Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wielkanoc w Oxfordshire

30 marca 2024, Wielka Brytania


Lewis


— Wygląda przepięknie — Lisa podwinęła rękaw sięgającej do łokcia luźnej białej koszuli i popatrzyła na swój tatuaż, była to jaskółka.

— Zaraz będziemy na miejscu — popatrzyłem na nawigację w moim samochodzie. — Jak tam Roscoe? — powiedziałem do Lisy, skupiając się na drodze.

— Leży sobie spokojnie — odwróciła głowę. — Mam nadzieję, że szczeniak w domu to nie problem?

— Nie, nie martw się, to żaden problem — odpowiedziałem.

Dojechaliśmy na miejsce po kilkunastu minutach. Dom rodzinny Lisy był pokryty jasnobrązową cegłą, jest całkiem duży, ale mniejszy od mojego. Dookoła rosły posadzone drzewa i kwiaty. Zaparkowałem na podjeździe. Wyszliśmy z samochodu, wziąłem naszą niedużą torbę, a Lisa zapięła smycz Roscoe i skierowaliśmy się w kierunku wejścia.

Drzwi otworzyli nam rodzice Lisy, byli to ludzie w średnim wieku. Jej matka była kobietą o prostych czarnych włosach sięgających do ramion. Miała zielone oczy i piegi na twarzy, jest bardzo podobna do Lisy. Ojciec natomiast posiadał kręcone brązowe włosy oraz niebieskie oczy.

— Mamo, tato, tak tęskniłam! — Lisa objęła rodziców. — Poznajcie Lewisa.

— Beatrice Collington — kobieta podała mi dłoń, którą pocałowałem.

— Lewis Hamilton — uśmiechnąłem się serdecznie.

— William Collington, bardzo miło mi cię spotkać osobiście, Lewis — powiedział tata Lisy, wymieniając ze mną uścisk dłoni.

Lisa odpięła smycz Roscoe, który zaczął zwiedzać nowe otoczenie.

— Mąż jest twoim wielkim fanem, ogląda każdy twój wyścig — odparła Beatrice.

— Bardzo miło mi to słyszeć — rzekłem.

— Wejdźcie do środka, zaparzyłam właśnie herbatę i upiekłam ciasto — uśmiechnęła się ciepło Beatrice.

Poszliśmy korytarzem do jasno umeblowanego salonu. Usiadłem z moją dziewczyną na kanapie, a jej rodzice na dwóch fotelach, które stały obok.

— Kochanie, ale się opaliłaś — zauważyła pani Collington, uważnie skanując córkę wzrokiem. Faktycznie, Lisa przez spędzenie tygodnia w Melbourne się opaliła.

— Australijskie słońce — zaśmiała się.

Pan Collington właśnie nalał nam herbaty i przyniósł ciasto.

— Jak wam minęła podróż z Australii? — William spojrzał na nas.

Jak to powiedziała dzisiaj rano Lori, przesłuchanie czas zacząć. Nie było tak źle, jak straszyła mnie szatynka. Rozmowa zamieniła się w przyjemną, rodzinną konwersację, co wyraźnie ucieszyło dziewczynę. Bardzo jej zależało na akceptacji tej znajomości. Posiedzieliśmy dwie godziny, potem Lisa zaprowadziła mnie do swojego pokoju.

— Goldie! Cześć! — powiedziała do śpiącego szczeniaka na łóżku, był to Golden Retriever.

— Jest urocza — pogłaskałem Goldie.

Rozglądnąłem się po sypialni, znajdowało się tam kilka fotografii mojej dziewczyny, gdy była nastolatką. Moją uwagę przykuł dyplom ukończenia studiów z Royal College of Music w Londynie. Obok dyplomu wisiała fotografia czwórki osób, jedną z nich była właśnie Lori.

— Kto jest na tym zdjęciu? — zainteresowałem się.

— To z zakończenia studiów, 2014 rok — odparła. — Ja z moimi przyjaciółmi — uśmiechnęła się lekko. — Ten rudy chłopak to Taylor — wskazała na wysokiego piegusa, który szczerze się uśmiechał. — Dziewczyna, którą obejmuje Taylor, to Paula — spojrzałem na Paulę, miała wyraźnie azjatyckie korzenie, włosy były pofarbowane na fioletowo. — A to Liam — wskazała na równie wysokiego i umięśnionego blondyna. — Liam to ten mój przyjaciel, o którym ci opowiadałam.

— Wyglądacie na bardzo zgraną paczkę znajomych — zagadnąłem.

— Tak było — powiedziała, patrząc na swoje szerokie dżinsy.

— Było? — zdziwiłem się, gdy użyła czasu przeszłego.

— Po studiach każdy z nas poszedł swoją drogą. A znaliśmy się od przedszkola, z Liamem od urodzenia — westchnęła. — Z tego co mi wiadomo Taylor i Paula mają dzieci, są w szczęśliwym związku. Spotkaliśmy się na kilka dni, rok temu. Szkoda, że nie mamy ze sobą kontaktu. Mieliśmy marzenie, aby stworzyć swój własny zespół.

— Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem — odparłem.

— Masz stu procentową rację —  poparła mnie. — Mam nadzieję, że w końcu wszystko będzie się układało coraz lepiej — rzekła.

Po chwili z nosa dziewczyna zaczęła lecieć strużka szkarłatnej krwi. Podałem jej chusteczkę, którą przyjęła.

— Wszystko w porządku? — zapytałem zmartwiony.

— Tak, to nic, mam tak od dziecka — powiedziała, przyciskając lekko chusteczkę do krwawiącego nosa. — Zaraz mi przejdzie.

— Masz niedobór witaminy K albo C? — dociekałem.

— Nie, w żadnym razie, po prostu gdy zrobi się trochę cieplej leci mi krew z nosa — powiedziała, a ja odgarnąłem jej włosy, które dwa pasemka upięła klamrą, na kark.

To był już kolejny dziwny znak.

Pierwszym było to, że w Australii w ogóle nie tknęła alkoholu, ale w sumie mogła go nie lubić.

Drugą było omdlenie.

Trzecią było to, jak opowiadała o swoich przyjaciołach.

Czwartym było krwawienie z nosa.

Resztę dnia spędziliśmy z Williamem i Beatrice. Pan Collington rozmawiał ze mną o mojej karierze w Formule 1 i o meczach w lidze angielskiej. Pooglądaliśmy nawet mecz Aston Villi z Wolverhampton, spotkanie obu drużyn było bardzo emocjonujące. Lori wraz z panią Collington przygotowywały w tym czasie potrawy na jutro. Dołączyły do nas dwadzieścia minut przed końcem drugiej połowy. Lisa siedziała wtulona we mnie. Po meczu zjedliśmy kolację i graliśmy do północy w planszówki.

Leżąc już w łóżku, w sypialni Lisy, jak zwykle przed snem dopadły mnie myśli, tym razem o imprezie w Melbourne...


24 marca 2024, Australia


— To chodź — odpowiedział mu. — Zaraz przyjedziemy — zwrócił się do mnie, zakańczając rozmowę.

— No, wstawaj, zaraz się tu zlecą — rzekłem do Russella.

— Eh, a był taki spokój.

— Jeszcze na pewno nie raz wymkniemy się z imprezy — zapewniłem go, mrugając porozumiewawczo okiem.

— Ja chcę tu zostać... — powiedział, wyraźnie dało się usłyszeć jaki był spity, z resztą ja też byłem...

Objął moją szyję, a ja nie wiedziałem, co mam zrobić, powiedzieć. Czułem się skołowany.

— Co ty wyrabiasz? — zapytałem szeptem z nutką stanowczości. — George... opanuj się...

Nie odpowiedział mi. Jako, że wstaliśmy z piasku i było ciemno, George zachwiał się, potykając się o coś. Na szczęście go złapałem.

— Weź się w garść — odparłem poważnie. — Nie mogą cię zobaczyć w takim stanie — próbowałem zachować trzeźwy umysł.

Kilka chwil później, na parkingu przy plaży zaparkował samochód Angeli. Blondynka wyszła ze środka, a wraz z nią Mick i Arthur. Widząc w jakim stanie jest Russell, zmartwili się.

— Wreszcie jesteście — uradowałem się. — Arthur, możesz mi z nim pomóc? — spytałem, a Leclerc podszedł do mnie i przełożył rękę George'a przez swój bark, aby było mu łatwiej z nim iść.

— Macie wodę? — wychrypiał George.

— W bagażniku — odpowiedziała Cullen, kierując się tam. — Mick, otwórz drzwi z tyłu, proszę.

Schumacher wykonał jej polecenie, aby następnie usiądź z tyłu, a obok niego George i Arthur. Zająłem siedzenie z przodu, a blondynka za kierownicą. W ciągu tej dziesięciominutowej drogi cała trójka spowiadała mnie z tego pomysłu Russella.

To był idiotyczny pomysł, na który się zgodziłem.

Czy Mick i Alex się na nas wkurzyli, o to, że uciekliśmy?

Blondyn zapewniał mnie, że nic się nie stało i nie mają nam tego za złe.

Wracając do domu Ricciardo, na podjeździe czekał na nas Charles. Monakijczyk podszedł do George'a, zmartwiony jego stanem.

— Będę rzygał — powiedział do starszego Leclerca.

Charles złapał go za rękę i poszedł z nim do domu, do łazienki.


31 marca 2024, Wielka Brytania


Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez okno. Popatrzyłem na wiszący na ścianie zegar, wskazujący godzinę siódmą trzydzieści. Obok mnie nie było Lisy.

Pewnie już się obudziła — pomyślałem.

Ogarnąłem się w łazience i przebrałem. Postanowiłem udać się do kuchni, gdzie zastałem państwo Collington, którzy pili kawę, ale nigdzie nie było mojej dziewczyny.

— Dzień dobry, Lewis — uśmiechnęła się Beatrice.

— Dzień dobry... — odpowiedziałem.

— Napijesz się z nami kawy? — spytał ciepło William.

— Tak, z chęcią — odparłem, siadając przy stole.

— Szukasz Lisy? Wyszła jakąś godzinę temu z Roscoe i Goldie na spacer. Powinna niedługo wrócić — czarnowłosa, siedząca na przeciwko mnie, upiła łyk kawy.

— Proszę bardzo — William podał mi napój, który od niego przyjąłem.

— Dziękuję — odparłem.

— Już jestem! — usłyszeliśmy dobiegający z korytarza kobiecy głos i szczekanie dwóch psów.

Lisa pojawiła się w kuchni, witając rodziców uściskiem, a mnie pocałunkiem w policzek. Była ubrana w to samo, co na Grand Prix Bahrajnu, ale nie miała na sobie flaneli.

— Dobrze, że już wróciłaś, pomożesz mi ze śniadaniem — odparła miło Beatrice.

— Tylko umyję ręce i już zabieram się do pracy — posłał mamie promienny uśmiech.

Śniadanie tak samo jak i obiad przebiegło w bardzo miłej atmosferze. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, cieszę się z tego, że tematy rozmów nie skupiały się tylko i wyłącznie na mojej osobie. Dzięki rodzinie Collington poczułem się zwykłym Lewisem, a nie Lewisem, który jeździ w Mercedesie w Formule 1, jest siedmiokrotnym mistrzem świat, wozi się sportowymi samochodami i ma luksusowe domy. Ja po prostu dawno się tak nie czułem, prawie odcinając się myślami o kolejnym wyścigu.

Żebym wtedy tylko pomyślał o tym, co stanie się w Japonii.

Te Święta Wielkanocne były najlepszymi w moim dorosłym życiu.

Po skończonym obiedzie zdecydowaliśmy z Lisą o wyjściu na spacer z Goldie i Roscoe. Dziewczyna poprowadziła mnie na pewną łąkę, kwiaty dopiero zaczynały kwitnąć, znajdowało się tam jedno ogromne drzewo.

— Podoba ci się? — zagadnęła.

— Bardzo. Mogę zaliczyć te święta do jednych z najlepszych — uśmiechnąłem się szczerze.

Rzuciłem patyk Roscoe i Goldie, którzy biegali obok nas. Psiaki rozpoczęły gonitwę za patykiem, a my kontynuowaliśmy nasz spacer.

— To się cieszę. Dla mnie też są udane... — uniosła kącik ust. — Na pewno lepsze niż rok temu...

Nie przejąłem się zbytnio tym co powiedziała o zeszłym roku. To jej prywatna sprawa. Będzie chciała, to sama mi opowie. Nie będę nalegał. Czasami im mniej wiemy, tym lepiej. Ona też nie ma pojęcia o wielu rzeczach.

— Czy to tutaj przychodziłaś z Liamem? — zapytałem.

— Tak — odparła. — Kocham cię, Lewis — powiedziała nagle, przytulając się do mnie z całych sił. Zaskoczony objąłem ją, głaszcząc po brązowych włosach, spiętych w dwa niskie kucyki. Głowę miała wtuloną w moją szyję i mocno zamknięte oczy.

— Też cię kocham, Lori — odpowiedziałem, składając pocałunek na jej włosach.

— Chciałabym wziąć z tobą ślub — wypaliła. — I mówię to szczerze.

— Niby kiedy? — lekko się zdziwiłem.

— Może w lipcu... — zaproponowała.

— Dobrze. Przegadamy to na spokojnie. Po Japonii — odpowiedziałem.

— W porządku — powiedziała, a ja wziąłem jej twarz w swoje dłonie i pocałowałem namiętnie w pełne malinowe usta.





***

Author note:

Mam nadzieję, że ten rozdział się spodobał, bo muszę przyznać, że ten pisało mi się bardzo przyjemnie i jest dla mnie jednym z najlepszym, jaki do tej pory napisałam.

Wesołej Wielkanocy🐣🐰! Z tej okazji wlatują dla was aż dwa rozdziały!

Chyba w niedalekiej przyszłości pojawi się kolejna książka, jak myślicie o kim będzie?🤔

Prawdopodobnie w  następnym rozdziale odwali się taka akcja, że szok😱

Jeśli są gdzieś błędy bardzo proszę o napisaniu w komentarzach.

Do następnego!!!

Katherine_Megan001

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro