Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czy to udany związek?

12 marca 2024, Wielka Brytania


Lewis


— Cześć Lori, tęskniłem za tobą — objąłem moją dziewczynę, okręcając ją wokół własnej osi. Mówiłem na Lisę Lori, od jej drugiego imienia, Lorelei. W sumie, to całkiem urocze. — Jak minęła podróż?

— Dobrze, pociąg nie miał żadnych opóźnień — odpowiedziała, by za chwilę zacząć głaskać Roscoe, który do niej podszedł. — Cześć słodziaku! — powiedziała do niego.

— Zawsze mogłem po ciebie przyjechać — rzekłem.

— Nie trzeba — uśmiechnęła się łagodnie, głaszcząc Roscoe po grzbiecie. — Po co byś się specjalnie dla mnie fatygował aż do Oxfordshire — odpowiedziała.

Zaraz, co?

— Mówiłaś, że twoi rodzice mieszkają w Royal Leamington Spa, a nie Oxfordshire — zauważyłem.

— Tak powiedziałam? — zdziwiła się mocno, odczułem lekki strach w jej głosie. Przytaknąłem Lisie w odpowiedzi. — Przepraszam, przez te wszystkie emocje i zamieszanie musiałam się pomylić — powiedziała ze skruchą. — Rodzice mieszkają w Oxfordshire, a ja mieszkałam w Royal Leamington Spa. Dlatego też nie odzywałam się przez tydzień, bo musiałam się stamtąd wyprowadzić do piątku. Teraz mieszkam z mamą i tatą — westchnęła przeciągle.

— Mogłaś mi o tym powiedzieć — skrzyżowałem ręce na piersi, opierając się o framugę drzwi. — Przecież wiesz, żebym ci pomógł — odparłem. — I nie wyskakuj mi z tym swoim ,,Nie chciałam cię zadręczać" — zaśmiałem się razem z kobietą.

— Nawet jeśli, miałeś wtedy wyścig — zaczęła. — Rzuciłbyś to dla mnie, aby mi pomóc z przeprowadzką? — zapytała retorycznie. — Na pewno nie, wiem jak Formuła 1 jest dla ciebie ważna.

— To prawda — powiedziałem, patrząc w jej błękitne oczy, w których można było się zgubić. — Następnym razem mów — poprosiłem ją. — Oczekuje szczerości. Nawet jeśli nie będę w stanie tobie pomóc — wyjaśniłem.

— Dobrze, obiecuje — przyznała, dając kosmyk włosów za ucho.

— Kiedy grasz jakiś koncert? — spytałem, kierując się z Collington do kuchni. — Usiądź — wskazałem na miejsce przy wyspie kuchennej.

— Na razie nie mam żadnych planów — odpowiedziała. — Jak tylko coś będzie to od razu cię powiadomię — odparła, przyjmując ode mnie szklankę wody z cytryną. — Mogę z tobą polecieć do Australii? — spytała.

— Jasne — odpowiedziałem, patrząc na nią. — W ten piątek przez trzy dni będę w Malezji — powiedziałem. — Też chcesz lecieć ze mną?

— W piątek umówiłam się z Carmen — odrzekła. — A co jest po Australii?

— Japonia.

— Zawsze chciałam zobaczyć Japonię! — uradowała się.

— To teraz będziesz miała do tego idealną okazję! — ucieszyłem się.

Rozmowę przerwał nam dzwoniący telefon Lisy.

— Przepraszam — powiedziała, odbierając telefon. — Cześć. Tak, wszystko w porządku. Już jestem na miejscu. — rzekła do swojego rozmówcy. — Dobrze, pa —zakończyła połączenie.

— Kto dzwonił? — spytałem.

— Mama — odpowiedziała. — Pytała czy jestem już u ciebie.

— Jaka była jej reakcja, jak dowiedziała się o mnie? — zaciekawiłem się.

— Bardzo się ucieszyła — odparła. — A tata chyba był bardziej podekscytowany niż mama. On jest twoim wielkim fanem.

— Nadal nie rozumiem tego, jak mogłaś mnie nie znać, skoro twój ojciec jest moim wielkim fanem — przyznałem.

— Po prostu nigdy nie interesowałam się sportem i nie ciągnęło mnie do tego.

W sumie ma rację, nie każdy lubi sport. Jedyne co mnie zmartwiło, to że w momencie pobladła.

— Auć — syknęła, trzymając się za skronie. — Strasznie boli mnie głowa — powiedziała z bólem głosie.

— Może się położysz? Chodź — złapałem ją za ramię, trzymając drugą rękę na jej plecach. Poprowadziłem ją w stronę kanapy. — Lisa! — powiedziałem, gdy dziewczyna prawie upadła na podłogę, ale trzymając ją uchroniłem Collington przed uderzeniem w głowę.

Położyłem ją na sofie, odgarniając włosy z twarzy. Dlaczego zemdlała? Co się jej stało? Oby wszystko było w porządku. Głaskałem Lisę po jej delikatnym policzku. Jeśli to zwykłe omdlenie, zaraz powinna odzyskać przytomność. Po kilku minutach Collington zaczęła mruczeć niezrozumiałe dla mnie słowa.

— Lisa? — powiedziałem do niej przejęty. — Lisa?!

— Um... Co się stało? — zapytała, ledwo co kontaktując.

— Zemdlałaś — odparłem. — Jadłaś coś dzisiaj?

— Chyba tak — wydukała słabo. — Nie pamiętam...

— Zaraz coś ugotuję — powiedziałem. — A ty tu leż. Przyniosę ci wody.


* * *


Razem z Lisą jadłem przygotowany przeze mnie wcześniej posiłek — pieczone warzywa podane z sałatką. Dziewczyna czuła się już trochę lepiej. Sam nie byłem przekonany co do tego. Mimo to zapewniła mnie, że wszystko z nią w porządku. Żebym się nie martwił.

— Pooglądamy jakiś film albo serial? — spytałem się dziewczyny.

Chciałem tym samym odciągnąć moje myśli od zastanawiania się nad powodem jej omdlenia.

— Pewnie — Lisa pokiwała ochoczo głową.

— A co byś chciała? — podparłem podbródek, posyłając Brytyjce szczery uśmiech.

— Pooglądać Jazdę o Życie — przyznała nieśmiało.

— A oglądałaś kiedyś? — zapytałem, zaciekawiony co odpowie.

— Nie — odparła.

— To co? — zacząłem. — Robimy sobie maraton od pierwszego sezonu — stwierdziłem.

Dokończyliśmy jedzenie i poszliśmy w stronę salonu. Usiadłem razem z Lisą na sofie, obok śpiącego od kilku minut Roscoe. Uruchomiłem Netflixa i włączyłem pierwszy odcinek Jazdy o Życie. Lisa oczywiście śmiała się ze wszystkiego, co ci Debile, nazywani kierowcami, tam odjaniepawlali. Musiałem też wrzucić swoje trzy grosze, komentując poszczególne zachowania lub dramy. Skończyliśmy cały pierwszy i drugi sezon. Oglądanie zajęło nam całą noc. Położyliśmy się spać o czwartej nad ranem. Jak dla mnie, ten dzień zaliczał się do udanych.


13 marca 2024


Mimo tego, że zasnąłem o czwartej, to się wyspałem. Spałem trzy godziny. Wstałem ostrożnie z łóżka, aby nie obudzić śpiącej Lisy. Postanowiłem iść na jogging. Ubrałem się w sportowe ciuchy i wyszedłem z domu. Uwielbiałem biegać z samego rana. Wtedy wpadają mi do głowy różne przemyślenia. Mogę spokojnie odsapnąć lub skupić się na aktualnych rozterkach jakie mnie trapią.

Wróciłem po godzinie, kierując się pod prysznic. Po ogarnięciu się w łazience zdecydowałem przygotować śniadanie, dla mnie i Lisy. Wyciągnąłem wszystkie potrzebne produkty. Zdecydowałem, że zrobię koktajl owocowy, a do tego owsiankę z malinami i jagodami. Byłem bardzo pochłonięty przygotowywaniem posiłku. Nie zauważyłem Lisy, która zjawiła się w kuchni. Była ubrana w piżamę, za którą służyła jej duża czarna koszulka z logiem zespołu hardrockowego AC/DC.

— Dzień dobry — przywitała się, ziewając.

— Widzę, że ktoś tu się nie wyspał — powiedziałem, podając jej jedzenie.

— Ostatni raz kładę się spać tak późno — naburmuszyła się. — Byłeś biegać? — spytała, pijąc koktajl.

— Tak — odparłem. — Mam w planach dzisiaj poćwiczyć na siłowni. Chciałabyś może do mnie dołączyć?

— Yhm... — pokiwała ochoczo głową. — Jasne. Tylko dokończę jeść i pójdę na górę się przebrać.

Dokończyła śniadanie i ruszyła na piętro. Dziewczyna nie wyglądała i nie była wysportowana. Jest ode mnie o cztery centymetry niższa, ważyła jedynie czterdzieści osiem kilogramów. Kiedy poznałem ją trzy tygodnie temu, tej pamiętnej nocy w Bahrajnie, nie zwróciłem za bardzo uwagi na jej przesadnie niską wagę. Jest strasznie chuda. A mimo wszystko w pełni zdrowa. No, nie licząc wczorajszego omdlenia.

Po kilku minutach weszliśmy na siłownię, znajdującą się w moim domu.

— Co chciałabyś robić? — zapytałem Lisy. — Chcesz poćwiczyć ze sztangą? Pomogę ci.

— Dawno nie ćwiczyłam, bo aż od roku, ale mogę spróbować — uniosła kącik ust.

— Ok. Więc połóż się tutaj — wskazałem ręką na ławeczkę służącą do podnoszenia ciężarów. — Ile zwykle podnosiłaś? — spytałem się kobiety.

— Najwięcej? Dwanaście kilo — odparła. — Ale po przerwie od siłowni wolałabym mniej.

— Może być cztery? — popatrzyłem się na Collington, a ona odpowiedziała mi kiwając głową.

Podałem jej sztangę, a dziewczyna wykonała dwadzieścia powtórzeń. Byłem w niemałym szoku, iż na pozór kobieta o takiej posturze, która regularnie nie ćwiczyła od roku dała rade to zrobić.

— To może teraz osiem? — zapytała.

— No dobrze, ale jesteś tego pewna? — nie byłem do końca przekonany co do tego pomysłu.

— W stu procentach — odparła, a ja dołożyłem jej na sztangę dodatkowe kilogramy.

Podniosła ją zaledwie pięć razy...

— Ała! — krzyknęła z bólu.

— Co się dzieje — zabrałem od Lisy przedmiot, martwiąc się o nią. Domyśliłem się co mogło się stać.

Widziałem płynące łzy z jej oczu, które miała zamknięte. Leżała wciśnięta w ławeczkę i trzymała się z całej siły za prawy nadgarstek.

— Lisa! — krzyknąłem do dziewczyny, przejęty jej stanem.

— Coś z moim nadgarstkiem. Strasznie boli... I ramię chyba też... — wskazała na miejsca powodujące ból.

Niemal natychmiast zacząłem sprawdzać co dokładnie się stało. Delikatnie uciskałem miejsca, pytając czy boli.

— Wstań rozmasuję to — poprosiłem.

Dziewczyna usiadła na ławeczce, gdzie cały czas leżała. Dotknąłem delikatnie jej skóry, bojąc się, o to czy nic nie zrobię Lisie. Powolnymi ruchami masowałem obolałe miejsce. Lisa oparła się o moją klatkę piersiową. Zamknęła na chwilę oczy.

— Może lepiej by było gdyby obejrzał to ktoś kto zna się na tego typu urazach? — zapytałem Collington, mając klarowną sytuacje tego, co się stało. — Znam kogoś takiego. Wybierzemy się tam.


* * *


Zaparkowałem samochód na podjeździe przeciętnie wyglądającego domu, jaki można spotkać na ulicach w Wielkiej Brytanii. Podjazd do domu był obsypany drobnymi kamieniami.

— Gdzie jesteśmy? — spytała Lisa, zamykając drzwi auta i rozglądając się dookoła.

— Zobaczysz — powiedziałem, idąc do drzwi wejściowych, a dziewczyna za mną.

Pukać, czy otwierać kluczem, który mam ze sobą?

Dobra, zapukam.

Otworzył mi młody chłopak. Nie spodziewałem się, że on tu będzie. Skoro jest i on jest też jego młodsze rodzeństwo.

— Cześć młody — przywitałem się, przybijając piątkę z chłopakiem.

— Mamo! Siedmiokrotny mistrz świata do ciebie przyjechał! Razem z dziewczyną! — krzyknął w głąb domu. — Siema. Właście — powiedział do nas.

— Idź do Isabel i Leona, skarbie — Angela zwróciła się do syna, gdy pojawiła się w korytarzu.

— Lewis, zrób miazgę z Verstappena za tydzień na torze — chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja posłałem mu kciuk w górę. Zaraz potem poszedł na piętro domu.

— Lewis, co ty tu robisz? Coś się stało? — zasypała mnie pytaniami Angela.

— Moja dziewczyna chyba skręciła nadgarstek. Chcę żebyś na to spojrzała swoim fizjoterapeuckim okiem — odparłem.

— Od kiedy ty masz dziewczynę? — spytała tajemniczo. — Nie ważne, chodźcie za mną — poprowadziła nas do pokoju, w którym znajdowało się łóżko do masażu. — Usiądź — wskazała jej na łóżko — Gdzie cię boli? — zaczęła oglądać jej prawą rękę.

Nie trudno było się domyśleć, że to prawa, skoro Lisa cały czas ją ściskała.

— Najbardziej nadgarstek. I trochę ramię... — powiedziała Lisa.

— Co dokładnie ci się stało? — dociekała blondynka.

— Podnosiłam ciężary i zaczęła mnie boleć ręka — odrzekła Collington. — Czy to coś poważnego? — zmartwiła się.

— Um... Jeśli chodzi o ramię nie wydaje mi się, aby tak było. Za bardzo przesadziłaś z ciężarem. Uważaj następnym razem. Ale z nadgarstkiem już nie jest tak kolorowo, został skręcony — wyjaśniła Angela.

— Skręcony? Ile to potrwa? — rzekła z obawą Lisa.

— W twoim przypadku? Około dwóch do pięciu, góra siedmiu tygodni Masz szczęście, bo niekiedy trwa to do dziesięciu tygodni. Całe leczenie i wszystko z tym związane. — odpowiedziała Angela. — Posmarujemy to jakąś maścią na urazy. Chodź Lewis, pomożesz mi jej poszukać.

O nie, szykuje się kazanie od Angeli, czemu jej wcześniej nic nie powiedziałem.

— To dlatego mało co odzywałeś się przez trzy tygodnie — stwierdziła, otwierając górną szafkę w kuchni, aby znaleźć wcześniej wspomnianą maść. — Gdzie się poznaliście? Fajna jest? Miła...? — to ostatnie przyszło jej z wielkim trudem.

— Trzy tygodnie temu, we wtorek, klub w Bahrajnie. Najlepsza. Bardzo — odpowiedziałem na wszystko. — Dlaczego pytasz? Martwisz się, że będzie jak z poprzednimi... — stwierdziłem, a kobieta przytaknęła. — Angie... — objąłem ją szczelnie. — Nie masz co się bać.

— Jak ci coś zrobi, to wykopie ją na Księżyc — przyznała pół żartem, pół serio.

— Musisz ustawić się w kolejce — odparłem, wypuszczając ją z objęć. — Coś czuje, że George i Arthur też mają na to ochotę — zaśmiałem się ironicznie.

To była prawda, lecz dowiedziałem się o tym później.

— Maść jest, bandaże są... — wyliczała Angela. — To wszystko. Chodźmy — wróciliśmy z powrotem do Lisy.

— Możemy już iść? — spytałem blondynki, gdy po kilkunastu minutach skończyła zajmować się nadgarstkiem Lisy.

— Jeśli chcecie możecie zostać na resztę dnia. Moglibyśmy też zaraz pojechać po Roscoe, żeby nie siedział sam. Robię z dzieciakami już kolejny maraton Harry'ego Pottera. Mój mąż jest w delegacji, wróci za kilka dni — uśmiechnęła się.

— Jak dla mnie bomba — powiedziała Lisa.

— Zmusiłyście mnie, nie mam wyjścia — powiedziałem, gdy obie kobiety spojrzały na mnie, oczekując odpowiedzi.


* * *


— Harry, Syriusz przecież jest twoim ojcem chrzestnym! — zawołała Isabel, patrząc na akcję, jaka toczyła się na ekranie telewizora.

— Oglądasz to już setny raz, — wywrócił oczami Luka, jej starszy brat.

O dwudziestej drugiej byliśmy w trakcie oglądania już połowy trzeciej części z serii filmów o młodym czarodzieju. Lisa oglądałaby dalej, gdyby nie jej dzwoniący telefon. Sprawdziła kto dzwoni, a Angela w tym samym momencie popatrzyła się na mnie, jakby chciała mi coś przekazać. Moja dziewczyna przeprosiła wszystkich, pytając Angelę czy może wyjść na taras, aby odebrać. Uzyskała twierdzącą odpowiedź.

— Jak myślisz, kto dzwoni? — spytała Angela, oboje patrzyliśmy na Lisę, która żywo prowadziła z kimś rozmowę.

— Nie mam pojęcia — wyszeptałem. — Mogą to być jej rodzice, równie dobrze jej pracodawca...

— Nie sądzę, żeby podczas rozmowy z rodzicami albo pracodawcą była taka wściekła — odparła.  — Idź do niej, daj jej swoją bluzę. Jest zimno. Wykazałbyś się — spojrzała na mnie, a chwilę później na dzieciaki, które były tak pochłonięte seansem, iż nie zauważyły nieobecności Lisy.

Wyszedłem na zewnątrz, stojąc w dalekiej odległości, żeby Lisa mnie nie dostrzegła. Patrzyłem jak prowadziła rozmowę z tajemniczą osobą. Krzyczała coś podczas wymiany zdań przez telefon. Przy tym zauważyłem jej zdenerwowanie. Po pięciu minutach zakończyła rozmowę. Usiadła zrezygnowana na wielkiej kanapie ogrodowej, która stała rozstawiona przy drzewie w ogrodzie. Było zimno, a Lisa miała na sobie krótki top. Krocząc po ciemnym drewnie, jaki znajdował się na tarasie, a następnie po oświetlonej alejce, dosiadłem się do niej.

— Proszę, jest zimno — podałem jej bluzę.

— Gwiazdy wyglądają dziś pięknie, prawda? — zagaiła, patrząc na niebo. — Uwielbiam je oglądać. Gdy było lato, za dzieciaka, razem z moim najlepszym przyjacielem wsiadaliśmy na swoje rowery. Jechaliśmy do pewnej łąki, która znajduje się w Oxfordshire — rozmarzyła się. — Właśnie tam podarował mi te kolczyki i naszyjnik — wskazała na swoją biżuterię w srebrnym kolorze, kolczyki to były małe gwiazdki, a naszyjnik posiadał zawieszkę w tym kształcie — A ja dałam mu taką samą bransoletkę.

— Czasem chciałbym znowu mieć te kilka lat. Kiedy jeszcze nie byłem tym sławnym Lewisem Hamiltonem — odparłem wzdychając. — Już nie boli? — wskazałem na ramię.

— Nadgarstek tak. Na ramieniu jest siniak... — odpowiedziała.

— Mówisz tak, jakbyś udawała — zacząłem się śmiać.

— Nie — odpowiedziała stanowczo.

— Przecież wiesz, że żartuję — popatrzyłem w jej piękne oczy.

Złapałem ją za policzek, aby mieć ją bliżej siebie i pocałowałem ją. Całość trwała kilka sekund. Ona się stresowała. Czułem to, więc przerwałem pocałunek.

— O co chodzi? — spytałem.

— Nieważne — przerwała mi. — Obejmij mnie.

Gdybym wtedy zauważył jej samotną łzę, spływającą po rumianym policzku...


15 marca 2024, Wielka Brytania


— Nie chcę żebyś mnie zostawiał — powiedziała Lisa, obejmując mnie w przedpokoju.

— Za niedługo się zobaczymy — odparłem puszczając ją. — Wytrzymasz prawie cały dzień w samolocie?

Za jakąś godzinę jadę na lotnisko, mam lot do Malezji. Lisa idzie się spotkać z Carmen, więc raczej nie zdąży wrócić przed moim wyjazdem. A zobaczymy się dopiero w Melbourne, za sześć dni.

— Znalazłam najkrótszy lot do Melbourne. Zawsze to trochę mniej potrwa — odparła. — Z ręką już minimalnie lepiej, nie musisz się martwić.

— Czy masz jakieś pieniądze do salonu kosmetycznego, jak pójdziesz z Carmen? — zapytałem szatynki.

— Umm... Przydałoby się — powiedziała zawstydzona.

— Masz tu sto funtów — wręczyłem jej pieniądze. — I baw się dobrze! — krzyknąłem, gdy wyszła już z domu.


Carmen


Umówiłam się z dziewczyną Lewisa, Lisą, że pójdziemy dzisiaj do salonu piękności. Pewnie pójdziemy na jakiś masaż i ogarnąć włosy, ewentualnie do makijażystki.

— Hej! — przywitałam się radośnie z kobietą przed gabinetem.

— Hej, co u ciebie słychać? — spytała.

— Wyśmienicie. Właśnie wróciłam ze słonecznej Espani! — odpowiedziałam.

Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jej nadgarstek, który był owinięty śnieżnobiałym bandażem. Przez marynarkę, którą miała na sobie bandaż nie rzucał się aż tak w oczy.

— Co ci się stało? — zapytałam, będąc w szoku.

— Tak właśnie kończą się treningi z Lewisem na siłowni. Skręciłam nadgarstek — powiedziała. — Zresztą, opowiem ci w środku. Wchodzimy?

— Tak.

Weszłyśmy do środka budynku, gdzie przywitała nas młoda recepcjonistka. Ściągnęłam swój kremowy płaszcz, a Lisa swoją szarą marynarkę w kratę i powiesiłyśmy nasze odkrycia wierzchnie na wieszakach.

— Zapraszam panie za mną — recepcjonistka zaprowadziła nas do pomieszczenia, gdzie robiono masaże.

Przebrałam się z Lisą w szlafroki przeznaczone do masażu. Świetnie mi się rozmawiało z Lisą podczas tego zabiegu. Próbowałam dostrzec coś w niej, co by mnie zaniepokoiło, ale nic na to nie wskazywało. Po skończonym masażu, poszłyśmy do makijażystki, a później do fryzjerki. Dobrze się z Lisą dogadywałyśmy i zgadzałyśmy co do poszczególnych tematów.

— A potem, na tej imprezie, wymyślili zawody w skakaniu w workach po ziemniakach — opowiadałam jej jedną z historii związanych z George'em. — Nie wiem skąd oni wzięli te worki. Podobno Valtteri razem z Danielem skądś je wytrzasnęli.

— Chyba bardzo im się nudzi, skoro odwalają takie akcje — zaśmiała się Lisa. — Co robiłaś ciekawego w tym tygodniu?

— Głównie spędzałam czas z George'em. Chodziłam na siłownię. A w środę ja i Georgie graliśmy w bilarda — powiedziałam.

— Graliście przedwczoraj w bilarda? — zagadnęła Lisa, poprawiając swoją kremową bluzę.

— Tak — odparłam. — Było fajnie.

— I kto wygrał? — dopytała.

— Ja, oczywiście — zaśmiałyśmy się.

— On jest lepszym kierowcą, a ty jesteś mistrzynią w bilarda — posłała mi uśmiech.

— Masz racje — odparłam. — Musimy kiedyś zagrać we dwie — zaproponowałam.

— Jestem totalnie za — powiedziała z entuzjazmem.

— Długo grasz na pianinie? — zapytałam.

— Od dziecka — zaczęła. — Potrafiłam całe dnie spędzić na graniu. Dla mnie to jest takie wyciszające. Nie myślę wtedy o problemach, tylko o muzyce. Co mogłabym poprawić, żeby polepszyć swoje umiejętności.

Wszystko mówiła z takim entuzjastycznym podejściem. Co zauważyłam po naszych dwóch spotkaniach to, że Collington czasami wolała się dużo nie odzywać, lecz przysłuchiwać się uważnie rozmówcy i analizując każde jego słowo dogłębnie.

— Lecisz z Lewisem do Australii? — spytałam.

— Jasne, że lecę — uniosła kącik ust. — A ty też tam będziesz?

— Jeszcze nie wiem — odpowiedziałam. — Mam w planach wyjazd na narty ze znajomymi. Nie mam pojęcia czy nie potrwa dłużej niż planowaliśmy.

— Fajnie by było jakbyś tam poleciała — zaczęła obracać w lewej ręce granatową klamrą, którą miała kilkanaście minut temu spięte włosy.

— Będziesz się świetnie bawić. Nawet jeśli mnie tam nie będzie. Poznasz Kikę, to super dziewczyna — uśmiechnęłam się.

— A Kika jest... — zaczęła, nie do końca wiedząc o kim mowa.

— Dziewczyna Pierre'a Gasly'ego — wyjaśniłam. — Mogą być też dziewczyny Micka, Oscara i Alexa. Ale nie jestem do końca pewna — odparłam. — Jak to było z tym nadgarstkiem? Bo nie dokończyłaś opowiadać.

— Podniosłam za duży ciężar, mam sine ramię. A nadgarstek złamany. Lewis zarządził, że pojedziemy do jego przyjaciółki, Angeli — popatrzyła się na mnie, a ja skinęłam głową. — Ona mnie opatrzyła, wyjaśniła co i jak. A potem zaprosiła nas na maraton filmowy, który organizowała ze swoimi dziećmi. Spędziliśmy tam cały dzień i noc.

Po około trzech godzinach skończono nam robić włosy i makijaż. Miałyśmy właśnie dostać rachunek za wykonanie usługi w salonie. Ale pojawił się problem...

— Zapomniałam pieniędzy — powiedziała do mnie Lisa, zaglądając do swojej torebki.

Faktycznie ich nie miała, widziałam jej pusty portfel.

— Nie denerwuj się. Zapłacę za ciebie — uspokoiłam ją. — Oddasz mi jak będziesz mogła.

— Postaram się jak najszybciej.


* * *


— No i jak? — spytał dociekliwy George, gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania.

— Nijak — odpowiedziałam. — Nic takiego się nie działo. Ty i Arthur coś sobie ubzduraliście po pijaku.

— Nie byłem wtedy aż tak pijany, on też nie był — bronił się. — Ale na pewno? Nic podejrzanego? — dopytał po chwili.

— Po prostu rozmawiałyśmy — zaczęłam wzdychając. — Zanim spytasz o co, to o babskich sprawach. I o imprezie w Austin — wiedziałam, że gdy usłyszy te dwie odpowiedzi, to nie będzie więcej dociekał.

— O nie, tylko nie ta noc w Austin! — złapał się za głowę. — Chce to wymazać z mojej pamięci!

Zaśmiałam się na jego reakcję.

— I jeszcze zapomniała pieniędzy, zapłaciłam za nią — to był mój gwóźdź do trumny, mogłam tego nie mówić. George'a zmroziło na moje słowa.

— Japierdole. Dzwonię do Arthura — spoważniał. — Arthur, cho no tu! Jest drama! — powiedział do telefonu.

Eh, co ja z nim mam...





***

Author note:

Mam nadzieję, że ten rozdział się spodobał.

Informacje o tym, że Angela Cullen ma dzieci brałam z różnych artykułów. Niestety, nie mogłam nigdzie znaleźć tego jak się nazywają, więc wymyśliłam im imiona.

Jakie emocje po meczu Polski z Estonią? (Publikuję to w jego trakcie)

 Kto będzie jutro oglądał Treningi w Australii?

Jeśli są gdzieś błędy bardzo proszę o napisaniu w komentarzach.

Do następnego!!!

Katherine_Megan001

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro