🌺
[y/n] odzyskała przytomność po kilku godzinach. Leżała na jakiejś twardej pryczy w całkowitych ciemnościach. Ból ogarnął całe jej ciało, a w szczególności nogi i kolana. W ciemności próbowała wymacać swoją broń, lecz niestety jej porywacze zabrali jej własność. Postanowiła udawać, że śpi dopóki ktoś nie przyjdzie jej odwiedzić. Wkrótce potem ktoś otworzył metalowe drzwi i zapalił żarówkę, która i tak dawała niewiele światła.
- Dostaniemy za nią trochę kasy, ale nie będzie to spektakularna sumka. Zwykła kunoichi, nikt ważny. Może nawet już jest martwa, spała przecież dwa dni.
- Słucham? Nie każdy dostąpi zaszczytu, by mieć za wroga samego kage. Jeśli mnie zabijecie, to Mizukage z pewnością dopilnuje, byście zgnili w więzieniu, lub dwa metry pod ziemią, albo i głębiej. To miłe, że ze względu na mnie podejmujecie takie olbrzymie ryzyko - [y/n] wcieliła swój wymyślony na szybko plan w życie.
- Kłamać w dzisiejszych czasach każdy potrafi. Twoja śmierć do przyjemnych należeć nie będzie, ale uczynisz dobry uczynek nam i pogrubisz nieco nasze portfele - odezwał się drugi z mężczyzn.
- Ej to niesprawiedliwe! Dlaczego tylko wy macie dostać kasę? Ja też chcę, co z tego że nie będę żyła, też będę miała udział w waszym biznesie głupie sknery!
- Jak mnie nazwałaś? - bardziej postawny z mężczyzn podszedł do niej i uderzył ją w twarz.
- Zawsze mogłam cię zwyzywać na tysiąc różnych sposobów, a wybrałam ten najbardziej kulturalny - złapała się za bolący nos. Poczuła jak zaczyna płynąć z niego krew.
- Jaka ty jesteś miłościwa - zakpił z niej drugi z oprawców.
- Czyżby? Zbyt powierzchownie mnie oceniacie. Wiedzcie, że ja zawsze pilnuję, by karma wróciła - przywaliła stojącemu przed nią mężczyźnie w brzuch. Ten zatoczył się i zakaszlał, plując przy tym krwią.
- A gdyby tak wcielić ją w nasze szeregi?
- A zapomnij o tym! Nie będę pracować dla kogoś kto skąpi na wynagrodzenie, aż tak nisko nie upadnę.
- Ale za to wolisz być sprzedana na organy?
- Nie, wracam do domu - odpowiedziała z ironią i uaktywniła sharingana, dzięki czemu obaj mężczyźni ulegli iluzji.
- Teraz tylko stąd wyjść żywą - zaczęła ich przeszukiwać. Zabrała ich broń i klucze z celi. Musiała teraz zachować całkowitą ostrożność. Upewniwszy się, że na korytarzu nikogo nie ma, wyszła z celi i zamknęła w niej swoich oprawców. Intuicja podpowiadała jej, by iść w lewą stronę. Zamarła, gdy usłyszała za sobą głos.
- Ej, zgubiłaś się?
- Słucham? - udała głupią.
- Co tutaj robisz? - mężczyzna spojrzał na nią z politowaniem.
- Uhm, muszę iść hop na klop, twoi przyjaciele mi pozwolili jakby co - zaśmiała się nerwowo.
- Tylko, że toaleta jest w przeciwnym kierunku. Chcesz uciec - podszedł do niej bliżej.
- Ale ja chciałam iść okrężną drogą, nie mów mi jak mam żyć - wyrwała dłoń z jego uścisku.
- Nie wyjdziesz stąd żywa, zapomnij.
- Mów za siebie - złapała go za kark i uderzyła jego głową o ścianę, tym samym pozbawiając go przytomności - Najmocniej przepraszam za niehumanitarne metody.
Kilkukrotnie natrafiała na rozwidlenia korytarzy. Czasem z ledwością unikała przyłapania na gorącym uczynku. Była jednak dobrej myśli. Nareszcie dotarła do wyjścia, niestety strzeżonego przez dwóch rosłych mężczyzn.
- Witam serdecznie miłych panów, życzę miłego dnia - uśmiechnęła się do nich głupkowato.
- Ty chyba masz coś nie tak z klepkami - zakpił z niej łysy ochroniarz i podszedł bliżej.
- Dziwisz się? Nie dość, że od urodzenia byłam uważana za walniętą, to jeszcze się przez debili potknęłam i uderzyłam w łeb. Miałam właśnie iść na wizytę u psychiatry, wiecie?
- Żałosne wymówki. W tej chwili idziesz z nami do szefa - złapali ją za ramiona i próbowali ciągnąć do środka.
- Jakie żałosne wymówki? Najprawdziwsza prawda - wyrwała się im i stanęła pod metalowymi drzwiami.
- Nie wątpię w prawdziwość twoich słów. Nie toleruję idiotyzmu wśród ludzi.
- No ja też. W takim razie żegnajcie - postawiła za pomocą techniki oddzielający ich mur. Teraz mogła nieco spokojniej zająć się ucieczką. Była pewna, że jej klucz do wolności znajduje się pośród tych, które ukradła wcześniej. Trafiła za piątym razem, akurat wtedy, gdy mur zaczął pękać.
Zaczęła biec ile sił w nogach. Musiała zwiększyć dystans. Nie wiedziała z kim ma do czynienia, co podsycało jej niepokój. Gdy poczuła się pewniej, wspięła się na drzewo, by zrobić rozeznanie w terenie.
- Matko jedyna co za zadupie. Same drzewa i zero śladu ludzkości. Cóż, najwyżej skończę jako posiłek dla jakiegoś zwierzęcia - zjechała na dół.
Dość długo błąkała się po lesie. Starała się wyczuć jakąkolwiek namiastkę człowieka. Sytuacja była beznadziejna, ale przynajmniej była wolna. Chwilę zwątpienia przeżyła, gdy zaczął doskwierać jej głód. Zapowiadało się, że spędzi tę noc pod gołym niebem. Nie pierwszy raz była w takiej sytuacji, jednak teraz brak poczucia bezpieczeństwa i lęk jej nie opuszczał. Rozpaliła ognisko w jakiejś jaskini i zasnęła.
W środku nocy zbudziło ją niezidentyfikowane drganie gruntu. Nie myślała trzeźwo i z dobrą chwilę zajęło jej zorientowanie się, że jej skalny dach nad głową się wali. Nim się zebrała do wyjścia, średnich rozmiarów okruch skalny trafił ją w bark. Na szczęście uszła z życiem i to było najważniejsze.
Teraz priorytetem było odnalezienie medyka. Rana uporczywie krwawiła. [y/n] obawiała się, że zapach posoki zwabi dzikie zwierzęta i jeszcze bardziej osłabnie z sił. Co prawda panowała noc, ale udało jej się rozpoznać pojedyncze elementy otoczenia.
- To już chyba dom - uśmiechnęła się.
Nim całkiem opadła z sił, minęło kilka godzin. Na szczęście zorientowała się, gdzie jest i zaczęła iść w kierunku Konohy. Straciła przytomność w otoczeniu mchów, paproci i muchomora, bo czemu by nie?
|×|
Gdy kobieta odzyskała przytomność, nie była już pośród drzew i innych mniejszych roślin, lecz w szpitalu. Miała lukę w pamięci. Ostrożnie dźwignęła się z łóżka, by sprawdzić, gdzie dokładnie się znajduje. Budynki wskazywały, że to Konoha, jednak sporo miejsc było zniszczonych. Co tu się stało? Zaczęła majstrować przy wenflonie, by zapytać się kogoś co się stało. Co prawda na sali znajdowali się jacyś ludzie, ale byli oni nieprzytomni lub spali. [l/n] stwierdziła, że nie będzie ich budziła i weźmie sprawy w swoje ręce. W tej chwili do sali wszedł młody medyk.
- Co pani robi? - skarcił ją i podszedł bliżej, by poprawić wenflon.
- Chciałam pójść się zapytać kogoś, co tu się stało i jakim cudem tutaj trafiłam, wybacz.
- Orochimaru zaatakował wioskę i trzeci poległ, na drugie pytanie nie znam odpowiedzi.
- Dziękuję. Czy jest możliwość, żebym wyszła na żądanie?
- Poproszę, by ktoś panią zbadał i wtedy lekarz o tym zadecyduje. Przepraszam, ale muszę się zająć pozostałymi - przeszedł do pozostałych rannych.
- Dzięki.
Czas jej się niemożliwie dłużył. Przy pikaniu różnych aparatur, bieli dookoła i braku jakiegokolwiek zajęcia można było dostać kręćka. Wybawienie przyszło wraz z wizytą lekarki w średnim wieku.
- Przypominasz mi kogoś - poprawiła okulary na nosie i zaczęła badanie.
- Kogo?
- Była tutaj parę lat temu taka jedna młodziutka dziewczyna, ale chyba zginęła w trakcie zagłady Uchiha, bynajmniej od tamtej pory jej nie widziałam.
- Jeśli chodzi pani o [y/n] to jestem to ja i żyję. Po prostu przeprowadziłam się w tym samym czasie.
- Nie poznałabym cię.
- W końcu minęło już kilka dobrych lat, nic dziwnego.
- Nie widzę przeciwskazań, żebyś wyszla. W szafce masz ubrania na zmianę i przyjdź potem do recepcji po wypis.
- Dobrze, dziękuję.
[y/n] postąpiła zgodnie z zaleceniami lekarki. Przebrała się w łazience. Poskładała pościel i szpitalną piżamę i zeszła na parter i chwilę odczekała, aż wręczą jej wypis. Nie miała pomysłu co ze sobą zrobić. Nie chciała się nikomu narzucać i nie miała grosza przy sobie. Powrót do Kirigakure nie wchodził w grę. Gdy miła recepcjonistka wręczyła jej wypis, poczuła się wolna.
Miała jedno takie miejsce w wiosce, do którego dawniej lubiła przychodzić - była to polana na obrzeżach wioski z samotnym drzewem. To tam dawniej przeżyła swój pierwszy pocałunek. To przywoływało jej smutne wspomnienia. Mimo to przebyła spory kawałek drogi, by móc wypocząć w tym miejscu. Oparła się o szorstki pień i przymknęła oczy, by przemyśleć sytuację.
Niestety nie była jej dana samotność. Poczuła na sobie czyjeś pogardliwe spojrzenie. Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą Sasuke.
- Co tutaj robisz?
- Siedzę i myślę nad sensem wszystkiego jak bohater romantyczny, nie przeszkadzaj mi. Ja ci nie przeszkadzałam przy strzelaniu fochów.
- Nie spodziewałem się ciebie tutaj, w szczególności w takich okolicznościach.
- Czy to źle? Nie pasuje ci moja obecność?
- Przypominasz mi o Itachim, wiesz?
- Zdaję sobie z tego sprawę, jednak to nie usprawiedliwia twojego wrogiego nastawienia do mnie. Nie mówię, że masz od razu być zadowolony i skakać wokół mnie, ale ja nic złego nie zrobiłam.
Sasuke jej nic nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i miał zamiar iść, gdy kobieta ponownie się odezwała.
- Sasuke, wiesz kto mnie znalazł?
- Skąd mam to wiedzieć? Byłem pewien, że sama przyszłaś.
- Dobra. Już możesz sobie iść.
Sasuke odszedł od [y/n] z mętlikiem w głowie. Nie miał pojęcia co ma zrobić. Wolał przeczekać całą sytuację, aż sama się wyjaśni. [l/n] w tym czasie postanowiła wybrać się na spacer po wiosce. Nie wiedziała co się z nią stanie. Już teraz była głodna, a pieniędzy brak. Jej rzeczy, które wzięła ze sobą zostały skonfiskowane przez porywaczy. Jej zbawieniem okazał się Naruto.
- [y/n]-san to ty dattebayo?
- Owszem to ja. Jak się czujesz?
- Czuję się świetnie, widzę że tobie też się coś stało. Poza tym, co robisz w wiosce?
- Długa historia, napadli mnie w trakcie drogi, stąd moje bandaże, przyjechałam was odwiedzić.
- Gdzie nocujesz dattebayo?
- Pewnie pod gołym niebem, zabrali mi kasę - zawstydziła się.
- W takim razie mam pomysł!
- Zamieniam się w słuch.
- Przecież Kakashi-sensei z chęcią cię przenocuje! Znacie się przecież tyle lat i nie sądzę by miał coś przeciwko.
- Naruto, nie będę mu się tak nagle wpraszala - speszyła się.
- Niech ci będzie - spojrzał na nią podejrzliwie - To w takim razie możesz zamieszkać u mnie!
- Wiem, że będziesz uparty, niech ci będzie.
|×|
- Naruto... Masz tutaj syf - gdy tylko [y/n] postawiła stopę w mieszkaniu Uzumakiego, była zadziwiona skalą syfu. Ona w jego wieku miała większy bałagan w pokoju, o czym wolała nie pamiętać.
- Już już sprzątam! Przecież cię ostrzegałem. Nie krzycz proszę.
- Nie miałam zamiaru na ciebie krzyczeć. Wystarczy, że jakoś to ogarniesz, pomogę ci.
- Czyli mogę iść na trening z Kakashim-sensei?
- Najpierw sprzątanie, potem treningi. Przynieś worki na śmieci, ścierki, mop i wiadro - jednocześnie otworzyła okno na oścież.
- Po co tyle tego? Nawet nie zapamiętałem połowy rzeczy, o których mówiłaś dattebayo - zmarszczył brwi.
- By było czysto, to oczywiste.
- Dobra, już idę.
Po chwili wrócił z wymienionymi przez kobietę przedmiotami. Wspólnymi siłami doprowadzili mieszkanie do stanu używalności. W sumie zebrali dwa pełne worki śmieci i starli tyle kurzu, że gdyby był piaskiem, to mieszkanie Uzumakiego byłoby prywatną pustynią Konohy.
- [y/n]-san, jedyne co mam do zaoferowania do jedzenia to ramen, nie masz nic przeciwko? - Naruto zgłodniał po sprzątaniu.
- Lepszy rydz, niż nic. Umieram z głodu - postawiła czajnik, by zagotować wodę.
- Do kiedy będziesz w wiosce? - wyjął dwa kubki ramenu z szafki.
- Nie wiem. Planuję się podjąć jakiejś małej dorywczej pracy, by zarobić na bilet na prom, przy okazji zwrócę ci pieniądze za gościnę, a potem to się zobaczy.
- Nie chciałabyś zostać na dłużej, albo na zawsze?
- To nie takie proste, Naruto.
- Rozumiem, ale wiedz że zawsze będziesz mile widziana!
Wspólnie jedli posiłek, gdy ktoś zapukał do drzwi. Naruto powstrzymał chichot i odezwał się.
- Mogłabyś otworzyć drzwi, [y/n]-san?
- Niech ci będzie - odeszła od stołu i poszła do przedpokoju.
- [y/n]? - Kakashi nie spodziewał się jej w mieszkaniu swojego ucznia. Był pewien, że Naruto uciął sobie poobiednią drzemkę i przyszedł z myślą, by go obudzić, ale jej zdecydowanie się nie spodziewał.
- Kakashi? - [y/n] była również zdziwiona.
- Ależ ja jestem mądry dattebayo. Randka w drzwiach, tego jeszcze nie grali - Naruto był z siebie dumny.
- Naruto, to Kakashi. Chyba się spóźniłeś na trening - zawołała do chłopca.
- Przepraszam Kakashi-sensei! Nie miałem zamiaru się spóźnić. Może wejdziesz do środka?
- Dobra. Od kiedy tutaj jest tak czysto?
- Odkąd [y/n]-san weszła do mieszkania. Mówię ci sensei, namówiła mnie do częstszego sprzątania. Jest niesamowita!
- Tak - potwierdził Kakashi.
- Skoro jest taka niesamowita, to umów się z nią sensei. Jesteś już stary.
- Naruto, czy ty chcesz wykopać sobie grób? - zapytała go, udając wściekłość tysiąclecia.
-Dzięki za pomysł, do zobaczenia! - wyszedł przez okno.
- Czasem brak mi słów do niego - Hatake oparł się o blat kuchenny.
- Cóż, przynajmniej jest bezpośredni.
- Właśnie, co ty robisz w Liściu?
- Wpadłam z wizytą i przy okazji mnie napadli.
- Kto? - spoważniał.
- Jakieś dziady, chcieli mnie sprzedać na części, ale im uciekłam.
- Coś więcej na ich temat?
- Widziałam tylko paru pachołków, a tego całego szefa już nie.
- Jakby ktoś cię niepokoił, masz mnie powiadomić, razem będzie bezpieczniej.
- Wątpię, by mnie szukali. Powinni się zadowolić moimi gratami.
- Dlaczego od razu nie przyszłaś z tym do mnie?
- Nie wiem jak mam odpowiedzieć na te pytanie - Kakashi podszedł do niej bliżej.
- Wystarczy mi prawda.
- Cóż, skoro w wiosce panuje teraz zamęt, wiedziałam że będziesz miał ręce pełne roboty i nie chciałam się narzucać.
- Nigdy nie będziesz dla mnie ciężarem.
- Peszysz mnie - spuściła wzrok.
- Z wzajemnością. Nigdy nie potrafiłem cię rozgryźć, [l/n].
- Czy to źle?
- Wszystko ma swoje dobre i złe strony.
- W takim razie będę bezpośrednia, może powinniśmy spróbować tak jak mówi Naruto?
- Co?
- To co słyszałeś. Daję ci czas do jutra.
Podsumowując, cyrk czas rozpocząć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro