Szóste oko
- Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz? - Charlie spojrzał na przyjaciela z wyrzutem. Szli blisko siebie wąskim chodnikiem, a pod ich nogami szeleściły wyschnięte liście.
- No ile razy mam cię przepraszać?
- Mówiłem ci, że ta budka jest jakaś podejrzana. Mogliśmy jak zwykle iść do Sun&Moon i nie przepłacać, ale nie - biadolił chłopak, marszcząc brwi i ściskając w dłoni styropianowy kubek paskudnej i zimnej już kawy. - Wydałem na to coś prawie dychę!
- No przepraszam. Miałem nadzieję, że będzie dobra. - Toby kolejny raz spróbował się napić, ale jego twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu, gdy tylko poczuł ten odrażający posmak kartonu. Zniesmaczony spojrzał na trzymany w dłoni czerwony kubek i zaczął zastanawiać się, jak można aż tak zepsuć kawę.
- A mogliśmy za to kupić kurczaka.
Charlie szybkim krokiem podszedł do pobliskiego sklepu spożywczego i z hukiem wyrzucił kubek do pustego kosza na śmieci, wzdychając przy tym głośno.
To był piękny dzień. Słońce nieśmiało wyglądało zza pojedynczych chmurek, a wiatr delikatnie mierzwił włosy chłopców. Świat zdawał się starannie przygotowywać do zimy, zasypując chodniki wyschniętymi już liśćmi, przez co dozorca pobliskiego parku miał pełne ręce roboty. Charlie rozmarzonym spojrzeniem przyglądał się otaczającej go naturze, podziwiając nawet najdrobniejszy promyczek słońca czy najsuchszy liść na bruku. Do jego uszu dotarły stłumione śpiewy ptaków, a chłopak zupełnie nieświadomie uśmiechnął się pod nosem. Od zawsze kochał gęsty las, zewsząd otaczający Naphord.
Charlie wziął głęboki wdech świeżego powietrza i lekko odwrócił się w stronę sklepu spożywczego. Jego wzrok mimowolnie zatrzymał się na korkowej tablicy, która stała tuż obok i na widok już lekko pomiętych, wyblakłych ogłoszeń o zaginięciach poczuł silne ukłucie w sercu. Wszystkie ptaki ucichły, a świat stanął w miejscu. Znowu to znajome cierpienie zaczęło wżerać się w jego mózg, jednak chłopak starał się nie dać po sobie poznać. W ciszy czytał nazwiska zaginionych osób, a czas zwolnił.
- Byłem tu parę dni temu. Wtedy jeszcze tych nie było. - Tobias przerwał ciążącą im ciszę, wskazując palcem na część tablicy obwieszoną nowymi kartkami. - Nie do wiary, co się dzieje na tym świecie.
Charlie bez przerwy uważnie przyglądał się ogłoszeniom, jakby usiłował zapamiętać twarze zaginionych czy wyczytać indywidualne tragedie, które ich spotkały. Gdyby tylko mógł, bez zawahania oddałby wszystko, żeby pomóc tym ludziom.
Poczuł kolejne ukłucie bólu, gdy uświadomił sobie, że każda pojedyncza karteczka niesie ze sobą ciężar niewyobrażalnego cierpienia. Miliony przelanych łez, rozbite rodziny, zrozpaczeni najbliżsi. Nigdy przedtem nie zdarzały się sytuacje, żeby ktoś zaginiony wrócił do domu, więc mieszkańcy Naphord wiedzieli, że wywieszenie takiego ogłoszenia niczego nie zmieni. A jednak nie tracili nadziei. Dopóki nie znaleziono ciała, była jeszcze szansa.
Charlie studiował tablicę, zatrzymując wzrok na każdym boleśnie znajomym nazwisku. Aż nie dotarł do tego jednego.
William Zhang.
Chłopak poczuł ucisk w klatce piersiowej, a oddech utknął mu w gardle. Miał wrażenie, że jego żołądek zawiązał się na supeł i zaraz cała zawartość ujrzy światło dzienne. Jego ciemne, niemal czarne oczy zaszkliły się, gdy uświadomił sobie, że nigdy nie przyzwyczai się do tej nieznośnej pustki w sercu. Przetarł dyskretnie łzy, próbując ukryć je przed przyjacielem i z szerokim uśmiechem odwrócił się w jego stronę. Tobias jednak już dawno dostrzegł jego oczy wypełnione smutkiem.
- Tobiś, może pójdziemy do parku? Dawno tam nie byliśmy.
Tobias zmartwionym wzrokiem spojrzał na przyjaciela i zgodził się lekkim kiwnięciem głowy. Traumatyczne wspomnienia zaczęły masowo napływać do jego głowy, spotęgowane przez dziwnie złe przeczucie. Wiedział, że to nie czas na jego nadmierne przemyślenia i analizy, ale nie mógł zignorować budującej się w nim niepewności i strachu.
Toby znał to spojrzenie aż zbyt dobrze. Już kiedyś widział tę ogromną rozpacz, rezygnację i przede wszystkim zmęczenie w oczach najlepszego przyjaciela. Nocami modlił się, żeby nigdy więcej nie ujrzeć go w takim stanie. Wbrew wiecznemu uśmiechowi, który gościł na ustach Charliego, chłopak nie trzymał się dobrze.
Tobias dostał mdłości na samą myśl o powtórce z przeszłości. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał dać z siebie wszystko i za wszelką cenę ochronić najlepszego przyjaciela.
Postanowił, choć na jeden dzień odepchnąć od siebie wszystkie natrętne myśli i w stu procentach skupić się na Charliem. Wolnym krokiem ruszył więc za chłopakiem i cichym głosem złożył mu propozycję nie do odrzucenia.
- Może pójdziemy na kurczaka?
I takim oto sposobem chłopcy znaleźli się w pobliskim fast foodzie, w którym Charlie zamówił największy możliwy kubełek panierowanych kawałków kurczaka. W chwili, gdy dostał do rąk ciepłe mięso, promienny uśmiech wkradł się na jego usta, tym samym nieświadomie rozgrzewając serce Tobiasa, który nie był w stanie odwrócić od przyjaciela wzroku. Widok szczerze uśmiechniętego Charliego był jednym z najlepszych, jakie można ujrzeć.
Spokojnym krokiem doszli do swojego ulubionego miejsca w pobliskim parku. Leżeli obok siebie na trawie, która niedawno została oczyszczona z opadłych liści i bez słowa przeżuwali mięso. Komfortowa cisza wypełniała ich płuca i umysły tak przyjemnie, jak ciepły kurczak wypełniał ich żołądki. Czas zwolnił specjalnie dla nich, pozwalając bez zmartwień cieszyć się chwilą.
Tobias wpatrywał się w przepiękne niebo nad ich głowami. Idealnie błękitna przestrzeń wydawała się być jedynie tłem, na które ktoś nieumiejętnie wkleił paskudne miasto w darmowym programie graficznym. Delikatne, kłębiaste chmurki pojawiały się tu i ówdzie, a chłopak dokładnie przyglądał się każdemu ich detalowi.
- Toby, myślisz, że przeżyjemy? - Z przemyśleń wyrwał go głos przyjaciela. Brunet podniósł lekko głowę i spojrzał na leżącego obok niego Charliego, który ani na chwilę nie odwrócił wzroku od płynących po niebie obłoków. Tobias przez chwilę uważnie przypatrywał się twarzy chłopaka, analizując nawet najdrobniejsze jej szczegóły, po czym znów położył głowę na trawie, wzdychając głośno.
- Nie wiem, Charlie. Nie mam pojęcia.
- Ja myślę, że przeżyjemy. - Pewność w głosie chłopaka nieco zdziwiła Tobiasa. Charlie natomiast przekręcił się na bok i opierając głowę na ręce, spojrzał na przyjaciela z lekkim uśmiechem na ustach. - Musimy przeżyć. Nie ma innej możliwości. W końcu hej! Nie zdążyliśmy jeszcze nazwać wszystkich rybek w moim stawie. I nie przedstawiłem cię mojej babci. Ciągle mi narzeka przez telefon, że jeszcze cię nie poznała.
Lekki jak letnia bryza śmiech przyjaciół poniósł się echem po niemal pustym parku, a wiatr zaszeleścił resztką liści na drzewach.
- Najpierw to ja bym się musiał nauczyć chińskiego.
***
- Tobiasie Park, przysięgam na boga, że jeśli za chwilę nie otworzysz tych cholernych drzwi, to wybuchnie mi pęcherz. - Charlie lekko przydreptywał w miejscu, podczas gdy Toby szukał kluczy w plecaku.
- Nie strofuj mnie.
Cichy brzęk poniósł się echem po niespodziewanie pustym domu. Tobias otworzył drzwi i wszedł do środka, rozpinając równocześnie swoją czarną kurtkę, a zaraz za nim wbiegł zniecierpliwiony Charlie. Chłopak pędem ruszył w stronę łazienki, ściągając po drodze szare trampki i rzucając je gdzieś na podłogę. Toby pokręcił głową z dezaprobatą, starannie układając buty przyjaciela tuż obok swoich, po czym skierował się w stronę kuchni, zerkając na zegar nieco zdziwiony.
- Gdzie są wszyscy? - Zapytał sam siebie, rzucając klucze na pusty blat.
Jego uwagę przykuła niewielka, żółta karteczka przyklejona do drzwi czarnej lodówki. Chłopak już z daleka rozpoznał staranne pismo mamy.
„Kochani, musiałam wcześniej iść do pracy. Obiad jest w lodówce na drugiej półce. W zamrażalniku macie lody. Kocham was i do zobaczenia wieczorem. ~ Mama"
Tobias uśmiechnął się pod nosem na widok trzech małych serduszek na samym dole karteczki. Wsunął ją do tylnej kieszeni spodni i zmarszczył nagle brwi. Rodzice byli w pracy, ale w takim razie gdzie podziała się Ashley? Toby jedynie westchnął głęboko, otwierając lodówkę, po czym zaczął uważnie przyglądać się jej zawartości.
- Ej Charlie! Jesteś głodny? - zawołał głośno. Odpowiedziała mu cisza, więc zamknął drzwi i ruszył w stronę długiego korytarza przy schodach, na końcu którego znajdowała się łazienka. - Charlie!
- Co? - odkrzyknął mu przyjaciel.
- Co chcesz zjeść?
- Szczerze? Cokolwiek. Umieram z głodu. Masz jakieś chrupki? - Charlie wyszedł z łazienki i wytarł wciąż nieco wilgotne dłonie w czarne spodnie. Momentalnie ruszył w stronę kuchni przyjaciela i bez skrępowania zajrzał do dobrze znajomej mu szafki. - Ashley ma jeszcze te fajne wafelki czekoladowe? Te wiesz, te takie małe.
- Wątpię, ostatnio zrobiła sobie serialowy maraton, więc pewnie wszystkie już pochłonęła.
Charlie jedynie skrzywił się lekko i wyciągnął wielką paczkę serowych chrupek.
- No to zostało nam to.
Chłopcy wspólnie ruszyli do pokoju Tobiasa, gdzie wreszcie mogli się trochę odstresować. Toby w pierwszej kolejności zajął się rozpakowaniem plecaka, a Charlie niemal od razu rzucił się na starą konsolę przyjaciela, włączając ją bez zastanowienia. Był pewien, że w końcu uda mu się skończyć grę, z którą męczy się już prawie dwa tygodnie, ale z każdą kolejną próbą irytował się coraz bardziej.
- Cholera jasna, znowu przegrałem! - krzyknął sfrustrowany Charlie, wpatrując się w wielki, czerwony napis „Game Over" na telewizorze. Wstał z podłogi i w irytacji rzucił się na miękkie łóżko Tobiasa, wciskając twarz w stertę poduszek. Po kilku sekundach podniósł głowę i od razu wepchnął sobie do buzi garść serowych chrupek, które swoją drogą już prawie się skończyły. Nieświadomie przeniósł wzrok na najlepszego przyjaciela i szeroki, ale też nieco nieśmiały uśmiech mimowolnie wkradł się na jego twarz.
Tobias nie miał ochoty grać w gry. Czuł się zbyt przytłoczony i zmęczony ostatnimi wydarzeniami, dlatego w chwili, gdy tylko skończył wypakowywać podręczniki, od razu zajął się jedynym zajęciem, które pozwalało mu, choć nieco się odstresować.
Gdy Charlie przez ostatnie dwie godziny próbował pokonać ostatniego potwora w ich ulubionej grze, Toby siedział przy biurku, składając malutkie gwiazdki z kolorowych karteczek. Spojrzał na wypełniony prawie w połowie, pięciolitrowy słoik i westchnął cicho na myśl, jak wiele razy uratowało go to przed atakiem paniki czy załamaniem. Mimowolnie zerknął na półkę przy biurku, na której stało jeszcze osiem takich słoików wypełnionych po brzegi i ponownie westchnął, spuszczając wzrok.
Powoli odwracając się w stronę Charliego, zobaczył, że chłopak ponownie uruchomił grę i męczy się w walce z niepokonanym dotąd potworem.
- I jak twoja nowa konsola? - zapytał Toby, kładąc brodę na oparcie krzesła.
- Nawet jej nie odpaliłem. Jest beznadziejna - burknął Charlie, nie odwracając wzroku od ekranu.
- Jest beznadziejna sama w sobie, czy jest beznadziejna, bo to ojciec ci ją kupił?
- A jak myślisz? - zaśmiał się lekko Charlie, po chwili spuszczając głowę w geście przegranej na widok kolejnego napisu „Game Over". - Tak w ogóle to ma wyjść piąta część w przyszłym miesiącu. - Wskazał palcem pudełko od gry, a oczy Tobiasa aż się zaświeciły.
- Naprawdę?! Jeny jak dobrze, że mam odłożone jakieś pieniądze. Muszę zadzwonić do Mel i jej powiedzieć! Czekamy na piątą część już dwa lata! - zawołał Toby, szybko chwytając telefon i wyszukując imienia przyjaciółki w kontaktach. Nagle jednak zamarł w miejscu i bez słowa odłożył urządzenie na biurko. W jego klatce piersiowej wybuchł pożar na wspomnienie o dziewczynie, która wciąż trzymała jego serce w garści. Wziął głęboki wdech, przecierając twarz dłońmi, po czym złapał kontakt wzrokowy ze zmartwionym Charliem. Zamilkli.
Atmosfera w pokoju stała się znacząco cięższa. Chłopcy spuścili wzrok, przyglądając się uważnie podłodze, nie będąc wystarczająco odważnym, aby przerwać przygniatającą ich obu ciszę. Mijały kolejne niesamowicie dłużące się sekundy, a Tobias z każdą chwilą czuł coraz większe mdłości.
Pierwszy odezwał się Charlie, nie podnosząc wzroku i bawiąc się rękawem czerwonej bluzy.
- Idziesz na pogrzeb? - Toby zastanowił się przez chwilę. Wiedział, że powinien, ale czy był w stanie? Czy widok trumny ukochanej nie zniszczyłby go do końca?
- Nie wiem, czy dam radę - przyznał po chwili. Przyjaciel spojrzał na niego ze smutkiem.
- Jeśli będziesz chciał iść, pójdę z tobą.
- Dziękuję, Charlie. Naprawdę ci dziękuję.
- To żaden problem, Tobiś.
Znowu zapadła między nimi cisza, tym razem już o wiele lżejsza. Tobias bez słowa wrócił do składania papierowych gwiazdek, wzdychając ciężko. Charlie natomiast wstał powoli z miejsca, wyciągnął gruby plik kolorowych karteczek z plecaka i położył na biurku tuż obok Tobiasa, który poczuł nagłe ciepło w sercu. Spojrzał na przyjaciela swoimi dużymi, ciemnymi oczami, uśmiechnął się i podziękował cicho, wracając do kojącego zajęcia. Pierwsza gwiazdka. Druga gwiazdka. Trzecia gwiazdka. Spokój zaczął powoli zalewać jego umysł, gdy składał podarowane mu karteczki. Charlie tymczasem usiadł z powrotem na łóżku i po raz kolejny włączył dręczącą go grę, a Toby przyłapał się na tym, że nie może przestać się uśmiechać.
- Znowu pokłóciłem się z ojcem - zaczął Charlie po dwóch następnych przegranych. Chińczyk westchnął cicho i wepchnął do buzi kolejną porcję serowych chrupek, czując narastającą irytację na samą myśl o rodzicach.
- O co poszło tym razem? - Tobias całą swoją uwagę przeniósł na przyjaciela, przerywając składanie gwiazdek i odwracając się w jego stronę.
- Chciał mnie przekupić, żebym pojechał z nimi na jakiś ważny bankiet. Kupił mi jakiś drogi garnitur, swoją drogą brzydki i nowy telefon.
- I co z nimi zrobiłeś? Oddałeś Sebastianowi?
- Oddałem Sebastianowi. Dają mu jakieś marne grosze, teraz przynajmniej może sobie to sprzedać i mieć jakieś dodatkowe pieniądze. Jest naszym lokajem od dwudziestu lat! Chyba coś mu się należy. A ja i tak wyrzuciłbym to na śmietnik.
- Ojciec musiał się wściec.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. Wrzeszczał na mnie przez chyba trzy godziny. Dalej nie pojął, że brzydzę się jego prezentami i pieniędzmi. No cóż. - Chłopak wzruszył ramionami, wycierając brudne od chrupek palce o spodnie i ponownie zaczął grę.
- Dziwne. Po czterech latach odrzucania każdego prezentu powinien się już chyba zorientować.
- I po tym, jak krzyczałem, że się nim brzydzę i nie chcę od niego niczego. Do niego gadać to jak do ściany. - Charlie zaśmiał się gorzko, wciąż zły na rodziców. Bez przerwy na siłę próbowali kupić jego posłuszeństwo. Byli przekonani, że wystarczy dać mu najdroższe prezenty i to wystarczy. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że Charlie przez całe życie potrzebował tylko choć odrobiny miłości z ich strony. - Jeszcze jak był William, to przynajmniej mnie ignorowali. Teraz doprowadzają mnie do szału. Nie wiem, chyba robią to specjalnie.
Tobias milczał. Nawet do końca nie wiedział, co mógłby w takiej sytuacji powiedzieć. Doskonale znał sytuację przyjaciela i w głębi siebie nie mógł znieść jego rodziców, jednak zawsze starał się powstrzymywać od obrażania ich w jakikolwiek sposób, mimo że miał na to ogromną ochotę. Wolał nie nakręcać już wystarczająco podenerwowanego na samą myśl o nich Charliego.
- Um, Tobiś?
- Hmm? - mruknął pytająco chłopak.
- Skończyły ci się chrupki serowe. - Charlie z miną zbitego psa podniósł pustą, czerwoną miskę.
- Co?! Jak to? Następne kupię dopiero w poniedziałek - biadolił Tobias, a przyjaciel posłał mu przepraszający uśmiech. - Już nieważne, nic się nie stało. Słuchaj, a tak właściwie to czemu chciałeś się spotkać?
Charlie momentalnie spoważniał. Odwrócił wzrok od wpatrującego się w niego przyjaciela i westchnął, drapiąc się nerwowo po karku.
- A tak tylko. Chciałem z tobą spędzić trochę czasu. - Kłamstwo. Dla Tobiasa to było oczywiste. Momentalnie wstał z krzesła, kucnął tuż przed unikającym jego wzroku chłopakiem i spojrzał mu prosto w oczy.
- Charlie, co się dzieje? Czy ty znowu... no wiesz?
- Nie! Wszystko okej. - Zapewnił, lekko wytrzeszczając przy tym oczy. Tobias podniósł się i usiadł koło spiętego Charliego. - Jestem tylko trochę zagubiony. Myślę, że ta cała masakra mnie trochę przytłacza. Śmieszne, ale nawet zaczynam podejrzewać ludzi, wiesz? Podejrzewam własnych znajomych o masowe morderstwa, żałosne.
Tobias gwałtownie się ożywił i spojrzał zdziwiony na przyjaciela.
- Ty też?
- Nawet ostatnio przemknęło mi przez myśl, że Charlotte zachowuje się podejrzanie. Ale to tylko takie moje głupie teorie. Jak się obwinia kogoś konkretnego, jest jakoś... łatwiej - przyznał nieco zawstydzony Charlie.
- Matko, patrząc na Charlotte, mam ciarki. Zachowuje się co najmniej niepokojąco. Coś definitywnie jest z nią nie tak. Ale Henry to samo, bo niby skąd miałby wziąć zdjęcia ciał? Że niby tatuś go wpuścił? Szczerze wątpię. - Z każdym słowem Tobias coraz bardziej się rozkręcał. - A nowi! Nawet o nich nie wspominaj. To nie może być przypadek. Oni są strasznie dziwni i jacyś tacy podejrzani.
- Toby, spokojnie. Nie angażuj się w to aż tak. To tylko bezpodstawne domysły.
- Ale nowi naprawdę są dziwni! Byli u mnie wczoraj wieczorem i rozmawialiśmy jakiś czas. Mówili, że ponoć nic nie wiedzieli o masakrze, a potem twierdzili, że ostatnio pani Heather im opowiadała o jakiś potworach z dziwnymi oczami. Charlie, pani Heather nie żyje. Skąd mieliby ją znać?
- Może pomyliły im się nazwiska? - Charlie wzruszył obojętnie ramionami. Nagle z niewiadomych powodów kompletnie stracił zainteresowanie rozmową, którą sam zaczął.
- To skąd wiedzieli, że miała małego pieska? Charlie skąd o nim wiedzieli? I dlaczego mówili o potworze w liczbie mnogiej? Przecież wszyscy twierdzą, że morderca jest jeden. I jeszcze do tego te dziwne oczy. To musi coś znaczyć, przecież nikt tak nie...
- Charlotte też czasem mówi w liczbie mnogiej. Pewnie ktoś puścił jakąś plotkę - przerwał Charlie. Tobias wpatrywał się z niedowierzaniem w przyjaciela, który bez słowa znowu włączył grę. Nie rozumiał tej nagłej zmiany jego zachowania, ale nie podobało mu się to.
- Ona też jest podejrzana - wymamrotał pod nosem Toby, wstając z łóżka i siadając z powrotem przy biurku. Stało się to, czego najbardziej się bał.
Charlie zlekceważył wszystkie obawy Tobiasa.
- Tak czy siak jakoś nie lubię tych nowych. Strasznie się panoszą. - Toby w odpowiedzi jedynie przytaknął cicho. - Ale muszę ci przyznać, że byłby z ciebie super detektyw, te twoje teorie są prześmieszne, serio. Tylko nie wkręcaj się w to za bardzo. Pamiętaj, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. - Charlie pokiwał palcem w przestrzegającym geście.
- Ta, jasne.
Toby wstał z miejsca i podszedł do jedynego okna w swoim pokoju. Wychodziło ono na ulicę i dom nowych sąsiadów z naprzeciwka, w którym aktualnie paliło się światło. Chłopak uświadomił sobie, że został z tym wszystkim sam. Z podejrzeniami, dowodami i domysłami. Zaczął więc powoli układać w głowie plan działania, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że nie może tej sprawy tak zostawić. Nawet nie ma mowy. Jeśli ktoś miał ją rozwiązać to tylko on.
- Tobiś, powiedziałbyś mi, gdybyś był wplątany w coś takiego, prawda? Nie masz nic wspólnego z morderstwami? To nie tak, że cię podejrzewam, ale ostatnio zachowujesz się nieco dziwnie - odezwał się cicho i niepewnie Charlie.
Tobiasowi prawie opadła szczęka. Jego najlepszy przyjaciel go podejrzewał. Poczuł palący ból w klatce piersiowej, jego dłonie zaczęły się pocić, a jedzenie podeszło mu do gardła. Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał w to uwierzyć.
Już miał odpowiedzieć, jednak przerwał mu telefon Charliego. Przyjaciel spojrzał na wyświetlacz, prychnął cicho, wyciszając komórkę i rzucił ją gdzieś obok siebie. Nie miał zamiaru odbierać żadnego telefonu, a już w szczególności od matki.
Tobias w tym czasie czuł się paskudnie. Nie potrafił pogodzić się tym, że Charlie, jego Charlie, podejrzewał go o coś tak straszliwego, przecież są najlepszymi przyjaciółmi. Znają się na wylot.
I nagle Tobias zrozumiał bezsens swoich własnych działań. Sam od paru dni chodził i oskarżał wszystkich wokół, nawet jeśli większość jego przypuszczeń była pozbawiona sensu. Jednak nie mógł nic na to poradzić. Dziwne przeczucie zbierające się gdzieś na dnie żołądka powoli zaczynało dawać o sobie znać, a chłopak nie potrafił tego kontrolować. Każdy milimetr jego ciała krzyczał, żeby brał się do roboty i na własną rękę odnalazł potwora, a Toby nawet nie wiedział, jak z tym walczyć. Bo jak ma walczyć sam ze sobą?
- Tobias Amadeus Park, proszę natychmiast do mnie! - Donośny głos Ashley poniósł się echem po cichym domu, a Toby już wiedział, że ma kłopoty. Niechętnie ruszył w stronę drzwi, a Charlie niczym posłuszny szczeniak szedł tuż za nim. W kuchni powitała ich bardzo zdenerwowana Ash, która chodziła w kółko po pomieszczeniu.
- Hej, Ash.
- Żadne hej. Wiesz, ile czekałam na ciebie pod szkołą? Półtorej godziny! Dopiero Charlotte, która wychodziła z dodatkowych zajęć, była tak łaskawa i powiedziała mi, że uciekłeś z lekcji. Mógłbyś chociaż odbierać telefon, ja odchodziłam od zmysłów! Nie możesz mi tak robić! - Jej wściekły głos wypełniał każdy zakamarek kuchni, a Toby cicho powtarzał przeprosiny, wstydząc się tego, jak bardzo zmartwił siostrę. Tymczasem do pomieszczenia niepostrzeżenie wkradł się Charlie i od razu zaczął buszować po szafkach, szukając czegoś słodkiego. - Musisz pamiętać na przyszłość, żeby zawsze dawać mi znać. A ty Willy Wonka, czego tam szukasz?
- Czegoś dobrego. Serowe chrupki się skończyły.
- W zamrażalniku powinny być lody, weź je sobie. Tylko trzymaj się z dala od moich czekoladowych wafelków. - Ashley zagroziła Charliemu palcem.
- Masz je?! Jeny, gdzie?
- Charlie!
Toby przewrócił oczami i po raz kolejny przeprosił za swoje zachowanie. Pozostała jednak jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mu spokoju.
- Ash, gdzie byłaś wcześniej? - zapytał cicho, a dziewczyna spojrzała na niego zmieszana.
- Jak to gdzie? Pojechałam cię odebrać.
- A przedtem? - naciskał, próbując przyprzeć siostrę do muru. Czuł głęboko w kościach, że coś było nie tak.
- Na zajęciach. Nie zapominaj, że jestem studentką. - Rudowłosa zaśmiała się ciepło, czochrając ręką ciemne włosy brata.
- Ale przecież mówiłaś, że dzisiaj masz odwołane zajęcia.
Ashley zamarła w miejscu i mina jej zrzedła.
- No wiesz, czasem tak jest, że odwołują zajęcia, a potem na ich miejsce wskakują inne. No tak się czasem zdarza. Nieważne, idźcie do siebie. Zbliża się godzina policyjna, więc lepiej będzie, jak ten wielkolud zostanie u nas na noc. Nie zdążę już go odwieźć.
- No i super - odezwał się Charlie, trzymając w dłoni paczkę ciasteczek w cukrze i pudełko lodów.
Tobias dyskretnie kiwnął głową do przyjaciela, że czas się ewakuować i zaczął powoli wchodzić na górę tuż za nim, ale kątem oka zauważył wkładającą buty i cicho wymykającą się z domu Ashley. Zdziwiony zatrzymał się na schodach i obserwował dziewczynę ze zmarszczonymi brwiami. Już przedtem mnóstwo pytań bez odpowiedzi obciążało jego wymęczony umysł, ale nienormalnie zachowanie siostry podwoiło ich ilość. Przecież sama powiedziała, że zbliża się godzina policyjna, po co więc miałaby wychodzić z domu? Co robiła cały dzień? I dlaczego kłamała?
Toby pokręcił lekko głową, wzdychając ciężko, po czym postanowił kompletnie ignorować wszelkie natrętne myśli na temat masakry. Potrzebował odpoczynku. Przynajmniej na razie.
Dlatego więc razem z Charliem zamknęli się w pokoju, gdzie resztę dnia spędzili, grając w ulubione gry.
Na nieszczęście Tobiasa noc nie należała do najspokojniejszych. Koszmary atakowały go za każdym razem, gdy tylko zamykał oczy, przez co chłopak nieustannie wiercił się w łóżku i był cały zalany potem. Gdy zmęczenie po raz kolejny zmusiło go do zaśnięcia, zaczął odgrywać się kolejny przerażający sen. Kałuże krwi. Agonalne wrzaski. Zapłakana twarz Charliego, któremu z oczu powoli uchodziło życie. I ten okropny ból w sercu.
Tobias gwałtownie zerwał się do pozycji siedzącej, dysząc ciężko. Pot spływał strumieniami po jego czole, a serce biło jak oszalałe. Zerknął przez ramię na śpiącego obok Charliego i odetchnął z ulgą. "Wciąż tu jest. Wszystko jest w porządku."
Toby położył się z powrotem na swojej połowie łóżka i delikatny uśmiech wkradł się na jego usta, gdy tylko poczuł znajomy zapach perfum Charliego. Cichy oddech śpiącego chłopaka uspokoił nerwowego Tobiasa, który resztę nocy przespał bez żadnych przeszkód.
Następnego ranka obudził się wtulony w ciało najlepszego przyjaciela.
~~~~~~
Za nami spokojniejszy, ale za to bardzo ważny rozdział, w którym nareszcie mogliśmy trochę lepiej poznać Charliego. W końcu to najlepszy przyjaciel Tobiasa.
Długo mnie nie było. A nawet bardzo długo. Ale teraz postaram się wrzucać rozdziały stosunkowo regularnie, zobaczymy, jak mi wyjdzie.
Zrobiło się troszkę luźniej i swobodniej, więc wpadłam się zapytać, jak wyobrażacie sobie bohaterów Heterochromii? Macie w głowie konkretne osoby? Może macie jakieś teorie, którymi chcielibyście się podzielić?
Chętnie poczytam.
~Bermuda
(Na jakiś czas wróciłam do starej okładki, tak tylko informuję)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro