Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DRUGI

Florian 

Obudziłem się zlany potem. Znowu ten cholerny sen. Miałem nadzieję, że im więcej czasu minie od wypadku, tym rzadziej będą mnie dręczyć koszmary. Nic bardziej mylnego. Na dodatek skończyły mi się te pieprzone tabletki, które lekarka od świrów kazała brać codziennie. Ostatnią pigułkę wziąłem jakiś tydzień temu i od tamtego czasu nie byłem w stanie przespać więcej niż dwóch godzin w ciągu nocy.

Na samą myśl, że znowu będę musiał prosić Agatę, żeby pojechała ze mną zrealizować receptę, zrobiło mi się niedobrze. Nie zamierzałem prowokować jej do nawiązywania żadnych głębszych interakcji. Zawsze mogłem poprosić Wojtka, ale Siwy nie potrafił powstrzymać się od komentarzy i moralitetów, a na to nie miałem najmniejszej ochoty.

Usiadłem na łóżku, a mój żołądek burknął głośno, przypominając mi, że nie miałem nic w ustach od wczorajszego obiadu. Spojrzałem na zegarek. Piąta dwanaście. Kurwa. Alarm w hotelu wyłączy się dopiero o siódmej trzydzieści.

Przez te cholerne, nieprzespane noce moje żywnościowe zapasy nie wystarczyły do kolejnej dostawy.

Nie uśmiechało mi się podbieranie jedzenia, ale następna partia miała dotrzeć jutro rano. Choć zdarzało mi się w życiu przegłodzić, prawie czterdzieści osiem godzin to już balansowanie na krawędzi. Teraz, gdy zjawiła się nowa właścicielka, paradowanie po hotelowej kuchni nie wchodziło w rachubę. 

Dotarła do Zacisza po zmroku, więc jedyne, co mogłem zaobserwować to paskudny, zielony citroen, którym przyjechała. Udawałem, że nie interesuje mnie, kto kupił pensjonat dziadków, ale prawda była zupełnie inna. Kto przy zdrowych zmysłach decyduje się na ruderę na odludziu? Tylko szaleniec. I na dodatek decyduje się zapłacić za nią takie pieniądze.

Szalona czy nie, będę musiał z nią porozmawiać na temat obecnej sytuacji. Wiedziałem, że część przybudówki, w której mieszkałem, była wyłączona ze sprzedaży, ale przecież nie mogłem tam mieszkać za darmo. Jakoś będziemy musieli dojść do porozumienia w kwestii prądu, wody, ogrzewania.

Próbowałem się dowiedzieć czegoś od Agaty na temat Baryckiej, ale gdy usłyszałem jedynie, że jest brzydka i gruba, straciłem ochotę na dalszą rozmowę. Nawet jeśli faktycznie nie grzeszyła urodą i nie mogła poszczycić się figurą modelki, to Agata mogła powstrzymać się od takich komentarzy.

Jak dla mnie mogła mieć nawet dwie głowy, byleby udało się nam dojść do porozumienia w kwestiach mieszkaniowych.

Jeszcze raz spojrzałem na zegarek. Piąta siedemnaście.

Zwlokłem się z łóżka i wyjrzałem przez okno. Termometr pokazywał niecałe pięć stopni. Wrześniowe poranki nie należały do najcieplejszych, ale z braku lepszego zajęcia zdecydowałem, że krótki bieg po okolicy dobrze mi zrobi. Nie było szansy na sen, a świeże powietrze pozwoli mi oczyścić umysł i psychicznie nastawić się do rozmowy z Barycką, a także nie myśleć o nasilającym się ssaniu żołądka.

Odkąd pół roku temu wprowadziłem się do Borowic, z braku lepszego zajęcia zdążyłem poznać większość leśnych tras w okolicy. Wybrałem swoją ulubioną, prowadzącą do Wodospadu Podgórnej. O tej godzinie ryzyko, że spotkam turystów, praktycznie równało się zeru.

Wybrałem żółty szlak biegnący z miasteczka prosto nad wodospad. Po kilku minutach poczułem piekący ból w lewym udzie, ale zignorowałem go i ruszyłem dalej.

Wciąż nie mogłem dojść do porządku dziennego z ograniczeniami swojego ciała. Czynności, które niegdyś nie sprawiały mi najmniejszych problemów, aktualnie okazywały się często poza moim zasięgiem.

Dotarłem do miejsca docelowego kompletnie wykończony. Zdrętwiała lewa noga wydawała się ciężka niczym ołowiane kajdany. Z trudem ciągnąłem bezużyteczną kończynę. Każdy krok, każdy najmniejszy ruch okupiony był niemałą dawką bólu.

Gdy po dziesięciokilometrowym biegu wróciłem do mieszkania, ledwo mogłem złapać oddech, a ból w lewej nodze się nasilił. Jeszcze rok temu traktowałbym to jak spacerek.

Dobrze, że koledzy z jednostki tego nie widzieli. Drwin nie byłoby końca. Z pewnością przypadłby mi tytuł Żółwia Miesiąca. Byłej jednostki, poprawiłem się w myślach.

To już nie jest twoja jednostka ani twoi koledzy. 

Wziąłem długi, relaksujący prysznic. Strumień wody łagodnie masował zastałe mięśnie. Zamknąłem oczy i przywołałem w myślach szum górskiego wodospadu, chcąc odgonić wspomnienia o życiu, które się skończyło i do którego nie mam już powrotu.

Wychodząc z łazienki, kątem oka zobaczyłem swoje odbicie w lustrze i natychmiast odwróciłem głowę ze wstrętem. Paskudne blizny pokrywały praktycznie całą lewą stronę mojego ciała. Pomarszczona i pofałdowana skóra ciągnęła się od wysokości kolana, a kończyła tuż pod brodą.

Trzydzieści procent. Tyle według lekarzy zajmowała poparzona powierzchnia mojego ciała. Podczas miesięcy spędzonych na oddziale w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich spotkałem prawdziwie beznadziejne przypadki. Lekarze, pielęgniarki, pacjenci, wszyscy powtarzali mi, że miałem cholerne szczęście, że tak to się zakończyło.

Szczęście? Jedyne, co odczuwałem, to wyrzuty sumienia. Gryzące poczucie winy, że wcale nie jestem wdzięczny za obecną sytuację. Nigdy nie nazwałbym tego szczęściem. Przenigdy.

To brzemię, które przyszło mi nieść, ta rzeczywistość, w której aktualnie się znalazłem, to moja pokuta. Ten, tam u góry wie, że zasłużyłem na wszystko, co mnie spotkało.

Omijając wszelkie lustra w mieszkaniu, ubrałem się, starannie i dokładnie zasłaniając każdy centymetr oszpeconego ciała. W kompletnym odzieniu wyglądałem prawie normalnie. Prawie. Na czarny golf narzuciłem jeszcze bluzę z szerokim, wysokim kołnierzem.

Znając Wojtka, wiedziałem, że kwestia moich poparzeń prędzej czy później wypłynie, ale liczyłem, że jeszcze nie zdążył wtajemniczyć Baryckiej w intymne i wstydliwe szczegóły mojego życia.

Wszedłem do hotelu bocznym wejściem i skierowałem się prosto do kuchni. Agata stała przy kuchence i smażyła naleśniki. Szymon siedział na jednym z wysokich krzeseł ustawionych przy blacie i uparcie uderzał w ekran smartfona.

— Cześć, młody. W co tam grasz ciekawego? — zapytałem, podchodząc bliżej.

Ośmiolatek ani na moment nie oderwał wzroku od telefonu.

— Mam taką nową gierkę, jeszcze jej nie rozkminiłem. Cały czas dostaję po dupie.

— Szymon! Słownictwo! — krzyknęła Agata i pogroziła mu drewnianą łyżką. — Cześć — dodała, spoglądając w moją stronę.

Uśmiechnęła się szeroko. Nie dało się nie zauważyć, że inaczej uczesała włosy, a usta podkreśliła śliwkową szminką. Jeansy i sweter zamieniła na sięgającą do kostek, czarną spódnicę i różową bluzkę z długim rękawem.

— Wybierasz się gdzieś?

— Myślałam, że może po śniadaniu moglibyśmy pojechać do Szklarskiej. Może zjeść jakiś obiad w Karczmie? — zaproponowała nieśmiało, uciekając wzrokiem.

Nie byłem idiotą i wiedziałem, że to dla mnie tak się wystroiła. Wiedziałem też, że zaproszenie skierowane jest do mnie.

— Szymon się ucieszy. Cały tydzień siedział w domu, nie widział się z kolegami. Popołudnie z tobą w innej scenerii na pewno dobrze mu zrobi — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

W ułamku sekundy z twarzy Agaty zniknął szeroki uśmiech. Nie chciałem sprawiać jej przykrości, ale nie miałem zamiaru dawać jej złudzeń.

Odwróciła się i bez słowa kontynuowała smażenie naleśników.

— Nie wiesz, czy Barycka już wstała? Muszę z nią porozmawiać.

— Skąd mam wiedzieć? Czy ja ją niańczę? Na dole jej nie widziałam — odburknęła.

Westchnąłem głośno, pomachałem Szymonowi na pożegnanie i z trudem opuściłem kuchnię. Naleśniki tak bosko pachniały. Znów zaburczało mi w brzuchu.

Trudno, jedzenie będzie musiało poczekać.

Wspiąłem się na poddasze, wziąłem głęboki wdech i zapukałem do drzwi. Czekałem, ale gdy po kilkudziesięciu sekundach nikt nie otworzył, zapukałem jeszcze raz. Tym razem zdecydowanie mocniej.

Już miałem zejść na dół, gdy nagle drzwi do pokoju otworzyły się szeroko. Byłem tak zaskoczony, że mimowolnie zrobiłem krok w tył.

W progu stała ciemnowłosa, krągła kobieta, która wpatrywała się we mnie przerażonymi, szarymi oczami.

Hmmm. Moje zaskoczenie było tym większe, gdy okazało się, że kobieta nie jest ani gruba, ani brzydka, jak twierdziła Agata.

Oczami wyobraźni widziałem zaniedbaną, podstarzałą singielkę, a tymczasem rzeczywistość okazała się zgoła inna.

Barycka nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat. Długie, błyszczące włosy okalały okrągłą i rumianą twarz. Ciasno zawinięty, kremowy szlafrok idealnie podkreślał kobiecą sylwetkę. W poprzednim życiu bez wątpienia uznałbym ją za pociągającą.

Bezwiednie poprawiłem golf, sprawdzając, czy na pewno zakrywa wszystkie blizny.

— Słucham? — zapytała, zaskoczona moim nagłym najściem.

— Florian Romański — przedstawiłem się.

W pierwszej chwili chciałem wyciągnąć rękę na przywitanie, ale kobieta tak kurczowo ściskała poły szlafroka, że wątpiłem, by odwzajemniła uścisk.

— Tak, słucham? — powtórzyła i odchrząknęła znacząco.

— Chciałem z panią porozmawiać, wczoraj nie miałem okazji... — powiedziałem nieśmiało.

Nie wiem, co w tej kobiecie działało na mnie tak rozbrajająco. Może jej przeszywające spojrzenie? Nigdy nie widziałem tęczówek w tak jasnym kolorze. Poczułem się nieswojo i prędko odwróciłem głowę, przerywając kontakt wzrokowy.

— Teraz?

— Słucham? — zapytałem skonsternowany.

— To ja słucham. Chciał pan porozmawiać. Pytam, czy akurat teraz. Jak pan widzi, jestem...

Urwała w pół zdania, ruchem ręki wskazując na swój niekompletny ubiór, a na jej twarzy wystąpił rumieniec.

Podążyłem wzrokiem za jej dłonią. Tylko ślepy nie dostrzegłby krągłych i dorodnych piersi, które skrzętnie starała się zasłonić.

Nawet o tym nie myśl!

— Przepraszam. Nie, niekoniecznie teraz. Mogę zaczekać. Albo przyjść później.

Użyłem całej swojej samokontroli, żeby oderwać wzrok od jej klatki piersiowej i ponownie spojrzeć jej w oczy.

Barycka skinęła głową.

— Spotkajmy się na dole za dziesięć minut — odpowiedziała i nie czekając na moją reakcję, z hukiem zamknęła drzwi.

Kurwa. Nie najlepszy początek znajomości.

Na pewno zauważyła, że bezczelnie pożerałem jej nader oczywiste atuty.

Nie zamierzałem się z nią przyjaźnić, broń Boże, ale prawda była taka, że mój mieszkaniowy komfort zależał tylko i wyłącznie od niej.

Zszedłem na dół ze skwaszoną miną, zastanawiając się, co mogę zrobić, aby zatrzeć złe wrażenie.

— Florek. — Usłyszałem głos Siwego i przewróciłem oczami.

Szczerze nie znosiłem tego zdrobnienia.

Wojtek właśnie rozpalał w kominku. Wyglądał na zmęczonego. Ciemne cienie pod oczami były aż nadto widoczne. Siwa, gęsta czupryna, dzięki której zarobił swój przydomek, wyglądała, jakby dopiero zwlókł się z łóżka.

— Znowu nie mogłeś spać? — zapytał.

Wzruszyłem ramionami. 

— Wygląda na to, że nie tylko ja. Co tu robisz tak wcześnie? I to w niedzielę?

— Nowa szefowa przyjechała — odpowiedział i uśmiechnął się szeroko.

Ferenc był jednym z najwierniejszych pracowników Zacisza. Od prawie trzydziestu lat pomagał moim dziadkom w prowadzeniu biznesu. Z czasem stał się więcej niż tylko pracownikiem. Był jak członek rodziny. Prawie jak irytujący starszy brat, który uważa, że wszystko wie najlepiej i nie omieszka wygłosić słów krytyki pod twoim adresem.

— Wiem. Przyszedłem z nią porozmawiać.

Czekałem, aż mężczyzna pociągnie temat i sam powie mi coś więcej na temat Baryckiej, ale gdy nie odezwał się przed dłuższą chwilę, zapytałem:

— Jakie pierwsze wrażenie? Wydaje się dość młoda. Nie spodziewałem się, że ktoś w tym wieku będzie chciał prowadzić hotel na takim zadupiu.

Ferenc wzruszył ramionami. Najwyraźniej nie był w nastroju do rozmów.

— Jak Ola? — zapytałem, zmieniając temat.

Wojtek zastygł w bezruchu i głośno wciągnął powietrze. Przez moment myślałem, że mi nie odpowie.

— Bez zmian — wyjąkał. — Planowałem ją dzisiaj odwiedzić, ale opiekunki twierdzą, że to jeden z tych dni. Coraz rzadziej pojawiają się przebłyski świadomości. Cholerny Alzheimer.

— Przykro mi, stary.

— Mnie bardziej. Ale to wciąż moja Oleńka — dodał cicho.

Pokiwałem głową ze współczuciem. Żona Ferenca od dwóch lat mieszkała w pobliskim domu pomocy społecznej. Wojtek bronił się rękami i nogami przed umieszczeniem żony w ośrodku opiekuńczym, ale gdy pewnego razu o mało nie spaliła domu, poddał się.

Nie umiałem sobie wyobrazić, co czuł Siwy. Osoba, którą kochałeś z całych sił, z każdym dniem traciła kolejną cząstkę siebie, aż pewnego dnia zdajesz sobie sprawę, że pozostał jedynie cień i mgliste wspomnienia. Jeśli to nie brzmiało jak opis piekła, to nie wiedziałem, co nim było.

— Siwy, czy ta Barycka będzie tu mieszkała sama? Żadnego męża? Dzieci? — zapytałem, zastanawiając się, co mogło skłonić kobietę do kupna Zacisza.

— Sama. Mam nadzieję, że nie jest pan zawiedziony, panie Romański. Ale zapewniam, że choć nie mam doświadczenia w turystyce, ani mąż, ani dzieci nie są mi potrzebni do prowadzenia biznesu. — Usłyszałem niski, melodyjny głos tuż za sobą.

Odwróciłem się gwałtownie. Barycka stała kilka kroków ode mnie z niezadowoloną miną.

Kurwa!

Przecież kompletnie nie o to mi chodziło. Zwyczajnie byłem ciekaw. Spróbowałem wytłumaczyć swoje słowa.

— Nie to miałem...

— Chciał pan porozmawiać. Porozmawiajmy — przerwała mi i wskazała ręką na stolik w kącie salonu.

Kobieta zajęła miejsce przy oknie, ja wybrałem krzesło po drugiej stronie. Wpatrywała się we mnie w milczeniu.

— Przepraszam, nie to miałem na myśli. Chciałem tylko... — zacząłem.

— Panie Romański, proszę przejść do meritum. — Ponownie mi przerwała i uśmiechnęła się łagodnie.

Uf, może nie będzie tak źle, jak się spodziewałem.

Jej uśmiech, choć ledwo zauważalny i delikatny był jednym z tych, które potrafią rozświetlić cały pokój.

— Florian — poprawiłem ją.

— Słucham?

— Florian. Proszę mi mówić po imieniu.

Ledwo zauważalnie skinęła głową. Zwróciłem uwagę, że sama nie poprosiła o to samo. Nie wiedziałem nawet, jak ma na imię nowa właścicielka. Cholera, mogłem lepiej przygotować się do tej rozmowy.

— Jak pani wie, poprzedni właściciele Zacisza to moi dziadkowie. Jakiś czas temu przeprowadziłem się do Borowic i zamieszkałem w przybudówce.

Pokiwała głową.

Czemu, do cholery, tak się denerwowałem?

— Wiem, że moje mieszkanie nie było przedmiotem sprzedaży, ale dziadkowie chyba nie do końca przemyśleli kwestie logistyczne.

— Nie rozumiem.

— Cóż, mieszkanie nie ma osobnych liczników prądu, wody. Korzysta z hotelowego gazu i ogrzewania. Rozmawiałem z fachowcami. Oczywiście wszystkie przeróbki, aby mieszkanie było zupełnie oddzielone od Zacisza, są możliwe, ale niezwykle kosztowne. Widzi pani... ja aktualnie nie posiadam takich funduszy. Pomyślałem, że mógłbym płacić pani jakąś ustaloną stawkę, oczywiście tylko tymczasowo, do czasu aż nie przerobię instalacji.

— W porządku. Nie ukrywam, że pana dziadkowie nie poinformowali mnie o tej sytuacji, ale nie widzę przeszkód, żeby tak właśnie to rozwiązać.

Zmarszczyłem czoło. Wziąłem głęboki oddech i przygotowałem się na najgorsze.

— Jest jeszcze jeden drobny problem...

Barycka uniosła brwi w oczekiwaniu.

— Wejście do mojego mieszkania jest możliwe tylko przez kuchnię. Wspólną kuchnię.

— Wspólną kuchnię? — zapytała. — Wspólną z czym?

Zanim zdążyłem się odezwać, wyraz jej twarzy zmienił się w ułamku sekundy. Dotarło do niej to, co próbowałem przekazać.

— Panie Romański...

— Florian — poprawiłem ją.

— Panie Romański, chce mi pan powiedzieć, że moje mieszkanie i pana mieszkanie mają wspólną kuchnię? Na dodatek, żeby dostać się do swojego mieszkania, musi pan przejść przez moje?

— Teoretycznie muszę przejść przez wspólną kuchnię, nie przez całe mieszkanie, ale tak, to właśnie chcę pani powiedzieć.

Uniosła ręce i nerwowo potarła dłońmi twarz.

Wydawało mi się, że mruknęła pod nosem "no to zajebiście", ale nie miałem pewności.

— Chodźmy — powiedziała.

— Dokąd?

— To chyba oczywiste. Do mieszkania. Chcę zobaczyć, jak to w ogóle wygląda. Nie będę owijała w bawełnę. Przeprowadziłam się tutaj z Wrocławia, bo interesowała mnie cisza i spokój. I prywatność. Przede wszystkim prywatność. — Energicznie wstała od stołu.

Przyjrzałem jej się z zainteresowaniem. Satynowy szlafrok zamieniła na za duży, musztardowy, powyciągany sweter, sięgający jej prawie do kolan.

Ciemne włosy związała w niestaranny kok na czubku głowy. Na zaróżowionej twarzy nie było ani grama makijażu. Przygryzała dolną wargę, a ...

Odchrząknęła znacząco.

Cholera! To już drugi raz, gdy przyłapała mnie na zbyt intensywnej obserwacji.

Poderwałem się z krzesła i poczułem skurcz w lewym udzie.

Błagam, tylko nie teraz. Nie przy niej.

Dyskretnie dotknąłem obolałego miejsca, próbując je rozmasować. Na próżno.

— Idziemy? — zapytała.

Nie odpowiadając na jej pytanie, ruszyłem w stronę wyjścia. Ból stawał się nie do zniesienia.

Dlaczego, do cholery, zdecydowałem się na ten pieprzony bieg dzisiaj rano?

Wyszliśmy z budynku na taras. Postawiłem nogę na jednym z pięciu schodów i w tym momencie nadszedł kolejny skurcz, tym razem tak silny, że straciłem równowagę i runąłem w dół. Upadek był tak niespodziewany, że nie zdążyłem wyciągnąć rąk przed siebie, aby go zamortyzować.

Syknąłem głośno, gdy moje kolana uderzyły o twardy bruk.

Zanim zareagowałem, Barycka podbiegła do mnie i chwyciła mnie za rękę. Lewą rękę. Wiedziałem, że był to instynkt, ale natychmiast wyrwałem kończynę.

— Niech mnie pani nie dotyka — wrzasnąłem.

Odskoczyła jak oparzona. Co za ironia.

— Ja... — zaczęła, przestraszona moim nagłym wybuchem. — Chciałam pomóc — dodała cicho.

Z ogromnym wysiłkiem zmusiłem się do wstania.

— Nie potrzebuję pani pomocy — burknąłem.

Wiedziałem, że mój gniew skierowany w jej stronę był kompletnie irracjonalny. To na siebie byłem wściekły. Na swoje okaleczone i bezużyteczne ciało.

Gdy dotknęła mojego ramienia, poparzonego ramienia, puściły mi nerwy.

Oprócz personelu medycznego i rehabilitantów, od czasu wybuchu, nikt mnie nie dotykał. Nikt. I chciałem, żeby tak zostało.

Z grymasem na twarzy pokuśtykałem w stronę przybudówki. Mój mózg był tak zamroczony bólem, że ledwo zauważyłem, iż Barycka trzyma się w bezpiecznej odległości, jakby bała się kolejnego ataku.

W pierwszej chwili chciałem przeprosić, wytłumaczyć, ale szybko się opamiętałem. Co niby miałbym powiedzieć? Przepraszam, że na panią krzyknąłem, ale nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka?

Żałosne. Lepiej trzymać gębę na kłódkę. Po prostu milczeć.

Teraz musiałem skupić się na rozwiązaniu wielce niekomfortowej sytuacji mieszkaniowej. Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem dwa razy. Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi prowadzące bezpośrednio do przestronnej kuchni. Wspólnej kuchni.

Odwróciłem głowę i spojrzałem na Barycką, próbując odczytać emocje z jej twarzy. Szargały mną nerwy. Jeśli kobieta zabroni mi korzystać z tego pomieszczenia, pozostanie mi chyba wchodzenie przez okno.

Wyminęła mnie, cały czas pozostając w bezpiecznej odległości, a ja podążyłem za nią, uważając, żeby nie trzymać się zbyt blisko.

Czułem się jak krowa idąca na rzeź. Barycka rozejrzała się dookoła i spojrzała wprost na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Panie i panowie, pora usłyszeć werdykt. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro