45.
Po szybkiej analizie słów Jeff'a, Harry rzucił się w głąb pokoju. W niezwykłym tempie zgarnął portfel oraz komórkę, po czym wybiegł na korytarz.
– Kierowca czeka na parkingu za hotelem! – krzyknął Azoff, chcąc aby piosenkarz go usłyszał.
Harry podbiegł do wind i nacisnął przycisk przywołujący ją. Stojąc tak zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
– Cholera – mruknął pod nosem, po czym rzucił się biegiem w stronę drzwi do swojego pokoju. Jeffrey stał przy nich oparty o ścianę, a na jego ustach widniał lekki uśmiech. Piosenkarz zamknął drzwi i po upewnieniu się, że nikt nie dostanie się do pokoju wrócił na poprzednie miejsce. Winda zdążyła już przyjechać.
Harry wskoczył do środka i nacisnął znaczek odpowiedniego poziomu, po czym oparł się lekko o barierkę wokół wnętrza windy. Pierwszy raz przejazd nią tak bardzo mu się dłużył.
Kiedy winda zatrzymała się na parterze, brunet wypadł z niej jak z procy. Skierował się bocznym korytarzem w stronę tylnego wyjścia, gdzie przy drzwiach dojrzał już Josepha.
– Ty tutaj? – zdziwił się lekko piosenkarz.
– Jestem twoim kierowcą i ochroniarzem w jednym – oznajmił mężczyzna, otwierając Harry'emu drzwi i przepuszczając go w progu.
Mężczyźni skierowali się w stronę granatowego samochodu, do którego klucze otrzymał Joseph. Oboje szybko zajęli swoje miejsca i już po chwili mknęli ulicami w stronę kliniki.
*****
Jo nie zdążył dobrze zaparkować, kiedy Harry otworzył drzwi i wyskoczył z pojazdu. Nie trzeba wspominać jaką minę musiał mieć Joseph, widząc takie zaufanie poniekąd swojego podopiecznego. Styles jednak kompletnie się tym nie przejmował i szybko ruszył w stronę głównego wejścia kliniki. Omijając recepcję szerokim łukiem, skierował się w stronę wind. Tym razem nie uśmiechało mu się wchodzić po schodach na odpowiednie piętro. Winda okazała się być dużo szybszym i wygodniejszym wyjściem.
Kiedy metalowe drzwi otworzyły się przed mężczyzną, wszedł na piętro, a następnie na oddział. Teraz tylko wystarczyło odnaleźć salę Melody i nie umrzeć przy tym samym z ekscytacji.
Harry nie wiedział dlaczego, ale kiedy szedł korytarzem, w jego oczach pojawiły się łzy. Z pewnością łzy wzruszenia i szczęścia. Udało się do cholery!
Dzięki długim nogom, mężczyzna w niedługim czasie znalazł się przed szklanymi drzwiami. Dopiero tutaj poczuł ucisk w brzuchu i łzy na policzkach. Szybko przetarł je dłońmi, po czym zdecydował się pociągnąć za klamkę drzwi. Niestety coś, a raczej ktoś mu w tym przeszkodził. Drzwi szybko zostały przeciągnięte w stronę bruneta, a w progu pojawiła się pielęgniarka.
– Pan Styles? – spytała, mierząc go wzrokiem. To nie ona siedziała ostatnio przy Melody.
– Tak – odpowiedział szybko. – Co z moją dziewczyną? – zapytał, starając się coś dojrzeć w ciemności sali. Kobieta zauważając to wyszła na korytarz, zmuszając tym samym Harry'ego do wycofania się i zamknęła za sobą drzwi.
– Teraz doktor Rockwood przeprowadza badania. Proszę cierpliwie poczekać – oznajmiła, po czym wróciła do sali. Niestety i tym razem brunetowi nie udało się niczego dojrzeć w ciemności.
Harry westchnął lekko podirytowany i odwrócił się, przeczesując włosy. Z powodu braku krzesełek na korytarzu, oparł się o ścianę i odchylił do tyłu głowę. Oby tylko wszystko było dobrze i Melody w pełni widziała.
– Nie muszę mówić jak jesteś w gorącej wodzie kąpany. – z głębi korytarza dobiegł głos Josepha. Ochroniarz szedł spokojnie w stronę piosenkarza, a na jego ustach widniał lekki uśmiech. – Trzeba się tak było śpieszyć? – spytał, wyrzucając do góry ręce. Mężczyzna włożył dłonie do kieszeni spodni i spojrzał najpierw na drzwi obok, a następnie na bruneta. – Co z nią?
– Nie wiem – mruknął tonem wkurzonego czterolatka. – Nie mogę na razie wejść, bo trwają jakieś badania.
– Och, przestań się zachowywać jak dzieciak – westchnął Joseph. – Lada chwila, a ją zobaczysz.
– Ale ja chcę ją widzieć już teraz – odpowiedział mu głośno piosenkarz, powodując lekkie rozbawienie u towarzysza.
Mogłoby się wydawać, że prośba Harry'ego została wysłuchana, gdyż chwilę potem drzwi sali zostały otworzone, a zza nich wyłonił się Rockwood. Na jego widok Styles odepchnął się od ściany i szybko do niego doskoczył.
– Doktorze, co z Melody? – spytał, błądząc wzrokiem po twarzy mężczyzny. Lekarz uśmiechnął się lekko i spojrzał na swoje kartki.
– Jest naprawdę dobrze – oznajmił lekarz, powodując u Styles'a odetchnięcie z ulgą. – Dziewczyna widzi, jednak obraz jest mocno rozmazany. Rozróżnia natomiast kolory. Stopniowo w ciągu najbliższych dni będziemy zwiększać dawkę światła. Jednak kiedy Melody wyjdzie ze szpitala, będzie musiała przez jakiś czas nosić swoje przyciemniane okulary. Nie chcemy od razu narażać oczy na tak wielką falę światła słonecznego.
– Czy...mógłbym do niej wejść? – spytał nieśmiało Harry. Skąd ta nieśmiałość chłopaku?
– Oczywiście – oznajmił lekarz, po czym podszedł do drzwi. Pociągnął za klamkę i przepuścił mężczyznę. Harry skinął głową w podzięce, po czym po cichu wszedł do sali.
Kiedy ujrzał swoją ukochaną siedzącą na łóżku i patrzącą na swoje ręce, niewiele brakowało mu do ponownego rozpłakania się. Widziała. Melody wreszcie widziała.
– Mel – szepnął brunet, powoli podchodząc do łóżka. W pokoju nie panowała wielka ciemność, ale należało uważać, aby nie uderzyć w coś i nie narobić hałasu.
– Harry? – wychrypiała kobieta, unosząc wzrok na osobę przed nią. Dla Nolan jak na razie były to jedynie kolorowe, wysokie plamy, lecz dla serca była to najukochańsza osoba na świecie.
Brunet powoli zbliżył się do łóżka, a następnie nie odrywając wzroku od ukochanej, usiadł na skraju szpitalnego łóżka. Kobieta błądziła swoim wzorkiem po twarzy mężczyzny, widziała go.
– Jesteś... – zaczęła, po czym przerwała wzdychając. Mimo, że twarz mężczyzny była dla dziewczyny mieszanką kolorów i niewyraźnym obrazem, to i tak wiedziała jak piękny był Styles. Jej mężczyzna. Jej. – Przepiękny – dokończyła, czując spływające na policzki łzy.
– Skarbie – szepnął z lekkim rozbawieniem Zielonooki, po czym ułożył dłoń na poliku dziewczyny, chcąc zetrzeć jej łzy. Sam nie zauważył kiedy takie same pojawiły się na jego twarzy.
– Widzę cię – wyszeptała, przez co serce bruneta zadrżało. – Twoje...włosy, twoje policzki – mówiła cicho, dotykając wspomnianych części ciała. Kiedy palce Mel zetknęły się z mokrymi polikami Harry'ego, dziewczyna zadrżała. – Nie płacz, proszę. Uśmiechnij się – szepnęła, przecierając policzki, a następnie aby sprawdzić swoje słowa zsunęła palce na usta mężczyzny. Brunet nie mógł powstrzymać się i musnął ustami opuszki palców dziewczyny, na co ta zachichotała.
– To ty jesteś piękna – odpowiedział jej, zaczesując za ucho ciemny kosmyk włosów kobiety. Mely zaśmiała się cicho i uśmiechnęła. – To co, przytulisz się? – spytał, rozchylając ramiona.
Melody nie czekała długo i od razu objęła ciało swojego chłopaka.
*****
– Wracaj do hotelu – mruknęła Melody, bawiąc się palcami Styles'a.
– Tutaj jest mi wygodnie – odpowiedział jej brunet, wpatrując się w kobietę jak zaczarowany.
– Jutro masz koncert – westchnęła, podnosząc się do siadu. Oparła się dłońmi na materacu i spoglądnęła w stronę partnera. Nadal twarz mężczyzny była dla niej nieostrą mieszaniną różnych barw.
– No i co z tego? – odpowiedział jej, wzruszając rękoma.
– To z tego – zaczęła stanowczo – że musisz się wyspać. Jutro jest koncert i musisz dać niezłe show. Zwłaszcza, że nie będzie suportu – oznajmiła. – Nie chcę żebyś spędził noc na tym krześle przy mnie. A nie mów, że do tego by nie doszło, bo dobrze cię znam – powiedziała z troską w głosie. Powoli uniosła dłoń do góry i starała się ją umiejscowić na policzku swojego partnera. Kiedy delikatne palce kobiety zetknęły się ze skórą Styles'a, mężczyzna uśmiechnął się i wtulił w rękę Nolan.
– Ale nic mi się przecież nie stanie, jeśli ten jeden raz prześpię się na krześle – mruknął niczym przemądrzałe dziecko.
– Harry, nie dyskutuj ze mną. Proszę. – głos Melody nie był złośliwy, ani mocno poddenerwowany. Był przepełniony czułością i troską. Dziewczyna martwiła się o swojego ukochanego, zwłaszcza, że następny dzień miał być dla niego niezwykle pracowity. – Dzwoń po Josepha i jedźcie do hotelu. Zadzwonisz do mnie jutro rano – dodała z uśmiechem na ustach.
– Nie jestem pewny co do tego wszystkiego – mruknął przeciągle.
– No już Harry – pogoniła go dziewczyna.
Przez nieugiętą postawę Mel, brunet został zmuszony do zadzwonienia po ochroniarza. Takim oto sposobem Joseph pojawił się niedługo później na parkingu pod kliniką.
– Musisz iść – westchnęła Melody, odsuwając się lekko od partnera. – Joseph będzie się niecierpliwił – mruknęła.
– Za to mu przecież płacą – odpowiedział jej przeciągle Harry, po czym objął mocniej Mely i wpił się w jej usta. – Nie zobaczę cię jutro cały dzień, więc muszę wycałować cię na zapas. – kobieta zaśmiała się cicho, po czym oparła głowę na ramieniu ukochanego.
– Nie przesadzaj – mruknęła, odsuwając głowę. Jej wzrok nadal wychwytywał twarz Styles'a jako niewyraźną plamę kolorów. – Jeśli będziesz jutro grzeczny to zawsze możesz mnie na chwilę odwiedzić – zaśmiała się cichutko. – Dzwoniłeś do mojej mamy, prawda? – spytała, przypominając sobie temat, który chciała już wcześniej podjąć.
– Zadzwonię kiedy wrócę do hotelu. Wolałem mieć więcej informacji do przekazania.
– Pozdrów ją ode mnie. Bardzo mocno – poprosiła, wtulając się w ciało Harry'ego. – Idź już.
– Wyganiasz mnie? – spytał z wyrzutem.
– Tylko troszeczkę – odparła ze śmiechem w głosie.
Harry'emu nie pozostało nic więcej jak pożegnać się z Melody, u której spędził cały dzień. Aż dziw, że Rockwood nie wyrzucił go jeszcze z kliniki.
Styles pchnął drzwi budynku, a ciepłe powietrze owiało jego twarz. Tak bardzo chciał móc zostać jeszcze dłużej z Melody, móc być przy jej boku o każdej godzinie.
Brunet przez problemu dostrzegł w oddali samochód Joseph'a, więc szybko ruszył w jego stronę. Niedługo później otworzył drzwi pasażera z tyłu i zajął miejsce na fotelu.
– Jak czuje się Melody? – spytał ochroniarz, włączając się do ruchu na głównej ulicy. Harry przetarł twarz, odczuwając zmęczenie. I to wcale nie lekkie zmęczenie.
– Widzi – odparł, a na jego twarzy uformował się lekki uśmiech. – Nie jest to w prawdzie idealnie wyostrzony obraz...ale widzi. – nawet głupi zauważyłby jaka radość i szczęście biją od mężczyzny. – Dzwoniłeś do właściciela Skyfall? – spytał brunet, wyjmując z kieszeni swoją komórkę.
– Tak – odpowiedział ochroniarz, spoglądając lusterko powyżej swojej głowy. – Skąd w ogóle taka nazwa? Upadek nieba? Oby tylko nie wiązało się z tym coś podejrzanego – mruknął niezrozumiale Jo, skręcając na skrzyżowaniu.
– Po prostu ten dom jest trochę podobny do posiadłości z tego filmu Skyfall. Tak mi się przynajmniej wydaje.– odpowiedział brunet, spoglądając przez szybę na ulicę.
– Właściciel będzie jeszcze do ciebie dzwonić pod koniec trasy. Do hotelu, tak? – spytał Joseph, chcąc się upewnić. Słowa mężczyzny minimalnie zagłuszył dźwięk przychodzącego smsa.
– Do najlepszego sklepu papierniczego – mruknął Harry, odczytując dopiero co odebraną wiadomość od Helene.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro