25. Where have you been?
Wróciłam do mieszkania dosyć późno. Prawie bezgłośnie ściągnęłam buty i kurtkę, po czym odłożyłam torebkę na wieszak. Udałam się w stronę kuchni, gdyż strasznie chciało mi się pić. Zobaczyłam, że przy stole siedzi Chris. Najwidoczniej czekał na mnie, ponieważ jedynie wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. Podeszłam do lodówki i wyjęłam z niej butelkę wody, po czym zaspokoiłam pragnienie.
– Gdzie byłaś? – zapytał. Jego głos był zmęczony, ale nie wyrażał negatywnych emocji.
– U chłopaków – odpowiedziałam obojętnie.
– Znowu zamierzasz spieprzyć sobie przez nich życie?
– Chris, ja nie zaczęłam brać, bo Gunsi mnie zmusili. Po prostu chciałam spróbować. – Wzięłam kolejny łyk napoju.
– Rozumiem – wymruczał pod nosem. – A do czego tym razem cię nie zmuszali?
– Straciłam pracę w Rainbow, a oni mi pomogli. Zostałam fotografem zespołu.
– I sądzisz, że o nic im nie chodzi? Że to nie jest jakaś przykrywka? – Zaśmiał się. Zauważyłam, że jest lekko podenerwowany.
– A do czego byłabym im potrzebna? – zapytałam bez przekonania. Przecież nic dla nich nie znaczyłam.
– Nie wiem, ale nie podobają mi się.
– To masz problem, bo to jest moje życie, a oni są moimi przyjaciółmi – odpowiedziałam stanowczo.
Postawiłam butelkę na blacie, po czym poszłam pod prysznic. Tego mi było trzeba, gorących strumieni spływających po moim ciele. Nie zwracając uwagi na Chrisa, udałam się do swojego pokoju, gdzie ułożyłam się do snu.
Wstałam około południa. Pittman po raz kolejny gdzieś wyszedł. Obstawiałam, że po prostu nie miał ochoty znowu się ze mną kłócić. Nie tolerował Gunsów i nie mógł zrozumieć, że to była moja "rodzina". Zjadłam na szybko płatki z mlekiem i wypiłam kubek kawy. Ubrałam się w podarte jeansy i koszulkę z AC/DC. Udałam się do łazienki, gdzie wytuszowałam rzęsy i pomalowałam usta na czerwono. Postanowiłam, że dziś zaplotę włosy w warkocz. Dawno tego nie robiłam, więc trochę mi zeszło zanim fryzura wyglądała tak, jak chciałam. Zabrałam swoje rzeczy i poszłam na autobus.
Pojechałam do centrum Los Angeles, a konkretniej National Theatre. Według planu tego dnia miałam zajęcia z Jackiem, ale nie wiedziałam, czy on też nie zdecydował się mnie wystawić. Pokonałam potężne dębowe schody i udałam się prosto do sali baletowej, gdzie czekał Icarus. Wpatrywał się w lustro i zastanawiał się nad czymś. Nieśmiało podeszłam bliżej i odchrząknęłam, aby dać mu znać o mojej obecności. Od razu odwrócił się w moim kierunku.
– Widzę, że wróciłaś – zauważył, podpierając palce na podbródku.
– Spostrzegawczy jesteś. Nawet nie zapytasz, dlaczego mnie nie było?
– Nie – stwierdził po chwili namysłu. – Todd mówił, że byłaś w szpitalu, a następnie w ośrodku...
– Ale teraz jestem czysta – przerwałam mu, drapiąc się po przedramieniu. Wstydziła się tego, że znał prawdę.
– Cieszy mnie ten fakt. A teraz wracajmy do pracy. – Włączył odpowiedni podkład.
Ściągnęłam ramoneskę i odłożyłam ją na pobliskie krzesło. Po chwili zobaczyłam Jacka, który stał przede mną i trzymał ramę. Dołączyłam do niego swoje ręce i oboje zaczęliśmy tańczyć salsę. Na początku nie szło mi najlepiej. Deptałam mu po palcach, myliłam kroki. Byłam zbyt chaotyczna.
– Przepraszam – mruknęłam i oparłam dłoń o czoło.
– Spokojnie. Weź kilka oddechów, oczyść myśli. Jak będziesz gotowa, to daj znać.
Odsunął się do tyłu i odwrócił się do mnie plecami. Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębokich wdechów. Musiało zadziałać.
– Już.
Brunet powrócił do poprzedniej pozycji i znowu próbowaliśmy coś zatańczyć. Tym razem wychodziło mi zdecydowanie lepiej. Nawet pokusiliśmy się o mały układ.
– Dzięki wielkie – rzucił po zajęciach.
– To ja dziękuję. Uczysz mnie za darmo, poza tym jesteś bardzo cierpliwy. – Posłałam mu serdeczny uśmiech.
– Nie całkiem. Jesteś moją partnerką, dlatego masz ogarnąć dupę, bo za miesiąc jest turniej w San Francisco.
– Co? – Otworzyłam szeroko usta.
– A to. – Rzucił we mnie moją kurtką, którą na szczęście złapałam. – Dużo ćwicz – dodał na koniec i puścił mi oko.
Ciągle byłam zdziwiona. Powiedział, że jestem jego partnerką i zabiera mnie na turniej z prawdziwego zdarzenia! Ta wiadomość nadal nie mogła do mnie dotrzeć. Przecież ja się tam tylko zbłaźnię. Nieważne, dla Icarusa wszystko.
Szybkim krokiem opuściłam teatr, po czym udałam się na przystanek autobusowy. Jak na jesienne popołudnie było dość ciepło. Słońce przyjemnie świeciło, a wiatru praktycznie się nie odczuwało. Na moje oko było siedemdziesiąt stopni. Wyciągnęłam z torebki moje ulubione lenonki i założyłam je na oczy. Poprawiłam włosy ręką, po czym z powrotem włożyłam ją do kieszeni. Kiedy już doszłam do celu, podjechał mój autobus. Wsiadłam do niego i zajęłam tylne miejsce przy oknie. Włożyłam słuchawki do uszu. Pojazd ruszył, a ja zajęłam się kontemplowaniem Miasta Aniołów przy dźwiękach Highway to Hell.
Dzisiaj był ten dzień, w którym miałam zdawać egzamin na prawo jazdy. Czekając na swoją kolej, nerwowo stukałam paznokciami o blat stołu. W całym swoim życiu aż tak się nie denerwowałam. Jak się okazało niepotrzebnie. Wykonałam poprawnie wszystkie polecenia instruktora, po czym otrzymałam wynik egzaminu. Nigdy aż tak się nie cieszyłam na widok słowa „pozytywny".
Nie chciałam siedzieć sama w pustym mieszkaniu, więc postanowiłam powłóczyć się trochę po mieście. Najpierw wstąpiłam do małej księgarni. Rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichś kryminałów Christie, ale niestety nic nie znalazłam. Wybrałam poradnik dla początkujących fotografów i podeszłam do kasy.
– Płaci pani dziesięć dolarów – poinformowała mnie sprzedawczyni, nabijając cenę na paragon.
Dziwne, przy półce pisało dwanaście. Najwidoczniej mieli jakieś promocje. Dla mnie lepiej. Zostało mi jeszcze trochę drobnych na kawę. Zapłaciłam za książkę i wyszłam na zewnątrz, gdzie zdążyło się trochę ochłodzić. Zasunęłam zamek od ramoneski i podążałam dalej wzdłuż Seventh Street.
Zatrzymałam się na chwilkę w pobliskiej kawiarni. Zamówiłam latte i zajęłam miejsce przy oknie. Całkiem tutaj przyjemnie. Stoliki wykonane były z jasnego drewna, zresztą podobnie jak krzesła. Stały na nich malutkie, cynamonowe świeczki, które dawały fajny klimat. Ściany pomalowano na kolor cappuccino, a na karniszach wisiały długie, czerwone zasłony.
Siedziałam i popijałam napój, pochłaniając wcześniej zakupioną lekturę. W końcu chciałam mieć jakiekolwiek pojęcie o dobrych zdjęciach. Przeglądałam fotografie z Brazylii, kiedy niespodziewanie ktoś się do mnie dosiadł.
– Taka piękna kobieta nie powinna siedzieć sama.
Spojrzałam na niego, prychając pod nosem. Zamknęłam książkę.
– Szpiegujesz mnie, Eddie?
Uśmiechnął się w rozbawieniu. Rozpiął guzik marynarki i usiadł naprzeciwko.
– Oczywiście, że nie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że zastanę cię w mojej ulubionej kawiarni.
Prychnęłam pod nosem. Myślał, że w to uwierzę?
– Przecież twój biurowiec znajduję się przecznicę dalej. – Podniosłam szklankę, aby upić łyk kawy.
– To całkiem nie daleko. – Podniósł dwa palce, po czym kelnerka przyniosła do naszego stolika filiżankę espresso. Uniosłam brew w zdziwieniu. Nawet tutaj miał swoich ludzi? – Poza tym sprzedają tutaj najlepszą kawę w całym Los Angeles.
Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Mimo iż w życiu wypiłam stanowczo za mało dobrych kaw.
– Mogłabyś mieć taką w domu, gdybyś przyjęła moją propozycję – dodał.
Ten tylko o jednym.
– Już mam pracę. – Wskazałam wzrokiem na poradnik.
Uśmiechnął się z politowaniem.
– Wątpię, żebyś długo się w niej utrzymała.
Wypił świeżo przygotowany napar. Jego aromat był bardzo wyrazisty, przyjemnie drażnił moje nozdrza. Zdecydowanie mogłabym go czuć codziennie o poranku. Tylko że nadal nie zamierzałam przyjąć jego propozycji.
– Sadzę, że cię przekonają, señorita – dodał, na co z początku się zaśmiałam. Okropnie kaleczył hiszpański.
– Kto? – spytałam po chwili, przezornie marszcząc czoło.
Eddie nie odpowiedział. Położył na stole pieniądze, które miały pokryć koszty naszych kaw. Wstał, zapiął guzik i bez słowa opuścił kawiarnię. Zostałam sama. Miałam okropny mętlik w głowie. O co chodził? Dlaczego tak się uparł, żebym nadzorowała handel kolumbijską kokainą? Wzięłam łyk kawy i chciałam wrócić do poprzedniego zajęcia, gdy ni stąd ni zowąd w lokalu pojawił się Duff. Basista wyglądał na zaniepokojonego. Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął nerwowo stukać opuszkami o blat. Dziwne, czyżby on miał coś wspólnego z Eddiem?! Miałam nadzieję, że nie.
– Co cię sprowadza i jak mnie tu znalazłeś? – rozpoczęłam konwersację.
– A nic, byłem w pobliżu. – machnął ręką i uśmiechnął się, ale nie dało się nie zauważyć, że był to sztuczny gest. – Jesteś tutaj sama?
Nie wytrzymałam. Musiałam go o to zapytać. Po prostu chciałam być pewna, czy nie miał nic wspólnego z biznesmenem.
– Byłam, ale pewien mężczyzna się mnie uczepił. Znasz go?
– Nie, nie. – Pokręcił głową. Coraz bardziej czymś się denerwował. – Ale ja bym mu nie ufał. Wygląda na podejrzanego.
Odkrył Amerykę. Czyli jednak maczał w tym palce. Kurde, a już myślałam, że nie.
– McKagan, ty coś kombinujesz. Skąd znasz Eddiego? – zapytałam podenerwowana. Oby nie był tym, który miał mnie przekonać.
– Nie znam go!
Super, teraz wszyscy na nas patrzyli. Chyba już nigdy tutaj nie przyjdę, a przynajmniej nie z blondynem. Chociaż szkoda takiej dobrej kawy.
– Spokojnie. Tylko pytam. Nie chcesz, to nie mów, ale wiedz, że chcę znać prawdę. Czy masz coś wspólnego z szemranymi interesami Eddiego?
– Chodźmy do klubu – zaproponował, myśląc, że porzucę drażniący go temat.
– Jełopie, jest szósta trzydzieści. Co my tam będziemy robić?!
– Imprezować. – wyszczerzył się.
No proszę, proszę nagle o wszystkim zapomniał. On chyba miał jakieś rozdwojenie jaźni. Przewróciłam oczami i razem z basistą poszłam łapać autobus, który zawiózłby nas na Sunset Strip.
Po drodze dowiedziałam się różnych ciekawych rzeczy z życia McKagana. Na przykład, jak miał siedem lat, to potrącił go samochód. To dlatego tak się zachowywał. Poza tym w wieku trzynastu lat rozpoczął eksperymenty ze środkami odurzającymi. Jednym słowem, miał bogatą historię. Swoją drogą dużo gadał, kiedy chciał rozładować stres. Wyjrzałam przez okno. Chciałam wyjaśnić sytuację z kawiarni, ale wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł.
Wysiedliśmy jakąś milę przed Roxy. Stwierdziliśmy, że mały spacer dobrze nam zrobi. Próbowałam nadążyć za blondynem, ale stawiał zbyt duże kroki.
– Zaczekaj na mnie!
Duff obrócił się na pięcie i patrzył na mnie, jednocześnie chichocząc.
– Ktoś tu nie ma kondycji – skomentował, zakładając ręce na piersi.
– Chyba ty.
– Chcesz się przekonać? – Uniósł brew i uśmiechnął się.
– Czy wy zawsze myślicie tylko o jednym? – skwitowałam.
– Raczej chodziło mi o to, kto pierwszy dobiegnie do celu, ale skoro chcesz...
– Ostatni stawia alkohol – przerwałam mu i zaczęłam biec.
Oczywiście Duff miał spóźnione kojarzenie, więc wystartował nieco później. Próbowałam ustabilizować oddech i zachowywać w miarę równe, dość szybkie tempo. W połowie drogi, zostałam dogoniona przez blondyna. Chyba musiałam zacząć biegać, bo z moją kondycją było coraz gorzej. Biegliśmy ramię w ramię, po czym przy wejściu McKagan dał mi wygrać. Pewnie chciał być dżentelmenem i za mnie zapłacić. Posłałam mu uśmiech zwycięstwa i weszłam do środka, gdzie było dosyć ciemno.
Ze względu na nawet wczesną porę, klub świecił pustkami. Pojedyncze osoby siedziały przy barze i sączyły drinki. Zajęłam miejsce w kącie. Rozsiadłam się na czarnej kanapie i czekałam na basistę, który skoczył po napoje. Przeczesałam włosy palcami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zobaczyłam jakiegoś chłopaka, który siedział na drugim końcu sali. Jego latynskie pochodzenie dodawało mu urody. Jednak nieco go szpecił kilkudniowy zarost. Miał na sobie koszulkę z Aerosmith, przez co wydawał się bardziej tutejszy. Pił whiskey i cały czas mi się przyglądał. Poczułam się dziwnie.
– Wróciłem. Mam nadzieję, że nie tęskniłaś – rzucił Duff i postawił szklanki na stole, po czym usiadł naprzeciwko mnie.
– Umierałam z tęsknoty – powiedziałam i położyłam rękę na sercu.
– Wiedziałem. – Zaśmiał się.
Duff zakupił dla siebie coś, co przypominało Pinacoladę. Mojego drinka też już kiedyś piłam. Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, po czym przytknęłam usta do czarnej słomki i pociągnęłam łyka.
– Serio, Sex on the beach? – zapytałam z niedowierzaniem.
– No co, drink jak każdy inny. – Wzruszył ramionami i wypił na raz prawie cały napój.
– Zaczynasz myśleć kategoriami Slasha – mruknęłam.
– Nie, kochana. Gdybym chciał cię przelecieć, użyłbym swojej zajebistości, a nie marnych sztuczek na podryw à la Hudson. – Uśmiechnął się zawadiacko i uniósł brew.
– To jest myślenie kategoriami Axla. Poza tym jakoś nie zauważam tej twojej zajebistości – skwitowałam.
– Bo jej nie okazuję. Niestety mała, tego wieczoru nie poromansujemy.
– Nawet po pijaku bym tego nie zrobiła.
– Nie wiadomo – zanucił, na co dostał sójkę w bok.
– Jesteś jak Slash, dążysz tylko do jednego.
– Nieprawda. W porównaniu do niego umiem się powstrzymywać. – zaczął potakiwać głową i przyjął poważny wyraz twarzy.
– Ach tak? Czyli mogę sprawdzić?
– Lepiej nie ryzykujmy, jeśli mamy skończyć na płaszczyźnie przyjacielskiej – odpowiedział dyplomatycznie.
Zaśmiałam się głośno. Czyli jednak nie umiałby się pohamować. Faceci... Wzięłam łyk trunku i spojrzałam w stronę drzwi. Dostrzegłam tam znajome postacie. Lena razem ze Slashem wybrali się do tego samego klubu, co my. Kiedy nas zauważyli, pomachali w moim kierunku, na co im odmachałam i posłałam pogodny uśmiech.
– O wilku mowa – szepnął Duff.
Zachichotałam. Czarnowłosa była jedyną osobą, przy której gitarzysta potrafił zahamować swoje głupie gadki. Aczkolwiek lubiłam porozmawiać z nim o czymś innym niż seks. Po chwili nasi przyjaciele dosiedli się do nas. Oczywiście nie obyło się bez butelek alkoholu, które zamówili przy barze.
Kątem oka dostrzegłam, jak Duff i Slash odeszli na bok, aby w spokoju móc porozmawiać. Z ich gestów i zachowania odszyfrowałam, że chyba się o coś kłócą. Mulat dużo gestykulował, a blondyn wyglądał, jakby krzyczał. Czyżby Slash też był w to wplątany?
– Mam wolne, także się dzisiaj zabawimy – zanuciła Lenka. Wypiłyśmy po kieliszku czystej.
Uśmiechnęłam się do niej. Była moją przyjaciółką. Mogłam jej ufać. Szczególnie po ostatnich dniach.
– Wiesz, na czym polegają szemrane interesy Eddiego i jak traktuje swoją świtę? – wypaliłam. Nie mogłam dłużej zatrzymywać tego dla siebie.
Dziewczyna przeniosła na mnie wzrok. Była zaniepokojona, jakby wiedziała, że ten facet na pewno nie ma dobrych intencji. Poprawiła włosy i wypuściła głośno powietrze, po czym zacisnęła usta w wąską linię.
– Zastanawiasz się nad jego propozycją? – zapytała. Nalała nam nową porcję alkoholu.
– Możliwe – skłamałam, udając przy tym niepewność. – Skąd wiesz, że ją dostałam?
– Spodobałaś mu się. To było oczywiste, że zaproponuje ci coś poważnego. – Wyciągnęła papierosa i go odpaliła. – Tak jak już ci mówiłam, z nim nie warto robić interesów. Fakt, może i oferuje nie wiadomo co, które potem w większości się sprawdza, ale to jest jeden wielki manipulant. Po trupach do celu. Przy czym woli nie brudzić sobie rączek, dlatego to ty zajmujesz się najgorszym. Ale podobno ogranicza ryzyko do minimum i stara się nie zostawiać kogoś na lodzie. Jednak nie pozwala odejść. Chyba że sam cię wyrzuci. Zacznie się szantaż, poryte zasady, większa kontrola. Nie uwolnisz się tak łatwo. Powie ci, że jesteś mu winna dług, którego suma zwala z nóg. Albo że cię wsypie. Eddie jest mistrzem psychologii i wie, że pomyślisz sobie, iż nigdy go nie spłacisz. Takim oto sposobem pracujesz dla niego, dopóki się tobą nie znudzi. Vicky, błagam cię, nie pakuj się w to bagno. – Wypuściła dużą chmurę dymu.
– Ale on zaczyna mnie nachodzić. Śledzi mnie.
– Eddie nie odpuszcza tak łatwo. Zawsze dostaje to, co chce – powiedziała i wypiła trunek.
– Skąd to wszystko wiesz? - zapytałam zaciekawiona.
– O świcie? Od znajomego ochroniarza. Ale z resztą jest podobnie. On ma, kurwa, wszędzie znajomości.
– Ciebie też...
– Nie – zaprzeczyła i uśmiechnęła się. – On nie bawi się w plebs. Ma od tego ludzi.
Czyli właśnie tym miałam zostać. Człowiekiem rekrutującym niżej postawionych. Lub jak wolał konsultantką.
Chłopcy wrócili do stołu. Wypili naprędce butelkę whiskey, po której byli lekko weseli. My z Leną też nie żałowałyśmy sobie alkoholu. W końcu jakoś musiałam zagłuszyć problemy. Slash zdążył nam opowiedzieć parę kawałów o muzykach. Najlepszy był ten o basiście, który poszedł na operację.
– Ten jest dobry – zaczął Mulat. – Basista podczas gry używa lewej półkuli mózgu, a gitarzysta prawej. Pewien basista zapragnął grać na gitarze, więc poszedł do szpitala na operacje zamienienia półkul mózgu. Niestety operacja się nie powiodła i lekarze musieli usunąć cały mózg muzyka. Facet obudził się z narkozy i nagle krzyczy: Gdzie są moje pałeczki?!
Wszyscy zaczęli się śmiać. Zapewne Steve w poprzednim wcieleniu był basistą. Wypiłam kolejnego shota i rozejrzałam się po klubie. Ten koleś nadal się na mnie patrzył. Poczułam się nieswojo, pomimo że alkohol dodawał mi mnóstwo pewności siebie.
Nagle DJ zaczął grać jakąś smętną piosenkę. Lenka z trudem wyciągnęła Slasha na parkiet. Zostaliśmy we dwójkę. Duff rozlał nam do kieliszków ostatnie krople wódki.
– Wracając do tematu tego, co robiłabyś po pijaku...
– Pieprz się McKagan!
– Z tobą chętnie. – Puścił mi oczko. Wypiliśmy alkohol.
– Masz Rosie – wypomniałam mu przykładając do ust szklankę z sokiem pomarańczowym.
Nic się nie odezwał. Najwidoczniej trafiłam w jego czuły punkt. Basista wstał i zabrał ze sobą ostatnią butelkę wódki. Wyciągnęłam ręce na stoliku i oparłam o nie głowę. Byłam ledwo przytomna i średnio kojarzyłam fakty. Miał nadzieję, że nie zaliczę zgonu albo nie zrobię czegoś głupiego.
– Można? – Usłyszałam męski głos, z wyraźnym hiszpańskim akcentem.
– Jasne – wymruczałam, ciągle pozostając w tej samej pozycji.
Domyśliłam się, że był to ten sam Latynos, który cały wieczór się na mnie patrzył. Jednak zlekceważyłam ten fakt. Byłam na tyle nietrzeźwa, że nie umiałam myśleć racjonalnie.
Do moich uszu dotarł dźwięk stawianego na stole szkła. Podniosłam się do góry. Moje przeczucia się sprawdziły. Aczkolwiek już wcześniej to zlekceważyłam. Teraz w dodatku przyniósł alkohol, czym zapunktował.
– Proszę. – Podsunął mi pod nos kieliszek z jakimś trunkiem.
–Dzięki. – Dla ułatwienia przeszłam na hiszpański. Chłopak posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. – Twoje zdrowie.
Wypiliśmy na raz trunek. Zaszumiało mi w głowie. Jednak nadal miała ochotę pić.
– Co to? – spytałam, obracając w palcach kieliszek.
– Tequilla. – Pokiwałam głową ze zrozumieniem. – Nie sądziłem, że znasz hiszpański.
– No widzisz, bo ja lubię zaskakiwać. Tak w ogóle jestem Victoria. Możesz mi mówić Vicky.
– Juan. – Zjeżyłam się nieco, usłyszawszy to imię. Ale w końcu nie jednemu psu Burek, nie? – Miło mi cię poznać.
– Mnie również. – Uśmiechnęłam się szeroko.
Porozmawialiśmy nieco, głownie na błahe tematy. Nie sądziłam, że w jego towarzystwie mogłam tak dobrze spędzić czas. Niestety po kilku głębszych urwał mi się film...
***
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Dlaczego musiałam tyle wczoraj pić? Mruknęłam coś pod nosem, po czym przekręciłam się na drugi bok. Było jeszcze gorzej, ponieważ teraz promienie słoneczne świeciły centralnie w moje oczy. Przetarłam je i położyłam się na plecach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie wyglądało znajomo. Na pewno nie było to mieszkanie Chrisa ani tym bardziej Hell House. Gdzie ja byłam? Leżałam na dużym, dwuosobowym łożu, koło którego stały etażerki, a naprzeciwko znajdował się stolik z krzesłami. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Dopiero teraz zauważyłam, że byłam całkowicie naga. Kurwa, co ja robiłam?! Miałam nadzieję, że zaraz nie pojawi się tu Duff, bo inaczej go ukatrupię. Dlaczego im tylko na tym zależało?
– Dzień dobry, piękna. – Usłyszałam przyjemny, męski głos. Mówił po hiszpańsku. O kurwa!
Do pokoju wszedł Juan. Kończył palić papierosa. Miał na sobie jedynie spodnie, przez co mogłam popatrzeć na jego nagi, umięśniony tors.
– Czy my... – Nie potrafiłam tego powiedzieć. Podciągnęłam wyżej kołdrę.
– Tak, ale to był jednorazowy incydent. – Zgasił peta
– Najprawdopodobniej już nigdy więcej się nie zobaczymy – dodałam z uśmiechem, próbując rozładować atmosferę.
Juan zmarszczył czoło i przysiadł na skraju łóżka.
– Z tego, co wiem, to mamy razem pracować...
Przerwał, widząc, że otwieram szeroko usta i wybałuszam oczy. Nie, to niemożliwe. Ale ja byłam głupia! Przecież to ten sam Juan, o którym mówił Eddie. A ja w dodatku się z nim przespałam. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Mógłbyś na chwilę mnie zostawić? – spytałam, próbując opóźnić płacz.
Pokiwał głową. Zabrał z pobliskiego krzesła czystą koszulkę i ubrał ją. Wyszedł z pokoju, obiecując, że poczeka na dole.
Schowałam głowę w kolanach i rozpłakałam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro