6. Tu nie jest bezpiecznie
Reszta drogi minęła w ciszy.
Kiedy pociąg zbliżał się do King's Cross, czwórka Ślizgonów wyszła z przedziału Harry'ego i poszła do części pojazdu dla Slytherinu. Na dworcu, Harry'ego powitało kilkoro członków Zakonu Feniksa, na co zirytował się.
Byli to między innymi: Kingsley, Tonks oraz, co ucieszyło Harry'ego, Lupin z psem.
Jak tylko wyszedł, ci od razu go zauważyli i podeszli do niego.
- Harry! - Remus westchnął z ulgą i przytulił chłopaka. Czarny pies zaczął wesoło szczekać i lizać dłoń nastolatka. Młody Riddle uśmiechnął się lekko i zaczął głaskać psa po głowie.
- Powinniśmy jak najszybciej zabrać Harry'ego. - odezwała się Tonks, rozglądając wokoło w poszukiwaniu zapewne Śmierciożerców.
- Tak, jasne. - Lupin oderwał się od chłopaka. We czwórkę, z psem, podążyli do ściany, a kiedy tylko znaleźli się poza dworcem mugolskim, w jakiejś ciemnej uliczce, aportowali się na ulicę Grimmauld Place.
-~*~-
- Drętwota! - ktoś krzyknął. Harry zamrugał zdezorientowany i zorientował się, że zaklęcie to leciało w niego, a przed nim pojawiła się tarcza Remusa. Chłopak szybko się rozejrzał i napotkał wzrokiem siedmiu Śmierciożerców. Zdenerwował się, kiedy ci zaczęli strzelać, ale po chwili zauważył, że były to tylko zaklęcia oszałamiające. Odetchnął z ulgą, co nie uszło uwadze psa, który zaczął uważniej przyglądać się chrześniakowi. Kingsley i Tonks szybko padli na ziemię, po chwili dołączył do nich Remus. Jeden ze śmierciożerców z białą maską podszedł do Riddle'a i próbował go chwycić, ale przeszkodził mu pies. Po chwili zwierzak również padł oszołomiony, a Harry został zabrany z ulicy, do dworu Malfoyów.
- Kto was wysłał i po co? - zapytał Harry, kiedy został puszczony przez śmierciożercę.
- Czarny Pan kazał cię zabrać, bez zabijania. - skrzywił się nieco i zdjął maskę, ukazując twarz Lucjusza Malfoy'a.
- Gdzie go znajdę? - zapytał chłodno. Teraz musiał sobie z ojcem pogadać. Poważnie pogadać.
- W gabinecie. - odpowiedział i zmył się, podobnie postąpili pozostali poplecznicy.
Młody Riddle szybko znalazł gabinet ojca i wszedł tam zirytowany, bez pukania.
- Co to miało być?! - oburzył się natychmiast.
- Ale co? - zapytał niewinnie.
- Po co ich wysłałeś? Kazałem Draco przekazać, że nie będę mógł się z tobą kontaktować. Czyżby nie dostarczył wiadomości?
- Przekazał mi wiadomość. - mruknął. - Ale nie powiedział dlaczego.
- Dlatego kazałeś mnie porwać sprzed wejścia do Kwatery Zakonu? - sarknął.
- Kwatera Zakonu Feniksa jest na Grimmauld Place? - zapytał zainteresowany.
- Nie powiem ci. - prychnął. - Jak już wcześniej ci mówiłem, są tam osoby ważne dla mnie.
- Dobrze, nie zaatakuje więcej tej ulicy. - przewrócił oczami.
- Cieszę się. - uśmiechnął się. - A teraz, dlaczego nie mogłeś wysłać mi wiadomości?
- Czy to ty wyjawiłeś prawdę Parkinson, Nottowi i Zabiniemu?
- Taa. Muszą wiedzieć choć trochę, skoro ich rodzice są śmierciożercami.
- Znają Oklumencję?
- Masz mnie za idiotę? - prychnął. - Zapytałem ich i potwierdzili, że ją znają.
- Choć o tyle dobrze. - potarł czoło.
- A teraz, mogę już lecieć? Zapewne się denerwują lub umierają z niepokoju. - sarknął.
- Dobra. - machnął lekceważąco ręką.
- Bajo! - Pomachał i zniknął, żeby pojawić się kilka uliczek od Grimmauld Place.
Niestety nie mógł aportować się na ulicę, ponieważ miał czternaście lat i rzekomo Namiar, a jak każdy dobrze wie, aportacji można używać dopiero po ukończeniu siedemnastego roku życia, a Namiar automatycznie informowałby Ministerstwo o użyciu magii lub chociażby aportacji. Ruszył od razu na Grimmauld Place, w międzyczasie brudząc miejscami ubranie. Przecież nie mógł wyjść z kilkuminutowej niewoli bez widocznych oznak porwania. Gdy tylko znalazł się przed wejściem, zapukał. Otworzyła mu zdziwiona Molly Weasley.
-~*~-
Pierwszy z oszołomienia otrząsnął się czarny pies. Od razu ruszył w poszukiwaniu chrześniaka, ale nigdzie go nie było. Zawył żałośnie, czym obudził Remusa.
- Łapa, gdzie Harry? - zapytał, a pies tylko zaprzeczył ruchem głowy.
- Aua. - mruknęła Tonks, podnosząc się z ziemi. - Co się stało? - zapytała, widząc rozpacz w oczach Lupina.
- Zabrali Harry'ego. - wyszeptał.
- Skąd wiedzieli o tym miejscu? - zapytał Kingsley, który dotychczas patrzył tylko pusto w przestrzeń, gdzie wcześniej stali śmierciożercy.
- Musimy powiadomić resztę o porwaniu Harry'ego. - powiedział stanowczo Remus i ruszył w kierunku wejścia do Grimmauld Place numer dwanaście. Pozostali czarodzieje podążyli za nim.
-~*~-
Zebranie Zakonu, przerwało pukanie do drzwi. Dziwne było to o tyle, że dom był pod Zaklęciem Fideliusa, a wszyscy dopuszczeni do tajemnicy, byli albo w środku, albo nie mogli przyjść. Do drzwi podeszła Molly Weasley i zanim Moody zdołał krzyknąć "Nie otwieraj", otworzyła drzwi i stanęła jak wryta. Stał przed nią Harry, którego podobno niedawno porwano.
- Harry? - wyjąkała i przytuliła mocno chłopaka, przy okazji dusząc go.
- D-dzień dobry pani Weasley. - powiedział, jak zdołał nabrać głębokiego wdechu.
- Jak ty wyglądasz! - obrzuciła go smutnym spojrzeniem. - Choć kochanieńki, musisz coś zjeść, a potem ktoś cię obejrzy. - wprowadziła Riddle'a do kuchni, gdzie toczyło się zebranie. Wszyscy od razu zamilkli i wpatrywali się ze zdziwieniem w czternastolatka.
Ciszę przerwał Syriusz albo dokładniej jego krzesło, które z hukiem uderzyło o ziemię.
- Harry! - dosłownie rzucił się na chłopaka i przez kolejne kilka minut nie chciał go puścić, szepcząc, że już nigdy nie pozwoli go porwać. Potem Remus zaczął dręczyć Harry'ego kolejnym przytulaniem. Gdy młody Riddle wreszcie w spokoju usiadł i zajął się jedzeniem, Dumbledore zaczął przesłuchanie.
- Chłopcze, co się stało? - Harry spojrzał na niego nieufnie.
- Myślałem, że Remus, Syriusz, Tonks i Kingsley powiedzieli, co się stało? - powiedział. Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie.
- Tak, oczywiście. Jak im uciekłeś?
- Normalnie. - wzruszył ramionami. - Jak aportowali mnie, to został tylko jeden i chyba najgłupszy, bo od razu go oszołomiłem.
- Ministerstwo nie wie, że użyłeś czarów. - powiedział Kingsley. - Gdyby się dowiedzieli, to od razu by powiadomili Albusa.
- Mam jego różdżkę. - wyciągnął cienki patyk. Była to różdżka jakiegoś śmierciożercy, który zginął kiedyś tam. Tom dał mu ją właśnie na taki wypadek. Kingsley odebrał różdżkę i rzucił kilka zaklęć.
- Musiał być naprawdę idiotą. - powiedział i oddał patyk w ręce Dumbledore'a, który schował ją do swojej szaty. Kiedy tylko dyrektor otworzył usta, żeby ponownie o coś zapytać, Molly przerwała mu i kazała Harry'emu zjeść obiad. Riddle prędko wziął się za jedzenie. Nawet on wiedział, że lepiej nie zadzierać z panią Weasley. Po posiłku zaczęło się ponownie zebranie, a Harry został wywalony z kuchni na górę, żeby wybrał sobie pokój. Członkowie Zakonu już wiedzieli o kłótni Harry'ego z przyjaciółmi, nie znali tylko powodu. Dlatego też tym razem w Kwaterze Głównej miał zostać sam Potter, żeby nie było więcej kłótni.
-~*~-
W pierwszej kolejności wybrał sobie pokój, z tego, co mu się wydawało, należał on kiedyś do Regulusa Blacka. Nie zmieniał nic w iście ślizgońskim wystroju, który mu zresztą nie przeszkadzał. Następnie wziął prysznic oraz przebrał się w czyste ubrania. Postanowił, że musi zwiedzić dom Blacków, bo przecież rok wcześniej nie miał wiele czasu na to.
-~*~-
Przechadzając się po domu, w korytarzu, dosyć daleko od kuchni, napotkał portret zakryty jakimś grubym materiałem. Rok wcześniej, jak był tu kilka razy podczas wakacji, nie pozwolono mu odsłonić obrazu, lecz teraz nie było nikogo, kto mógłby mu w tym przeszkodzić. Chwycił za materiał i odsłonił portret przedstawiający Walburgię Black. Kiedy miała zacząć krzyczeć i wyzywać, jej wzrok napotkał młodzieńca, który postawą przypominał czysto-krwistego arystokratę.
- Witam, Walburgo. - powiedział i ukłonił się delikatnie. Ukradkiem rzucił zaklęcia wyciszające wokół niego i portretu oraz kilka zaklęć zabezpieczających.
- Kim jesteś? - zapytała. Rozejrzał się szybko wokół siebie.
- Harry Riddle. - szepnął. - Ale tutaj znają mnie jako Harry Potter. Walburga zmrużyła oczy.
- Tak jak tamten zdrajca krwi James Potter? - prychnęła.
- To był mój rzekomy ojciec. - mruknął.
- Co zatem tutaj robisz, Harry? - zapytała.
- Mam tutaj ślęczeć całe wakacje, ponieważ moje wujostwo zginęło. - uśmiechnął się nieco, a Walburga chyba domyśliła się dlaczego.
- Stworku! - krzyknął nagle portret. Przed obrazem pojawił się zgarbiony skrzat z opuszczonymi, wielkimi uszami, w obdartej szacie i ze znudzonym wyrazem twarzyczki.
- Stworek słucha, pani. - ukłonił się.
- Od teraz ten chłopak... - wskazała na Harry'ego. - Ma prawo ci rozkazywać.
- Oczywiście, pani. - ponownie się skłonił. Harry uśmiechnął się chłodno. - Stworku, chciałbym, żebyś wreszcie zajął się tym domem - powiedział. - Jeżeli ktoś z Zakonu będzie ci przeszkadzał, możesz im coś zrobić, byleby ich trwale nie uszkodzić. Stworek uśmiechnął się delikatnie. Bardzo chciałby coś zrobić tym zdrajcom krwi i szlamom, a chłopak mu na to pozwolił. - Oczywiście, panie. - skłonił się.
- Masz mi mówić Harry. - rozkazał, jeszcze zanim skrzat zniknął. - Dziękuję Walburgo. - zwrócił się do portretu.
- Oczywiście. - kiwnęła głową. - Powiedz mi chłopcze, zatem jakiej jesteś krwi?
- Półkrwi. - odpowiedział. - Mój ojciec jest półkrwi, a matka była czystej.
- Kto był twoją matką? - zapytała. Z tego, co wiedziała, to James Potter ożenił się z Evans, która była szlamą.
- Lily Evans. - odparł. - Zanim zaczniesz wyzywać ją od szlam, Walburgo, pozwól, że wytłumaczę ci kilka rzeczy. - Portret ścisnął usta w wąską linię i pozwolił kontynuować młodzieńcu. - Lily Pever była czarownicą czystej krwi, została adoptowana przez mugoli o nazwisku Evans, dlatego też posługiwała się tym nazwiskiem wszędzie. Wyszła za Jamesa Pottera i przyjęła jego nazwisko, dla mojego bezpieczeństwa. Nie jestem pewien czy wiesz, ale w tych czasach Czarnym Panem jest Lord Voldemort, a dokładniej Tom Riddle, mój ojciec.
- Nic zatem dziwnego, że starała się ciebie ukryć. - powiedziała ze zrozumieniem.
- O mojej prawdziwej tożsamości wie ledwie kilka osób, choć jestem prawie pewien, że Dumbledore także wie. - mruknął i zmrużył oczy.
- Możesz być spokojny, nie wydam cię. - powiedziała z lekkim uśmiechem. Stanowczo polubiła tego chłopca.
- Dziękuję. - skłonił się delikatnie. Zza bariery wyciszającej rozległy się krzyki. - Ugh... - westchnął Harry. - Szukają mnie. - spojrzał na portret. - Do widzenia, Walburgo. - powiedział i szybko rozproszył zaklęcia i pobiegł do kuchni, nie zakrywając obrazu.
- Oh, Harry, gdzie byłeś? - zapytała Tonks, jak tylko zobaczyła chłopaka.
- Zwiedzałem dom. - wzruszył ramionami. - Rok temu nie miałem na to czasu, bo Hermiona i Ron ciągle za mną łazili. - skrzywił się.
- Remus i Syriusz chcieli z tobą porozmawiać. - powiedziała i zaprowadziła czternastolatka do kuchni, gdzie siedzieli tylko Remus, Syriusz i krzątała się Molly.
- Harry, gdzieś ty był? - oburzył się Syriusz. - W tym domu jest niebezpiecznie! - wykrzyknął. Nienawidził tego domu, ale niestety musiał się ukrywać akurat tutaj.
- Spokojnie, Syriuszu – powiedział uspakajając go Harry. - Uważałem. Spotkałem tylko Stworka. - wzruszył ramionami.
- Nie zrobił ci nic, szczeniaku? - zapytał Remus i wstał z krzesła, szybko podchodząc do chłopaka.
- A co miałby zrobić? - prychnął Harry.
- Jest niespełna rozumu. - warknął Syriusz, oglądając się wokoło, jakby próbując znaleźć skrzata. Riddle wzruszył ramionami.
- Dla mnie był miły.
- To niemożliwe. - zaprzeczył natychmiast Syriusz. - On dla nikogo nie jest miły, pewnie tylko udaje.
- Eh... - Harry westchnął głęboko. Nie da się nic przetłumaczyć Gryfonowi z krwi i kości, a już szczególnie Syriuszowi. Postanowił milczeć, kiedy tylko Black zaczął się produkować, opowiadając o tym, co Stworek kiedyś robił.
-~*~-
- Skończyłeś? - zapytał znudzony Harry, po jakichś dwóch godzinach nieustannego gadania Syriusza. Za oknem już była noc!
- Tak. - skrzywił się czarodziej. Nie podobało mu się aktualne zachowanie chrześniaka, szczególnie że wydawał się ignorować wszystko, co przed chwilą mu opowiedział!
- To dobrze. - Riddle westchnął z ulgą. - A teraz, jeżeli mi łaskawie pozwolicie, chcę iść do pokoju, spać. Żaden nie odpowiedział, tylko Remus kiwnął głową. Harry szybko pobiegł do pokoju Regulusa i zablokował go przed nieproszonymi gośćmi. Narzucił na siebie pelerynę i wybył z pokoju, żeby zobaczyć awanturę, jaka powinna się rozegrać, gdy ktoś podniesie głos w okolicy portretu Walburgii Black. Stanął obok portretu i czekał, aż ktoś zacznie się drzeć. Nie naczekał się długo. Usłyszał krzyk Syriusza, a portret już zaczynał wyzywać wszystkich obecnych w domu, oczywiście oprócz Harry'ego, którego polubiła.
-~*~-
- Syriuszu, myślę, że Harry potrzebuje czasu. - zaczął Remus, gdy tylko chłopak zniknął za drzwiami.
- Na co niby? - prychnął.
- Musi pozbierać się po śmierci Diggory'ego. Przecież wszyscy o morderstwo oskarżają Harry'ego.
- Oh... - Syriusz zaczerwienił się. - Chyba masz rację. Ale to nie zmienia faktu, że powinien wiedzieć, że Stworek to zło wcielone! - wykrzyknął. Nagle z korytarza rozległ się krzyk Walburgii. Syriusz zamarł w miejscu. Jak to możliwe, że matka go usłyszała z takiej odległości!?
- Co do cholery? - wyszedł na korytarz i całą drogę do portretu pokonał w biegu. Stanął przed zniesmaczoną panią Black.
- Czyż to nie mój wyrodny syn? - zapytała Syriusza z uśmiechem pełnym wyższości.
- Kto odsłonił tę czarownicę. - mruknął pod nosem i zaczął siłować się z zasłonami, żeby pozbyć się twarzy matki sprzed oczu. Walburga kontynuowała swoje krzyki, aż nie zleciało się pół Zakonu.
- Szlamy! Zdrajcy krwi! Plugawcy! - krzyczała. Zakonnicy patrzyli na zmagania Syriusza, ale nikt jeszcze nie zorientował się, że powinni pomóc Blackowi. W końcu Remus ogarnął całą sytuację i wspomógł Syriusza, dzięki czemu zdołali zasłonić wiedźmę i nastała przyjemna cisza. Harry roześmiał się. Na szczęście wcześniej rzucił na siebie zaklęcia wyciszające, dzięki czemu nikt tego nie usłyszał. Nagle prawdziwy Moody spojrzał na Riddle'a.
- - - * ^ * - - -
Prawdziwy Moody, ah było z tym niezrozumienie i to w pełni moja wina. Nie napisałam, że zamienili się miejscami, akurat pisząc ten rozdział, nie myślałam o tym. Jednak Barty musiał zostać odkryty i uciekać, a prawdziwy Alastor musiał zostać znalezionym.
Zresztą akcja ff dzieje się tak szybko, że połowę ważnych momentów omijam i staje się ono bez ładu i składu. W skrócie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro