Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 3 "Chciałbym, abyś się uśmiechnął"

Poczułem kwaśny smak na języku i wargach. Był tak okropny, że niemal natychmiast wróciłem do rzeczywistości i zacząłem kręcić głową, a moje włosy zmierzwiły się jeszcze bardziej, wchodząc do oczu i łaskocząc uszy oraz kark. Chwyciłem w dłoń pustą szklankę i napełniłem wodą z kranu. Opróżniłem szybko jej zawartość. Odetchnąłem w ulgą.

-Co robisz tak wcześnie rano, kochanieńki? - dobiegł mnie głos Pani Marysi stojącej przy stole. Prawda, była dość wczesna godzina, bo szósta rano, ale wina tego, że tak wcześnie wstałem była w tym, że próbowałem przygotować się do porannego wstawania rano, aby móc spokojnie przygotowywać się do szkoły i wyprowadzić Szczypiora na spacer, bo nie powinien wypróżniać się w ogrodzie.

Spojrzałem na kobietę, która była już kompletnie ubrana w spódnicę i jakąś bluzkę. Przetarłem oczy i ziewnąłem szeroko.

-Chciałem zjeść śniadanie - gosposia zaśmiała się, słysząc moje słowa. Wzięła ze stołu jakiś pojemnik i wskazała na niego.

-Jesz żelki z rana? - znów zaśmiała się w swoim irytującym, babcinym sposobem. Przeczesałem palcami roztrzepane kudły i pokręciłem głową z zrezygnowaniem. - zrobię ci jedzonko, tylko powiedz, co byś chciał - wygięła pomalowane na czerwono usta w uśmiech, ukazujący protezę zębów.

-Nie, nie trzeba - szybko pobiegłem w stronę schodów i w mgnieniu oka je pokonałem.

Wszedłem do jeszcze niewyremontowanego pokoju i podszedłem do kartonów, które wczorajszego wieczoru przestawiłem pod ścianę, za którą była łazienka. Otworzyłem pierwszy karton i wyciągnąłem ciemnozieloną bluzę Radka z dwoma poziomymi paskami koloru białego na każdym rękawie i kapturem, z którego wystawały końcówki grubych, białych sznurko-sznurówek. Z walizki wyciągnąłem jedne ze swoich czarnych spodni oraz bieliznę i skarpetki. Poszedłem do łazienki. Nie miałem nic przeciwko temu, że mama postanowiła ją urządzić bez konsultacji ze mną, bo kobieta dobrze wiedziała, jaki miałem gust, co lubiłem i również tym razem trafiła w dziesiątkę. W najbardziej oddalonym kącie znajdowała się kabina prysznicowa z całkowicie przezroczystą szybą bez zniekształceń, zabarwień, które mógłby ustrzec przed podglądaniem, bo kto miałby mnie podglądać w mojej łazience? Obok kabiny była się muszla klozetowa. W łazience znajdowała sie jeszcze wanna i blat, umieszczony w przeciwległym kącie niż kabina, ciągnący się od jednej ściany do drugiej, w którym był zlew oraz na ścianie przed nim spore lustro. Łazienka była koloru jasnego granatu.

Ciuchy położyłem na blacie niedaleko zlewu i spojrzałem w lustro.

Posiadałem niebieskozielone oczy otoczone gęstymi, ciemnymi rzęsami oraz włosy o kasztanowym kolorze, które falowały na całej długości, po bokach głowy były krótsze niż u góry, a przez to, że dawno nie odwiedziłem fryzjera odrosły i jeszcze bardziej nie chciały się jakkolwiek układać. Moja skóra była raczej blada, a pod otoczonymi czerwonymi obwódkami oczami były dość widoczne wałki od zmęczenia.

Postanowiłem wziąć prysznic, po czym, z owiniętym ręcznikiem w pasie, szczotkowałem zęby patrząc w swoje odbicie lustrzane.

Podobała mi się moja przeciętność.

Założyłem wcześniej przygotowane ubrania i rozczesałem włosy nakładając na nie trochę żelu, aby przestały się elektryzować. Podwinąłem rękawy od bluzy i wyszedłem z łazienki. Założyłem adidasy i po wzięciu czerwonej smyczy należącej do Szczypiora, wyszedłem do ogrodu, aby znaleźć psa i wyjść z nim na spacer.

Okazało się, że za domem znajdował się basen kryty. Nawet nie chciałem myśleć, jaka to przesada ze strony rodziców kupując ten dom. Z tego, co wczoraj mówili, mężczyzna, który zlecił jego wybudowanie nawet w nim nie zamieszkał, stwierdzając, że jest dla niego za duży, chociaż sam taki właśnie chciał.

Kilkanaście metrów od basenu, w pobliżu ogrodowej huśtawki stała spora buda Szczypiora, z której wystawał jego ogon.

Zagwizdałem i pies chwile później znajdował się przy mnie, schyliłem się, aby przypiąć do obroży smycz i poszedłem do otwartej już bramy. Skierowałem się w drugą stronę niż wczoraj i po jakimś kilometrze asfalt ustąpił miejsca piaskowej drodze. Po następnych kilkuset metrach zaczęły występować drzewa z pomarańczowymi liśćmi wzdłuż drogi, a co jakiś czas mijałem domy jednorodzinne. Szczypior skakał, uradowany spacerem i szczekał wesoło, czasem odwracając łeb w moją stronę. Bawiło mnie to, gdyż zachowywał się jak szczeniak. Uśmiech sam wpraszał się na moje usta, kiedy na niego patrzyłem.

Nagle rozległo się szczekanie innego psa, a Szczypior, wyczuwając towarzystwo do zabawy, zaczął mocno szarpać w kierunku skąd dobiegał głos obcego czworonoga. Materiał wyszarpnął z mojej dłoni i zaczął pędzić w stronę gęstych drzew. Biegłem za nim, nawołując. Wkraczając między drzewa, potknąłem się o wystający z ziemi korzeń i wywaliłem, obcierając do krwi dłonie, ale po krótkiej obserwacji ich podniosłem się i zacząłem już spokojnie iść w stronę skąd słychać było szczekanie dwóch psów.

Wyszedłem zza drzew na małą łąkę z wysoką trawą i najpierw w oczy rzuciły mi się dwa biegające labradory. Obcy pies posiadał sierść koloru blond. Uspokoiłem się, że zwierzaki nie zaczęły warczeć i się gryźć, tylko oby dwa były spokojne i szczęśliwie bawiły się w trawie podgryzając swoje ogony i uszy.

-Cześć, Miki - usłyszałem po prawej. Odwróciłem się w tamtą stronę i ujrzałem Krystiana ubranego w podobny sposób do mnie z rozwianymi przez wiatr włosami. W dłoni trzymał czarną smycz należącą do swojego psa.

-Hej, Kiki - przedrzeźniłem go, co wywołało uśmiech na jego twarzy. Zmierzył moją sylwetkę wzrokiem.

-Pokaż dłonie - nadal obserwując z zaniepokojeniem naszych pupili, wyciągnąłem w jego stronę ręce, które chwycił za nadgarstki i zaczął wykręcać w różne strony. Poczułem na nich wilgoć i odskoczyłem szybko, unikając dalszego kontaktu poranionej skóry z wodą - daj je - mruknął.

-Zrobię to w domu - odpowiedziałem trochę zdenerwowany. Spojrzałem na ręce i otrzepałem je z nadmiaru wody. - co tu robisz?

-Wyprowadzam Dolara przed rozpoczęciem zajęć - rozbawiło mnie imię jego psa, ale nie dałem tego po sobie poznać. Pokiwałem tylko głową i zrobiłem kilka kroków, aby następnie położyć się na ziemi i patrząc w niebo. Usłyszałem szelest obok i już wiedziałem, że chłopak zrobił to samo co ja.

Naprawdę nie chciałem, ale samo przypomniało mi się jak czasem godzinami spędziłem tak czas z Radkiem obserwując chmury, czasem gwiazdy nocą.

Łzy spłynęły po bokach mojej twarzy, ale otarłem je rękawami bluzy zanim dotarły do uszu.

-Muszę iść - usłyszałem po kilku minutach. Krystian wstał i widziałem jego sylwetkę z perspektywy trawki. Spojrzał na mnie z góry, aby w następnej chwili zawołać Dolara i przypiąć mu smycz. - Do zobaczenia, krasnalku - zaśmiał się pod nosem i odszedł

A ja zostałem na łące sam z moimi myślami.

*

Trzy dni później, w piątek remont mojego pokoju dobiegł końca, a nawet meble znalazły się na swoim miejscu dzięki temu, że były w magazynie i dodatkowej opłacie za szybki transport. Wszystkie ciuchy, również należące do Radka, znalazły się w szafie i komodzie. Książki na półkach, laptop na biurku i to by było na tyle. Została tylko kwestia wybrania dodatków, do czego nie miałem głowy, a nie chciałem prosić o pomoc mamy teraz, kiedy miała mnóstwo pracy.

W głowie pojawił mi się pomysł zgłoszenia się z tym problemem do Krystiana. Chłopak pomógł mi z meblami, a nie sądziłem, aby to był przypadkowy wybór. Po prostu blondyn posiadał dobry gust i wyczucie.

Tak więc wstałem, ubrałem się i poszedłem do kawiarni, w której spodziewałem się spotkać chłopaka. Była godzina piętnasta, więc chyba już po lekcjach, a jeśli tak, to pracował  w kawiarni tak jak mi powiedział, że to robił po skończeniu wszystkich zajęć.

Szedłem przez miasto, z słuchawkami w uszach głośno słuchając muzyki, mijając wielu nastolatków. Niejednokrotnie przychodziłem obok chłopaków odzianych w mundurek, co świadczyło o tym, że chodzą do mojej przyszłej szkoły. Z tego, co wiem Trójka to jedyna placówka, w której obowiązywały takie same stroje. Mundurki składały się z ciemnogranatowych spodni i tego samego koloru marynarki oraz białej koszuli. Prawdopodobnie kolor krawatu zależny był od klasy, do której się chodziło, a buty miałosię takie, jakie się chciało. To plus.

Kilka razy widziałem jak ktoś obdarowuje mnie zaciekawionym spojrzeniem, ale to normalne. Każdy tak robi. Może właśnie ten fakt uspokoił mnie na tyle, abym się nie irytował.

Będąc w parku wyciągnąłem słuchawki, zwinąłem je wkładając do kieszeni i pokręciłem głową, chcąc tym ruchem ułożyć włosy.

Pod nogami rodził się dźwięk łamanych gałązek i suchych liści.

Wszedłem do lokalu i w pierwszej chwili pomyślałem, że to nie ta sama kawiarnia. Każdy stolik był zajęty, w tle leciała muzyka i czuć było zapach gofrów. Ludzie, głównie nastolatkowie, prowadzili ożywione rozmowy wykłócając się i śmiejąc, a miedzy nimi, pod stołami znajdowały się psy, szczęśliwe tym, że były otoczone rozpieszczającymi ich osobami.

Podszedłem do lady i odczekałem chwile aż dziewczyna stojąca przede mną złoży swoje zamówienie. Kiedy w końcu to zrobiła, nadeszła moja kolej. Poczułem dziwną ulgę, kiedy zobaczyłem Krystiana.

-Poproszę zamówienie - powiedział, patrząc na trzymany notatnik. Wyglądał dobrze w czarnym fartuchu z koszulą pod spodem.

-Ja... - urwałem, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Patrzyłem na jego czubek głowy płaczliwie. Za mną stał jakiś zniecierpliwiony chłopak, a ja panikowałem, nie mogąc się odezwać. Na szczęście blondyn podniósł głowę i spojrzał na mnie. Najpierw dostrzegłem na jego twarzy zniecierpliwienia, a później uśmiech.

-Hej, wejdź od strony zaplecza - nawet nie pytałem, dlaczego kazał mi to zrobić. Może wyczuł, że nie chciałem niczego zamawiać tylko porozmawiać?

Wyszedłem z kawiarni i okrążyłem cały budynek, aby z jego tylu znaleźć szare, metalowe drzwi. Otworzyłem je i po wejściu,  zamknąłem. Znajdowałem się na zapleczu. Wyszedłem z niego szybko i znalazłem się na tyle kuchni. Krystian siedział na krześle przy ścianie trzymając w dłoni kubek. Usiadłem na podłodze, po turecku przed nim i zadarłem głowę do góry, aby spojrzeć na jego twarz. Odłożył trzymany przedmiot na podłogę. W oczy rzuciło mi się jego zmęczenie.

-Co tam, malutki? - uśmiechnął się.

Postanowiłem zignorować to jak mnie nazwał i po wzięciu głębszego oddechu, powiedziałem:

-Mam do ciebie prośbę - dlaczego mój głos zawsze był taki słaby i cichy? Chłopak odpiął kolejny guzik swojej koszuli i odwiązał fartuch, ściągając go z siebie.

-Dawaj - zachęcił, patrząc na moją twarz.

-Pomógłbyś mi wybrać dodatki do pokoju?

-Meble już są? - pokiwałem głową. - dobrze - zgodził się po chwili - jutro? - potwierdziłem. - Podasz mi adres, to wpadnę do ciebie, zobaczę, co by pasowało i pójdziemy do sklepu, okay?

-Okay.

-...A w zamian - tak myślałem, że będzie chciał coś w zamian. Ale to fair skoro ja coś od niego chciałem chciałbym, abyś się uśmiechnął.

Zamurowało mnie.

-Słucham? - oparł łokcie o kolana i schylił się w moim kierunku.

-Jeszcze nie widziałem twojego uśmiechu. Prawdziwego uśmiechu - westchnął - ten oszukany się nie liczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro