Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział pierwszy.


Popołudnie, dzień po pogrzebie i odczytaniu testamentu. Siedziałam właśnie na swoim łóżku w pokoju i zastanawiałam się co mam zrobić dalej. Tak naprawdę, nie wiedziałam. Była bezradną małą dziewczynką, która nawet nie skończyła osiemnastego roku życia. Na szczęście sąd nie przyznał mi opiekunów, mogłam już decydować sama o sobie. Zawsze tego chciałam. Chciałam się usamodzielnić, zamieszkać samej. Ale nigdy nie myślałam, że stanie się to tak szybko. Tak nieoczekiwanie. Przecież, ja jeszcze byłam dzieckiem. A życie odebrało mi rodziców. Nie powinnam się nad sobą, nie tego przecież mnie uczyli. Ale nikt mnie na to nie przygotował. Jakaś dziwna złość się w mnie zbierała. Czułam, jak serce zaczyna mi szybciej bić, a ręce zaczynają się pocić. Zacisnęłam pięści i zamknęłam oczy. Starałam się myśleć o czymś innym, czymś miłym. Ale nie potrafiłam. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Byłam roztrzęsiona emocjonalnie.

Emocje wzięły górę nade mną, zaczęłam krzyczeć przez tę frustrację, która we mnie siedziała. Nie wiem co się działo. Nagle w moim pokoju wszystko zaczęło latać, nawet moje włosy. Nie panowałam nad niczym, nawet nad sobą. Bałam się, bałam się samej siebie. Łzy leciały mi po policzkach a ja nie potrafiłam się uspokoić. Nie potrafiłam. Nie wiedziałam co się dzieje. Co działo się ze mną. Nie było przy mnie nikogo kto potrafiłby mi wytłumaczyć. Nagle w moich drzwiach pojawił się John. Wszedł bez pukania, więc pewnie słyszał niepokojące go odgłosy. Nie widziałam samej siebie, więc nie wiem, jak wyglądałam, ale John wyglądał na przerażonego.

-Co się dzieje? - wykrzyczałam te słowa wstając ze swojego łóżka. To było najgłupsze co mogłam zrobić, bo zaraz po tym zemdlałam. A raczej, tak mi się wydaje.

--------

Otworzyłam swoje oczy, jasne światło mnie po prostu oślepiło a głowa pulsowała niemiłosiernie. Potrzebowałam dobrych trzydziestu minut, aby dojść do siebie. Dopiero wtedy mogłam podnieść się z łóżka. Na biurku zauważyłam dwa duże pudła. Wyglądały na stare, oby dwa podpisane. To pudła które dostałam od rodziców, ich pamiątki, ich dzieciństwo. Całe życie spakowane w jeden karton.

-Proszę. - powiedziałam, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.

-Pozwoliłem sobie przynieść te pudła, gdy panienka spała. - powiedział John. -

-Co się stało? - zapytałam.

-To zależy co panienka pamięta. - Mogłam się tego spodziewać, John nigdy nie odpowiada na moje pytania normalnie.

-Pamiętam, że leżałam na łóżku, byłam zła. Wręcz wściekła. - westchnęłam cicho. - I to w sumie wszystko. - Naprawdę starałam się sobie coś przypomnieć. Miałam nieoparte wrażenie, że coś się stało. Ale nie wiedziałam co, nie pamiętałam.

-To znaczy, że nic strasznego się nie stało. Po prostu panienka zasłabła. - skinął głową i wyszedł. Nie miałam możliwości nawet zadać mu jakiegoś pytania. Zawsze tak robił, jeśli chodziło o mnie. Miałam przeczucie, że John wie. Wie więcej o mnie niż ja o sobie. Było to irytujące, ale przyzwyczaiłam się do tego.

Wzięłam jedno z pudeł i położyłam je na łóżku. "Własność Alexandra." Czyli na pierwszy ogień idzie pudło taty. Otworzyłam je. Szczerze nie wiem czego się spodziewałam, możliwe, że czegoś co wyjaśni mi coś. Ale w tym pudle były tylko pamiątki. Zdjęcia, breloczki, po prostu sentymentalne rzeczy.

W drugim pudle działo się więcej. Gdy je otworzyłam na początku widać było tylko zdjęcia. Pod stertą zdjęć, znajdowały się dwie koperty zaadresowane do mnie. Pierwsza koperta była chuda, druga troszkę grubsza. Postanowiłam zajrzeć najpierw do tej grubszej. Znajdowały się tam zdjęcia, moje zdjęcia z dzieciństwa. Ale żadne z nich nie zostało zrobione w Dallas. Tego była pewna. Nie poznawałam niczego. Na paru z nich stałam z ciut starszym chłopcem ode mnie. Niebieskookim blondynem. Trwało to chwilę nim sobie przypomniałam kim ten szkrab był. To Michael, mój kuzyn. Mieszka on w małej miejscowości, jakieś sto kilometrów od Dallas. Nawet nie pamiętam jak to miejsce się nazywało. Jest to to taka mieścina, której nie ma nawet na mapie. Do trzynastego roku życia miałam z nim kontakt. Ale potem kontakt jakoś się urwał. A szkoda, często o nim myślałam. Chciałam zadzwonić, napisać. Ale nie potrafiłam się przełamać. Aż jest mi wstyd, że zapomniałam nazwy miejscowości, w której mieszkał.

Przeszłam do drugiej koperty. Znajdował się tam list.

"Kochana Elizo.

Nawet nie wiem, ile masz teraz lat moje dziecko. Piszę ten list w twoje dziesiąte urodziny i mam nadzieje, że nigdy nie będziesz musiała go czytać. Mam nadzieje, że wszystko zostało Tobie wytłumaczone. Ale niestety pewności tej mieć nie mogę, przyszłości odgadnąć się nie da.

Lecz jeśli czytasz ten list, to wiedz, że zawsze Ciebie kochaliśmy. Nie ważne czego się dowiesz i co zrobić będziesz musiała. Będziemy Ciebie kochać zawsze.

Wiem, że twoje życie będzie teraz ciężkie a nas tam nie ma, aby Tobie pomóc. Uwierz mi, że jeśli był mogła zrobiłabym to inaczej. Ale musiałam tak postąpić, nie mogłam inaczej. Nie mogłaś wiedzieć, po prostu nie mogłaś. Nawet nie wiem czy teraz możesz się dowiedzieć prawdy.

Problem polega na tym, że nie wiem, czy skończyłaś osiemnaście lat. Jeśli nie to na razie wiedzieć nic nie możesz. Jeśli skończyłaś osiemnaście to mam nadzieje, że powiedziałam tobie wszystko. A ten list będzie następną pamiątką po mnie, zamiast kolejnym pytaniem bez odpowiedzi.

Musisz teraz na siebie bardzo uważać. Nie daj się ponieść emocją, to najgorsze co może Ciebie spotkać. Pamiętaj skarbie, aby zawsze znaleźć "nirwanę."

Ale teraz musisz stać się nagle dorosła. W Twoje osiemnaste urodziny stanie się coś bardzo nieoczekującego musisz być wtedy sama. Zadbaj o to.

Jeśli znajdziesz czas pojedz do Michaela. Mieszka w Morganville, zostawiłam u niego coś dla ciebie. A to będzie Ci potrzebne przed osiemnastymi urodzinami.

Pamiętaj, że w Ciebie wierzymy.

Kochamy." 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro