemy. Poza tym lubię spędzać z nim czas. Z drugiej strony jednak jest jakiś zamknięty. Jakby bał się poczuć coś do mnie, nie był gotowy. Vicky, co ja mam robić?

– Może po prostu nie chce cię skrzywdzić – wymruczałam, po czym ugryzłam się w język. Dlaczego byłam taka głupia?

– Nie rozumiem? – Pokręciła głową, uśmiechając się dla niepoznaki.

– Boi się, że nie będzie w stanie pokochać Tommy'ego jak własnego syna. Rosie, związek z samotną matką to nie jest taka łatwa decyzja. – Próbowałam jakoś wybrnąć z sytuacji. Miałam nadzieję, że nie będzie z nim o tym rozmawiać, bo w przeciwnym razie McKagan mógłby się nieźle na mnie wkurzyć.

– Może masz rację...

W tej chwili autobus podjechał na przystanek. Wsiadłyśmy do niego i kupiłyśmy bilety, po czym zajęłyśmy miejsca na samym tyle. Na szczęście już nie wróciłyśmy do tematu Duffa ani żadnego innego z Gunsów. Rozmawiałyśmy raczej o planach blondynki na przyszłość. Dowiedziałam się, że przed ciążą chciała zostać lekarzem. Niestety małe dziecko uniemożliwiało jej skończenie medycyny. Obecnie zastanawiała się nad rehabilitacją.

– Opowiedz mi coś o ojcu dziecka. Dlaczego cię zostawił? – zapytałam w pewnym momencie.

– Był dość popularny w szkole, no i oczywiście rok starszy. Pochodzi z bogatej rodziny, więc miał kasę na wszystko. Poza tym od początku wiedział, że przejmie rodzinny biznes. To było niezwykłe, kiedy zwrócił uwagę na tak zwyczajną dziewczynę, jaką byłam ja. Zaprosił mnie do kina, potem na lody i tak zaczęliśmy się spotykać. Było nam razem dobrze, dopóki nie zaszłam w ciążę, wtedy wszystko się posypało. Najzwyczajniej w świecie spanikował i bał się przyznać do błędu. Rozstaliśmy się, bo nie zgodziłam się na aborcję, ale o tym już wiesz. – Po jej policzku spłynęła samotna łza.

Poczułam się dziwnie nieswojo. Okropnie jej współczułam, że spotkała w życiu takiego faceta. Poza tym doskonale ją rozumiałam. Sama nie miałam szczęścia w miłości. Delikatnie oparłam głowę blondynki o swój bark. Dziewczyna starała się nie płakać, ale za bardzo jej to nie wychodziło. Nawet mi się udało rozkleić. W sumie to nie wiedziałam, czy płakałam wtedy nad nią, czy raczej nad sobą.

Poszłyśmy do mojej ulubionej galerii. Rosie od razu udała się do sklepu z zabawkami dla dzieci. Nie mogła się napatrzeć, jakie różności tam mieli. Dosłownie stała przez dziesięć minut i przyglądała się dużemu, pluszowemu hipopotamowi. Później oczywiście rundka po meblowym i dogłębne refleksje, które łóżeczko wybrać. Chwilkę mi zajęło, zanim wytłumaczyłam jej, że podjedzie po nie z Duffem. Sądziłam, że ta faza na artykuły dziecięce wynikała z tego, że chciała porządnie zająć się swoim synkiem. Choćby nie wiem co, Rosie postara się być najlepszą pod słońcem matką dla Tommy'ego.

W końcu udało mi się ją przekonać i weszłyśmy do sklepu z modą ciążową. Wybrałam kilka sukienek dla dziewczyny, po czym poszła je przymierzyć. Twierdziła, że we wszystkich czuje się grubo. Zaśmiałam się i stwierdziłam, że będzie jeszcze gorzej. Rosie oburzyła się i postanowiła nie odzywać się do mnie. I tak długo nie wytrzymała. Potrzebowała porady, w czym lepiej wygląda. W końcu zdecydowała się na malinową sukienkę przed kolano z rękawem do łokci. Wyszłyśmy ze sklepu i ruszyłyśmy w stronę kawiarni.

– Mam ochotę na tiramisu – oznajmiła.

– Czyżby zachcianki? – Zachichotałam.

– Oczywiście. Chłopaki powoli mają już ich dosyć. – Zaśmiała się, jednocześnie łapiąc się za brzuch.

– Dlaczego?

– Powiedzmy, że zdarza mi się wysyłać któregoś z nich w środku nocy do Walmarta po dżem truskawkowy.

– Serio?

– Ehe. Wiesz, jak się ostatnio Axl wkurzał jak kazali mu pójść? Wypowiedział chyba każdy wulgaryzm i skopał każdy kosz po drodze. Swoją drogą, to jest niezły świr.

Kolejny raz poczułam ciarki na ciele. Kurde, dlaczego tak na nich reagowałam? Rose fakt faktem nie uchodził za normalnego, ale nie był takim typowym świrem. Tacy ludzie najczęściej zachowują się jak psychiczni i jedzą masło orzechowe ze śmietnika. A on raczej był dziwny ze względu na to, że czerpał satysfakcję z ludzkiego cierpienia. Ale nie zawsze. Zdarzało mu się być miłym. Tylko kiedy to ostatnio było?

– Coś o tym wiem. – Posłałam jej sztuczny uśmiech

– To co, idziemy na to ciacho? – zapytała z małą iskierką w oczach.

– Przepraszam cię, ale muszę coś załatwić. Może innym razem.

Cmoknęłam blondynkę w policzek i odeszłam bez słowa wytłumaczenia, zostawiając ją samą na środku galerii. Wyglądała na zdziwioną. Zapewne nie wiedziała, dlaczego nie poinformowałam jej, dokąd konkretnie szłam. Może to i lepiej, że nie wiedziała.

Z samego ranka zadzwoniłam do Eddiego, żeby przekazać mu dobrą nowinę. Serce mi kołatało, ręce drżały jak galaretka, a on sprawiał wrażenie niewzruszonego. Owszem, spodziewał się, że osiągnie sukces, ale żeby aż tak panować nad emocjami? Przechodząc do sedna, Johnson chciał, żebym przyjechała do niego, aby uzgodnić szczegóły. Do niego. Do jego willi w Malibu.

Z trudem dotarłam na miejsce. Po drodze spytałam się chyba każdego, gdzie dokładnie mam iść. Ze zdenerwowania parokrotnie zapomniałam wskazówek i tak tworzyło się błędne koło.

Zadzwoniłam domofonem. Jego gosposia niemalże natychmiast wpuściła mnie do ogrodzonej i dobrze zabezpieczonej posiadłości. Przeprowadziła mnie przez ogromny korytarz, który praktycznie cały był wyłożony marmurem. Gdzieniegdzie w kątach poustawiano bujne, zielone rośliny. Ich stan pokazywał, że ktoś najwidoczniej bardzo o nie dbał. Przeszłyśmy do równie dużego pomieszczenia, które przypominało biuro. Tak samo jak na Downtown, tutaj również dominowało drewno i szkło. No i przepych.

Przełknęłam ślinę, czując rosnącą w gardle gulę. Usiadłam ostrożnie na skórzanej kanapie. Od Eddiego dzieliła mnie zaledwie szklana ława. Mężczyzna zajmował miejsce w ustawionym naprzeciwko fotelu. Pykał fajkę i przeglądał dzisiejszą gazetę.

– Miło byłoby, gdybyś poświęcił mi swoją uwagę – napomknęłam. Zacisnęłam usta w wąską linię.

Odłożył gazetę na ławę i przeszył mnie przenikliwym, chłodnym spojrzeniem, od którego skręcił mi się żołądek.

– Dzień dobry, Victorio. Cieszę się, że jednak przyjęłaś moją ofertę. – Pyknął dwa razy fajką.

Jak zwykle miły i szarmancki. Aż nie mogłam uwierzyć, że mógłby mnie skrzywdzić

– Miejmy to już za sobą – westchnęłam, układając dłonie na udach. Czułam, jak mi się pocą.

Pokiwał głową. Odwrócił się i sięgnął ręką na hebanowe biurko, z którego zabrał plik dokumentów. Rzucił papiery na ławę.

– Będziesz w stałym kontakcie z Juanem – twoim głównym partnerem biznesowym. Z tego co wiem, to już zdążyliście się poznać. – Na samo wspomnienie przeszyły mnie ciarki. – Jakbyś czegoś nie wiedziała, dzwoń na mój prywatny numer. – Zapisał cyferki na niewielkiej karteczce i podał mi ją. Zacisnęłam urywek w dłoni. – Najlepiej jakbyś do tego celu używała budek telefonicznych.

Pokiwałam głową i przeniosłam wzrok na dokumenty. Rozłożyłam kartki. Pośród nich znajdował się paszport. Otworzyłam nieznacznie usta i wzięłam go do rąk.

– Amerykański, na fałszywe nazwisko – tłumaczył. – Jeśli załatwiasz coś dla mnie, masz się przedstawiać jako Blanca Manuela Rodriguez. Urodziłaś się w Argentynie jako córka Irlandki i Hiszpana. Jak miałaś dziesięć lat wyemigrowaliście do New Jersey, stąd masz obywatelstwo.

Zamrugałam kilkukrotnie. Szybko przenosiłam wzrok z dokumentu na mężczyznę. Wydawało mi się, że śniłam.

– Nie sądzisz, że po spędzeniu dziesięciu lat w Argentynie mój hiszpański powinien brzmieć bardziej latynosko?

Pyknął fajką.

– Spędzałaś więcej czasu z matką, która praktycznie nie mówi po hiszpańsku. Później zmieniłaś akcent z irlandzkiego na amerykański.

Prychnęłam. Kiedy mówił, wszystko wydawało się takie proste i logiczne. Jednak czułam wewnętrzny strach, że nie poradzę sobie z byciem Blancą.

– Dla bezpieczeństwa będziesz musiała zmienić wygląd. Ubiór, makijaż, włosy. Kupię ci zapas zielonych kontaktów kontaktów.

– Dlaczego zielonych? – Zmarszczyłam czoło. Ukradkiem rzuciłam okiem na resztę dokumentów. Na jednej kartce widniało miejsce na mój podpis.

– Bo będą pasowały do rudych włosów.

Pokręciłam głową, uśmiechając się w rozbawieniu. To był żart, nie? Przecież nie mogłam wyglądać jak żeńska kopia Rose'a. Poza tym mój „ojciec" był Hiszpanem.

– Dlaczego nie mogę zostać przy sowim kolorze? Albo zafarbować je na czarno? W końcu w połowie jestem Hiszpanką, tak? – mówiłam za szybko. Zbytnio panikowałam.

– Adoptowaną. Ojciec był niepłodny. Nie mógłbym aż tak ryzykować. Ani trochę nie wyglądasz jak Latynoska. Jesteś córką irlandzkich biedaków, którzy wyemigrowali do Argentyny.

Prychnęłam śmiechem. Nie wiedziałam, kto wymyślał gorsze scenariusze. On, czy twórcy Dynastii.

– To się nie trzyma kupy. Nie lepiej, żeby matka zdradzała ojca z przyjacielem z Irlandii?

Pyknął fajką, a następnie ją pomachał.

– Może być. Za godzinę moja sekretarka zabierze cię do fryzjera i na zakupy. Jutro masz pierwsze spotkanie. Na razie z partnerem Johnson Development. Nie chcę od razu rzucać cię na głęboką wodę.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Jego plan nie był taki głupi. Krył mnie prawie na każdy kroku. Chyba niepotrzebnie się denerwowałam. Poza tym Eddie tego dnia był nadzwyczajnie miły, co dodatkowo mnie odstresowywał.

– Dam sobie radę – westchnęłam, zakładając nogę na nogę i zaplatając palce na kolanie. – Juan pokaże mi wszystko w praktyce.

– Dokładnie. – Znowu pyknął fajką. – Tylko jeszcze podpisz w odpowiednim miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro