22. That was only nightmare
Obudziłam się około wieczora. Zauważyłam, że koło mojego łóżka ktoś siedzi. Zaczęłam mu się dokładniej przyglądać. Wyglądał znajomo, chociaż twarz miał schowaną w dłoniach. Axl?
– Axl? Co ty tutaj robisz? – zapytałam, nie kryjąc zdziwienia.
Chłopak odsunął ręce i spojrzał na mnie. W jego oczach błyszczała mała iskierka. Nie przypominało to troski. Raczej niezadowolenie, wściekłość.
– Wreszcie się obudziłaś – stwierdział. Jego głos był jakiś inny, zawierał nutę złośliwości.
– Nie powinieneś siedzieć w areszcie? Ktoś zapłacił za ciebie kaucję?
– To ty powinnaś tam być, nie ja.
Wytrzeszczyłam oczy i otworzyłam szeroko usta. O co mu chodziło? Pokręciłam nerwowo głową.
– O czym ty mówisz? – Czułam, jak mój oddech przyspiesza, a serce galopuje jak szalone.
– Dobrze wiesz, o czym. – Wstał z krzesła i zaczął chodzić po sali. – Myślałaś Edwards, że się nigdy nie dowiem, co zrobiłaś?
Pokręciłam głową. Nie, to niemożliwe.
– Ja nie chciałam... – przyznałam, czując narastającą gulę w gardle. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
– Właśnie, że nie. Ty chciałaś to zrobić. Marzyłaś, żeby wreszcie być wolną, żeby się go pozbyć. Pytanie tylko, czy ze mną tak samo postąpisz.
Był niezwykle spokojny. Aż za nadto. Stanął przed moim łóżkiem i położył ręce na oparciu. Patrzył się prosto w moje oczy. Nie uśmiechał się. Wolał zachować kamienną twarz. Jakby nie był Rosem.
– Oczywiście, że nie. Przecież cię kocham – wyszlochałam. Dlaczego on mi to robi?
– Jesteś śmieszna Edwards – Zaśmiał się gorzko i pusto, na co się wzdrygnęłam. Podszedł bliżej. – Nie kochasz mnie, nigdy tego nie robiłaś. Odkąd poznałaś Pittmana, jesteś zauroczona jego osobą. Nie wiesz tego, ale podświadomie chcesz z nim być, tylko się boisz. Boisz się siebie, Edwards.
– Przestań! – Przymknęłam powieki, czując narastający ból.
– Co, prawda boli? – Prychnął ironicznie i podszedł bliżej. – A pamiętasz jak jeszcze mieszkaliśmy w Indianie? Kiedy wyjeżdżałem do Los Angeles, miałaś to gdzieś. Udawałaś, że jest ci szkoda, płakałaś. Tylko, że to było sztuczne. Nie to, co chwile, kiedy opuszczał cię przyjaciel. Przeżywałaś fakt, że Izzy cię zostawia. Przyznaj, czujesz coś do niego. Oboje to wiemy. Inaczej nie pocałowałabyś go na pożegnanie.
– Skąd o tym wiesz? – spytałam beznamiętnie. Coś mi tutaj nie pasowało. – Przecież nikomu o tym nie mówiłam. Poza tym wiesz dobrze, że traktuję go jak brata.
To nie mógł być Axl. A co jeśli to tylko moja podświadomość?
– Jesteś zła i zasługujesz na cierpienie – wyszeptał mi prosto do ucha, akcentując każde słowo. Po raz kolejny przeszył mnie dreszcz.
Zaczęłam poruszać ustami, żeby coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Przełknęłam z trudem ślinę i czekałam na jego reakcję. Spojrzałam prosto w te piękne szmaragdowe oczy, które teraz całkowicie pochłonęła żądza zemsty.
Nie był idealny, ale ja też taka nie byłam. Miał rację – zasługiwałam na cierpienie. Nie powinnam nawet zawracać głowy Chrisowi.
– Axl, przepraszam. Kocham cię – wyszeptałam.
Chłopka nachylił się i musnął moje usta. Ostatni raz spojrzał mi prosto w oczy, które zwilgociły się ode łez. Na jego twarzy malował się szelmowski uśmieszek. O co chodziło?
– Kłamiesz – rzucił ze stoickim spokojem.
Pokręciłam głową, ściągając brwi.
Położył dłonie na mojej szyi, po czym zacisnął je. Próbowałam złapać powietrze, ale nie dałam rady. Jego uścisk był coraz silniejszy. Patrzyłam na niego błagalnym spojrzeniem. Czułam, jak z każdą chwilą brakuje mi tchu. Powoli opadałam z sił. Modliłam się, żeby to się wreszcie skończyło.
– Jesteś zwykłą, tanią dziwką – dodał na koniec z pogardą.
– Nie! – wykrzyczałam, gwałtownie siadając na łóżku.
Oddychałam niemiarowo i dosyć płytko. Odruchowo przyłożyła dłoń do szyi. Nie bolała, nie było na nej żadnych śladów. Nieco mnie to uspokoiło. Przeczesałam palcami zlepione od potu włosy. Cała byłam mokra.
Rozejrzałam się dookoła. Siedziałam na łóżku w szpitalu, w tej samej sali. To tylko zły sen. Axla tu nie było. Siedział w areszcie i nie chciał mnie zamordować. Odetchnęłam z ulgą.
Spojrzałam na krzesło obok mnie. Nie było puste. Siedział na nim Izzy. Wyglądał, jakby pozwolił sobie na krótką drzemkę. Niestety moje krzyki nie pozwoliły mu dalej spać. Przetarł oczy i spojrzał na mnie.
– Co się stało? – zapytał troskliwie.
– To tylko zły sen – odpowiedziałam spokojnie, próbując wyrównać oddech.
– Vicky, krzyczałaś. O co chodzi? Chcesz o tym porozmawiać?
Przygryzłam nieznacznie wargę. Nie mogłam zapomnieć tego, o czym przypomniał mi Axl. A raczej jego duch. Żebym nie wiadomo co robiła, nigdy nie ucieknę od swojej przeszłości. Nie, od tych wydarzeń.
– Izzy, ja kiedyś zrobiłam coś złego, czego teraz żałuję – zaczęłam, tłumiąc płacz. To nadal bolało. – Na razie nie jestem w stanie ci o tym powiedzieć, ale kiedyś na pewno się dowiesz.
– Będę czekał. Pamiętaj, że zawsze możesz mi zaufać. – Pogładził dłonią moje czoło. – W końcu jesteś dla mnie jak siostra. – Posłał mi pogodny uśmiech, który próbowałam odwzajemnić.
Coś we mnie pękło. Nie mogłam dłużej tego tłamsić i walczyć z tym w samotności.
– Jak siostra – powtórzyłam. – Izzy?
– Tak?
– To wszystko zaczęło się w San Francisco. Przyjechałam tam na wakacje. Miałam dosyć tułaczki. Liczyłam, że zostanę tam na dłużej. Dlatego zaczęłam pracować. Szukałam ogłoszeń w gazecie, aż trafiłam na takie jedno, które mnie zaciekawiło. Opieka nad dziećmi. – Prychnęłam ironicznie. Paradoksalnie niezbyt przepadałam za dziećmi. – Oferowali mieszkanie, wyżywienie, drobne kieszonkowe. Zgodziłam się bez zastanowienia. Byłam zadowolona i to bardzo. Dzieciaki mnie lubiły, ja je nawet też.
Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. To były najlepsze chwile w moim życiu. Ostatnie beztroskie. Później trafiłam w sam środek piekła.
– Któregoś wieczoru umówiłam się ze znajomą w pubie, jednak ona nie przyszła. Siedziałam przy stoliku i popijałam piwo. Podszedł i zapytał się, czy może się dosiąść. Nie widziałam przeszkód, więc się zgodziłam. Chyba mam słabość do przystojnych mężczyzn. – Uśmiechnęłam się gorzko. – Długo rozmawialiśmy. Miał na imię James i był ode mnie starszy o piętnaście lat. Na początku wydawało mi się, że to trochę dużo, ale później ta granica się zatarła. Był moją bratnią duszą. Zaczęliśmy się spotykać. Niedługo później zamieszkałam u niego. Sielanka się skończyła, a o pokazał, jaki był naprawdę. Zrezygnowałam z pracy, bo obiecał mi, że będzie na nas zarabiać, a ja w tym czasie mogłam skupić się na nauce. Tak naprawdę zostałam jego kurą domową.
Zacisnęłam dłonie na kawałku kołdry. Westchnęłam krótko. Starsza pani udawała, że nie słucha, ale i tak zdradzał ją wyraz twarzy. Współczucie. Pieprzone współczucie.
– Był chorobliwie zazdrosny – kontynuowałam z trudem. – Nie mogłam rozmawiać nawet z hydraulikiem, bo od razu podejrzewał zdradę. Najpierw przestałam pracować, później spotykać się ze znajomymi. Trzymał mnie pod kloszem. Chciałam uciec, ale wmawiałam sobie, że on się zmieni. Przestałam się łudzić, kiedy zaczął mnie bić. To dlatego tak zareagowałam, kiedy Axl podniósł na mnie rękę. Kłóciliśmy się na okrągło. Był nieobliczalny. Później uciekłam i przyjechałam do Los Angeles, ale o tym kiedy indziej. – Starałam się zachować spokój, chociaż po moich policzkach spływały łzy.
– Moja mała Victoria – powiedział po chwili ciszy.
Usiadł na skraju łóżka i przyciągnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego. Położyłam głowę na jego ramieniu i zacisnęłam palce na kawałku skórzanej kurtki. Potrzebowałam tej bliskości. Zrobiłam milowy krok, wreszcie to z siebie wydusiłam. Jednak rany nadal się nie zagoiły.
Musnął ustami moje czoło i zaczął gładzić mnie po włosach. Pozwoliłam negatywnym emocjom wyjść ze mnie. Płakałam, a moje łzy spływały na jego czarną koszulę. Wzięłam dwa głębokie wdechy i odsunęłam się od niego. Otarłam policzki i poprawiłam włosy. Stradlin wyglądał na trochę zmieszanego. Usiadł z powrotem na swoim krześle i spojrzał na mnie. Chciał się uśmiechnąć, ale nie do końca mu wyszło.
– A co tam u ciebie? – próbowałam zmienić temat.
– Dobrze. Jak widzisz żyję. – Uśmiechnął się w rozbawieniu, a ja odwzajemniłam ten gest.
Dobrze czułam się w jego towarzystwie. Przypomniały mi się stare, dobre czasy, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Lafayette. Czasami miałam ochotę do nich wrócić. Wtedy wszystko wydawało się prostsze niż teraz, chociaż też było ciężko.
Spojrzałam na drzwi. Stał w nich Chris. Przygryzłam nieznacznie wargę. Widać było, że trochę się przespał. Posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam. Stradlin odwrócił się w jego kierunku.
– Nie będę wam przeszkadzał – zwrócił się do mnie, po czym zmierzwił moje włosy.
– Zostań – poprosiłam go.
Uśmiechnął się blado, po czym pokręcił głową. Wyszedł z pomieszczenia, a jego miejsce zajął Chris. Włożył do wazonu bukiet róż i cmoknął mnie przelotnie w policzek. Przypomniałam sobie, że miał mi coś wyjaśnić.
– Chyba miałam jakieś zaćmienie umysłu, bo nie przypominam sobie, żebym powiedziała tak – zaczęłam niepewnie. Uśmiechnęłam się subtelnie i spojrzałam na niego. Wyglądał na bardzo spokojnego. – Pierścionka też nie pamiętam.
Uśmiechnął się w rozbawieniu. Zrobiła to samo. Wyglądał tak uroczo, że miałam ochotę cały czas oglądać ten obraz.
– Przepraszam za tego narzeczonego. Po prostu dzięki temu małemu, niewinnemu kłamstewku lekarze w ogóle zechcieli informować mnie o twoim stanie zdrowia. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.
– No nie wiem – mruknęłam, przedłużając samogłoski. – Może jak mi kupisz pierścionek z brylantem?
– Umowa stoi.
Uśmiechał się czarująco, czym roztapiał moje serce. Dawno się tak nie czułam.
Na salę weszła pani doktor. Przywitała się ze mną i zaczęła przeglądać moją dokumentację. Spojrzała na Chrisa, a następnie na mnie i uśmiechnęła się subtelnie.
– Mamy wyniki pani badań – odparła dyplomatycznie. – Wiemy, co pani dolega.
– Zamieniam się w słuch. – Poprawiłam się na łóżku, nie spuszczając wzroku z lekarki.
– Miała pani dużo szczęścia, trafiając do nas w początkowym stanie. Cierpi pani na zespół Gilberta – rzadką chorobę genetyczną. Pani organizm nie metabolizuje poprawnie bilirubiny, stąd jej wysoki poziom we krwi. Spokojnie, choroba nie wymaga leczenia, jednak musi się pani stosować do pewnych zaleceń. Unikać alkoholu, głodówek i niskokalorycznych diet. Dużo pić i unikać stresu. Co w pani przypadku oznacza diametralne zmiany. Trafiła pani do nas w fatalnym stanie. Odwodnienie, anemia. W dodatku z badani krwi wynika, że przyjmowała pani opiaty. Przykro mi bardzo, ale będę musiała skierować panią na leczenie odwykowe. Na szczęście już szykuję wypis, także długo pani u nas nie zagości. Zajrzę później – powiedziała i wyszła, nie dając mi dojść do słowa.
– Porozmawiam z nią zaraz – zadeklarował się Chris, łapiąc moją dłoń.
Pokiwałam głową. Miałam dużo szczęścia? Muszę diametralnie zmienić swoje życie? Zacisnęłam usta w wąską linię. To wcale nie było takie łatwe.
Zerknęłam na swoje żyły. Może ona miała rację? Może faktycznie powinnam iść na odwyk?
– A co jeśli nie chcę? Co jeśli się boję? – zaczęłam. Westchnęłam krótko i pokręciłam głową. W życiu nie czułam się aż tak bezradna.
– Musisz – odparł spokojnie i musnął wargami wierzch mojej dłoni. – Powinnaś zrobić to dla siebie, dla lepszej przyszłości. Nie możesz siedzieć w tym do końca życia, bo pewnego dnia to cię zniszczy. Idź na odwyk. Proszę, zrób to dla mnie.
Nie potrafiłam mu odmówić. Nie po tym, jak zobaczyłam, w jaki sposób na mnie patrzył.
– Okej, ale nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie – odparłam.
Chciałam zawalczyć o lepsze życie. Dla nas. Mimo że tak cholernie się bałam.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Ps Założyłam fanpage opowiadania, na który Was serdecznie zapraszam: https://www.facebook.com/welcomeetotheparadisecity/
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro