Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. I used to love him

Siedziałam skulona pod ścianą i wylewałam potoki łez. Jak on mógł to zrobić? Przez głowę przelatywały mi miliony myśli. Byłam totalnie załamana i przerażona. Nie miałam ochoty nigdy więcej go widzieć. Niestety wiedziałam, że będę musiała go znosić. Mieszkał tutaj, a mnie nie było stać na wynajem mieszkania.

W pewnym momencie białe drzwi zaczęły się uchylać. W duchu modliłam się, żeby to był któryś z chłopaków. Zaniepokoiły ich moje krzyki i postanowili sprawdzić, co się stało. Cholernie bałam się, że to jednak Axl wrócił. Nie zniosłabym kolejnej porcji cierpienia. Podciągnęłam kolana bliżej podbródka i wtuliłam w nie głowę. Z nadmiaru negatywnych emocji cała się trzęsłam. Pragnęłam, żeby ten koszmar wreszcie się skończył.

– Co się stało? Dlaczego krzyczałaś? – zapytał Izzy, wpadając gwałtownie do pokoju i natychmiast do mnie podchodząc.

Usiadł w odległości kilkunastu cali i lustrował wzrokiem moją zapłakaną twarz. Kamień spadł mi z serca, widząc, że to właśnie on znalazł się przy mnie w tak trudnym momencie. Przysunęłam się bliżej Stradlina i oparłam głowę na jego przyjemnie ciepłej klatce piersiowej, a on objął mnie ramieniem. Nadal przeżywałam wydarzenia sprzed chwili. W moich oczach ponownie stanęły łzy.

– Już wszystko dobrze. Jestem tutaj – Pocałował mnie w czoło.

– Axl, on...

Nie potrafiłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Nadal byłam w ogromnym szoku. Nie spodziewałam się, żeby Rose kiedykolwiek podniósł na mnie rękę. Przecież nie był nim...

– Wyszedł i zapewne nie wróci na noc. Podejrzewam, że się pokłóciliście. – Na szczęście Izzy doskonale podejrzewał, co się stało.

Z trudem próbowałam nabrać nowej porcji powietrza.

– Uderzył mnie – załkałam. Czułam, że coraz bardziej się trzęsę.

– Nie płacz. – Przysunął mnie bliżej. – Nigdy więcej już cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę mu na to.

Pogłaskał mnie po głowie, po czym ucałował jej czubek.

– Proszę zostań ze mną. Nie chcę być sama. – Pociągnęłam nieudolnie nosem.

Chłopak wziął mnie na ręce i ostrożnie położył na łóżku. Odruchowo odwróciłam się na prawy bok, naciągając kołdrę niemal pod czubek głowy i wpatrując się nieobecnym spojrzeniem w okno. Izzy natomiast zgasił światło i przysunął sobie krzesło po drugiej stronie łóżka.

– Śpij, jestem przy tobie.

Te słowa nieco mnie uspokoiły.

***

– Jest jedenasta dziesięć. Miałaś być o jedenastej. Wiesz, że nie toleruję spóźnień!

Icarus nerwowo przemierzał drogę od filara do lustra. Od pół godziny czepiał się, że spóźniłam się (aż) dziesięć minut. Nawet nie próbował słuchać moich wytłumaczeń o korkach i robotach ulicznych. A tym razem to była prawda!

Nieco zlekceważyłam jego zły nastrój. Wzięłam łyk wody i związałam włosy. W końcu spojrzałam na mężczyznę. Wyglądał, jakby naprawdę miał zły dzień. Zacierał ręce, które zaplótł za plecami i co chwilę wzdychał. Postanowiłam nieco rozładować atmosferę.

– Wyluzuj, bo ci żyłka pęknie. – Roześmiałam się pod nosem i prztyknęłam usta do butelki.

– Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Bierz się do roboty, bo nic nie osiągniesz. Zaczynamy od salsy.

Odstawiłam na bok butelkę i ustawiłam się, układając ręce do ramy. Mężczyzna w tym czasie włączył piosenkę, do której ćwiczyliśmy.

– A ty? – zapytałam z zaciekawieniem, widząc, że nie zamierza do mnie dołączyć.

– Na razie sama ogarnij kroki podstawowe, później przećwiczymy to w parze – burknął, machając palcami w moim kierunku.

Przewróciłam teatralnie oczami. Założyłam za uszy opadające kosmyki i zabrałam się do pracy. Ruszałam się w rytm muzyki, powoli wczuwając się w klimat. Moje zmysły próbowały przenieść mnie na słoneczną Kubę. Przymknęłam powieki, żeby się lepiej skupić i odtwarzałam wyuczone kroki.

– Więcej bioder!

Westchnął głośno. Usłyszałam, jak zdecydowanym krokiem podchodzi w moją stronę. Ułożył dłonie na moich biodrach, żeby zaprezentować, o co mu chodziło. Jednak jego dotyk obudził we mnie dawno uśpiony instynkt. Zadrżałam, kiedy próbował wymusić na mnie ruch. Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że stałam jak kołek pośrodku sali baletowej. Gwałtownie odsunęłam się od Jacka.

– Nie rozumiem cię. Chcesz się nauczyć tańczyć, czy nie?

Jego głos był stanowczy, co dodatkowo pogarszało sytuację. Nieświadomie swoją postawą przypomniał mi wszystkie nieprzyjemne chwile, jakich doświadczyłam. Ucieszyłam się w duchu, że w tym momencie stałam do niego tyłem. Nie widział mojej przerażonej twarzy, której w jednej chwili pokryła się strugą łez, które niekontrolowanie wypłynęły z moich oczu.

– Nie dotykaj mnie. – Próbowałam zabrzmieć jak najbardziej naturalnie, jednak się nie udało. W takim stanie spazmatyczny głos był czymś zupełnie normalnym. Aczkolwiek i tak się tego wstydziłam. Nie chciałam okazać słabości.

– Rozumiem, że ktoś cię skrzywdził – zaczął po chwili ciszy. Próbował zachować spokój i opanowanie. – Nie będę wypytywać, to twoja sprawa. Myślę, że na dziś wystarczy, bądź jutro o tej samej porze.

Słyszałam jego kroki. Oddalił się. Uczucie strachu minęło. Zostało zastąpione przez wstyd. Przecież miałam zacząć nowe życie; funkcjonować normalnie.

Jack wyłączył muzykę. Przymknęłam powieki, odczuwszy przeszywający ból, który palił mnie od środka.

– Przepraszam – mruknęłam ze skruchą.

Naprędce zabrałam swoje rzeczy. Nawet nie próbowałam kierować wzroku w stronę mężczyzny. Zawiodłam go, to było jasne. Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze. Szybkim krokiem pokonałam dystans, jaki dzielił mnie od drzwi. Jack ani razu się nie odezwał. Podejrzewałam, że nawet nie ruszył się z miejsca. W końcu nie słyszałam kroków.

Wyszedłszy na zewnątrz, zaczerpnęłam świeżego powietrza. Zaciągnęłam się nim porządnie, próbując tym samym zniwelować uczucie strachu i zażenowania. Zazwyczaj pomagało. Teraz też nie było inaczej.

Jeszcze lekko drżącą ręką wyjęłam z torebki papierosa i odpaliłam go. Z początku nawet nie próbowałam się zaciągnąć. Nie miałam zbytnio na to siły. Spojrzałam na złoty zegarek, który widniał na mojej ręce. Dostałam go na urodziny od Leny i Slasha. Było jeszcze za wcześnie, żeby iść na kurs. Westchnęłam głęboko. Musiałam coś ze sobą zrobić. Odreagować ostatnie wydarzenia i nieco się uspokoić. Jedynym miejscem, które przychodziło mi do głowy, było Rainbow. Nie zastanawiając się ani chwili, wsiadłam w autobus, który zatrzymywał się w okolicach Sunset Strip.

Zważywszy na dosyć wczesną porę, w klubie nie było zbyt wielu osób. Jedynie nieliczni siedzieli przy stolikach w części grillowej, zajadając się pizzą i żwawo o czymś dyskutując.

Przywitałam się na szybko z Kate – dziewczyną, którą miałam wieczorem zmienić – i zamówiłam Cosmo. Zamiast usiąść przy barze, wybrałam miejsce przy stoliku w kącie sali. Wolałam uniknąć zbędnej rozmowy z barmanką. Todd wspominał mi, że Kate należała raczej do tych ciekawskich osób, które koniecznie musiały wszystko wiedzieć.

Zamiast Kate do mojego stolika podszedł Ryan – nowy kelner. Postawił na blacie butelkę szkockiej whisky oraz dwie szklanki. Zmarszczyłam czoło, wodząc wzrokiem po szkle i chłopaku. Czyżby pomylił zamówienie? Niemożliwe. Owszem, takie sytuacje się zdarzały, ale nie przy takiej ilości osób!!

– To chyba jakaś pomyłka – burknęłam niemrawo, kręcąc głową.

– Wszystko jest dobrze.

Nagle przy stoliku nie wiadomo skąd pojawił się ten sam mężczyzna w średnim wieku, którego poznałyśmy z Leną w klubie. Król Sunset Strip, który najprawdopodobniej chciał mnie zgwałcić. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie.

Eddie odłożył na stół książkę w żółtej oprawce. Rozpiął guzik stalowego garnituru i usiadł naprzeciwko mnie. Rozchyliłam nieznacznie usta. Chciałam powiedzieć Ryanowi, że to zdecydowanie była pomyłka. Nie zamierzałam już nigdy więcej widzieć tego faceta, a tu nagle on pojawia się znikąd. Problem w tym, że Ryan również nie wiadomo kiedy zniknął. A może mówił, że nas zostawia, tylko ja za bardzo byłam pochłonięta niespodziewaną obecnością Eddiego?

– Dzień dobry, Victorio.

Jednego nie można było mu odmówić. Na każdym kroku zachowywał się jak prawdziwy dżentelmen. Szarmancki i czarujący.

Prychnęłam pod nosem. Może i teraz był szarmancki, ale wcześniej potraktował mnie jak zwykłą puszczalską laskę.

– Mam nadzieję, że przyszedłeś wyjaśnić ostatnią sytuację – odparłam szorstko.

Zamoczyłam usta w trunku, który mężczyzna w międzyczasie rozlał do szklanek. Smakował inaczej niż amerykańskie whiskey. Lepiej.

– Chciałem wtedy z tobą porozmawiać. – Obrócił w dłoniach szklankę z połyskującą, bursztynową cieczą, po czym upił łyk. – Niepotrzebnie grajek nam przeszkodził. Nie zamierzałem cię skrzywdzić, spokojnie. Po prostu uznałem, że przyda ci się nieco świeżego powietrza.

Spuściłam na moment wzrok. Jego wersja wydarzeń była bardzo realna. Wyjście z klubu znajdowało się niewiele dalej niż drzwi do toalet. Poczułam dziwne ciepło. Chciał ze mną porozmawiać! I to zapewne o propozycji pracy, którą zamierzał mi złożyć. Miałam ochotę uśmiechnąć się szeroko, jednak się powstrzymałam. Musiałam trzymać emocje na wodzy.

– O tej książce? – spytałam z zaciekawieniem, wskazując palcem na opasłe tomisko w twardej, kanarkowej oprawie.

Uśmiechnął się pewnie, przesuwając lekturę w moją stronę. Odwróciłam ją w swoją stronę. Na środku widniał duży złoty napis: El padrino. Uśmiechnęłam się w rozbawieniu.

– Dlaczego czytasz Ojca chrzestnego po hiszpańsku? – spytałam, przysuwając lekturę w jego stronę.

Przechylił lekko głowę, patrząc na mnie z ciekawością. Z jego wyrazu twarzy wyczytałam, iż nie spodziewał się, że będę wiedziała, co to za książka.

– Nie wiedziałem, że znasz hiszpański.

Uśmiechnęłam się z pewnością. Triumfalnie upiłam łyk szkockiej.

Yo hablo español muy bien – odparłam ze swego rodzaju lekkością, jaka towarzyszyła osobie, która płynnie mówiła w jakimś języku. Mimo iż dawno go nie używałam, a mój akcent podchodził pod jeden z tych europejskich. – Od przedszkola przyjaźniłam się z Charą – córką imigrantów z Meksyku. Przesiadywałam u niej w domu całymi dniami praktycznie do dziewiątej klasy. Tam mówili tylko po hiszpańsku. Siłą rzeczy musiałam coś podłapać. Poza tym od zawsze mi się podobał ten język.

Na twarzy mojego towarzysza pojawił się triumfalny uśmiech. Dopił ostatnie krople whiskey, po czym dolał nam trunku. Zaplótł ręce na mostku i wyciągnął się na krześle.

– To bardzo dobrze się składa. – Miałam wrażenie, że zaczerwieniłam się nieznacznie, usłyszawszy słowa pochwały, które padły z jego ust. – Miałem ci zaproponować pracę sekretarki w moim biurze. Byłabyś ładną wizytówką. – Nie mogłam powstrzymać subtelnego uśmiechu, który wkradł się na moją twarz. – Ale z tą buźką i znajomością hiszpańskiego przydasz mi się do czegoś większego. Tylko jeszcze musisz popracować nad temperamentem.

Czułam się, jakby komplementował mnie najprzystojniejszy chłopak w szkole. Pewnie cała spłonęłam rumieńcem, bo czułam przyjemne ciepło od środka. Nic dziwnego. Dostałam ofertę pracy od Króla Sunset Strip! Próbowałam wyrzucić z głowy ostrzeżenia Leny. W końcu miałam zostać kimś a nie kolejną zarabiającą grosze tancerką na rurze.

Próbowałam stłamsić radość, która niemalże rozsadzała mnie od środka. Dostałam poważną propozycję, do której musiałam odpowiednio się ustosunkować. Zupełne poddanie się emocjom uchodziłoby za nieprofesjonalne.

Założyłam kosmyk włosów za ucho i nonszalancko odchyliłam głowę.

– Konkretniej.

Sięgnął do kieszeni wewnątrz marynarki i wyciągnął z niej czarno-białą fotografię. Podał mi ją. Przedstawiała młodego mężczyznę, najprawdopodobniej Latynosa, z charakterystycznym, czarnym wąsem i przyjaznymi rysami twarzy. Miałam wrażenie, iż gdzieś już go widziałam, jednak nie mogłam sobie przypomnieć, kim był.

– Kto to? – Przeniosłam wzrok z fotografii na twarz mężczyzny, na której nadal malował się chłodny uśmiech.

– Zamierzam zacząć pośrednio robić z nim interesy – oznajmił ze stoickim spokojem. – Konkretniej z jego ludźmi z Miami. Jeśli dowiesz się, jak się nazywa i przeczytasz książkę, to powiem ci więcej.

Pokiwałam głową. Jego warunki wydawały się zabawne i podejrzanie zbyt łatwe. Próbowałam doszukać się w nich drugiego dna, jednak nie było to takie proste. Nie znałam Eddiego, a co dopiero jego sposobów na prowadzenie biznesu. Ba, byłam w tym zupełnie zielona.

– Skąd będziesz wiedział, że przeczytałam ją ze zrozumieniem? Doskonale znam angielską wersję Ojca chrzestnego. – Oprałam łokcie o blat stolika, przyglądając mu się z zaciekawieniem i uwagą.

Na jego twarzy ani na moment nie pojawiła się żadna oznaka niepokoju czy zdziwienia. Po prostu wzruszył ramionami i wypił zawartość swojej szklanki.

– Wszystko wyjdzie w praniu. – Wstał, zapinając guzik od marynarki.

Zostawił na blacie pieniądze za alkohol. Wlepiłam wzrok w książkę i fotografię tajemniczego Latynosa. Uśmiechnęłam się w niedowierzaniu. To wszystko wydawało mi się takie surrealistyczne.

Upiłam łyk szkockiej i zabrałam się za lekturę.

***

Wieczorem miałam pojechać z Lenką do sklepu monopolowego, żeby zrobić zakupy przed imprezą urodzinową Slasha. Wymówiłam się jednak nadmiarem obowiązków i cholernym zmęczeniem. W rzeczywistości zamierzałam dokończyć lekturę, którą zadał mi Eddie. Zanim wyszłam z pracy, zapytałam Todda o mężczyznę z fotografii. Rozpoznał go po chwili namysłu.

Zajęłam miejsce na tyłach autobusu, ułożyłam książkę na kolanach i wróciłam do lektury. Na dobrą sprawę nie musiałam jej nawet czytać. Ojciec chrzestny był jedną z nielicznych książek, które niemalże w całości znałam na pamięć. Jednak tutaj nie chodziło o zaznajomienie się z fabułą, o czym dowiedziałam się dopiero po czasie. Tak naprawdę Eddie chciał sprawdzić moją znajomość hiszpańskiego. Sama również wolałam upewnić się w swoim przekonaniu, że potrafiłam swobodnie dogadać się w tym języku.

Z początku miałam problemy ze zrozumieniem niektórych słów. Dłuższa przerwa w komunikacji dała się we znaki. Odłożyłam książkę na bok i udałam się do najbliższej księgarni (której znalezienie na Sunset Strip nie należało do najłatwiejszych) i zakupiłam słownik języka hiszpańskiego oraz rozmówki dla zaawansowanych. Nieco pomogły.

Według wcześniejszych ustaleń Hell House miało świecić pustkami. Chłopcy, jak co wieczór, udali się do klubu, a Rosie postanowiła zanocować u przyjaciółki. Dopiero teraz ucieszyła mnie ta wizja. Miałam idealne warunki do pracy i porządnego zastanowienia się nad propozycją Eddiego.

Weszłam do środka, rzucając klucze na etażerkę. Odwiesiłam torebkę, wzdychając przy tym. Przetarłam dłonią zmęczoną twarz i po omacku wybadałam na ścianie włącznik. Zapaliłam światło.

Podskoczyłam w miejscu, zauważywszy postać Rose'a, która siedziała na kanapie i wlepiała we mnie nieobecne spojrzenie.

– Dlaczego siedzisz po ciemku? – zapytałam odruchowo, zapominając o wczorajszym incydencie.

– Nie chciałem cię przestraszyć. – Zignorował moje pytanie. Jego ton głosu, wywołujący ciarki, był tak samo nieobecny jak spojrzenie. – Przepraszam.

Pokiwałam głową, oddychając ciężko przez nos. Zamierzałam na tym zakończyć tę wymianę zdań.

– Porozmawiajmy – poprosił. Zmarszczył nieznacznie czoło.

Oblizałam usta. Nie mieliśmy przecież o czym.

– Jestem zmęczona – mruknęłam, próbując w ten sposób się wymigać. – Chcę wziąć kąpiel, wypić gorącą herbatę i położyć się spać. Na kanapie.

Skrzywił się nieznacznie. Zapewne liczył, że dopuszczę go do głosu i się pogodzimy. Mylił się. Nie zamierzałam dalej tkwić w czymś, co miało niepewną przyszłość. Tym bardziej nie mogłam sobie pozwolić na takie traktowanie, które miało miejsce poprzedniego dnia.

– Poniosło mnie.

Uśmiechnęłam się ironicznie, kręcąc głową. Jakbym tego nie wiedziała.

– To między nami niczego nie zmienia. Nadal cię kocham – dodał.

Przymknęłam powieki. Czułam okropny, wewnętrzny ból. Ten psychiczny. Od dawna chciałam usłyszeć od niego te słowa. Ale nie w tym kontekście. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że kiedyś będziemy musieli odbyć takową rozmowę. Aczkolwiek kompletnie się do niej nie przygotowałam.

Otworzyłam oczy i wzięłam głęboki oddech.

– Tak będzie lepiej – mruknęłam. Spuściłam wzrok i udałam się prosto do kuchni.

Nie zamierzałam odwrócić głowy, chociaż korciło mnie, żeby to zrobić. Chciałam wiedzieć, czy pójdzie za mną. Nie słyszałam jego kroków, ale to o niczym nie świadczyło. W końcu ludzie od czasu do czasu poruszają się niemal bezszelestnie! Jednak nie tym razem.

Nastawiłam wodę na herbatę i wyciągnęłam z szafki ulubiony kubek. Oparłam biodra o kuchenny blat. Axl nie przyszedł za mną. Westchnęłam ciężko.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że to definitywnie koniec. Nasz związek nie miał przyszłości, a ja musiałam się z tym pogodzić. W dodatku niewykluczone, że czekała mnie przeprowadzka. Nie mogłam mieszkać z nim pod jednym dachem. Nie chodziło tu o potencjalne sprzeczki. To za bardzo bolało.

Zalałam torebkę zielonej herbaty i zabrałam kubek do salonu, gdzie zamierzałam przeczekać do rana. Rose'a już nie było. Poczułam, jak spada na mnie sporych rozmiarów ciężar. To wszystko nie miało tak wyglądać...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wielkie dzięki dla Oli, która poprawia moje głupie błędy ;)

Jak sądzicie wybaczymy mu i wrócą do siebie, czy będzie próbować z Chrisem? Ogólnie to jesteście #teamAxl czy #teamChris? Zapewne ciekawi Was ten mężczyzna z koszmaru Vicky. Cierpliwości, kiedyś poznacie jej historię. Kto nie może się doczekać imprezy urodzinowej Slasha? Powiem tyle, będzie się działo. Btw zapraszam również do mojego drugiego opowiadania - I will never leave you. Może tematyka trochę odmienna, ale mam nadzieję, że niektórym z Was się spodoba. Zostawiam linka pod spodem. Do następnego ;)

https://www.wattpad.com/myworks/63035489-i-will-never-leave-you






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro