Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Touch me like you do

Lenka od pół godziny nerwowo chodziła po Hell House, przygotowując mieszkanie na wieczorną imprezę. Rozwieszała balony, ustawiała alkohole i przekąski.

– Obiecuję, że wrócę jak najszybciej się da – zapewniałam ją już chyba po raz setny, odczuwając przy tym niewielkich rozmiarów znudzenie.

Fiodorow zdenerwowała się, kiedy oznajmiłam jej, że dwie godziny przed imprezą muszę wyjść z domu. Po raz kolejny okłamałam ją, tym razem używając Rainbow jako wymówki. Powiedziałam, że wczoraj pomyliłam się w zapisywaniu utargu i teraz musiałam to sprostować. Połknęła haczyk.

Naprawdę wybierałam się do Downtown na spotkanie z Eddiem. Poprzedniego wieczoru wszystko dokładnie przemyślałam. Postanowiłam poznać swój potencjalny zakres obowiązków.

Zarzuciłam na ramię torebkę. Wyciągnęłam włosy spod kurtki, zarzucając je na plecy.

– Kup po drodze wstążkę!

Uśmiechnęłam się pod nosem, obiecując jej, że się postaram.

Stanęłam pod potężnymi, szklanymi drzwiami jednego z wyższych drapaczy chmur, który poniekąd stanowił symbol centrum miasta. Westchnęłam głęboko. Dłonie trzęsły mi się ze stresu. Albo z braku magnezu. Ostatnio wypijałam hektolitry kawy.

Weszłam do środka, rozglądając się po pomieszczeniu. Wyglądało jak te w serialach prawniczych. Ogromna, zadbana przestań, w której dominowało szkło i drewno w odcieniu czekolady. Mijało mnie wielu ludzi, przy okazji oglądając się za mną. Nic dziwnego. Stałam jak wryta na środku, tarasując przejście. Uśmiechnęłam się subtelnie dla pewności i ruszyłam do przodu.

Przejście przez bramki, których pilnował ochroniarz, nie było takie trudne. Wystarczyło, że z samego rana zadzwoniłam do asystentki Eddiego i umówiłam się na wizytę. Przy okazji dowiedziałam się, że pracował w firmie deweloperskiej Johnson Development. Wsiadłam do windy, która miała mnie zawieźć na pięćdziesiąte piętro – najwyższe.

Przemiła sekretarka zaprowadziła mnie pod szklane drzwi prowadzące do gabinetu Eddiego. Podziękowałam jej serdecznym uśmiechem. Wzięłam głęboki oddech i ostatni raz spojrzałam na wygrawerowany napis: Edward Johnson, Chief Executive Officer*.

Otworzyłam drzwi i zdecydowanym krokiem weszłam do środka. Mężczyzna był pochłonięty przeglądaniem dokumentów. Zrobiłam krok do przodu, tym samym stukając obcasem o dębowy parkiet.

Dla niepoznaki wyszłam z domu w podartych jeansach i T-shircie z wyprzedaży. Nie chciałam niepotrzebnie wzbudzać podejrzeń. Jednak zanim dotarłam na Downtown, udałam się do łazienki, która znajdowała się w pobliskiej galerii handlowej. Zmieniłam dotychczasowy ubiór na elegancką, karmazynową sukienkę przed kolano i szpilki w podobnym odcieniu. Musiałam wyglądać profesjonalnie. W końcu nikt nie wpuściłby przybłędy z ulicy do CEO jednej z ważniejszych firm w mieście.

– Mówiłem ci, żebyś pukała.

Parsknęłam śmiechem. Nawet nie podniósł wzroku znad dokumentów.

– Jakoś nie miałeś okazji. Ale postaram się zapamiętać – odparłam pewnie. Usiadłam na białym, stylowym fotelu, który stał po drugiej stronie jego biurka i założyłam nogę na nogę.

Eddie podniósł głowę. Posłał mi badawcze spojrzenie, po czym odłożył na bok plik dokumentów. Zaplótł palce, opierając przedramiona na blacie.

– Zapomniałem, że miałaś przyjść – przyznał z niebywałą lekkością w głosie.

Pokiwałam głową.

– Przeczytałam prawie pół książki. Nie było źle. Kupiłam słownik i rozmówki, z których zamierzam korzystać – streściłam, bacznie obserwując reakcję mężczyzny. Wydawało mi się, że był pod wrażeniem. – A mężczyzna ze zdjęcia to Pablo Escobar.

Przechylił nieznacznie głowę.

– Nie sądziłem, że tak szybko odrobisz pracę domową. Nie doceniłem cię.

Uśmiechnęłam się nonszalancko. Wreszcie mogłam wyjść na prostą.

– Możesz mi wreszcie powiedzieć coś więcej? – spytałam nieco zniecierpliwiona. Nie miałam całego dnia na rozmowy z nim.

– Napijesz się czegoś? – Wskazał dłonią na niewielki metalowy wózeczek, na którym stała kryształowa karafka wypełniona brunatnym płynem. Zgadywałam, że whisky było jego ulubionym trunkiem.

– Nie, dziękuję.

Pokiwał głową. Wstał od biurka i podszedł pod mini barek, aby nalać dla siebie porcji alkoholu. Myślałam, że zacznie spacerować po pomieszczeniu, jednak wrócił na miejsce.

– Chcę, żebyś zajęła się kontaktem z moimi ludźmi, którzy kupują towar od jego ludzi. Jorge stacjonuje w Miami; Juan ma przyjechać w najbliższym czasie.

– Co będziemy od nich kupować? – wtrąciłam. Na jego twarzy pojawiło się zmieszanie. Był przekonany, że to też sprawdziłam.

– Kolumbijską kokainę – oznajmił niepewnie półszeptem.

Udałam, że ta informacja wcale mnie nie zaskoczyła. Jedynie pokiwałam głową ze zrozumieniem. W środku natomiast zrobiło mi się niedobrze. Bałam się, że niewielkie kropelki potu, które pojawiłyby się na moim czole, zdemaskowałyby mnie. Na szczęście nic takiego się nie stało.

Lenka miała rację, że robił szemrane interesy.

– To dlatego ucieszył cię fakt, że znam hiszpański – wydedukowałam, próbując trzymać nerwy na wodzy. – Chcesz, żebym kontrolowała twój nowy biznes?

– Będę przelewał niezbędne pieniądze na twoje konto. Ty zajmiesz się sprawami organizacyjnymi. Współpracą z Juanem i nagabywaniem nowych dilerów. Głównie. Jak się będziesz spisywać, to dorzucę ci klientów Johnson Development. Zostaniesz swego rodzaju konsultantką.

Próbowałam przyswoić sobie te wszystkie informacje. Chciał zrobić ze mnie konsultantkę swojej firmy! Nie sądziłam, że tak szybko odniosę taki sukces. Jednak z drugiej strony... W końcu miałam zająć się nadzorem handlu kokainą. Jeśli DEA* zaczęłoby węszyć, byłabym pierwsza na celowniku.

– Nie skończyłam szkoły – odezwałam się po chwili. Nie wiadomo dlaczego, użyłam najmniej racjonalnego argumentu. – Nie mogę zostać konsultantką.

– Spodziewałem się tego. – Prychnęłam cicho. – Ty nie skończyłaś szkoły, ale twoje alter ego już tak. Jeśli zdecydujesz się przyjąć moją ofertę, będziesz posługiwać się fałszywą tożsamością. Przejdziesz metamorfozę. W końcu nie możemy aż tak ryzykować.

Odruchowo przygryzłam wargę. Kusiła mnie wizja sławy i zarobienia kupy pieniędzy. Z drugiej strony, nie mogłam aż tak ryzykować. Nie chciałam skończyć w więzieniu federalnym.

– Rozumiem. Gdyby DEA dowiedziało się o wszystkim, poszłabym siedzieć za ciebie. Sprytne.

Uśmiechnęłam się ironicznie. Zanim weszłam do tego budynku, cieszyłam się, że Eddie zaproponował mi pracę. Znaczyłam coś. Aczkolwiek rzeczywistość lubiła płatać figle. A ja nie zamierzałam brać w tym udziału.

– Victoria... – Jego zawiedziony ton głosu ranił moje bębenki. Chciał wymusić na mnie zgodę, używając w tym celu emocji.

– Nie, Eddie. Musisz poszukać kogoś innego.

Zabrałam swoje rzeczy i skierowałam się ku wyjściu.

– Prędzej czy później się zgodzisz. Zadbam o to.

Moje ciało przeszyły nieprzyjemne ciarki. Jego wypowiedź można było zaliczyć pod groźbę. Nie mogłam tego zrozumieć. Przecież do tej pory był szarmancki i kulturalny. Aż tak chciał osiągnąć swój cel? I dlaczego wybrał akurat mnie?

***

Kiedy wróciłam do domu, impreza powoli się zaczynała. Wszędzie było pełno lekko wstawionych osób, które tańczyły do rytmu jakiejś klubowej muzyki. W kącie jakaś grupka paliła sziszę. W powietrzu unosił się zapach pizzy i dymu tytoniowego.

Rzuciłam torebkę na etażerkę. Położyłam chłodną dłoń na czole. Głowa zaczynała mnie coraz bardziej boleć.

– Masz wstążkę? – spytała Lena. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawiła się obok mnie.

Zmarszczyłam czoło, z początku nie wiedząc, o co jej chodzi. Dopiero po chwili otworzyłam szerzej oczy. Kurde, wiedziałam, że o czymś zapomniałam!

– Lenka, tak bardzo cię przepraszam.

– Co się dzieje? – Przybrała poważniejszy wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce na piersi, uważając na butelkę piwa, którą trzymała w dłoni.

Uśmiechnęłam się niemrawo. Co jej miałam powiedzieć? Że miała rację? Nigdy nie lubiłam przyznawać się do błędu. Jak pewnie każdy.

Wypuściłam głośno powietrze przez nos.

– Skumulowało się parę spraw – odpowiedziałam tajemniczo, nie wdrażając ją w szczegóły.

– Vicky... – Westchnęła. Na jej czole pojawiła się niewielka bruzda. – Nie byłaś w Rainbow. Nie w tej sukience. Powiesz mi prawdę?

Zaklęłam w duchu. Odkąd wyszłam z biura Eddiego, chodziłam rozkojarzona. Omal nie wsiadłam do złego autobusu. Zapomniałam się przebrać.

– Może kiedy indziej.

Wyminęłam ją, udając się w stronę grupki palącej sziszę. Po drodze zgarnęłam butelkę lagera. Przycisnęłam szyjkę do ust. Gorzkawy posmak piwa pozostał na moim języku. Skrzywiłam się nieznacznie. Nie wiedziałam, dlaczego wybrałam ten trunek, skoro raczej za nim nie przepadałam.

Usiadłam na podłodze obok Duffa. Chłopak podał mi fajkę. Zaciągnęłam się porządnie i spróbowałam wypuścić dym nosem. O dziwo udało się.

– Będzie Rosie? – spytałam, podając rurkę następnej osobie.

– Nie wiem. Co ja wyglądam na jej niańkę?! – McKagan wyrzucił ręce w powietrze. Zachowywał się, jakby coś go ugryzło.

Zaklął pod nosem.

– Coś się stało?

– Nie!

Podniosłam ręce w geście kapitulacji. Wstałam, poprawiając przy tym sukienkę. Wolałam bardziej go nie drażnić.

Podeszłam do naszego mini barku i odłożyłam napoczętego lagera. Miałam ochotę na coś bardziej procentowego. Zrobiłam sobie mocnego drinka z colą.

– Marnujesz alkohol – wtrącił Axl, zaglądając mi przez ramię.

Czułam, jak nieznacznie skręca mi żołądek.

– Jak ci szkoda, to możesz wypić za mnie – odparowałam chłodno, obracając się na pięcie.

Do moich uszu dotarł niski, lekko zachrypnięty śmiech.

– Długo jeszcze będziesz udawać obrażoną?

Nie zamierzałam odpowiadać na jego pytanie. Upiłam spory łyk napoju. Skrzywiłam się nieznacznie. Chyba nalałam za dużo wódki. Kurde. Nie zamierzałam tam wracać, żeby go rozcieńczyć. To równałoby się z usłyszeniem nowej porcji kąśliwych uwag, które padłyby z ust Rose'a. Musiałam takiego wypić. Chociaż wyglądałam, jakbym była nastolatką, która pierwszy raz ma alkohol w ustach.

Usiadłam na sofie i wyciągnęłam nogi. Planowałam porządnie się upić i zabawić. Musiałam jakoś odreagować dzisiejsze zawiedzenie.

– Możemy pogadać? – spytał Todd, który dopiero co przyszedł.

Wstałam niechętnie. Podążyłam za nim w nieco cichsze miejsce – do kuchni. Minęliśmy Stevena, który nakładał na talerz spore ilości jedzenia.

– Słucham. – Oparłam biodra o kuchenny stolik, uważając przy tym, żeby nie ubrudzić sukienki jedzeniem ani tym bardziej go strącić.

Chłopak potarł palcami brodę. Westchnął krótko, spuszczając na chwilę wzrok. Upiłam kolejny łyk drinka.

– Skąd miałaś to zdjęcie? – spytał po chwili. Na pierwszy plan wysunął się jego niepokój i swego rodzaju obawa.

Kolejny raz skręcił mi się żołądek. Znowu poczułam nieprzyjemne ciepło. Miałam ochotę zacisnąć usta, lecz w porę się powstrzymałam. Musiałam udawać, że kompletnie się tym nie przejmuję.

– Znalazłam na jednym ze stolików – skłamałam. Z trudem przełknęłam ślinę. – Jeszcze zanim zaczęłam zmianę. Zaciekawiło mnie, kto to.

Pokiwał głową. Sprawiał wrażenie nieufnego. Czekanie na jego odpowiedź w moim przekonaniu trwało godzinami. Żołądek praktycznie podchodził mi do gardła.

– Na pewno? – Uniósł brew.

Oho, to już koniec. Domyślił się, że kłamię.

Przytaknęłam nerwowo głową. Modliłam się w duchu, żeby zinterpretował to po mojej myśli.

– Oczywiście. Niby dlaczego miałaby cię okłamać? – Zaśmiałam się perliście, żeby nadać swobody mojej wypowiedzi.

Może dlatego, że dostałam propozycję pośredniej współpracy z tym mężczyzną, o czym nikt nie miał się dowiedzieć?

– Kamień spadł mi z serca – przyznał. Teatralnie wypuścił powietrze i poklepał mnie po ramieniu. – Martwiłem się.

– Niepotrzebnie.

Uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam jego gest. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni. Z ulgą wypuściłam powietrze, po czym wlałam w siebie sporą ilość mieszanki alkoholu i coli. Mało brakowało, a zorientował się, że coś jest nie tak.

– Pizzy? – Steven wyciągnął w moim kierunku kawałek Margarity.

Burczało mi brzuchu, zamierzałam wypić sporo alkoholu. Musiałam coś zjeść. Jednak sam zapach przypieczonego sera wywoływał u mnie mdłości.

– Nie mam ochoty – oznajmiłam z niemałym obrzydzeniem.

Wzruszył ramionami i ugryzł spory kęs.

– Odchudzasz się?

– Coś w ten deseń – mruknęłam. Uśmiechnęłam się dla niepoznaki.

Chciał coś jeszcze dodać, jednak w porę go wyminęłam. Musiałam jak najszybciej opuścić kuchnię. W innym razie zwymiotowałabym na świeżo umytą posadzkę. Chociaż i tak pewnie ktoś to zrobi.

Usiadłam na oparciu fotela, na którym wyłożył się lekko zalany Slash.

– Najlepszego, staruszku! – zawołałam, żeby przebić się przez głośną muzykę.

Zaśmiał się głośno, po czym upił z butelki łyk Daniel'sa.

– Przypominam ci, że jesteś starsza.

Prychnęłam, mocząc usta w alkoholu.

– Kobiecie nie wypomina się wieku. – Kątem oka zerknęłam na Duffa, który najprawdopodobniej znowu na kogoś krzyczał, żywo przy tym gestykulując. – A temu co się stało? – Skazałam szklanką na postać basisty.

Slash ponownie się zaśmiał. Nie sądziłam, że to już był ten stan.

– Pokłócił się z Rosie – odparł obojętnie. Nieco plątał mu się język. No to ładnie. – Nie chce, żeby pracowała w sklepie.

– Troszczy się o nią – wydedukowałam.

– Przecież nie są parą.

– Ale mogliby być. – Upiłam trunku, bacznie obserwując McKagana. Wstał, machnął od niechcenia ręką i poszedł do kuchni.

– Tak jak ty i Axl?

Omal nie udławiłam się drinkiem. Zakaszlałam kilkukrotnie. Dopiero teraz czułam, jak ciecz wypala mi przełyk. Okropne uczucie.

– Nie jesteśmy już parą – skwitowałam z trudem przerywanym głosem, wstając z miejsca. Musiałam jak najszybciej napić się czegoś, co nie było alkoholem.

Wróciłam do kuchni i wyciągnęłam z lodówki butelkę wody. Duszkiem wypiłam połowę zawartości. Czułam niewielką ulgę. Przetarłam usta dłonią.

– Już masz kaca? – Zaśmiał się Duff.

Posłałam mu karcące spojrzenie i pokręciłam głową. Nie miałam nastroju na żarty.

Wyszłam do łazienki, żeby się znieczulić. Powoli zaczynałam dygotać i odczuwać nieprzyjemny ból. To już chyba był ten stan, w którym nie mogłam żyć bez heroiny. Powoli staczałam się na dno. Zaśmiałam się pod nosem. Przynajmniej jeszcze nie handlowałam kokainą.

Wróciłam do salonu wyciszona i nieco wesolutka. Narkotyk spotęgował działanie alkoholu. W dodatku nadal nic nie zjadłam, przez co procenty szybciej poszły mi do głowy. Usiadłam na schodku, czując, że świat zaczyna mi wirować.

– Jesteś pijana – skwitował Todd, siadając obok mnie.

– Nie mogę od czasu do czasu być troszeczkę najebana? – spytałam retorycznie. – Przynajmniej jeszcze nie rzygam.

– Na szczęście.

Dałam mu kuksańca w bok. Po chwili oboje się zaśmialiśmy.

– Chcę tańczyć – powiedziałam po chwili, układając dłonie na kolanach.

– W takim stanie?

– Dobra, kręci mi się w głowie. Ale tylko troszeczkę. – Pokazałam palcami ile.

Pokręcił głową i zaśmiał się dźwięcznie. Utkwiłam wzrok w jego profilu. Wyraźnie zarysowaną żuchwę pokrywał kilkudniowy zarost. Przypomniałam sobie, jaki jest przystojny.

– Proszę – dodałam, nie odrywając od niego wzroku. – Przyda mi się nieco ruchu.

– Chyba raczej świeżego powietrza.

– To później. – Zaśmiałam się w rozbawieniu.

Przewrócił oczami, jednak w końcu zgodził się na moją prośbę. Podniósł się do pozycji stojącej i wyciągną dłoń w moją stronę. Złapałam ją i wstałam, starając się przy tym zachować grację. Niezbyt się udało. Wyszliśmy na prowizoryczny parkiet, na którym do I will survive tańczyło jedynie kilka osób. Mimo iż nie była to wolna piosenka, przysunęłam się bliżej Todda i oparłam czoło na jego policzku. Potrzebowałam oparcia, żeby zachować równowagę.

Chociaż tańczyłam z Davisem, moja wyobraźnia zastąpiła go postacią Chrisa, który dzisiejszego wieczoru był nieobecny. Z trudem, jednak nadal myślałam w miarę trzeźwo, przez co zaczęłam wyobrażać sobie życie u boku Pittmana. Wszystko wydawało się o wiele prostsze. Żadnych narkotyków, nadmiernej ilości alkoholu i imprez w tygodniu. Na pierwszy rzut oka taka wizja życia nie wchodziła w grę. Byłam młoda i chciałam się wyszaleć, póki miałam na to czas. Z drugiej strony... Prowadząc taki tryb życia, mogłabym wyjść na prostą. Przecież przeciętni ludzie też od czasu do czasu pozwalają sobie na szaleństwa w granicach rozsądku.

Niespodziewanie moje myśli zboczyły na inny tor. Przypomniałam sobie słowa Eddiego. Z początku chciał, żeby została jego sekretarką. Może powinnam jeszcze raz z nim porozmawiać? Może pierwsza oferta nadal była aktualna?

– Piosenka się skończyła – oznajmił Todd. Zamyśliłam się do tego stopnia, że nawet tego nie zauważyłam. Odsunęłam się nieznacznie od niego. – To co, teraz czas na porcję świeżego powietrza?

Pokiwałam głową, uśmiechając się subtelnie. Zdecydowanie powinnam był nieco wytrzeźwieć.

– Pomogę ci – zaoferował, na co pokręciłam głową.

– Poradzę sobie.

Zgodził się niechętnie.

Wyszłam na werandę, zarzucając na siebie przypadkową dżinsową kurtkę. Spojrzałam na niebo. Całe było pokryte gwiazdami, które dawały emitowały przyjemny blask. Odwróciłam głowę w schodków. Siedział na nich rudowłosy chłopak – z pewnością Axl. Zajęłam miejsce obok niego.

– Daj mi bucha – poprosiłam, widząc, że pali papierosa.

– Nie stać cię na własnego? – Zaśmiał się gardłowo. Mimo wszystko podał mi papierosa.

Nie zaciągałam się zbytnio. W przeciwnym razie alkohol jeszcze bardziej poszedłby mi do głowy. Poza tym chodziło o sam posmak tytoniu.

– Cieniara.

Zaśmiałam się, omal nie zakrztusiwszy się dymem. Podałam Rose'owi papierosa.

– Myślałam, że już nikt tak nie mówi.

– Jednak się odobraziłaś. – Uśmiechnął się triumfalnie.

– Nie. Po prostu jestem wstawiona.

– I to nawet bardzo.

Westchnęłam, przewracając oczami. Ostatnio zbyt często to robiłam.

Już miał coś powiedzieć, kiedy pod naszą posesją podjechał radiowóz. Axl zesztywniał, a włosy na jego odkrytych ramionach zjeżyły się. Bynajmniej nie z zimna. Gdyby nie fakt, że nie miał wyjścia, z pewnością by uciekł.

Z pojazdu wysiadło dwóch rosłych, czarnoskórych policjantów ubranych w mundury stanowej policji. Nałożyli kaszkietówki na głowy i podeszli bliżej schodów.

Przełknęłam z trudem ślinę. Co jeśli to był plan Eddiego?

– Pan Axl Rose? – zaczął jeden. Kątem oka widziałam, jak drugi wyciąga kajdanki.

– O kurwa – syknął wokalista.

– Pójdzie pan z nami.

Wszystko działo się tak szybko. Axl oddał mi papierosa, ci dwaj go zakuli i zaprowadzili w stronę radiowozu.

– Vicky, wyciągnij mnie stamtąd! – zawołał, kiedy jeden z rosłych mężczyzn wsadzał go do samochodu.

Nic się nie odezwałam. Patrzyłam, jak odjeżdżają w stronę centrum miasta. Cała ta sytuacja zdawała się do mnie nie docierać. Jakby to był sen, halucynacja lub film. Dopiero niedopałek, który spadł mi na kostkę, nieco mnie rozbudził. Syknęłam z bólu. Jeszcze tylko brakowało mi oparzenia. Zgasiłam papierosa, mimo iż był tylko do połowy wypalony. Wstałam i zdecydowanym krokiem udałam się do środka. Wizyta policji pozwoliła mi niemal natychmiast wytrzeźwieć.

Podeszłam bliżej Duffa i Slasha, którzy zdawali się być najmniej najebani z całej ekipy. Musiałam komuś powiedzieć, a czułam, że oni mogli wiedzieć najwięcej.

– Vicky, wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha – skomentował Duff. Momentalnie uśmiech na jego twarzy został zastąpiony przez niepokój.

– Aresztowali Axla.

* CEO - dyrektor generalny; osoba dysponująca ostateczną władzą wykonawczą w organizacji lub przedsiębiorstwie. Funkcjonalnie odpowiada polskiemu prezesowi zarządu. (Wikipedia)

* DEA - amerykańska  agencja rządowa utworzona 1 lipca 1973 przez prezydenta Richarda Nixona , której zadaniem jest egzekwowanie prawa zawartego w Controlled Substances Act z 1970 roku i „walka z narkotykami", w tym sprawy narkotykowe związane z USA odbywające się poza granicami kraju.(Wikipedia)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro