Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kontakty niebios

Trwał mglisty, szary dzień. Od rana nie było słońca a ziemia co jakiś czas stawała się bardziej  mokra. Pogoda nie skłaniała do wychodzenia poza dom, dlatego na ulicach nie było żywej duszy. Miałem nadzieję, że nie zacznie padać, byłoby mi to zdecydowanie nie na rękę. Idąc wąskimi uliczkami, myślałem o moim bliskim  przyjacielu. Miałem na sobie ciepły, czarny płaszcz a w rękę granatową parasolkę. Szedłem typowym dla mnie chodem, trochę powolnym ale pewnym. William nie lubił takiej pogody, zawsze wolał upał, rażące słońce, błękitne niebo... Zawsze to on w takie dni pierwszy wybiegał na dwór, gdy byliśmy dziećmi, przywoływał kolegów i organizował zabawy. Gdy trochę dorośliśmy, był nieco spokojniejszy ale nadal tryskała z niego energia. Nawet w takie dni jak ten, potrafił pomiędzy narzekaniem, zorganizować jakieś zajęcie byśmy się nie nudzili. Przyznać też musiałem, że był zdolny. Poza samym sportem, świetnie sobie radził w szkole, choć oczywiście nie często nosił zeszyty czy podręczniki, potrafił zapamiętywać i się uczyć. Nigdy nie rozumiałem jak mógł tak dobrze rozumieć przedmioty ścisłe, ja byłem bowiem, jak większość klasy, humanistami. Pamiętałem doskonale jak kiedyś próbował mnie pouczyć z fizyki, jednak jego wysiłki poszły na marne. 

Doszedłem do bram cmentarza, gdzie zawsze się spotykaliśmy. Wiliam zawsze się śmiał, że to upiorne miejsce z  horrorów, ja jednak nie widziałem w nim nic strasznego. Pewnej nocy zabrał mnie więc w to miejsce, namówił kolegów do pomocy przy wystraszeniu mnie. Z niechęcią muszę przyznać, że podziałało, przekonali mnie. Jednak w dzień nadal widziałem tylko marmurowe nagrobki, krzyże i znicze. Mijając kolejne pomniki z wyrytymi datami i nazwiskami, szukałem tego konkretnego. Po czasie, potrafiłem już dość dobrze poruszać się po cmentarzu. Znicze były zgaszone, kwiaty, te sztuczne jak i prawdziwe, przyklapły pod ciężarem wody i z braku słońca. Krople wody zdobiły marmur a kałuże utrudniały mi wędrówkę. W końcu doszedłem na miejsce i z lekkim uśmiechem, zatrzymałem się. Rozglądając się, nie ujrzałem żywej duszy, było bardzo cicho. Jedynymi dźwiękami był szum samochodów na ulicy, który z tej odległości był słabo słyszalny. Zaczęło kropić. Rozłożyłem czarną parasolkę i westchnąłem na myśl o czekaniu. 

Na szczęście deszcz nie trwał długo, po chwili niebo znów się uspokoiło. Złożyłem parasolkę i odłożyłem ją na ławeczkę obok marmurowego nagrobka. Z kieszeni płaszcza wyciągnąłem zapalniczkę i podpaliłem świeczki. Po chwili, wydobyłem też list. Kremowa koperta była ozdobiona małą, czerwoną pieczątką, nie było na niej adresów a tylko dwa nazwiska. Moje, jako nadawcy oraz Williama jako odbiorcy. Z lekkim uśmiechem złapałem go za jeden brzeg i podpaliłem. Z początku ogień nieśmiało rozprzestrzeniał się po kopercie, by po chwili wesoło zaczerniać papier razem z pieczątką i słowami. Powoli zaczął znikać. Rozejrzałem się szybko, upewniając się, że jestem sam. Gdy listu już prawie nie było, wypuściłem go prostując dłoń. Zniknął, nie pozostawiając po sobie nawet najmniejszego śladu. Poczekałem cierpliwie parę minut aż w końcu nadeszła odpowiedź. Nie miałem wątpliwości, że mój przyjaciel miał większość napisaną już wcześniej. Zerknąłem na jego wyryte imię i skromne kwiaty zdobiące nagrobek już od paru dni. Schowałem list do kieszeni i wstałem. Zabrałem parasolkę i powolnym krokiem ruszyłem z powrotem do mieszkania. 

Z początku miałem mały problem z pisaniem listów z Williamem. Dowiedziałem się o tej możliwości poniekąd przypadkiem, przez książkę z antykwariatu. Zawsze lubiłem do niego chodzić, zawsze też wyprawialiśmy z chłopakami różne zwariowane rzeczy. Dlatego gdy przeczytałem, że bohater palił list na grobie, a on pojawiał się w rękach zmarłego, zapragnąłem spróbować. Była to dla mnie kompletna głupota. Straciłem przyjaciela, nie było sposobu by go odzyskać... Ale zdesperowany i przybity, chciałem zrobić cokolwiek. Dlatego poszedłem wtedy na cmentarz, zrobiłem to. Książka opowiadała o fikcyjnym, fantastycznym świecie, nie byłem gotowy na to,że ta metoda podziała. Paląc pierwszy list - pełen smutku i wspomnień - uznałem, że potem po prostu wrócę. Miałem nadzieję, że chociaż to działanie mnie otrzeźwi. Jego już nie ma Evan! Obudź się i żyj dalej! Ale tak to się nie skończyło. Dostałem karteczkę zwrotną. Była zapisana niechlujnym pismem Williama, mówiącym bym poczekał. Już po jakiś dziesięciu minutach pojawił się list, bez koperty i pisany w pośpiechu. Uznałem, że zwariowałem i bez czytania, wsadziwszy go do kieszeni, uciekłem stamtąd. 

Jednak z czasem, powoli i niepewnie, zrozumiałem, że trzymam coś, co napisał mój nieżyjący przyjaciel. Może było to szalone, chore... ale kto nie skorzystał by z takiej możliwości. Co jakiś czas tam wracałem, za każdym razem przekonując się, że to działam. Ale działało to tylko z bliskimi. Bałem się komukolwiek powiedzieć, uznali by mnie  za wariata i wysłali na leczenie. Tak więc milczałem, wysyłając listy do Williama z opisem ostatnich wydarzeń, nowych znajomych czy po prostu rozmyśleniami na różne tematy. A on odpisywał. Pisał o zaświatach, jednak niewiele, myślę, że nie wypadało pisać więcej. Książkę która to umożliwiła, dokończyłem czytać, jednak po paru próbach okazało się, że nic innego nie działa. Tylko jeden sposób mógł być przeze mnie używany, reszta bowiem zależała od bohaterów a ci nie byli ludźmi. Wiedziałem, że możliwość pisania z chłopakiem listów, to tylko marny substytut tego co straciliśmy. Nic nie było w stanie przywrócić go do życia, często czułem się głupio, próbując zachować kontakt. Nachodziły mnie pytania - Co później? Wyprowadzę się, znajdę pracę i dziewczynę, a co jakiś czas, nie mówiąc nikomu będę chodził na cmentarz i pisał listy do zmarłego? Wiedziałem, że to nie było by łatwe ani przyjemne... a po czasie sprawiało by mi też jeszcze większy ból. William po latach nadal był by tym nierozważnym młokosem, pełnym energii nastolatkiem, który przedwcześnie umarł. A ja dorastał bym i za każdym razem, przypominał sobie, że go już nie ma, że odszedł... 

W końcu ktoś kto umarł, nie jest w stanie wrócić do życia, w żaden sposób nie  stanie się już tym człowiekiem co wcześniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro