Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zanim dostaliśmy wiadomość...

7 czerwca 2024, Kanada


George


— Arthur jest pojebany — powiedziałem wkurwiony, wpadając do pokoju hotelowego Lewisa, który posłał mi pytające spojrzenie.

— Co znowu zrobił ten dzieciak? — spytał ostrożnie Lu.

— Zaprosił Carmen na obiad! — powiedziałem nieco głośniej.

— I coś w tym złego?

— To, że głupi się w niej zakochał! Od dwóch lat ślinił się na jej widok — wyjaśniłem mu nieco spokojniej.

— On o nas nie wie... Prawda, George? — zawahał się Lewis, głośno przełykając ślinę.

— W tym problem, że chyba właśnie wie... — pełen nerwów przeczesałem włosy dłonią.

— Jak to wie? — zdziwił się kierowca, skanując moją twarz wzrokiem. — Przecież oprócz Car i Angie... Nikt...

— I właśnie w tym problem.

— Jak się dowiedział?

— Szukał mnie i chłopaków. Wysłaliście go po nas. Poszedł do mojego mieszkania, gdzie była tylko Carmen. Przez przypadek coś źle powiedziała, a ten wszystkiego się domyślił...

— Będzie dobrze. Chodź do mnie — powiedział Lewis, rozkładając szeroko ramiona. Usiadłem blisko niego, wtulając się w jego ciało. — Wszystko się ułoży... — próbował mnie uspokoić.

— Co jak wszyscy się dowiedzą? — mruknąłem spanikowany, wtulając twarz w zagłębieniu szyi mężczyzny. — Jestem zagubiony...

— Nikt więcej się nie dowie — pogłaskał mnie po włosach. — Obiecuję.

— Na... Naprawdę? — zawahałem się, bo pomimo jego zapewnień, miałem wątpliwości co do utrzymania naszej romantycznej relacji w tajemnicy przed innymi.

— Naprawdę — uśmiechnął się pod nosem. — Masz moje słowo, George — pocałował mnie w czubek głowy.

— Mam nadzieję... — dalej drążyłem ten nurtujący mnie temat, który za żadne skarby nie mógł mi dać spokoju. — Bo... Bo inaczej... — dusiłem to w sobie, a pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.

— Bo co inaczej? — dopytał zniecierpliwiony Lewis.

— Bo inaczej bym sobie coś wtedy zrobił — wyszeptałem, ledwie słyszalnie, mając wszelkie nadzieję na to, że Lewis tego nie usłyszał.

Bo nie mógł, prawda?

W odpowiedzi usłyszałem jego głośnie westchnięcie. Tak jakby zrobił to z bezradności, albo ze wściekłości.

— Słuchaj — złapał moją twarz w swoje dłonie, abyśmy nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy. Tyle, że ja go nie chciałem. — Spójrz na mnie — poprosił szeptem.

Po kilku długich sekundach wymusiłem się na to, aby unieść na niego swój wzrok.

Ale tak bardzo nie chciałem, żeby zobaczył w moich niebieskich oczach, w których tak bardzo się zakochał, nieskończony potok moich łez...

— Gdy coś sobie zrobisz... — otarł łzy z moich delikatnie zaczerwienionych policzków. — Nie wybaczę sobie tego. Bez ciebie nie ma mnie. I na odwrót. Musimy być razem. Nie ważne co. I nikt nie ma prawa nam w tym przeszkodzić — złączył nasze czoła razem, po czym pocałował mnie krótko w usta.

Nagle poczułem łaskotanie w okolicy łopatek. Uniosłem wzrok na Lewisa, który patrzył na mnie z głupkowatym uśmieszkiem.

— Życie ci niemiłe? — spytałem, marszcząc czoło.

Zerknąłem na jego dłonie, które znalazły się pod moją koszulką. Poczułem jak jego palce zaczęły kreślić przeróżne wzory na moim brzuchu.

— Nie... — uśmiechnął się cwanie.

Odepchnąłem jego rękę i poprawiłem nieco podwiniętą koszulkę.

— Jesteś uparty — wywróciłem oczami. — Jeszcze ci mało?

— Ciebie zawsze mi mało, Georgie.

— Nie podlizuj się, Lulu.

— Ale Geo...

Nie zapowiadało się, że prędko sobie odpuści. Przybliżył się jeszcze bardziej i przywarł wargami do mojej szyi, muskając każdy centymetr skóry. Przez moje kończyny przebiegł przyjemny dreszcz i chociaż początkowo chciałem się temu oprzeć, aby podroczyć się z Hamiltonem, to z każdą sekundą traciłem resztki silnej woli. Dłonie, które sunęły po całym moim ciele i usta obdarowujące szyję serią pocałunków, wywoływały coraz to nowsze emocje.

— Uwielbiam cię — powiedziałem, chwytając się jego umięśnionych ramion.

Zaśmiał się głośno, wtulając się we mnie. Zaczął gładzić opuszkami palców moje ramię, przez co rozsiał na moim ciele gęsią skórkę. Westchnąłem przeciągle na ten gest, a Lewis roześmiał się serdecznie.


8 czerwca 2024, Kanada


— Przesuń się — usłyszałem nad uchem, więc otworzyłem oczy, spoglądając na stojącego nade mną Hamiltona.

— Och, wybacz, że leżę w swoim łóżku, na padoku. I to w swoim pokoju, zajmując całe łóżko, które jest małe.

Obrócił się na pięcie i oparł plecami o ścianę naprzeciwko, ale już się nie odezwał. Teraz pewnie obmyśla w głowie jaką mi tu rzucić ciętą ripostą.

— Na pewno musisz się dzisiaj ścigać? — spytał z powagą, a po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.

Co jak co, ale nie mogliśmy pozwolić, aby nasza relacja stanęła nam na drodze ścigania się w Formule 1 oraz przekładała się na nasze wyniki. W ostatnim czasie i tak zbyt często darowaliśmy sobie pełnie skupienia na ściganiu, a jestem pewien, że wkrótce stracę masę czasu, by wszystko nadrobić. Wolałem nie myśleć, że mój związek z kierowcą mógł być jednym z powodów, które powodowały moje słabe wyniki.

— A co? Mam już dzisiaj zakończyć swoją karierę? — spytałem, spoglądając na niego głupkowatym wzrokiem.

— Nie mówię tego na serio. Jeśli by tak było, to chyba musiałbym upaść na głowę.

— Lewis, czasami mnie dobijasz — westchnąłem.

— No dobra, dobra, niech ci będzie, młody — pacnął mnie żartobliwie w ramię.

— Mam nadzieję, że nikt nam już teraz nie przeszkodzi — odparłem, gdy ujął moją rękę w swoją.

— Nikt nam nie przeszkodzi — pogłaskał mnie po policzku. Prawdopodobnie wtuliłbym się w jego dłoń, ale myśli zaprzątał mi teraz ktoś inny.

— Ale ta cała Lisa Lorelei Collington — wysunąłem dłoń z miną naburmuszonego dzieciaka.

— Nawet jej dobrze nie znałeś.

Nie rozumiałem dlaczego Hamilton był w niej chorobliwie zakochany, skoro nie dawała mu tego co ja, a na dodatek go oszukała. Tym bardziej, że Lisa kilka tygodni wcześniej złamała mu serce, poniekąd doprowadziła do mojej kłótni z Lewisem... Ale to też prawdę mówiąc dzięki niej jestem teraz z Lu. Może i była te kilka lat temu świetną kobietą, ale nie do końca jej ufam, więc dlaczego miałbym ją nagle polubić? Cieszyłem się trochę, że jej związek z Lewisem tak się zakończył, ale nie byłem zadowolony późniejszym wypłakiwaniem się mężczyzny. Może gdyby powiedziała o wszystkim wcześniej, o śmierci jej męża, problemach finansowych i depresji, pewnie patrzyłbym na nią inaczej.

— Wiesz, że z nią nie rozmawiam. Nawet o niej nie myślę.

— Zdaję sobie z tego sprawę — powiedziałem bez żadnych ogródek.

Lewis uśmiechnął się, widząc moją pewną postawę i nie potrafił przestać.

— Zazdrosny — mruknął pod nosem.

— Słyszałem — podniosłem ton głosu, mówiąc z nutą irytacji.


* * *


Gdy znalazłem się we wschodniej części padoku, natknąłem się na postać, która była cholernie znajoma. Przystanąłem w miejscu, nie wiedząc, czy powinienem iść dalej, bo wyglądało na to, że jest mocno zestresowany, a ja nie chciałem go stawiać w niezręcznym położeniu. Zacisnąłem usta, zastanawiając się, czy nie zawrócić i iść do garażu Mercedesa inną drogą, ale musiałbym obejść prawie połowę padoku, przez co na pewno spóźniłbym się na spotkanie z moim trenerem.

— Dla mnie to też nie jest łatwe — usłyszałem głos Arthura, który jak gdyby nigdy nic podszedł do mnie, przystępując z nogi na nogę.

A tak bardzo chciałem go w tym momencie uniknąć...

Chłopak wyglądał na rozdrażnionego, ale nie mogłem zrozumieć dlaczego.

— Zakochałem się w Carmen — wycedził przez zaciśnięte żeby.

W odpowiedzi pokręciłem głową i zgarnąłem opadający mi na czoło kosmyk włosów. Leclerc ukazał smutny wyraz twarzy oraz opuchnięte od płaczu oczy. Przeraziłem się, że coś mu się stało. Zaschło mi w gardle, a serce zaczęło bić dwa razy mocniej.

— Ja ją kocham, zrozum to... — głos kierowcy zabrzmiał niemal błagalnie.

Spojrzałem na niego z rozczuleniem i położyłem dłoń na jego ramieniu. Nie odzywając się, po prostu odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę garażu Mercedesa tak szybkim krokiem, jakby ktoś mnie gonił.


Arthur


— Arthur? Co się stało? — usłyszałem głos Estebana, który najwidoczniej zobaczył mnie i George'a oraz nasze dziwne zachowanie.

Zbliżył się i spojrzał w moje smutne, załzawione oczy. W tej chwili ani trochę nie przypominałem tej samej osoby, z którą zawsze wszyscy mieli do czynienia. Uciekałem wzrokiem, jakbym wstydził się, że Ocon stał się świadkiem mojej rozmowy z Russellem. Objąłem się ramionami i załkałem cicho, wprawiając Estebana w jeszcze większe osłupienie.

— To nic takiego — skłamałem, pociągając nosem. Posłałem mu krótki wymuszony i słaby uśmiech, po czym odszedłem kawałek. — Nie mów Charlesowi — poprosiłem.

Francuz kiwnął głową. Najwidoczniej nie chciał naciskać, o co między nami poszło, w końcu w każdej znajomości prędzej czy później pojawiały się jakieś problemy.

— Mam tylko nadzieję, że między waszą dwójką nie dzieje się nic złego — posłał w moim kierunku słaby uśmiech.

— Nie martw się. Uda nam się rozwiązać wszystkie nieporozumienia, jakie między nami zaszły.


9 czerwca 2024, Kanada


George


Wczorajszy dzień wymęczył mnie do tego stopnia, że najchętniej zakopałbym się w pościeli i nie wychodził z niej przez najbliższy tydzień, aż do kolejnego wyścigu. Przez całą noc niemiłosiernie bolała mnie głowa, co było przyczyną stresu.

A ile przed wyścigiem mogłem zatopić się w swoich myślach, tak w jego trakcie musiałem być skupiony, co tylko potęgowało ból głowy.

Gdy opuściłem padok, miałem ochotę wrócić do hotelu i rzucić się na łóżko. Wizja leżenia plackiem na materacu dodała mi trochę radości.

— Dobrze się czujesz? — usłyszałem obok.

Spojrzałem na Lewisa, który patrzył na mnie z nutką zaniepokojenia.

— Nie dałem z siebie dzisiaj wszystkiego...

— Miałeś trzecie miejsce. Całkiem nieźle ci poszło.

— Ale startowałem z pierwszego...

— Zostać z tobą? — przerwał mi. Rozczuliła mnie jego troska.

— Tak, Lu — uśmiechnąłem się słabo. — Będę wdzięczny.

Objął mnie, a chwilę później leżeliśmy wtuleni w siebie. Z każdą kolejną minutą napłynęło do mnie coraz więcej myśli o moim trzecim miejscu. Niby to dobrze i cieszyłem się z tego wyniku, ale zawsze mogłem się bardziej postarać.

— George, znowu bujasz w obłokach.

Wzdrygnąłem się, widząc przed sobą zatroskaną twarz Lewisa. Mężczyzna posyłał mi pytające spojrzenie, co trochę mnie zdziwiło. Po raz kolejny odpłynąłem.

— Przepraszam.

— Na pewno czujesz się na siłach? Może zaśniesz?

Pokiwałem twierdząco głową i zamknęłam oczy. Nawet nie poczułem momentu, w którym zasnąłem.


✫ * ✫


— Witaj, George.

Spojrzałem na uśmiechającą się nieśmiało szatynkę.

— Lori — powiedziałem na tyle uprzejmie, na ile pozwolił mi mój wyśmienity humor.

— Ty i Lewis? Życzę wam szczęścia. Bardzo się cieszę. To takie słodkie widzieć was razem, szczęśliwych.

Uniosłem wysoko brwi, patrząc na nią z niemałym zdziwieniem. Chociaż nie pałałem do niej sympatią, potrafiłem dostrzec, że wszystko mówiła z ogromną szczerością.

— A ty znowu sama? Gdzie twój ukochany? — zagaiłem.

— Jest gdzieś tam — wskazała na garaż Williamsa. — Rozmawia z Alexem i...

— Mam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać na niego do rana — zaśmiałem się.

— Ja też. Gdy on się zagada, to trudno go wyrwać z rozmowy — uśmiechnęła się pod nosem. — Podziwiam go — przyznała zgodnie z prawdą, wskazując głową w stronę Kimiego.

— Wyścigi to jego życie.

— To niesamowite, że tak bardzo się wczuł.





***

Author note:

Jakieś przemyślenia odnośnie rozdziału?

Dziękuję za tysiąc odczytów pod książką! Niezmiernie mi miło.

Jeśli są gdzieś błędy bardzo proszę o napisaniu w komentarzach.

Do następnego!!!

Katherine_Megan001

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro