Zimowi Komandosi
Pamiętna, bezksiężycowa noc , zimna ale za to jak urokliwa. Pamiętam ją, jakby działo się to zaledwie wczoraj, jednak naprawdę minęło już parę lat odkąd pełniłem rolę milczącego obserwatora. Tamtej nocy wiele się działo pod latarnią, na niemal pustej ulicy. Choć wydawać by się mogło ,że nie działo się prawie nic.
Człowiek - to było takie proste, pełne uroku.
Stał niemal samotnie, lecz przez chwilę ktoś mu towarzyszył. Tajemnicza postać w czarnym stroju. Gdy odchodziła, jej kroki słychać było na śniegu który pokrywał również ją całą, jakby była wielkim bałwanem. Wydawała się zimna jak wykuta z lodu jednak dobrze wiedziałem, że skrywała w sobie więcej ciepła niż nie jednak osoba. Jednak wtedy odchodziła, zostawiała człowieka z pod latarni, samego. Patrzył on na Zimowych Komandosów, zachwycony , choć nie mogłem pojąć do końca tego uczucia. Dlaczego? Elfy u góry zrzucały komandosów, jednak skąd zwykły człowiek mógł wiedzieć jak ważna jest ta noc ? Przyglądał się on temu zjawisku, jakby nie pierwszy raz. Wydawać by się mogło, że tylko na to czekał. I choć jestem niemal pewien, że widział tylko śnieg, cieszyłem się, że nie tylko ja to podziwiam.
Samotny człowiek, z parasolką pełną śniegu, ruszył wzdłuż drogi. Szedł wolno i nieprzerwanie patrzył w górę, choć samego nieba nie było widać tej nocy. Byłem pewien, że jest mu zimno. Dłonie skostniały mu przez brak rękawiczek, uszy poczerwieniały a ubranie, mimo parasolki, było mokre od śniegu. Pierwsza i ostatnia osoba która równie silnie jak ja, zrozumiała zjawisko Zimowych Komandosów. Dobrze ją pamiętam, przedzierającą się przez noc, z pod jednej latarni pod drugą, idącą wolno i sztywno. Było bardzo zimno . Ale mu to nie przeszkadzało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro