27. Please, don't do it
Po powrocie do mieszkania, położyłam się na kanapie i przykryłam kocem. Miałam serdecznie dosyć całego świata. Zamknęłam oczy i postanowiłam się przespać.
Z niezwykle przyjemnych chwil wyrwał mnie głośny dźwięk dzwonka. Serio? Czy ja nie wyraziłam się jasno? Z grymasem na twarzy zwlekłam się z łóżka i przetarłam oczy. Z niechęcią zajrzałam przez wizjer. Stradlin? Zmarszczyłam czoło. Czegoś tutaj nie rozumiałam.
– Czego chcesz? – burknęłam, wpuszczając go do środka.
– Porozmawiać. Daj mi chwilę, proszę. – Jego głos był nazbyt spokojny i opanowany.
– Nie mamy o czym – oznajmiłam obojętnie, wzruszając ramionami. Jego widok tylko potęgował uczucie rozgoryczenia.
Westchnął głęboko.
– Nie powinnaś przyjmować propozycji Eddiego.
Jak on mógł? W Hell House nie odezwał się ani słowem, a tera miał czelność przychodzić tutaj i wyrażać swoje zdanie? Dlaczego nie mógł powiedzieć tego wcześniej, kiedy jeszcze miałam mętlik w głowie. Teraz nie potrzebnie mnie drażnił.
– Wynoś się!
Próbowałam otworzyć mu drzwi, ale złapał mnie za ramię i zmusił, żebym popatrzyła prosto w jego orzechowe oczy.
– Proszę.
Złagodniał i puścił mnie. Dlaczego przez chwilę zachowywał się jak Rose? Zaczęłam szybciej oddychać. Czy oni nie mogą zostawić mnie w spokoju? Usiadłam przy stole w kuchni, po czym mój gość do mnie dołączył.
– Masz dziesięć minut – rzuciłam oschle.
– Vicky, nie możesz tego zrobić. Sam co nieco wiem o interesach z Eddiem. Nie możesz zaryzykować własnym życiem. Jeśli w międzyczasie nie zastrzeli cię jeden jego szemranych kolegów, to pójdziesz siedzieć. DEA kiedyś coś wyczai. Johnson się wszystkiego wyprze i w dodatku poda im namiary na ciebie...
– Przestań! – Poczułam, jak z moich oczu mimowolnie wydostają się łzy. – Nie chcę się bać.
– Nie rozumiesz? Praca dla Eddiego to jest ciągłe życie w strachu.
– Dlaczego mi to robisz? – Spojrzałam na niego, próbując powstrzymać drżenie warg. Oczy piekły mnie od mieszanki słonych łez i tuszu do rzęs.
– Bo troszczę się o ciebie i nie chcę, żeby ktoś cię skrzywdził. Obiecuję, że się tobą zajmę.
Uśmiechnęłam się blado. Pociągnęłam nosem i obtarłam policzki.
– Przepraszam, że muszę cię zawieźć. Znowu. – Omal nie udusiłam się z płaczu, który utkwił mi gdzieś w gardle.
– Nie musisz mnie przepraszać. – Przejechał dłonią po moim policzku. – Po prostu tego nie rób.
– Nie mogę – wydusiłam z trudem, opierając pół twarzy na jego ciepłej dłoni. – On nigdy nie odpuści.
Byłam cholernie rozdarta. Nie chciałam go skrzywdzić. Zrobił dla mnie więcej niż rodzona matka. Ale nie mogłam odmówić Eddiemu. Bałam się, to fakt. Jednak nawet nie chciałam sobie wyobrażać, do czego mógłby się posunąć w przekonywaniu mnie dod zmiany zdania.
– Wiem – mruknął. Nachylił się ostrożnie i ucałował czubek mojej głowy. – Zrobisz, co uważasz za słuszne.
– Zostaniesz jeszcze chwilę? – wychrypiałam.
W odpowiedzi przytulił mnie mocno.
Tak, miał wyjść taki krótki :')
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro