Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Piąte oko

  Toby nienawidził poranków. Nienawidził dźwięku swojego budzika o szóstej rano, cichego śpiewu ptaków i niekiedy lekkiej mgły, spowijającej już wystarczająco ponure miasto za oknem. Nienawidził zmęczenia, które nie chciało odejść pomimo tego, że co noc przesypiał prawie osiem godzin. Każda jedna wypełniona była koszmarami, z którymi już nie miał sił walczyć. Ale i tak najbardziej nienawidził widoku wschodzącego słońca, które nieśmiało rozświetlało niebo nad Naphord, zmuszając wszystkich do przeżycia kolejnego dnia. Melody uwielbiała wschody słońca.

Świadomość, że musi wyjść spod ciepłej kołdry i zderzyć się ze światem, doprowadzała chłopaka do szału. Najzwyczajniej w świecie nie miał siły. Nie miał siły kolejny raz podnosić się z łóżka i iść do szkoły tylko po to, żeby zachować jakieś resztki normalności w tym chorym świecie. Nie miał siły zaczynać nowego dnia tylko po to, by zaraz po otwarciu oczu, napływały do niego myśli, że to może być jego ostatni poranek w życiu. O wiele bardziej wolałby zaszyć się w domu, schować pod kołdrą i w ciszy zniknąć raz na zawsze. Z każdym dniem Toby coraz bardziej chciał się poddać.

Z każdym dniem Toby coraz bardziej chciał umrzeć.

Toby nie lubił poranków, bo wtedy stawał się najbardziej emocjonalny. Wspominał dawne czasy, kiedy z samego rana pisała do niego Mia, życząc miłego dnia i czasem przypominając o przyniesieniu jakiegoś referatu. Jak Roger i Charlie czekali na niego pod domem i krzyczeli, żeby się pospieszył. Jak Logan i Melody prawie codziennie się spóźniali, więc jedli płatki w plastikowych miskach po drodze. Jak jeszcze parę tygodni temu dużą grupą szli pieszo do szkoły, bez obawy o własne życie.

Teraz uwięziony był w czarnym samochodzie starszej siostry. Uważnie obserwował wciąż śpiące, a może już trochę wymarłe miasto i jak co rano po prostu wspominał. Przygnębiająca cisza otaczała go z każdej strony, gdy mijał opuszczone domy, zaniedbane parki i puste sklepy, myśląc tylko o tym, jak pełnymi życia miejscami były jeszcze miesiąc temu.

Poczuł niesamowicie mocne ukłucie w sercu, a jego oczy wypełniły się łzami, gdy tylko zobaczył znajomą knajpkę. Często razem z Charliem uciekali tam z lekcji, żeby odwiedzić starego Warrena i zjeść jego przepyszne hamburgery. Było to jedno z ich ulubionych miejsc w mieście. Spędzali tam wiele godzin, słuchając muzyki ze starej szafy grającej, wydając ostatnie pieniądze na jedzenie i po prostu świetnie się bawiąc. Ruch był niewielki. Mało kto wiedział o samotnym i klnącym jak szewc Warrenie, dla którego ten bar był praktycznie całym życiem. Zagubieni w wiecznym pośpiechu ludzie przeważnie omijali jadłodajnię, więc szybko stała się ona tajnym schronem chłopców, gdzie uciekali od świata. Był w ich życiu czas, kiedy tylko tam czuli się prawdziwie wolni.

Dla Tobiasa było to szczególnie ważne miejsce. To tutaj udawał się, gdy jego problemy go przytłaczały. Siadał na wysokim siedzeniu przy barze, zamawiał malinową herbatę i dzielił się smutkami ze staruszkiem. Pan Warren wiele go w życiu nauczył i zawsze miał dla niego czas. W ciszy wysłuchiwał jego zwierzeń, żeby potem opowiedzieć mu anegdotę naprowadzającą na rozwiązanie trudnej sytuacji. Zawsze pokazywał chłopcu sposoby analizowania problemów i dzielił się doświadczeniami, ale nigdy wprost nie powiedział mu, co ma zrobić. Mawiał, że zwykł dawać wędkę nie rybę. Często zaraz potem wyciągał protezę z buzi i ściągał sztuczną nogę, po czym odgrywał zabawne scenki, które doprowadzały chłopaka do łez. Bar pana Warrena był jego bezpieczną przystanią, w której zwalniał czas.

Tobias znowu poczuł napływające łzy, widząc, jak czerwone ściany jadłodajni pokryte są wulgarnymi napisami, a czarne drzwi z okrągłą szybką zostały zabite deskami. Parę okien było wybitych, a z framugi zwisała resztka taśmy policyjnej. Pan Warren był jedną z pierwszych ofiar masakry.

Pogoda w żadnym stopniu nie odzwierciedlała nastroju Tobiasa. Nad głowami rozpościerał się idealny błękit nieba, a słońce wręcz brutalnie rozświetlało całe Naphord. Jakby próbowało dotrzeć do jego najmroczniejszych sekretów i wypełnić je dobrem. Jakby desperacko próbowało uratować to upadające miasto.

Niezrozumiała złość zaczęła wypełniać jego wnętrzności. Nie tak to powinno wyglądać. Niebo powinno być szare tak jak ludzie tutaj. Powinno płakać razem z rodzinami ofiar. Deszcz powinien całymi dniami zmywać ból z ludzkich twarzy i krew z ciemnych ulic. Ziemia powinna umierać pod ciężarem dziejącej się tragedii. A jednak życie toczyło się dalej. Czas nie poczekał ani chwili na zagubionych mieszkańców Naphord. Bezlitośnie odbierał im kolejne tygodnie, które wypełnione były strachem i bezradnością. Tracili kolejne dni, które mogli spędzić zupełnie inaczej. Szczęśliwie. Bezpowrotnie tracili kolejne chwile, których nikt nie był w stanie im zwrócić.

Tobiasem targały skrajne emocje. Cała gorycz, która nagromadziła się w jego sercu, zaczęła go powoli przytłaczać, przez co nastolatek wiedział, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych. Z całych sił próbował przestać myśleć i odgrodzić się od bolesnych wspomnień, ale cisza panująca w samochodzie bardzo mu to utrudniała. Jedynie szum silnika utrzymywał go jeszcze przy zdrowych zmysłach, ale z czasem nawet on przestał wystarczać.

Mimowolnie przeniósł wzrok na siedzącą obok niego Ashley, która wpatrzona była w drogę przed nimi. Słońce lekko rozświetlało jej rude włosy związane w niechlujnego warkocza i twarz pokrytą warstwą makijażu, którego nałożenie było dla dziewczyny priorytetem o poranku. Toby zaśmiał się lekko pod nosem, a siostra zerknęła na niego kątem oka.

— Z czego się śmiejesz? — zapytała cicho, jakby próbując przerwać trwającą ciszę w jak najmniej brutalny sposób. Jakby bała się, że mówiąc zbyt głośno, spłoszy nerwowego chłopaka.

— Zawsze mówiłaś, że ją spalisz. — Wskazał palcem na czarną koszulkę, którą siostra otrzymała od swojego byłego już chłopaka. Była o parę rozmiarów za duża, a jej nadruk sprał się na tyle, że stał się zupełnie nieczytelny, ale dziewczyna wciąż ją nosiła.

— Nic nie poradzę, lubię ją. — Wzruszyła ramionami, nie odrywając wzroku od drogi. Ponownie zapadła między nimi cisza, którą Toby desperacko próbował przerwać.

— Tęsknisz za nim, co?

— Czy ja wiem? Może czasem — odpowiedziała niechętnie, starając się dać bratu do zrozumienia, żeby rzucił temat. Lewą dłoń troszeczkę mocniej zacisnęła na kierownicy, a prawą odgarnęła z czoła długie pasma rudych włosów wyraźnie zirytowana.

— A nie masz przypadkiem dzisiaj zajęć na uczelni? — zapytał, próbując nawiązać kolejną rozmowę. Żeby tylko nie pozwolić ciszy wgryźć się w jego mózg.

— Odwołane.

Chłopak pokiwał jedynie głową i porzucił wszelkie nadzieje, na normalną rozmowę z siostrą. Uporczywie wpatrywał się w przednią szybę samochodu, bawiąc się nerwowo pasem i próbując ignorować natrętne myśli. Na pozór krótka, bo zaledwie dziesięciominutowa jazda samochodem niemiłosiernie mu się dłużyła.

Jego myśli mimowolnie powędrowały ku Melody. Iskierki, które tańczyły w jej błękitnych oczach, gdy tylko lekki uśmiech pojawiał się na jej twarzy. Blond włosy opadające na jej ramiona i delikatne rysy twarzy, dzięki którym przypominała anioła.

Tobias nie umiał wyrzucić z głowy ich ostatniego spotkania. Gdy rozmawiali przez płot w ogrodzie, wspominając dawne czasy i narzekając na ilość zadań domowych. Jak pani Carter wielokrotnie wołała córkę, żeby przyszła jej pomóc sprzątać, ale dziewczyna uparcie odmawiała, chcąc spędzić z chłopakiem jak najwięcej czasu.

Tobias nie umiał wyrzucić z głowy jej ostatnich słów.

„Zadzwonię później, Tobiś."

Poczuł, jak łzy zbierają się w jego oczach na myśl o tym, że wystarczyła jedna chwila, aby „później" zmieniło się w „nigdy".

Odchylił głowę do tyłu i westchnął głęboko, próbując opanować płacz w obawie, że siostra zacznie zadawać niewygodnie pytania lub – co gorsza – będzie próbowała go pocieszyć. Nie potrzebował litości ani współczucia. Potrzebował spokoju.

Gdy tylko ujrzał z daleka znajomy budynek, odetchnął z ulgą. Samochód spokojnie wjechał na niewielki parking, a Ashley nie wyłączając silnika, spojrzała na brata.

— Będę o piętnastej pod bramą.

— Jasne — rzucił chłopak, odpinając pas, po czym chwycił plecak i szybko wyszedł z samochodu, trzaskając za sobą drzwiami.

Ashley uważnym i pełnym zmartwienia wzrokiem wpatrywała się w plecy brata, gdy wchodził do zniszczonego budynku szkoły. Jak tylko chłopak zamknął za sobą ciężkie, brązowe drzwi, westchnęła głośno i ruszyła w drogę powrotną do domu.

Uderzyło w niego ciepłe powietrze i gwar zbierających się w holu uczniów. Z lekkim trzaskiem zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po korytarzu, wzdychając cicho. Wciąż ten sam, niezmieniony od lat, obskurny, szary wystrój doprowadzał go do mdłości, a wyrwane z kontekstu rozmowy napływały do jego uszu, skutecznie utrudniając wszelkie próby skupienia się.

Przyglądał się wszystkim uczniom naraz i każdemu z osobna. Zaczął zastanawiać się, co może siedzieć w ich głowach. Czy ich myśli okupowane są przez tragedię i walczą, żeby nie wybuchnąć płaczem? Może skupiają się na przyziemnych sprawach i żyją swoim życiem? Nagle przeraziła go myśl, że może wśród nich jest ktoś, kogo bawi ta cała sytuacja. Ktoś, kto czerpie przyjemność z ich cierpienia. Może wśród nich jest morderca.

Zatopiony gdzieś we własnym świecie, ruszył przed siebie, nie przywiązując już dłużej wagi do otaczających go uczniów. Kompletnie odciął się od świata zewnętrznego, pozwalając natrętnym myślom ponownie zalać jego umysł. Bezmyślnie zatrzymał się przed swoją szafką i dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że przecież nigdy jej nie używał. Nawet już nie pamiętał do niej kodu. Przetarł dłonią zmęczone oczy i skierował się w stronę sali od angielskiego.

Nie umiał poukładać myśli, które od zeszłej nocy kłębiły się w jego głowie, nie dając ani chwili odpoczynku. Cała ta sytuacja, począwszy od nowych uczniów i dziwnie zachowujących się przyjaciół, a skończywszy na wciąż dziejących się morderstwach, zaczynała go odrobinę przytłaczać. Dodatkowo ta niezrozumiała i dziwna ekscytacja, która wypełniała go na samą myśl o przyłapaniu nowych na kłamstwie, sprawiała, że przemęczony chłopak miał jeszcze większy mętlik w głowie.

Może to miał być znak. Może miał na własną rękę szukać sprawcy i rozwiązać tę zagadkę. Przecież policja mogła coś przeoczyć, prawda? 

Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się pod odpowiednią salą. Oparł się plecami o jasną ścianę i uważnym wzrokiem obserwował korytarz. Wiatr świszczał cicho przez nieszczelne okna, woźny zamiatał liście, które zdążyły się zebrać za szkołą, a znajomi z angielskiego pisali na szybko referat, który pani Williams zadała dwa tygodnie temu. Dzień jak co dzień.

Nagle ciche tykanie zegara wypełniło głowę Tobiasa.

Tik tak tik tak tik tak

Każde kolejne tyknięcie coraz bardziej doprowadzało go do szału.

Tik tak tik tak tik tak

Niepewność, strach i zdenerwowanie zalało każdy centymetr jego ciała, pozbawiając resztek zdrowego rozsądku. Serce zaczęło mocniej bić, a oddech przyspieszył, co spowodowało niesamowicie mocne zawroty głowy. Chłopak zaczął się dusić we własnych ubraniach, więc szybko zdjął czarną bluzę i niemal bezwładnie zjechał plecami po ścianie. Ukrył zroszoną kropelkami potu twarz w dłoniach i robił wszystko, żeby uspokoić kołatające serce. Łzy cisnęły się do jego oczu, ale Toby za wszelką cenę próbował je powstrzymać. Każdy mięsień w jego ciele drżał pod wpływem niewytłumaczalnego lęku, a chłopak nie był w stanie tego opanować. Miał wrażenie, że ucisk, który czuł w gardle, nigdy nie odpuści i w końcu go udusi.

Nagle przypomniał sobie o lekach, które miał w plecaku. Trzęsącą się ręką zaczął szukać znajomej buteleczki, jednak ku jego przerażeniu niczego nie znalazł. Ogarnęła go jeszcze większa panika, przez co przed oczami zaczęły mu pojawiać się czarne i białe plamy. Zwiesił głowę w dół i objął rękoma kolana, dysząc przy tym, jakby właśnie przebiegł maraton. Cała zawartość żołądka podeszła mu do gardła, gdy rozmowy uczniów zaczęły brutalnie wżerać się w jego mózg. Tykanie zegara, świst wiatru, szelest liści za oknem. Chciał wrzeszczeć, żeby się zamknęli. Żeby wszyscy się wreszcie zamknęli. Nie był jednak w stanie wydusić z siebie ani dźwięku, więc zmęczony walką z samym sobą, poddał się i dał do końca opanować panice.

Nagle delikatna dłoń dotknęła jego ramienia, a ciepły głos przyjemnie zabrzmiał w jego głowie.

— Wszystko w porządku, Tobiś? — Świat jakby zwolnił. Toby z całych sił próbował wykrztusić z siebie choćby słowo, jednak nieregularny oddech skutecznie mu to utrudniał. Zacisnął powieki, wziął głęboki wdech nosem i wydech ustami, podczas gdy dziewczęca dłoń głaskała go lekko po głowie.

— Jasne, Mel. Zaraz się uspokoję — odpowiedział słabo, przecierając twarz dłońmi. Spodziewał się, że znajomy głos pozwoli mu się uspokoić, ale ku jego zdziwieniu zaczął panikować jeszcze bardziej.

— Toby, to ja. Lottie. — Chłopak gwałtownie podniósł głowę i ujrzał zatroskaną twarz przyjaciółki. Miał wrażenie, że stała przed nim zupełnie inna osoba. Na jej twarzy nie gościł już przerażający do szpiku kości uśmiech, a delikatny i ciepły. — Wszystko będzie dobrze, weź głęboki wdech. Jesteś tu bezpieczny.

Głaskała go powoli po policzkach, wycierając je od łez. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął płakać. Utrzymywała kontakt wzrokowy, próbując wszelkich sposobów, aby pomóc mu się uspokoić, jednak jej głos do niego nie docierał. Jego niemal czarne oczy wypełnione były przerażeniem, a usta wykrzywiły się w grymasie bezsilności, gdy załkał cicho, ponownie chowając twarz w dłoniach.

Był praktycznie pewien, że usłyszał głos Melody. Mógłby przysiąc na wszystkie świętości, że to była ona. Jednak przebłysk racjonalnego myślenia uświadomił mu, że to przecież niemożliwe. Melody już nie ma. Nie zobaczy jej uśmiechu, nie usłyszy jej głosu, nie poczuje jej delikatnych dłoni, ściskających jego policzki. Melody odeszła. I nigdy nie wróci.

Czuł na sobie spojrzenia ciekawskich uczniów, którzy stali w bezpiecznej odległości i obserwowali spanikowanego chłopaka niczym zwierzę w klatce. Wszystkie jego mięśnie się spięły, przez co całe ciało trzęsło się jeszcze bardziej. Lekko przerażona Charlotte wiedziała, że jest gorzej niż zwykle. Nie mając pojęcia, co robić, rozejrzała się po korytarzu w poszukiwaniu Charliego, który lada chwila powinien być w szkole.

Gdy tylko ujrzała jego czerwoną bluzę, wystrzeliła jak z procy i pobiegła korytarzem najszybciej, jak tylko mogła, zostawiając zapłakanego Tobiasa za sobą. Sprawnie manewrowała między uczniami, wołając chłopaka już w połowie drogi.

— Charlie! — Dobiegła do niego, a ten spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. Brunetka nie mogła złapać tchu, więc pochyliła się lekko i oparła o kolana, próbując wydusić z siebie, o co chodzi. Charlie przestał wkładać książki do szafki i złapał dziewczynę za ramiona.

— Spokojnie, bo dostaniesz zawału. Co się stało? — zapytał z lekkim uśmiechem.

— Tobias znowu ma atak. Jest pod salą od angielskiego.

I to wystarczyło, żeby uśmiech zniknął z twarzy Charliego. Trzasnął drzwiami od szafki i pobiegł korytarzem w poszukiwaniu przyjaciela. Gdy tylko zobaczył jego skuloną sylwetkę, poczuł bolesne ukłucie w sercu. Szybkim krokiem podszedł do chłopaka i usiadł na podłodze tuż przed nim.

— Cześć, Toby. Co się dzieje? — zapytał spokojnym i cichym głosem, po czym zaczął powoli, ale głośno oddychać, pomagając Tobiasowi unormować oddech.

— Charlie, ja nie chcę umierać — załkał bezradnie Tobias, patrząc na przyjaciela z przerażeniem w oczach.

— Nie umierasz. Spokojnie, wszystko jest w porządku. Po prostu oddychaj. Wdech i wydech.

Tobias zaczął oddychać razem z chłopakiem, czując, jak opanowany ton uspokaja jego bijące niesamowicie szybko serce. Przyjaciel drapał go lekko po plecach, posyłając co chwilę pocieszające uśmiechy, zapewniające, że wszystko jest w porządku.

— Gdzie masz leki? — zapytał po chwili Charlie, sięgając po czarny plecak Tobiasa.

— Nie mam. Chyba zapomniałem ich zabrać z domu. Przepraszam.

Charlie bez słowa otworzył swój plecak i po chwili wyjął z niego niewielką buteleczkę tabletek Tobiasa wraz z butelką wody, które podał przyjacielowi.

— Już dobrze, zaraz zacznie działać. — Charlie schował wszystko z powrotem do plecaka i spojrzał na wciąż trzęsącego się przyjaciela z szerokim uśmiechem. Charlotte odetchnęła z ulgą i usiadła koło przyjaciół na podłodze. Razem z Charliem zaczęli zagadywać Tobiasa, który z każdą chwilą był coraz bardziej spokojny.

— Jestem pewna, że nie napisałeś referatu na angielski, więc napisałam za ciebie — odezwała się dziewczyna, wyciągając kartkę z czarnej teczki i podając ją Tobiasowi. Chłopak podziękował cicho i słabym uśmiechem odpowiedział na jej promienny.

— To ten referat był na dzisiaj? Cholera jasna. Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. — Charlie złapał się za głowę. Tobias bez słowa oddał mu kartkę z referatem Charlotte, a dziewczyna poczuła silne ukłucie w sercu. Napisała go specjalnie dla Tobiasa. Przyłożyła się do niego bardziej niż do własnego, a chłopak bez zawahania postanowił go oddać. Charlie natomiast odmówił przyjacielowi lekkim kiwnięciem głowy.

— No weź to, Williams mnie lubi, da mi więcej czasu — nalegał Toby.

— I tak przyda mi się ta jedynka.

— Znowu robisz na złość rodzicom?

— Nawet nie wiesz, jak bardzo doprowadzają mnie do szału ostatnio. Ciągle wiercą mi dziurę w brzuchu o oceny, a ja nie mam zamiaru dać im tej satysfakcji. — Charlie spuścił wzrok i zaczął obserwować swoje dłonie. Widok drogiego zegarka, znajdującego się na jego nadgarstku, przyprawiał go o mdłości, ale wiążące się z nim wspomnienia nie dawały chłopakowi go wyrzucić. Charlie spojrzał na godzinę, westchnął ciężko i zaczął się podnosić. — Zaraz będzie dzwonek.

Przyjaciele wstali z podłogi i podeszli do drzwi klasy. Tobias kątem oka zauważył nieznajomego mężczyznę w okularach i przystanął na chwilę, żeby się lepiej przyjrzeć. Wydawało mu się, że gdzieś już go widział, ale nie był w stanie przywołać odpowiedniego wspomnienia. Wzruszył nieznacznie ramionami i wszedł do sali za przyjaciółmi.

— Widzieliście tamtego faceta, co wchodził do gabinetu dyrektora przed chwilą? — zapytał, siadając na swoim miejscu.

— Tego w okularkach? Zaczepił mnie, gdy tylko wszedłem do szkoły. Pytał o godzinę — odezwał się Charlie, wyciągając naddarty podręcznik i kładąc go na ławce.

— Mówicie o tym dziwaku? — Do rozmowy włączyła się Beth, podchodząc do nich i rzucając plecak na podłogę. — Mnie też zaczepił, pytał się o drogę do dyrka. Kręcił się po korytarzu przez prawie kwadrans i strasznie dziwnie się zachowywał. Ciekawe, kto to jest.

Dalszą rozmowę przerwał dzwonek i pani Williams wchodząca do klasy wraz z resztą uczniów.  

***

  Mimo stresującego i wymagającego skupienia dnia w szkole lekcje minęły Tobiasowi jak przez mgłę. Bez przerwy czuł się nieswojo i chciał jak najszybciej wrócić do domu. Omal nie przysnął na sztuce, za co pan Brandt prawdopodobnie wyrzuciłby go z klasy i zwyzywał od bezdusznych ignorantów. Toby nawet nie zauważył, kiedy i jak dostał się na stołówkę.

— Dobrze się czujesz? — Głos Charliego wyrwał go z transu. Tobias westchnął cicho i odłożył widelec, którym grzebał w potrawce od paru minut. I tak nie miał zamiaru jeść tej brei.

— Nie do końca.

— Tak myślałem. — Przyjaciel wpatrywał się w ledwo nadgryzioną kanapkę z kurczakiem, po czym zapakował ją z powrotem w folię i wrzucił do plecaka. — Jakoś straciłem apetyt.

Tobias spojrzał na niego zmartwiony. Charlie zawsze zjadał całą kanapkę z kurczakiem od razu. Uwielbiał je.

— Wszystko w porządku? — zapytał cicho Toby, wiedząc, że coś jest na rzeczy. Charlie podniósł głowę i dyskretnie rozejrzał się po stołówce, jakby kogoś szukał. Jego spojrzenie nagle zatrzymało się na Charlotte, która szła w ich stronę razem z Chrisem i Cloe.

— Spotkajmy się dzisiaj. Musimy porozmawiać — oznajmił niskim tonem, nie odrywając wzroku od zbliżającej się przyjaciółki. Te słowa obudziły w Tobiasie kolejną falę niepewności, przez którą miał wrażenie, że jego żołądek zaczął robić salta.

— Jasne, Ashley nas odbierze o trzeciej.

— Cześć, kochani! Przyszłam z nowymi, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza. — Całą trójką usiedli z tacami pełnymi jedzenia naprzeciwko chłopaków. Tobias był zbyt zmęczony na snucie kolejnych teorii o nowych uczniach, więc dał sobie spokój i spróbował choć trochę się odprężyć. Może nawet mógłby się z nimi zaprzyjaźnić. Mimo że widział w nich potencjalnych przeciwników, postanowił dać im szansę. Bo przyjaciół trzeba trzymać blisko. Ale wrogów jeszcze bliżej.

Odsunął więc od siebie talerz z szarą papką i posłał nowym lekki uśmiech.

— Jasne, że nie.

Uczniowie zbierający się w zatłoczonej już stołówce przekrzykiwali się nawzajem, a Tobias jak zwykle zmierzył ich niechętnym spojrzeniem. Obserwował dzikie zachowania i wyłapywał fragmenty rozmów, których zdecydowanie nigdy nie chciał słyszeć. Zirytowany przewrócił oczami i przeniósł wzrok na siedzącą przed nim trójkę. Chris połknął szybko przeżuwany kawałek mięsa i podniósł widelec, wskazując na Charliego.

— Wybacz, ale ty jesteś...? — zapytał, uważnie przyglądając się twarzy chłopaka.

— Właśnie, nigdy się wam nie przedstawiłem. — Uśmiechnął się sympatycznie. — Charlie Zhang, miło mi was poznać.

— Zhang? — Chris lekko wytrzeszczył oczy. Zdziwiony Charlie spojrzał na niego pytająco i już miał się odezwać, jednak szybko mu przerwano.

— Kto to jest? — odezwała się nagle Cloe, wskazując dyskretnie na chłopaka, którego obserwowała już od dłuższego czasu. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę i zobaczyli znajomego blondyna, któremu właśnie szkolny przygłup wyrzucił tacę z jedzeniem. Chłopak pokręcił głową ze zrezygnowaniem, podszedł do lady i poprosił kucharkę o szmatkę do wytarcia podłogi.

— To jest Mishka, chodzi z nami na matematykę i sztukę — odpowiedział jej Toby, patrząc na kolegę ze współczuciem, gdy grupa przechodzących obok niego chłopaków napluła na podłogę tuż przed nim.

— Te, Iwanow! Szybciej tę podłogę wycieraj. Ma lśnić! — W oddali można było usłyszeć krzyki dręczących blondyna chłopaków.

— Rusek. Lubią się nad nim znęcać, ale to bardzo miły chłopak — dopowiedziała Lottie, biorąc łyk chłodnej już kawy kokosowej. — A tam pod oknem siedzą Ann i Vic. Nie radzę do nich podchodzić. Krąży plotka, że mają już każdą odkrytą chorobę weneryczną, a nawet kilka jeszcze nieodkrytych. A no i Ann to była dziewczyna Charliego.

— Nawet o tym nie wspominaj — mruknął zniesmaczony chłopak.

— A tam. — Wskazała palcem na szatyna stojącego w kolejce. — To jest Henry. Pierwszą rzeczą, którą od niego usłyszycie, będzie to, że ma ojca policjanta. Ogólnie to jest psychiczny, więc jego też raczej unikajcie. A za nim stoi Kate. Kiedyś się z nią przyjaźniłam, ale stoczyła się na dno i skończyła z dzieciakiem w wieku siedemnastu lat. Ogólnie to jesteśmy najfajniejszymi ludźmi w tej szkole, więc macie szczęście.

Nowi zaśmiali się cicho, ale zaraz potem zapanowała niezręczna cisza. Dziwnie wycofany i wydawałoby się nieco zirytowany Charlie, przeglądał coś w telefonie, Toby mieszał widelcem w potrawce, a pozostała trójka kończyła jedzenie.

Gdy tylko do ich stolika podszedł znajomy czarnoskóry chłopczyk, wszyscy wyraźnie się ożywili. A najbardziej Charlotte.

— Przepraszam, pani Charlotte — zaczął, ale przerwał mu dźwięk rzucanego o talerz widelca.

— Ile razy mam ci powtarzać? — wyszeptała groźnym głosem, a w jej oczach gotowała się wściekłość. — Daj mi w końcu spokój! Zabij się wreszcie czy coś!

Oczy chłopca wypełniły się łzami, a usta ścisnęły w wąską linię. Wymamrotał ciche przeprosiny, po czym wybiegł ze stołówki, zwracając na siebie uwagę paru uczniów. Oburzony i wściekły Charlie zgromił przyjaciółkę wzrokiem.

— To było niepotrzebne — burknął, dyskretnie zaciskając pięść pod stołem. — Mogłabyś przestać być taką suką.

— To niech mi da wreszcie święty spokój.

— Czy ty siebie słyszysz? Właśnie powiedziałaś dziecku, że ma się zabić! — Chłopak podniósł głos, a w jego oczach można było dojrzeć coraz większą złość.

— I liczę na to, że mnie posłucha.

— Mam cię dość. Jesteś nienormalna. — Charlie gwałtownie wstał z miejsca, chwycił plecak i ruszył w stronę wyjścia. Z całego serca chciał wygarnąć wszystko, co o niej myśli, ale wolał nie robić sceny przy całej szkole. Jeszcze nie teraz.

— On ma rację, Charlotte. Przegięłaś. — Tobias posłał dziewczynie równie wrogie spojrzenie i szybkim krokiem poszedł za przyjacielem, odkładając po drodze tacę z niedokończoną potrawką. Chris i Cloe wpatrywali się w ich plecy ze zdziwieniem, a Charlotte jedynie wzruszyła ramionami i wzięła kolejnego łyka zimnej kawy. Gdy tylko przyjaciele wyszli ze stołówki, Charlie zwolnił kroku i przetarł twarz dłońmi.

— Teraz mamy matmę, nie? — zagadał go Toby, próbując rozluźnić atmosferę.

— Tak i wiesz co? Jest piątek, nienawidzimy matmy, w dodatku ty się źle czujesz. Co byś powiedział na małą ucieczkę? — zapytał Charlie z typowym dla niego uśmieszkiem. Tobias poczuł nagłe ciepło w środku, patrząc na uśmiechniętego przyjaciela.

— Nie musisz dwa razy powtarzać.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro