4. Pojedynek Czarnoksiężników
;Witaj Nagini; - Zasyczał, jak tylko zobaczył wężycę, czekającą właśnie na niego.
;Harry; - Odparła i wślizgnęła się na jego ramiona. Chłopak zaczął głaskać gada po głowie.
;Gdzie ojciec?; - Spytał węża. Ona jako jedyna znała prawdę, o tym, że Harry nie był Potterem, a Riddle'em. Lily Potter była co prawda jego matką, ale nigdy nie kochała Jamesa. Była z nim tylko dla Harry'ego. Dla bezpieczeństwa jej małego synka, choć i tak to niewiele dało. Wielu ludzi mówiło Harry'emu, że przypomina ojca, choć to nie prawda. O wiele bardziej przypominał Toma. Te same włosy, ta sama charakterystyczna fryzura, cera i sylwetka. Jedno oko i rysy twarzy miał po Lily, natomiast to czerwone bardzo przypominało aktualne oczy Toma.
;Trochę się spóźni; - Spojrzał na nią zdziwiony.
;On się nigdy nie spóźnia;
;Chce dać ci wolną rękę, żebyś spróbował ich opanować;
;Wątpię, czy będą mnie słuchać, skoro nikt z nich mnie nie zna; - Odparł z mniejszym entuzjazmem. Bardzo chciał zostać wreszcie oficjalnie przedstawiony jako Harry Riddle, a nie Potter, chociażby pachołkom ojca.
;Mogę ci pomóc, Harry; - Zaproponowała.
;Chętnie przyjmę twoją pomoc, Nagini; - Uśmiechnął się do gada. Po kolejnych pięciu minutach ciszy na salę zaczęli przychodzić śmierciożercy. Ci, którzy już weszli i usiedli na swoich miejscach, przypatrywali się z ciekawością i ze zdziwieniem nowej osoby w srebrnej masce, która siedziała na kamiennym tronie ich Pana, a na ramionach młodzieńca siedziała wężyca Nagini.
;Jak on może na tym cholerstwie siedzieć?; - Mruknął do węża. Ta w odpowiedzi zaśmiała się po wężowemu.
-~*~-
Wybiła dwudziesta, a przy stole siedzieli wszyscy śmierciożercy, którzy mieli się zjawić na spotkanie. Harry zeskanował wszystkich sługusów Czarnego Pana. Żaden nie miał maski, tak jak rozkazał Tom, jedynie Harry ukrywał twarz.
- Czarny Pan nieco się spóźni. - przełamał ciszę. Użył tonu pełnego wyższości oraz arogancji, na który niektórzy poplecznicy źle zareagowali, bo się oburzyli. Niektórzy za to spodziewali się, kim jest chłopak. Te osoby były obecne na cmentarzu, przez co widziały dziwaczną relację między ich panem a samym Harrym Potterem.
- Kim ty niby jesteś!? - zawołała Bellatriks, skupiając na sobie wzrok całej sali.
- Jak tylko Czarny Pan przyjdzie, to odpowie na twoje pytanie. - odparł. Stanowczo nie dawał sobie rady z Bellatriks. Czekał z niecierpliwością na ojca.
- Dlaczego nie zdejmiesz maski, chłopczyku? - zapytała, zauważając, że osoba siedząca na tronie jest chłopcem, zapewne nawet niepełnoletnim.
- Ponieważ nie mam najmniejszej ochoty trzymać zaklęcia tarczy, póki się nie zmęczycie. - odparł lekceważąco.
- Kim zatem jesteś, skoro mielibyśmy cię zaatakować? - kontynuowała.
- Kimś z jasnej strony. - odpowiedział i spojrzał na Barty'ego, który jako jeden z nielicznych wpatrywał się ze strachem w chłopca na tronie.
- Powinieneś być w lochach. - warknęła i wstała. Różdżkę wycelowała w młodzieńca. - Expulso. - szepnęła. Czerwony promień pomknął w kierunku chłopca, który znudzony machnął ręką, a czerwień się rozmyła. Na takie słabe zaklęcie nie potrzebował nawet różdżki. Wstał, a Nagini spełzła z jego ramion.
;Dam sobie z nią radę, Nagini; Powiedział do niej, a kilka osób wytrzeszczyło oczy. Ten chłopiec był wężousty...
;Jesteś pewien Harry?; Zapytała zaniepokojona.
;Tak, ty możesz pójść po ojca i powiedzieć, że proszę o pomoc;
;Na pewno?;
;Tak, Nagini. Mam dość Bellatriks, a teraz idź; Wężyca wypełzła za drzwi w kierunku sypialni Toma.
;Tom!; - Syknęła donośnie, a czerwonooki mężczyzna stanął przed wężem z książką w ręce.
;Co tutaj robisz? Miałaś być z Harrym;
;Wysłał mnie po ciebie;
;Dlaczego?;
;Powiedział, że ma dość wiedźmy i prosi o pomoc; Tom uśmiechnął się ponuro. Schlebiało mu to, że zawsze był pierwszą osobą, do której Harry się zwracał i był jedyną osobą, którą prosił o pomoc, lecz teraz był zaniepokojony. Nagini zostawiła Harry'ego samego ze Śmierciożercami.
Nagle Tom zorientował się, że wśród Śmierciożerców jest Bellatriks. Jedna z niezrównoważonych i szalonych czarownic. Zapewne to ona sprawiała problemy, a teraz jego syn został z nią... bez pomocy. Szybko wybiegł z pokoju.
Wiedział, że wszyscy są na zebraniu, dlatego też nie zważał na to, że nie zachowuje się odpowiednio. Jego czarna szata została nałożona w biegu.
Otworzył drzwi i musiał od razu się uchylić przed białym zaklęciem, które mogło go pozbawić głowy, gdyby się nie schylił. Spojrzał na salę, a ta wyglądała na pobojowisko. Śmierciożercy byli poukrywani za tarczami, a w samym środku kręgu stali naprzeciw siebie Bellatriks i Harry.
Zdenerwowany Riddle znalazł się w środku okręgu i odebrał różdżki i synowi i Śmierciożerczyni. Wszyscy na niego spojrzeli. Śmierciożercy padli na kolana, włącznie z Bellą, natomiast Harry wyprostował się jak struna. Nagini w szybkim tempie znalazła się ponownie na ramionach chłopca i zaczęła syczeć mu do ucha, a dokładniej robiła mu opieprz, dlaczego pojedynkował się z Lestrange.
- Ktoś zechce mi wytłumaczyć, co tu się stało? - warknął. Harry milczał, podobnie jak Bellatriks. - Bella? - zapytał kobietę, która się trzęsła.
- Panie... - zaczęła. - Ten chłopak siedział na twoim tronie i nie chciał zdjąć maski.
- Dlatego go zaatakowałaś? - Przełknęła ślinę.
- Próbował prowadzić zebranie. - zająknęła się. Tom westchnął.
- Tym razem ci odpuszczę, bo nie wiedziałaś, kim on jest. - spojrzał na syna. Usiadł na swoim tronie, a Harry wyczarował sobie tuż obok krzesło ze srebrnymi zdobieniami i zielonym obiciem. Bellatriks natomiast wróciła na swoje miejsce, między Lucjuszem Malfoyem, a jej mężem, Rudolfem Lestrangem. - Zdejmij maskę. - powiedział do Harry'ego.
- Oczywiście. - westchnął, po czym machnął dłonią, a jego czarna szata i srebrna maska zniknęły, ukazując twarz nikogo innego, jak Harry'ego Pottera.
- Potter! - wykrzyknęli niektórzy i chwycili za różdżki.
- Spokój! - zażądał Czarny Pan. Ci, którzy nie usłuchali, oberwali Cruciatusem, z czego Harry miał niezły ubaw. Nawet on, mając czternaście lat, potrafił przetrwać Cruciatusa bez krzyku dobre dziesięć minut. Później miałby problem, a te pachołki nie wytrzymywały nawet kilku sekund. - Harry'emu ma być okazywany szacunek równy mojemu oraz ma nad wami władzę... - powiedział donośnie.
- Zapewniam, że potrafię rzucać Cruciatusy. - dodał Harry, a niektórzy spojrzeli na niego ze strachem. Przecież właśnie przerwał Czarnemu Panu.
- Nie przerywaj mi. - powiedział, o dziwo dla śmierciożerców, spokojnie Riddle.
- Spadaj. - mruknął i oparł się wygodniej, wracając do głaskania Nagini.
- Nie ignoruj mnie.
- Wszystko nie, nie i nie. - westchnął i spojrzał szmaragdowymi oczami w czerwone. - Nie ignoruję cię. W tej chwili po prostu więcej uwagi poświęcam Nagini, a ty na spokojnie tłumacz swoim pachołkom dalej. - uśmiechnął się chłodno. Tom tylko pokręcił głową i wrócił do prowadzenia spotkania.
-~*~-
Po jakiejś godzinie Tom wreszcie uspokoił śmierciożerców i upewnił ich, że "Potter" jest po ich stronie.
- Harry, zdejmij Glamour. - powiedział w końcu do młodzieńca.
- A jesteś pewien, że nic nie powiedzą? - spytał, nie odrywał wzroku od węża.
- Harry... - mruknął nieco zirytowany zachowaniem syna.
- Już, już. - prychnął i zdjął z siebie urok. Poplecznicy Czarnego Pana wciągnęli ze świstem powietrze. Potter, tak naprawdę nie wyglądał, jak Potter.
Miał bardziej wysportowaną sylwetkę i był najpewniej wyższy. Poza tym jego cera była kilka odcieni jaśniejsza, a włosy miały jeszcze ciemniejszy odcień. Harry podniósł wzrok i przeleciał po twarzach wszystkich śmierciożerców.
Poznał tylko kilku, Lucjusz i Draco, który jeszcze nie miał znaku, Malfoyowie, Rudolf, Rabastan i Bellatriks Lestrange'owie, Walden Macnair, Alexander Avery, Antonin Dołohow oraz Teodor Nott senior.
Kolejne zbiorowe zdziwienie. Oczy czternastolatka były dwukolorowe. Jedno nadal miało barwę zaklęcia zabijającego, natomiast drugie było czerwone, niczym krew.
- Naprawdę nazywam się Harry Riddle. - powiedział donośnie. - Moim ojcem jest Tom Riddle, a matką Lily Potter-Evans. Zanim nazwiecie moją matkę szlamą, chcę powiedzieć, że była czystej krwi. Należała do rodu Salazara Slytherina. - Nikt nie odważył się odezwać. - Chociaż we mnie nie strzelają zaklęciami. - mruknął Harry.
- Uprzedzam, że mój syn będzie mógł chodzić, gdzie mu się podoba i kiedy będzie chciał. Nie macie prawa mu nic zrobić, a tym bardziej skrzywdzić. - spojrzał na Bellatriks karcąco.
- Nie, żeby dali radę mi coś zrobić. - uśmiechnął się chłodno Harry.
- Przecież jesteś idiotą w Hogwarcie, sam tak mówiłeś. - odparł Tom.
- Przecież udaję i ty dobrze o tym wiesz. - spojrzał na Marvolo. - Ktoś musi szpiegować manipulatora.
- Oczywiście, a ty najlepiej się do tego nadajesz.
- Jestem mistrzem aktorstwa. - odparł. - Draco. - spojrzał na blondyna, który nagle cały się spiął. - Chcę z tobą porozmawiać.
- Oczywiście... - zawahał się.
- Harry. - powiedział za niego.
- Oczywiście, Harry. - poprawił się Ślizgon i podążył za chłopakiem z jego roku, na którego ramionach nadal leżał wąż.
-~*~-
Jak tylko znaleźli się w pokoju Ślizgona, Harry usiadł na jednym z foteli, a Draco na drugim. Ślizgon nie śmiał nawet zacząć rozmowy, zresztą aktualnie był zdziwiony i nie mógł przyswoić sobie do wiadomości, że Potter, ten Potter, to tak naprawdę syn jego pana i nazywa się Riddle.
- Założę się, że masz pytania, Draco. Jak chcesz, to pytaj. - powiedział.
- Uhm... - Ślizgon zawahał się.
- Spokojnie, jak nie będę chciał na coś odpowiedzieć, to powiem. - uśmiechnął się cieplej.
- Okej... Dlaczego w pierwszej klasie nie przyjąłeś mojej przyjaźni? - zapytał pierwsze, co mu przyszło do głowy.
- Wtedy nasłuchałem się za dużo o Ślizgonach i Malfoy'ach od zdrajcy krwi. - westchnął. - Wtedy też byłem przekonany, że byłem Potterem. Dopiero na drugim roku dowiedziałem się prawdy z ksiąg Salazara.
- Komnata Tajemnic?
- Taaa... Ginny otworzyła ją i wypuściła Bazyliszka i w ten sposób dowiedziałem się o tym miejscu. Zabrałem jej dziennik. - wzruszył ramionami. - Potem prawie codziennie tam przychodziłem, żeby czytać. Bazyliszek nie tknie dziedzica Slytherina, więc miałem spokój. Znalazłem tam księgę o rodzie i dziedzicach Slytherina. Wyobraź sobie moje zdziwienie, jak znalazłem imię mojej matki. - spojrzał na blondyna, który słuchał go z uwagą.
- Lily Pever, czarownica czystej krwi, została adoptowana przez mugoli o nazwisku Evans i była wychowywana z dala od magicznego świata. W trakcie nauki, w Hogwarcie, czystym przypadkiem znalazła Komnatę Tajemnic. Zaczęła tam spędzać całe wieczory i czasami noce. Wkrótce, w Hogsmeade spotkała Toma, oczywiście był pod przykrywką. Wyszło na to, że spotykali się codziennie i tak jakoś zakochali się w sobie. - kontynuował, a Draconowi oczy się zaświeciły. Wiedział bardzo niewiele o rodzie Pever, bo ten podobno wygasł dawno temu. Teraz wyglądało na to, że to nie prawda. - Po ukończeniu szkoły, Lily i Tom zostali parą. Kilka miesięcy później została wygłoszona przepowiednia, która mówiła o chłopcu, zdolnym zaprowadzić pokój w magicznym świecie. Kiedy urodziłem się ja, Tom zniknął na jakiś czas, a Lily przyjęła nazwisko Potter i wyszła za Jamesa, który jako jedyny znał prawdę o Harrym Riddle. - Harry zamilkł, oczekując pytań.
- A co się stało w tamto Halloween? - spytał blondyn.
- Ojciec nie lubi o tym gadać. - westchnął. - Wiem, że tamtej nocy zniknął na jedenaście lat, pomogłem mu wrócić na moim drugim roku, ale nie dowiedziałem się, co dokładnie się stało w Dolinie Godryka. Jestem prawie pewien, że rozegrał się pojedynek między Dumbledore'em a ojcem, ale nie wiem, od kogo oberwałem Avadą. - skrzywił się i pomasował bliznę.
- Aha. - tylko tyle zdołał wydobyć z siebie Malfoy. - O co chodziło z turniejem? - zapytał po chwili.
- Ustaliłem z ojcem, że ujawni się w Halloween, wtedy kiedy miało być pierwsze zadanie. Barty został wtajemniczony tylko w niektóre plany i wiedział, że jestem bardzo ważną postacią po ciemnej stronie. Jego zadaniem było wrzucenie mojego nazwiska do Czary Ognia i pomaganie mi w zadaniach. Bardzo było mi na rękę, że wszyscy Gryfoni się ode mnie odwrócili. Nie musiałem udawać jeszcze bardziej, tylko znikałem na całe dnie i ćwiczyłem zaklęcia. O zadaniach wiedziałem wszystko, dlatego bez większych problemów dotrwałem do labiryntu z największą liczbą punktów.
- Czyli naprawdę puchar był świstoklikiem?
- Tak. Udało mi się namówić Cedrika, żeby chwycił go ze mną. Przeniósł nas na cmentarz w Little Hangleton, tam, gdzie mógłby odbyć się rytuał. Diggory zginął, a ja poznałem niektórych śmierciożerców i przy okazji nasłuchałem się długiego opieprzu dla popleczników ojca. - zaśmiał się. - Potem na spokojnie wróciłem przed labirynt i musiałem go dotykać. - wzdrygnął się. - Z tego, co widziałem, wszyscy mi uwierzyli.
- No tak. - potwierdził Draco. - Nasłuchałem się sporo tego, jak rozpaczałeś po śmierci Diggory'ego. Potem podsłuchałem rozmowę szlamy i zdrajcy i poszedłem do Moody'ego.
- Gdzie spotkałeś mnie i poznałeś nieco prawdy. - dopowiedział Harry. - A... I pogadałem z ojcem, jak podsłuchasz jakąś rozmowę szlamy i zdrajcy z kimkolwiek, to nie musisz mu tego przekazywać. Wystarczy, że powiesz mi, a ja mu mogę to łatwo przekazać.
- Jasne. - pokiwał nieco nieobecnie głową. Harry wstał z miękkiego fotela i stanął na chwilę przed drzwiami.
- Pamiętaj tylko, że w szkole się nienawidzimy. Ty masz grać wobec mnie wrednego Ślizgona, a ja delikatnego Gryfona. - uśmiechnął się.
- Oczywiście, Harry. - westchnął. Riddle zamknął za sobą drzwi i podążył do gabinetu ojca. Tam zawsze były najciekawsze księgi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro