7. Kłamałeś. Od samego początku kłamałeś
Nagle Moody spojrzał na Riddle'a.
Czarnowłosy zamrugał. Całkowicie zapomniał, że Moody miał to swoje magiczne oko i ono widziało przez peleryny-niewidki!
- Potter, co cię tak śmieszy? - warknął, zwracając na siebie uwagę reszty członków Zakonu.
Wszyscy w milczeniu oczekiwali na pojawienie się Pottera, który podobno tutaj również był. Harry skrzywił się, ale ściągnął pelerynę.
- Śmieszy mnie cała ta sytuacja. - odparł spokojnie.
- Czy to ty odsłoniłeś ten obraz? - zapytał surowo Black.
- A jeśli tak, to co? - schował pelerynę do kieszeni i spojrzał z wyzwaniem na ojca chrzestnego.
- Mówiłem ci, że ten dom jest przesączony Czarną Magią, a ten obraz to przekleństwo!
- Nie moja wina, że nie potrafisz dogadać się z matką. - prychnął.
- Skąd wiesz? - zapytał podejrzliwie, mrużąc oczy.
- Widziałem gobelin w jednym z pokoi. - wzruszył ramionami. - Co ciekawe, to ty jesteś wypalony, podobnie jak kilku innych członków. Dlaczego? - zapytał. Syriusz skrzywił się, ale nie odpowiedział. Po chwili wyszedł z korytarza jakby obrażony na Harry'ego.
- Pójdę za nim. - westchnął Remus i podążył za przyjacielem. Harry został wraz z zakonnikami, którzy wpatrywali się w niego z różnym wyrazem twarzy. Jedni ze zdziwieniem, inni ze smutkiem, a jeszcze inni z zastanowieniem. W końcu zdenerwował się i zniknął natychmiastowo pod peleryną i pobiegł do pokoju.
- Przeklęty bachor. - mruknął Moody, widząc szybko oddalającą się sylwetkę Chłopca, Który Przeżył.
- Dzieje się coś z nim niepokojącego. - szepnęła cicho Molly. Zauważyła dziwne zachowanie nastolatka i brak prób jakiegokolwiek kontaktu z przyjaciółmi; Przecież jedna kłótnia nie mogła zniszczyć całej przyjaźni, prawda?
- To tylko dorastanie, droga Molly. - Dumbledore położył jej dłoń na ramieniu. - Harry potrzebuje trochę czasu po turnieju. - ciągle to powtarzał. Molly ruszyła do kuchni, a zaraz za nią Tonks, żeby pomóc. Mijając korytarz, fioletowowłosa czarownica oczywiście musiała się przewrócić, idąc po prostej podłodze. Wylądowała twarzą w twarz z drewnem, ale kątem oka zauważyła jakiś ruch.
- Oh, Tonks! - Pani Weasley obróciła się do kobiety. - Nic ci nie jest? - pomogła jej wstać.
- Nie, nie, wszystko w porządku. - zaprzeczyła natychmiast. Co jakiś czas oglądała się za siebie, ale nikt już się nie poruszył. Zrzuciła to na zmęczenie.
-~*~-
Zamknął się w pokoju i zaczął pakować rzeczy, które mogłyby się przydać. Oczywiście chował wszystko do swojej niewielkiej torby zmniejszająco-zwiększającej.
- Stworku! - zawołał. Skrzat pojawił się przed chłopakiem.
- Stworek słucha, pana Harry'ego. - skłonił się.
- Stworku, chciałbym, żebyś zrobił mi coś do jedzenia, najlepiej na kilka dni. - polecił.
- Tak jest, sir. - skłonił się prędko i zniknął. Harry kontynuował pakowanie torby. Były już tam ubrania i książki. Teraz szukał tych ważniejszych lub niebezpieczniejszych artefaktów i chował je do bagażu. Skrzat pojawił się z tobołkiem pełnym kanapek z najróżniejszymi dodatkami oraz kilkoma butelkami wody.
- Dziękuję, Stworku. - powiedział. - Przez jakiś czas mnie tu nie będzie. Jak chcesz, możesz podręczyć tych idiotów z Zakonu. - uśmiechnął się.
- Oczywiście, panie Harry. - skłonił się ponownie, a na jego starej twarzyczce pojawił się chytry uśmiech. Oh tak. Ma dużo pomysłów, jak uprzykrzyć życie tym zdrajcom krwi, szlamom, kłamcom i złodziejom.
- Jak uda ci się ich wykurzyć, poinformuj mnie.
- Tak jest. - i zniknął.
- Pierwsza faza wykonana. - uśmiechnął się do siebie. Sięgnął po kawałek pergaminu i pióro. Napisał szybko notatkę, żeby go nie szukali, choć i tak będą. Zostawił ją na środku łóżka, gdzie była najbardziej widoczna i wyszedł z pokoju pod peleryną.
Na szczęście Moody i Dumbledore już poszli, więc nie było możliwości, żeby ktokolwiek go zobaczył pod artefaktem. Na parterze natknął się na Tonks i nie zdążył uciec pod ścianę.
Kobieta przewróciła się i jej twarz spotkała podłogę. Molly od razu przybiegła pomóc aurorce wstać, a następnie ruszyły w dalszą drogę, choć fioletowowłosa odwracała się, co jakiś czas do tyłu. Harry westchnął z ulgą.
Na szczęście trafił na Tonks, która potrafiła wywalić się o wszystko, włącznie z powietrzem.
-~*~-
- Syriuszu, Harry potrzebuje czasu. - westchnął wilkołak, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Nie cytuj Dumbledore'a. - warknął. - Dlaczego zaczął się tak zachowywać?
- Może coś się stało wtedy w labiryncie... Albo to przez tę kłótnię? - zaproponował.
- Harry twierdzi, że Voldemort wrócił i zabił Diggory'ego, a reszta sądzi, że chłopak zmyśla i sam zabił Cedrika, żeby zwyciężyć...
- Chyba nie wierzysz, że Harry były do czegoś takiego zdolny? - obruszył się Lunatyk.
- Nie wiem, w co wierzyć. - westchnął. - To jego zachowanie... Jest takie inne, niż szczeniaka, którego ja znam.
- Może porozmawiaj z nim? - zaproponował cicho.
- Nie Lunatyku! Nie wytrzymuję z nim! - nie wytrzymał i wybuchł. - Nigdy się tak nie zachowywał!
- Uspokój się Syriuszu! - krzyknęła Molly, wchodząc do pomieszczenia. - Jeszcze usłyszy i się załamie! - w jej głosie słychać było strach.
- To niech się załamie! Nie obchodzi mnie to! - odkrzyknął Syriusz, a po chwili zalał się łzami. Cała czwórka usłyszała głośne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. Syriusz i Remus spojrzeli na siebie zdziwieni i szybko wstali, pędząc na korytarz, gdzie Molly i Tonks już stały, patrząc na ciemną, pustą ulicę.
- Kto...? - zapytał drżącym głosem Black, choć doskonale zdawał sobie sprawę, kim mogła być ta osoba. Przecież w Kwaterze zostali tylko Molly, Tonks, Remus, on i Harry.
Molly spuściła głowę i schowała twarz w dłonie. Była pewna, że to Harry. Biedny, niewinny chłopiec, który przeżył za wiele. Zapewne słyszał wybuch Syriusza i postanowił uciec.
-~*~-
Przed wyjściem z Grimmauld Place usłyszał znowu podniesione głosy jego ojca chrzestnego, Remusa i pani Weasley. Nie potrafił się powstrzymać i zaczął podsłuchiwać.
- Nie Lunatyku! Nie wytrzymuję z nim! - krzyknął Syriusz. - Nigdy się tak nie zachowywał!
- Uspokój się Syriuszu! - oburzyła się Molly. - Jeszcze usłyszy i się załamie!
- To niech się załamie! Nie obchodzi mnie to!
"Niech się załamie. Nie obchodzi mnie to". Harry zastygł w miejscu, a w jego oczach zalśniły łzy. Taki potężny... Syn Czarnego Pana płacze z powodu słów głupiego ojca chrzestnego. Słabość. Miłość powoduje słabość.
Nie zważając na nic, wybiegł z domu, trzaskając drzwiami z całej siły, mając ciągle w myślach te siedem słów, które zniszczyły to, w co tak bardzo wierzył. "Niech się załamie. Nie obchodzi mnie to". Harry go nie obchodził. Równie dobrze mógłby zniknąć na zawsze i nikt, by nie płakał. No może z wyjątkiem samego Czarnego Pana, który zapewne byłby smutny, ale nie rozpaczał.
Biegł przed siebie, w nieznanym sobie kierunku. Chciał być tylko jak najdalej od tego miejsca. Jak najdalej od Zakonu Feniksa. Jak najdalej od... Syriusza...
-~*~-
Będąc dosyć daleko od Grimmauld Place, aportował się w jedyne bezpieczne miejsce. Riddle Manor. Od razu pokierował się do swojego pokoju, zrzucił pelerynę, torbę rzucił gdzieś pod nogi łóżka, a sam padł na miękką pościel.
Rzucił kilka zaklęć, wyciszających oraz blokujących i drzwi, i magię skrzatów w tym pomieszczeniu. Nie chciał, żeby nagle któryś ze skrzatów wpadł i widział go w stanie załamania nerwowego. Zaczął łkać w poduszkę. Raz na jakiś czas, przeklinając swoje uczucia.
- Harry? - odezwał się zaniepokojony głos od strony wejścia.
- Zostaw mnie samego... - wyszeptał między napadami płaczu. Tom westchnął ze smutkiem. Nie zważając na polecenie syna, usiadł tuż obok i zaczął go uspokajająco głaskać po plechach.
-~*~-
Tom siedział znudzony w swoim biurze w Malfoy Manor. Miał mnóstwo papierkowej roboty, choć nikt go o to nie podejrzewał. Kończył właśnie czytać kolejny raport, aż przed jego biurkiem pojawił się jeden ze skrzatów z Riddle Manor. Jak na skrzata, był bardzo zadbany. Na sobie miał mały, czarny garniturek, białe rękawiczki i czarne pantofelki. Skłonił się natychmiast przed panem.
- Panie Riddle, Harry przybył do Riddle Manor. - Tom odłożył raport i spojrzał ponaglająco na skrzata. - Zamknął się w pokoju i nikomu nie chce otworzyć. Zablokował też całe pomieszczenie przed naszą magią. - Riddle westchnął. Musiało coś się stać, skoro zablokował pokój nawet przed skrzatami.
- Dziękuję. - powiedział i wstał. - Zaraz tam będę. - Skrzat ukłonił się i zniknął. Czarnoksiężnik w tym czasie przebrał się i zawołał do siebie Lucjusza.
- Tak, panie? - zapytał, jak tylko wszedł do gabinetu Czarnego Pana.
- Muszę wrócić do mojego dworu. Czy Draco jest wolny? - zapytał.
- Tak, panie. Zawołać go? - zapytał.
- Tak. - Po chwili pojawił się blondyn, ubrany w wygodny strój do gry w quidditcha.
- Panie. - skłonił się natychmiast. Tom spojrzał na Lucjusza.
- Mógłbym zabrać Draco na jakiś czas? - zapytał, choć może raczej wydał rozkaz, bo kto by się sprzeciwił Czarnemu Panu?
- Oczywiście, panie. - skłonił się Malfoy senior. - Draco, idź się przebrać. - polecił w kierunku syna. Blondyn szybko zniknął, a wrócił, kiedy w gabinecie Riddle'a był tylko on.
- Chwyć mnie za ramię. - polecił.
- Mogę zapytać, panie, do czego jestem potrzebny? - zapytał cicho, ale złapał ramię czarnoksiężnika, szykując się na aportację. Tom westchnął.
- Coś musiało się stać w Zakonie. Harry zamknął się w pokoju, a wiem, że wtedy potrzebuje rozmowy, najlepiej z kimś w jego wieku.
- Ale my jesteśmy wrogami. - mruknął.
- Wiem, że nie. - odparł lekko. - W oczach szkoły jesteście wrogami, ale w pociągu wcale tak nie było. - Aportował się do salonu, nie czekając na odpowiedź nastolatka. - Poczekaj tutaj. Jak będziesz chciał czegoś się napić lub zjeść, zawołaj skrzata. - powiedział i zniknął na piętrze. Od razu pokierował się do pokoju Harry'ego. Chwilę zajęło mu ominięcie barier, ale w końcu drzwi stanęły przed nim otworem.
- Harry? - zapytał cicho, widząc skulonego czternastolatka, łkającego w poduszkę.
- Zostaw mnie samego... - mruknął w materiał, przez co było lekko zniekształcone. Tom westchnął ze smutkiem. Nie zważając na prośbę, czy raczej polecenie syna, usiadł na brzegu łóżka i zaczął uspokajająco gładzić chłopaka po plecach.
-~*~-
W końcu Harry uspokoił się i usiadł obok ojca, z zaczerwienionymi oczami i prawie że szarą twarzą.
- Co się stało, Harry? - zapytał miękko. Chłopak milczał, patrząc pusto w podłogę. - Eh... - westchnął. - Zabrałem ze sobą Draco, jak chcesz, możesz z nim porozmawiać. Czeka w salonie. - Harry wstał jakby robot i ruszył do łazienki, zapewne przemyć twarz. W czasie, kiedy młody Riddle zmywał z siebie łzy, Tom wrócił do salonu i wybrał jedną z ksiąg z biblioteczki. - Zaraz przyjdzie. - powiedział blondynowi i wyszedł do innego pomieszczenia, razem z lekturą. Rzeczywiście, po chwili młody Riddle pojawił się w salonie i usiadł na kanapie z nogami podkulonymi pod brodę.
- Cześć, Harry. - zawahał się nieco Malfoy. Czarnowłosy kiwnął głową w geście przywitania. - Co się stało? - przysunął się nieco do drugiego nastolatka. Dziwne było zobaczyć Harry'ego z załzawionymi oczami i smutkiem jak nie rozpaczą, na twarzy.
- Nie interesuj się. - próbował warknąć, ale zamiast tego wyszło to dosyć płaczliwie.
- Harry, co się stało? - spróbował ponownie, trochę bardziej stanowczo.
- Zapewne wygadasz wszystkim, czego się dowiesz i jak widziałeś wielkiego Harry'ego Pottera płaczącego z byle powodu. - prychnął.
- Po pierwsze jesteś Riddle, a po drugie nie powiem nikomu, obiecuję. - odparł natychmiastowo. Harry podniósł załzawione, dwukolorowe tęczówki na Draco. Po chwili westchnął i zaczął mówić:
- Słyszałem coś, czego nie powinienem... Chociaż... Warto wiedzieć, co o tobie myślą za twoimi plecami. - szepnął.
- Ktoś cię obraził? Wyśmiał? - pytał po kolei.
- Raczej, że powiedział to, co leżało mu na sercu, a przede mną tylko udawał... - Blondyn spojrzał na Harry'ego z pytaniem. - Syriusz. - wyszeptał. - Powiedział... On powiedział... Że... - westchnął, gdy w jego oczach pojawiły się łzy. Próbował je odpędzić, ale nie wyszło. Przełknął ślinę. - Przez jakiś czas był jedyną osobą czułem, że byłem kochany... - powiedział cicho. - A dzisiaj powiedział, co o mnie myśli. Nie obchodzę go. - dopowiedział już nieco głośniej i chłodniej.
- Nie przejmuj się tym... kundlem. - odparł Draco i objął drugiego chłopaka. Harry nieco się rozluźnił. Potrzebował rozmowy, ale nie spodziewał się, że Draco go wysłucha i potem spróbuje pocieszyć.
-~*~-
- Czyli uciekłeś tylko z tego powodu? - zapytał w końcu Draco, kiedy Harry odkleił się od niego i usiadł wygodniej.
- No nie. - mruknął. - Wcześniej pokłóciłem się z resztą Zakonu, głównie z powodu portretu Walburgii.
- Grimmauld Place? - zapytał nagle Ślizgon. Harry zakrztusił się powietrzem.
- Skąd wiesz o tym miejscu?
- Byłem tam kiedyś. - skrzywił się nieco. - Matka mnie tam zabrała, żeby pokazać mi gobelin z drzewem genealogicznym Blacków. Kiedy chciałem tam pójść, jakoś niedawno, to nie mogłem znaleźć wejścia. - prychnął.
- Jest pod Fideliusem. - odparł Harry. - To Kwatera Główna Zakonu Pieczonego Kurczaka.
- P-Pieczonego Kurczaka? - zdołał wyjąkać Draco, zanim zaśmiał się donośnie. Harry uśmiechnął się nieco. - Feniks jest symbolem Zakonu, a przecież jest ptakiem i w dodatku ognistym.
- Jasne. - pokiwał głową i roześmiał się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro